Franciszek Czekierda – ELEONORA, ZYGMUNT I ALEKSANDER CZYLI MIŁOSNE ZAPĘTLENIE

0
78


Joan Littelwood założyła w 1945 roku w Manchesterze Theatre Workshop, którego sztuki przeznaczone były dla klasy robotniczej. Osiem lat później przeniosła się do Teatru Królewskiego (Theatre  Royal) w Stratfordzie. Początkowo wystawiała sztuki Szekspira, później, zafascynowana Bertoldem Brechtem, inscenizowała wspólnie z aktorami improwizowane przedstawienia. W tym czasie dołączyła do zespołu niespełna osiemnastoletnia Amerykanka, Eleanor Griswold (w tekście będzie występować jako Eleonora). Echa o lewicującym teatrze Littelwood dotarły do Polski. Organizatorzy V Światowego Zjazdu Młodzieży i Studentów zaprosili jej zespół w lipcu 1955 roku do Warszawy. Podczas zabawy tanecznej przed Pałacem Kultury i Sztuki Eleonora poznała przystojnego Zygmunta Kałużyńskiego, krytyka teatralnego i filmowego.
Kałużyński w latach 1949-52 przebywał w Paryżu, towarzysząc żonie, Julii Hartwig. Konsulat zatrudnił go, jako instruktora oświatowo-kulturalnego zajmującego się polskimi emigrantami pracującymi w kopalniach francuskich i belgijskich. Julia pracowała w Ambasadzie Polskiej. Nad Sekwaną małżonkowie mieszkali wspólnie dwa lata, po czym związek rozpadł się. Poetka zostawiła Zygmunta dla pisarza, Ksawerego Pruszyńskiego.
Kałużyński przed wojną studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim i reżyserię w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej (m.in. u Leona Schillera). Znał dobrze języki angielski i francuski.

Zygmunt i Eleonora przypadli sobie do gustu. Jako jedyna Amerykanka w angielskim zespole Littlewood miała problem z pobytem w kraju za żelazną kurtyną. W jej paszporcie biuro Departamentu Stanu USA postawiło pieczęć o treści: „Zezwala się na pobyt we wszystkich krajach świata z wyjątkiem: ZSSR, Polski, Czechosłowacji, NRD, Węgier, Bułgarii, Rumunii, Albanii, Chin, Mongolii i KRL-D”. Gdyby panna Griswold powróciła do swojego kraju z wizą PRL-u, miałaby kłopoty. O jej pobycie nad Wisłą dowiedziała się ambasada amerykańska, która poprosiła ją na rozmowę. Przestraszona przybyła do siedziby placówki.
– Panno Griswold, zdaje sobie pani sprawę, że przyjazd do Polski jest naruszeniem prawa USA? – zakomunikował pracownik placówki, wertując jej paszport.
– Nic o tym nie wiedziałam – udawała naiwną.
– Nieznajomość prawa nie zwalnia z odpowiedzialności. Proszę – pokazał jej stronę z odpowiednią adnotacją. – Tu jest wyraźnie napisane, dokąd nie wolno pani podróżować.
Eleonora zbliżyła głowę do dokumentu, czytając treść pieczęci.
– Co mam teraz zrobić? – spojrzała na urzędnika oczami bezradnej dziewczynki.
– To chyba oczywiste – rzekł pewnym tonem.
– Ale ja występuję na festiwalu w spektaklu teatralnym. Może mi pan wydać zgodę?
– Nie mogę. Proszę się zastanowić nad pobytem tutaj, by nie pogarszać swojej sytuacji.

Eleonora powiedziała o tym spotkaniu reżyserce, Joan Littlewood.
– Dlaczego kazał mi się zastanowić, a nie natychmiast wyjechać? – dokończyła wątek pytaniem.  
– Postąpił inteligentnie. Zakładając, że gdybyś wyszła za mąż na przykład za jakiegoś Polaka, sprawa sama by się rozwiązała. Ale potraktuj to jako żart.
– Pewien Polak zakochał się we mnie – pochwaliła się. – To jest myśl! – zakrzyknęła radośnie.
– Eleonora, jesteś młodą dziewczyną, nie szalej. Po co masz później tego żałować. Czasem lepiej ponieść drobną karę za wykroczenie, niż zawiązać sobie życie.
Tego samego dnia Eleonora rozmawiała ze swoją koleżanką z zespołu, Doris, znającą jej problem.
– Rozumiem, że amerykańska administracja nienawidzi krajów komunistycznych, ale nie rozumiem dlaczego nie pozwala swoim wolnym obywatelom ich odwiedzać? Swoją drogą Polacy są o niebo sympatyczniejsi od moich jankesów – żaliła się.
– Fascynują mnie warszawscy młodzi intelektualiści – Doris mówiła z przekonaniem. – A ten twój chłopak jest naprawdę super.
– Super to mało powiedziane – Eleonora przelicytowała ją. – Tylko, że Zygmunt nie jest moim chłopakiem. Choć może kiedyś… Zna świetnie literaturę, historię filmu, teatru. No i dobrze gra na fortepianie.
– Jest naprawdę zabawny. Nie chciałabyś mieć takiego chłopaka?
Eleonora zastanawiała się.
– Co prawda jest o dwadzieścia lat starszy, lecz to mi nie przeszkadza, by się z nim przyjaźnić – odpowiedziała wymijająco.
– A jednak myślisz o nim poważnie – Doris potwierdziła swoje przypuszczenie.
– Powiem ci szczerze, że nie lubię szczeniaków w moim wieku.

