Noc/spleen
Noc.
Wyrosła mi szyja,
aż połknąłem
gwiazdę.
Zostawiłem na niebie
lepkie odciski palców.
Wodór,
hel,
nienawiść.
Ciało niebieskie
od gryzienia się w język.
Spleen.
Wyrosła mi gwiazda,
aż połknąłem szyję.
Już nie emituję
żadnego światła.
Pejzażyk
Słońce –
sztuczna,
napromieniowana,
wzburzona twarz
Heliosa.
Posągi przyjaciół –
betonowe
wielkoludy.
Nawet kostki brukowe
wyskakują z piasku,
otrzepując się jak stary pies.
A co tak szczeka?
– to wielkie miasto
za kurtyną z drzew.
Panie nędzo…!
Mówił, że było i było,
a ja mu na to, że nic
nie było.
Twarz miał ostrą,
znudzoną jak kamień.
Minę zaminowaną,
nieserdeczną
jak kamień.
Kiedyś wręczył mi tom wierszy
o paradoksie kobiecego ciała.
W nocy wyleguje się na nim
posezonowy, czarny kot.
Gdy nie może spać,
pogrywa ze mną
w karty –
raz na żarty, a raz nienażarty.
Pranie mózgu
dzięki ci
za kawę.
będę mógł wirować dłużej,
aż do oczyszczenia.
w nocy jest czarno,
czyli widocznie
(jeśli się ustawi).
musimy to przełożyć.
może na trzecią?
poczujesz, że jestem
pełniejszy.
piękniejszy?
rude światło
odkrywa tylko
połowę twarzy.
zrozumiesz ciemność,
gdy otworzysz moje oczy.
będąc w zwierzęcym półśnie,
nazwiemy noc
miłością?