Eleonora i Zygmunt zakochali się. Po pewnym czasie wprowadziła się do jego mieszkania. W 1958 roku pobrali się. Pani Kałużyńska dość szybko nauczyła się języka polskiego, choć – co zrozumiałe – mówiła z amerykańskim akcentem. Korzystając ze znajomości męża w światku filmowym, szukała dla siebie zajęcia.
W 1959 roku Janusz Morgenstern (w środowisku zwany Kubą) realizował swój debiutancki film fabularny Do widzenia, do jutra. Rolę córki francuskiego dyplomaty, Margueritte, grała Teresa Tuszyńska, spisując się znakomicie. Reżyser chciał jednak, żeby aktorka mówiła po polsku z naturalnym obcym akcentem. Kilka miesięcy później przed rozpoczęciem nagrywania postsynchronów asystenci podpowiedzieli mu, że mają świetną kandydatkę do podłożenia głosu bohaterki, żonę znanego krytyka filmowego. Morgenstern zaryzykował, bo Eleonora nigdy nie grała w filmie. Intuicja reżyserska nie zawiodła go, Amerykanka wywiązała się ze swego zadania celująco. Nie dość, że posługiwała się naturalną łamaną polszczyzną, czego wymagała rola, to jeszcze idealnie chwytała synchron, czyli wypowiadała swoje kwestie zgodnie z ruchem warg Tuszyńskiej (co nie było łatwe, bo na przykład Zbigniew Cybulski, jej filmowy partner, był pozbawiony zdolności synchronicznego podkładania pod siebie głosu, co wiem od starszych kolegów, którzy z nim pracowali. Na marginesie dodam, że w tych latach w polskich filmach robiono postsynchrony w około 90 procentach, co wynikało z niedoskonałości sprzętu dźwiękowego i braku mikroportów dla aktorów; dzisiaj te proporcje są odwrotne).
Film odniósł sukces, w którym swój udział miała Eleonora. Później otrzymała angaż do komedii Szczęściarz Antoni, występując w epizodach ekspedientki sklepu, urzędniczki i kelnerki.

Małżeństwo Zygmunta z Eleonorą było trudne. Kałużyński od młodości nie przykładał wagi do własnego ubioru i porządku w mieszkaniu. Znany był z abnegacji (np. chodził w złachmanionych ubraniach i półbutach bez skarpet. Raz widziałem go na przystanku tramwajowym w wyszmelcowanym prochowcu). Po prawie pięciu latach intymnej znajomości i dwóch latach od ślubu ich związek chylił się ku upadkowi. Eleonora zrozumiała, że nie widzi dla siebie przyszłości u boku niereformowalnego dziwaka.
W dniu premiery filmu Do widzenia, do jutra (25 maja 1960), małżonkowie szykowali się do wyjścia na projekcję. Eleonora była już ubrana. Stanęła przed lustrem i z zadowoleniem przyglądała się sobie. Miała pofałdowaną szeroką spódnicę w czerwone grochy, która była w tali ciasno spięta czarnym elastycznym pasem.
– I jak? – zapytała męża z nadzieją w głosie, obracając się tanecznie w lewo i prawo.
Zygmunt podszedł do niej. W kadrze lustra ukazała się para z dwóch różnych galaktyk. Eleonora w najmodniejszym stroju prezentowała się zjawiskowo, jej mąż w wymiętych spodniach, takiejż koszuli i powyciąganej marynarce wyglądał niczym kloszard. Po przyjrzeniu mu się, załamała ręce.
– Bój się Boga, Zygmunt, nie możesz się tak pokazać. Natychmiast się uprasuj – powiedziała niezgrabnie.
– Siebie nie mogę uprasować, ani tym bardziej wyprasować – zażartował.
– Wyglądasz, jak obdartus.
– Nie mam podartego ubrania – bronił się.
– Nie pozwolę, żebyś szedł ze mną tak ubrany – zirytowała się. – Zrób coś z sobą. Tylko, proszę, szybko, bo się spóźnimy na premierę.
– Wiedziałaś od zawsze, jaki mam stosunek do własnych ciuchów.
– Kiedy cię poznałam, byłam przekonana, że się zgrywałeś. Nawet polubiłam twój styl. Potem myślałam, że z niego wyrośniesz, jak młodzież wyrasta ze swojej mody i pozerstwa.
– Przykro mi, że się myliłaś. Ten styl, jak zauważyłaś, jest w pewnym sensie moją filozofią. Znoszona, niemodna garderoba nie przeszkadza mi. Przeciwnie, czuję się w niej świetnie.
– Czy ty naprawdę wierzysz w to, co mówisz? – podniosła głos.
– Kiedyś napiszę artykuł na ten temat, mam to wszystko przemyślane – rzekł z głębokim przekonaniem.
– Uprasuj chociaż spodnie – poprosiła błagalnym tonem.
– Nie – odrzekł stanowczo. – Chodziliśmy na przyjęcia do znajomych, czy ambasady i mój wygląd nie przeszkadzał ci. Czy teraz coś się zmieniło?
– Byliśmy tam jednymi z wielu gości i nie zwracano na nas większej uwagi. Na dzisiejszej premierze moim głosem będzie mówiła główna aktorka. Właśnie to się zmieniło. Rozumiesz? – Po chwili zastanowienia Eleonora zmieniła taktykę. – Zdejmij koszulę, uprasuję ją.
– Nie – znowu zaprotestował.
Bezradna przysiadła na stołku. Zakryła twarz dłońmi i cicho zapłakała.

Kilka miesięcy wcześniej, na początku 1960 roku, kiedy w łódzkiej wytwórni Aleksander Ford kończył realizację Krzyżaków, usłyszał od reżysera, Janusza Morgensterna, o Eleonorze Kałużyńskiej.
Ford urodził się w 1908 roku w Kijowie jako Mosze Liwszyc-Liwnicz. W latach 30. ub. wieku zapisał się do Komunistycznej Partii Polski. Podczas wojny przebywał w Związku Sowieckim, gdzie zorganizował Czołówkę Filmową przy I Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki.  Po 1945 roku był współorganizatorem polskiej kinematografii (z niemieckiej wytwórni filmowej UFA w Babelsbergu koło Poczdamu zarekwirował sprzęt, który przewieziony do Łodzi stał się podstawą utworzenia wytwórni filmowej w ramach Filmu Polskiego).
Ford należał do czołowych krajowych twórców filmowych. Zdobył liczne laury, którymi były m.in.: Nagroda Czytelników miesięcznika Kino za Legion Ulicy (1932), Złoty Medal na festiwalu w Wenecji za Ulicę graniczną (1948), Nagroda dla Filmu Biograficznego, Nagroda Państwowa dla reżysera (1952) i Złoty Medal w Ferrarze (1959) za Młodość Chopina oraz Nagroda Jury MFF w Cannes i Edynburgu za Piątkę z ulicy Barskiej (1954).
Od początku lat 30. ub. wieku był żonaty z Olgą Mińską, która była scenarzystką kilku jego filmów. Przebywając w Związku Radzieckim poznał w 1943 roku Janinę Wieczerzyńską (z domu Billewicz, koleżankę Hanki Ordonówny). Rok później urodził im się syn Aleksander (po latach został aktorem, zmarł w 2012). Dla Wieczerzyńskiej zostawił żonę, choć współpracował z nią jeszcze w 1951 roku, gdy pisali scenariusz do Młodości Chopina. Reżyser żył z Janiną w konkubinacie. Zdradzał ją jednak z Aleksandrą Śląską, grającą w Młodości Chopina.
(Na marginesie: pewien stary filmowiec opowiadał mi, jak Ford podkreślał swoją ważność w kinematografii. Z wytwórni filmowej na Chełmskiej co pewien czas jeździł do siedziby Komitetu Centralnego PZPR. Wszyscy byli przekonani, że załatwiał tam coś ważnego. Pewnego dnia kierowca, który go zawoził, dyskretnie podejrzał, jak reżyser kupował w kiosku Trybunę Ludu, po czym siadał w korytarzu i długo czytał. Po zakończonej lekturze wracał do wytwórni. Sytuacja ta powtarzała się za każdym razem).

Ford, kończąc w łódzkiej wytwórni Krzyżaków, zobaczył przy okazji film Do widzenia, do jutra. Od Janusza Morgensterna dowiedział się, że głos podłożony pod główną aktorkę, Teresę Tuszyńską, należał do Eleonory Griswold. Aleksander poprosił młodszego kolegę, aby pośredniczył w zaproszeniu jej do Łodzi.
We trójkę spotkali się w wytwórni przed wejściem do bufetu.
– Panie Aleksandrze, oto moje najnowsze odkrycie – Kuba uśmiechnął się do Forda, wskazując jednocześnie dłonią na Eleonorę. – Jej gra podniosła temperaturę filmu o kilkadziesiąt stopni w skali Farenheita.
– Nie widziałem pani w tym filmie – Ford zażartował, taksując ją wzrokiem. – Kuba, gdzieś ty ukrył tak piękne zjawisko? – uśmiechnął się. – Czyżbym na ekranie coś przeoczył?
– Pani Tuszyńska, czyli Margueritta, mówi moim głosem – odezwała się.
– Z sympatycznym akcentem – uzupełnił Morgenstern.
– Faktycznie, pani głos, tak ciepły, dziewczęcy, podbił wartość filmu – wciąż na nią patrzył. – Wspomniałeś coś o Farenheicie… – familiarnie klepnął Kubę po barku. – Domyślam się, że pani ma amerykańskie pochodzenie? – uśmiechnął się szeroko do Eleonory, zadzierając głowę, ponieważ był niższy od niej o dobrych parę centymetrów.
– Jestem Amerykanką. Przyjechałam na festiwal młodzieży i… zostałam.

Eleonora urzekła Aleksandra, który po krótkim czasie zakochał się. Na początku września podczas premiery Krzyżaków, była u jego boku. Ford czynił wszystko, aby zdobyć względy młodszej o trzydzieści lat ładnej cudzoziemki. I to mu się udało. Być może dlatego, że dla niej uroda i prezencja mężczyzn nigdy nie były sprawami najważniejszymi, przede wszystkim ceniła w nich intelekt. I talent. Z pewnością zajmowana pozycja społeczna i polityczna aktualnego partnera była dodatkowym atutem; reżyser po sukcesie Krzyżaków był niekwestionowanym liderem wśród krajowych filmowców. Obraz ten ma największą oglądalność spośród wszystkich filmów kinowych w Polsce; do 1988 roku obejrzało go ponad 32 mln widzów.
Pani Kałużyńska również się w nim zakochała. Zostali parą. Ostentacyjnie pokazywali się w SPATiF-ie, spacerowali głównymi deptakami stolicy i jeździli zachodnim samochodem po mieście (w tym czasie prywatnych pojazdów było w PRL-u jak na lekarstwo). Kałużyński dowiedział się o zdradzie żony i ciężko ją przeżywał. Co prawda Eleonora jeszcze z nim mieszkała, lecz ich małżeństwo – można by rzec – z kolorowego stało się białe.
W środku jesieni Eleonora spotkała się w kawiarni Mozaika z Ireną, swoją przyjaciółką i aktorką.
– Mam już dość jego bałaganiarstwa, niechlujstwa i brudu – żaliła się Irenie.
– Słyszałam, że jest dziwakiem, ale nie wiedziałam, że… brudasem – zdziwiła się.
– Dodatkowo jest potwornym sknerą.
– Chyba ma jakieś dobre cechy?
– Jest inteligentny, zna się na literaturze, teatrze, filmie i muzyce. Intelektualista. Na początku związku byłam nim zauroczona, nie dostrzegając słabych stron. Z biegiem lat te proporcje się odwróciły. Z jego abnegacją związany jest, co logiczne, przykry zapach, który całkowicie mnie obezwładnia. O szczegółach nie chcę mówić, bo robi mi się niedobrze.
– Podziwiam cię, że tyle lat z nim wytrzymujesz – Irena rzekła współczująco.
– Dłużej już nie mogę.
– Jeśli go nie kochasz, to… – przyjaciółka zawiesiła głos.
– Aleksander jest wspaniały. Stanowczy i jednocześnie delikatny. Dżentelmen w każdym calu. No i gwarantuje, że nie będę żyła biednie, jak teraz – otarła łzę.
– Masz jakieś konkretne plany? – przyjaciółka zapytała po krótkiej pauzie.
– Postanowiłam z nim zamieszkać.

W grudniu 1960 roku Eleonora wprowadziła się do Aleksandra. Wieść o tym rozeszła się lotem błyskawicy pośród stołecznych elit. Był to skandal towarzyski sezonu. Kochankowie postanowili się pobrać. Ford od pewnego czasu był już „kawalerem z odzysku”, czyli po rozwodzie. Pani Kałużyńska wciąż była zamężna. Zakochany Zygmunt Kałużyński nie chciał udzielić żonie rozwodu.
Eleonora, po roku nieskutecznych starań oraz po urodzeniu córki Konstancji (1961), spotkała się w kawiarni z mężem. Nie trzeba dodawać, że była to dla niej trudna decyzja.
– Proszę cię, Zygmunt, zgódź się – zaczęła łagodnym tonem.
– Ten kurdupel nie zabierze mi ciebie ­– odezwał się nieprzyjemnie.
– Przecież wiesz, że to się rozpadło, jak domek z kart – mówiąc „to” nie chciała używać słowa małżeństwo, czy związek. – Dlaczego robisz mi na złość? – nie zareagowała na obrażenie jej partnera.  
– Nie robię ci na złość. Zaledwie trzy lata temu pobraliśmy się. Mam do ciebie pełne prawo.
– Na papierze. W rzeczywistości związek od dawna jest wydmuszką. W środku kiedyś coś było, teraz wygasło – argumentowała logicznie.
– Nieprawda. We mnie uczucie nie wygasło – zachrypiał przejmująco. – Przysługuje mi prawo nie wyrażenia zgody na rozwód i korzystam z niego. Należysz do mnie.
– Nie widzisz, że życie potoczyło się inną drogą? Mam już dziecko z Aleksandrem…
– To moje dziecko! – przerwał jej raptownie.
Eleonora zamierzała parsknąć śmiechem, lecz w ostatniej chwili powstrzymała się.
– Każda matka wie, z kim ma dziecko.
– Jeśli dziecko rodzi się w związku małżeńskim, jego ojcem jest mąż. Tak jest w prawie każdego państwa – rzekł niczym doświadczony jurysta.
– Zygmunt, cenię twoją erudycję, ale to jest tylko domniemanie – powiedziała neutralnym głosem.
Kałużyński zesztywniał ze złości. Nie spodziewał się, że Eleonora również przygotowała się z prawa rodzinnego.
– Podpiszesz dokumenty rozwodowe? – poprosiła beznamiętnie.
– Wytoczę sprawę o uznanie ojcostwa i opiekę nad córką – rzekł oficjalnym tonem, przymykając powieki.
W tej sekundzie Eleonora dyskretnie otarła chusteczką spływającą po policzku łzę.
– Nie przysyłaj więcej pieniędzy na Konstancję, bo to jest śmieszne – rzuciła kategorycznym tonem. – Jesteśmy zamożni.
– To moje dziecko i alimenty będę płacił! – niemal krzyknął.
– Jesteś złośliwy! A przed sądem tylko się ośmieszysz – odrzekła wysokim głosem i bez pożegnania opuściła kawiarnię.

Faktycznie Kałużyński co miesiąc przysyłał Eleonorze pieniądze na rzekomo swoje dziecko. W 1963 roku skierował sprawę do sądu o uznanie ojcostwa. Sąd nakazał obu mężczyznom stawienie się na badanie krwi. W październiku panowie spotkali się w poczekalni przyszpitalnego punktu zabiegowego. Usiedli po przeciwnych stronach białej drewnianej ławy.
– Daruj sobie to badanie, Fordziku, bo zgodnie z prawem ja jestem ojcem – obraził go na przywitanie.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na „ty”, panie Kałużyński – odpowiedział zimno.
– Rozwodu mojej żonie i tak nie dam – podniósł głos, akcentując słowo „mojej”.
– Słoma wystaje panu z butów. Potwierdza się stare powiedzenie, że nie każdy wykształcony człowiek jest mądry – syknął złośliwie przez zęby.
– Ty konusie! – Kałużyński krzyknął. – Czy myślisz, że jeśli jesteś carem polskiego kina, to ci wszystko wolno? Nie wolno! Powiedz, którą już żonę ukradłeś mężowi? Jesteś tak słabym reżyserem, jak twoja pejsowata Sabra.
Ford mógł znieść oskarżenie, że zabrał mu żonę, ale nie mógł zdzierżyć pomówienia, że jest słabym reżyserem. W tym momencie puściły mu nerwy i rzucił się z pięściami na swojego adwersarza. Kałużyński, broniąc się, zerwał się z ławy. Przewyższał Forda o głowę, jednak zaskoczony atakiem inkasował szybkie ciosy w klatkę piersiową i brzuch. Przy całym dramatyzmie sytuacji scena wyglądała komicznie, jak w filmach z Patem i Pataszonem, gdzie mniejszy bił większego.
– Ratunku, ten Żyd mnie bije! – krytyk zawołał rozpaczliwie.
Rozjuszony reżyser jeszcze mocniej go boksował, co spowodowało, że Kałużyński upadł na podłogę. Kiedy Aleksander zamierzał go kopnąć, świadkowie powstrzymali go. Ktoś z ośrodka zdrowia wezwał milicję. Ford został oskarżony o pobicie, a sprawa znalazła się w Kolegium do spraw wykroczeń.
Poszkodowany Zygmunt Kałużyński jeszcze bardziej zawziął się; nie zgadzał się na rozwód nie tyle na przekór Eleonorze, co na złość Fordowi.
Eleonora i Aleksander rozmawiali o tym w domu.
– No i mamy patową sytuację – żaliła się. – Niepotrzebnie, Aluś, rzuciłeś się na niego.
– Kochanie, nie mogłem pozwolić, żeby ten łachmyta bezkarnie mnie obrażał. Zresztą stało się…
– Jak to rozwikłać?
– Myślę o tym dzień i noc – rzekł strapiony.
– Jeśli dwóch naszych adwokatów nie daje rady go przekonać, to sama już nie wiem, co robić… – załamała ręce.
– Pozostaje ostatnia deska ratunku – Ford poprawił okulary. – Nie chcę jednak nadużywać partyjnych znajomości.   
– Fakt, towarzysze wybronili cię przed rozprawą w Kolegium… – Uścisnęła mocno jego dłoń. – Może znowu zwrócisz się do nich o pomoc?
– Kochanie, mówiłem, że nie chcę nadużywać znajomości, bo mogą przydać się w ważniejszych sprawach.
– Czy może być ważniejsza sprawa, niż nasz ślub? – powiedziała z pretensją w głosie. – Na pewno masz jeszcze innych znajomych.
– Owszem. Tylko nie o to chodzi. Powiedz, czy nawet wysoko postawiony członek partii może wpłynąć na zmianę decyzji zwykłego obywatela nie należącego do partii? Nawet w socjalizmie nie jest to możliwe.
– Wydaje mi się, że u was wszystko jest możliwe. Trzeba spróbować. Proszę cię, Aluś.
Ford zastanawiał się długo, zdjął okulary i powoli przecierał chusteczką szkła.
– Spróbuję – bąknął bez wiary.

Najwyżej postawionym znajomym Forda był Aleksander Zawadzki, członek Biura Politycznego, najważniejszego organu władzy w PRL-u i jednocześnie przewodniczący Rady Państwa (odpowiednik dzisiejszego prezydenta). Obaj znali się z czasów tworzenia w 1943 roku w ZSRR I Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki, w której Zawadzki był zastępcą dowódcy ds. politycznych, natomiast Ford był szefem Czołówki Filmowej.
Aleksander, filmowiec, umówił się na spotkanie z Aleksandrem, przewodniczącym Rady Państwa. Przed wizytą reżysera Zawadzki ściągnął informacje na temat Kałużyńskiego.

Tu należy powiedzieć o krytyku filmowym kilka dodatkowych faktów, które w owym czasie były tajne. Kałużyński od 1953 roku był donosicielem Urzędu Bezpieczeństwa  (później była to Służba Bezpieczeństwa). Co ciekawe był konfidentem dobrowolnym. Został zarejestrowany jako tak zwany kontakt poufny o pseudonimie Literat. Po jakimś czasie nadano mu wyższą rangę tajnego współpracownika (TW). Mając rozległe znajomości w środowisku filmowym i literackim oraz znając się prywatnie z pracownikami Ambasady Amerykańskiej, pisał donosy-opracowania, w których czasem ponosiła go fantazja. Przykre było, że donosił na koleżanki i kolegów (m.in. na Elżbietę Czyżewską i jej męża, Dawida Halberstama), z którymi spędzał wiele sympatycznych chwil.

Ford po zarysowaniu Zawadzkiemu sytuacji, grzecznie poprosił o pomoc.
– Będzie ciężko – przewodniczący wychylił głowę zza kartonowej teczki, w której miał dane o krytyku filmowym. – On nie jest członkiem partii, rozumisz…
– Niestety. Nienawidzi mnie nie tylko w związku z tą sprawą. Już w pięćdziesiątym czwartym obsmarował Piątkę z ulicy Barskiej, za którą otrzymałem kilka nagród.
– Nie przejmuj się, on daje do wiwatu prawie wszystkim – odłożył na bok teczkę. – Jego krytyka była niesprawiedliwa. Rok później przyznaliśmy ci za Piątkę… nagrodę państwową.
– Jestem ci bardzo wdzięczny – Ford rzekł uniżenie.
Przewodniczący, zastanawiając się nad decyzją, pogładził sobie dłonią włosy, które zawsze miał przylizane.
– Pomyślę… Wiesz… On jest dziwny, bo na przykład Krzyżaków pochwalił.
– Ale wytknął mi kilka błędów.
 – Co prawda bezpartyjny, lecz z drugiej strony jest ideowcem, więc nie powinien sprzeciwiać się sugestii ludowej władzy – pomyślał o nacisku na krytyka w związku z jego współpracą z SB.
W życiorysie Kałużyńskiego był to najczulszy punkt, który w tym przypadku najprawdopodobniej został wykorzystany przez władzę. Niedługo po spotkaniu dwóch Aleksandrów krytyk wyraził zgodę na rozwód, który został orzeczony w 1964 roku. Niedługo potem Eleonora i Aleksander pobrali się. W tym samym roku urodził im się Roman, a w 1966 Justyna. Jednak ich wspólne szczęście nie trwało długo.
Po antysemickiej nagonce zainicjowanej w marcu 1968 roku przez pierwszego sekretarza PZPR, Władysława Gomułkę, miesiąc później odbył się nad reżyserem partyjny „sąd”. W zebraniu podstawowej organizacji PZPR przy Zespołach Filmowych na ul. Puławskiej 61 uczestniczyli jego koledzy-reżyserzy Jerzy Kawalerowicz, Czesław Petelski, Jan Rybkowski, przedwojenna koleżanka ze stowarzyszenia filmowego Start, Wanda Jakubowska i kierownik wydziału kultury Komitetu Centralnego PZPR, Wincenty Kraśko. Ford został poddany surowej krytyce za brak właściwej postawy ideowo-partyjnej. Krytyka była oczywiście bezpodstawna, bo chodziło o coś zupełnie innego. (Na pewno nie pomogło mu to, że nie był lubiany w środowisku filmowców). Reżyser bronił się dzielnie, lecz jego argumentacji nikt nie słuchał. Usunięto go z partii za postawę sprzeczną ze stanowiskiem PZPR.

Kilka tygodni później, gdy małżonkowie otrząsnęli się nieco po przeżytym szoku, rozmawiali w domu na temat aktualnej sytuacji.
– To już koniec… – powiedział z rezygnacją.
– Jesteś jeszcze szefem zespołu – próbowała wskrzesić w nim nadzieję.
– Formalnie tak. Ale „Studio” nie jest już moje. Wczoraj tam byłem, by zabrać prywatne rzeczy i scenariusz Korczaka. Potraktowali mnie, jak trędowatego.
– Przecież masz go kręcić?
– Nie bądź naiwna.
– Zatwierdziłeś kostiumy, rekwizyty, a w Łodzi stoją dekoracje…
– Doszły mnie słuchy, że mają je rozbierać. To już naprawdę koniec… – powtórzył z goryczą wcześniej wypowiedziane zdanie.
– Z czego będziemy żyć? – Eleonora przestraszyła się jego defetyzmu.
– Z tantiem. Mam też jakieś oszczędności – mówił bez przekonania.
– Musimy wyjechać – rzekła zdecydowanie.
– Tu zapuściłem korzenie. Starych drzew się nie przesadza. Wszyscy mnie znają… Poradzimy sobie.
– Jak to sobie wyobrażasz? Usunęli cię z partii, odsunęli od stanowisk… Nie pójdziesz tłuc kamieni na drodze. Będziemy wegetować? Mamy małe dzieci.
– Tu osiągnąłem wszystko. Parę osób coś mi zawdzięcza, pomogą mi.
– Żaden z nich nie sprzeciwi się „Gnomowi” (tak nazywano Gomułkę). Wiesz lepiej ode mnie, jak brutalna jest polityka.
– Nie ruszę się stąd! – podniósł głos.
– Ela Czyżewska z Dawidem wyjeżdżają lada dzień do Stanów. Słyszałam od innych znajomych pochodzenia żydowskiego, że zdecydowali się na emigrację.

Po kilku miesiącach Eleonora przekonała męża do wyjazdu. Bał się emigracji głównie ze względu na wiek, miał już sześćdziesiąt lat. Na początku października Ford wystąpił formalnie o zgodę na wyjazd z rodziną do Izraela, którą otrzymał pod koniec listopada. W 1969 roku rodzina opuściła Polskę na zawsze. Dwudziestopięcioletni syn, Aleksander, pozostał w kraju. Najpierw zamieszkali w Niemczech Zachodnich. Reżyser starał się o fundusze na film Pierwszy krąg według książki Aleksandra Sołżenicyna. Na krótko pojawił się w Izraelu w sprawie pozyskania pieniędzy od producenta z USA, lecz nic z tego nie wyszło. Film sfinansowali producenci niemieccy, duńscy i wytwórnia Paramount. Zdjęcia były kręcone w Danii i Szwecji. Na skutek sporu w kwestii odmiennej wizji artystycznej między Fordem a przedstawicielem Paramount, reżyser został odsunięty od montażu. Premiera filmu odbyła się w 1973 roku. Krytycy źle go ocenili. Fordowie na krótko zamieszkali w Austrii, następnie w Danii.
Drugim i ostatnim jego filmem zrealizowanym na Zachodzie była fabuła Jest pan wolny, doktorze Korczak. Ten obraz również okazał się nieudany pod względem artystycznym i komercyjnym. Reżyser był bliski załamania.
– To wszystko jest bez sensu – żalił się żonie.
– Nie mów tak. Nie żyjemy w luksusach, ale nie możemy narzekać  – Eleonora pocieszała go.
– Ty o rzeczach, ja o duchu. Krąg… nie udał się, bo obcięli budżet i pozbawili mnie montażu. Amerykańscy kapitaliści! – rzekł ze wstrętem. – W oczach mają tylko dolary, nie sztukę. Z kolei Korczak…, ech, lepiej nie mówić. Też miał za skromny budżet, a ja muszę mieć środki i rozmach, co daje mi swobodę twórczą.
– Nie twoja wina, Alek. Scenariusz był słaby.
– To tylko część prawdy. Wydobyłem z niego, co mogłem, ale niewiele to dało. Z bólem przyznaję: to była klapa! Nie wiem, czy uda mi się jeszcze coś zrobić.
– Teraz nie myśl o tym.
– Może jeszcze coś bym nakręcił, ale nie dadzą mi pieniędzy. Nic, tylko zabić się własną pięścią – powiedział pół żartem, co zabrzmiało dramatycznie.
– Proszę cię, Alek. Nie załamuj się. Damy radę.

Wsparcie żony nie pomogło mu. Aleksander popadł w depresję. W domku pod Kopenhagą, gdzie mieszkali, usiłował popełnić samobójstwo. Eleonora wezwała karetkę pogotowia. W szpitalu leżał kilka tygodni w śpiączce. Przywrócono go do życia. Po pewnym czasie doszedł do zdrowia. Wydawało się, że w małżeństwie zapanował spokój.
Któregoś dnia Aleksander, jak zwykle, czytał gazetę, Eleonora zaś skupiona była nad tłumaczeniem tekstu. Nerwowo szukała jakiegoś słowa w słowniku, lecz nie znalazłszy go zamknęła nerwowo książkę. Wstała energicznie i podeszła do męża.
– Musimy się rozstać – zażądała zdecydowanym głosem.
Fordowi gazeta wysunęła się z rąk. Spojrzał na nią przerażony.
– Nie wierzę w to, co usłyszałem – odrzekł trzęsącym się głosem. – Powiedziałaś to poważnie?
– Dłużej nie wytrzymam – myślała o jego fatalnej dyspozycji, bierności, a także o dzielącej ich różnicy lat, z której wynikały dwie sprzeczne wizje życia; jedna – ponad sześćdziesięcioletniego człowieka, który nie radził sobie po upadku ze szczytów i druga – młodej, trzydziestoletniej kobiety, tęskniącej za innym życiem, na pewno nie u boku zgorzkniałego męża. Tego jednak nie mogła mu powiedzieć.
– Nie rozumiem, o co chodzi, Nora? – zapytał naiwnie.
– Nic nie robisz, ja haruję za dwoje… – mówiła z pretensją.
– Przecież mamy jeszcze trochę oszczędności.
– Już się kończą. Poza tym nie o to chodzi. Potrzebuję twojej aktywności, wsparcia, większej pomocy przy dzieciach…
– Pomagam na ile starcza mi sił – bronił się. – A co do wsparcia… Wybacz, oczekiwałem, że ty mnie będziesz wspierać po tym, co się stało.
– Wspierałam, jak mogłam, lecz ty nie chciałeś go ode mnie.
– Nieprawda.
– Odrzucałeś, pamiętam to. Może dlatego, że byłeś w takim stanie… – przerwała, nie chcąc drążyć sprawy jego samobójczej próby.
– Teraz czuję się dobrze.
– Rozstańmy się w zgodzie – zaproponowała spokojnie.
– Nie zgadzam się – rzucił kategorycznie.
– Aleksander, ja nie chcę wegetować – powiedziała szczerze.
– Kochanie, niedługo dojdę do siebie i zacznę nowy projekt. Zaufaj mi.
– Przed chwilą mówiłeś, że czujesz się dobrze, a teraz słyszę, że dojdziesz do siebie. Przeczysz sobie.
– Jestem zdenerwowany – powiedział skrzecząco. – Zadałaś mi ciężki cios. Czy naprawdę chcesz zniszczyć mój świat? Nasz świat?
– Bez górnolotnych słów. Chcę tylko rozwodu – była zdecydowana.
Ford zdjął okulary i chusteczką przetarł wilgotne oczy. Poczuł w piersiach ciężar, jaki miał wówczas, kiedy podjął decyzję o targnięciu się na życie. Przestraszył się.
– Nie zgodzę się. Mamy dwójkę małych dzieci. Chcę być z nimi i z tobą. Nie dam ci rozwodu – upierał się.

Po krótkim czasie od tej rozmowy, gdy Aleksander wyjechał na cały dzień do Kopenhagi, Eleonora szybko spakowała siebie i dzieci i wyleciała do Stanów Zjednoczonych. Zamieszkała na Florydzie. Nie widziała dla siebie przyszłości w małżeństwie z załamanym mężem. Jej wyjazd, a właściwie ucieczka oraz brak kontaktu z dziećmi pogorszyły jego stan psychiczny. Kiedy na początku 1980 roku otrzymał pocztą dokumenty rozwodowe, postanowił pojechać na Florydę, by porozmawiać z żoną. W pierwszych dniach kwietnia spotkał się z nią i dziećmi.
Podczas długiej rozmowy Aleksander nakłaniał Eleonorę do odstąpienia od decyzji w sprawie rozwodu; ona pozostała przy swoim zdaniu. Załamany Ford powrócił do miasteczka Naples do pobliskiego motelu, w którym zatrzymał się w dniu przyjazdu. Sprzątaczce wręczył ostatnie sto dolarów, prosząc by po nim posprzątała. Zdziwiła się jego prośbą, bo sprzątanie miała w swoich obowiązkach. Czwartego kwietnia napisał krótki list pożegnalny, po czym powiesił się w swoim pokoju.
– Ojciec uwielbiał zadziwiać i tak też odszedł – powiedział syn po usłyszeniu informacji o jego śmierci.


Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko