Franciszek Czekierda – PIERWSZA MIŁOŚĆ TARASA SZEWCZENKI

0
57

Jesienią 1829 roku małżonkowie, Paweł i Zofia Engelhardtowie, przyjechali do Wilna z Ukrainy, z obwodu czerkaskiego. Towarzyszyła im służba, wśród której znajdował się piętnastoletni Szewczenko. Porucznik graf Engelhardt (w grudniu miał zostać kapitanem) był adiutantem generała Aleksandra Rimskiego-Korsakowa, generalnego gubernatora wileńskiego. Engelhardtowie, znając talent Tarasa, zgodzili się, aby pobierał nauki rysunku u malarza, Jana Rustema, profesora Wydziału Literatury i Sztuk Pięknych Uniwersytetu Wileńskiego.Pani Zofia poleciła także guwernantce, aby uczyła go języka francuskiego. Sama udzielała mu lekcji savoir-vivre’u. Na wykładach i ćwiczeniach z rysunku Taras zakolegował się z Frankiem Gąsikowskim. Dzięki niemu poznał jego piękną siostrę, Jadwigę, starszą od niego o dwa lata.
Dziunia Gąsikowska[1] była warszawianką, po śmierci rodziców zamieszkała u bogatej ciotki w Wilnie. Dziewczyna miała czarne włosy i szczupłą sylwetkę. Była inteligentna i oczytana, marzyła o wstąpieniu na Uniwersytet Wileński. Tymczasem pracowała jako krawcowa w zakładzie krawieckim obsługującym klientów z wyższych sfer, między innymi Zofię Engelhardt.
Było lato 1830 roku. Któregoś dnia Jadwiga pojawiła się w domu pani Zofii, aby zdjąć z niej miarę do nowej sukni. Po tej czynności odwiedziła Tarasa mieszkającego w skromnym pokoiku w pawilonie dla służby, stojącym na tyłach domu. Akurat Taras szykował się do wyjścia na lekcje rysunku. Po założeniu koszuli i zapięciu oddzielnego kołnierza, zauważył w lustrze pomięty na torsie materiał. Dłońmi zaczął wygładzać fałdki.
– Co ty robisz, Taras? Rękami prasujesz koszulę?  –  Dziunia zdziwiła się.
– Zawiążę halsztuk i nie będzie widać żadnych zmarszczek – w tym momencie nałożył go na podniesiony kołnierz i nie wiążąc, rozpostarł dwa jego końce, którymi przykrył pomiętą materię. 
– To nie przystoi eleganckiemu młodzieńcowi idącemu do profesora.
– Już tak chodziłem… – przyznał szczerze.
– Wstydziłbyś się. Trzeba ją uprasować.
– Dunia, nie trzeba – upierał się.
– Mów do mnie Dziunia, albo Jadzia. Nie lubię, jak ktoś zwraca się do mnie po rosyjsku.
– Ja mówię po ukraińsku.
Jadwiga nie chciała już ciągnąć tego wątku.
– Ubieraj się szybko, pójdziemy do pracowni i przeprasuję ci koszulę.
Taras zgodził się. Do rozpoczęcia zajęć u Rustema miał jeszcze godzinę. Po przyjściu do zakładu krawieckiego Dziunia włożyła duszę żelazka do paleniska w piecu. Inne krawcowe, wykonując swoje czynności, od czasu do czasu zerkały na chłopaka. Jadwiga skierowała go za parawan.
– Zdejmuj halsztuk i koszulę. Jeśli mnie choć trochę lubisz, musisz wyglądać porządnie – szepnęła.
– Lubię cię nawet bardziej, niż trochę – błysnął oczami.
– No, no, tylko się nie rozpędzaj – pogroziła mu palcem, uśmiechając się rezolutnie. – Rozbieraj się.
– Ze wszystkiego? – zażartował, po czym zaczął rozpinać guziki koszuli.
– Co za chłopak! – pokręciła głową ni to z dezaprobatą, ni z uznaniem. – Jeszcześ nie artysta, a już zaczyna ci się przewracać w głowie.
Po nagrzaniu się metalowej duszy, Jadzia, przy pomocy długich szczypiec włożyła ją sprawnie do środka żelazka, zamykając jego tylne drzwiczki. Dzięki rutynowym umiejętnościom, błyskawicznie uprasowała koszulę,  halsztuk, kołnierz i mankiety. Taras ubrał się. Jadwiga pomagała mu zawiązać halsztuk. Koleżanki podpatrywały parę z zazdrością.
– Teraz prezentujesz się, jak należy – spojrzała na niego z uznaniem.

Zanim Szewczenko znalazł się w Wilnie, mieszkał jako syn chłopa pańszczyźnianego we wsi Kiryłówka, należącej do posiadłości grafa Wasyla Engelhardta, położonej w guberni kijowskiej. Paweł odziedziczył po ojcu około ośmiu tysięcy poddanych w wielu wsiach. Powiadano, że rodzina Engelhardtów traktowała chłopów dość dobrze.
Kiedy Taras miał dziewięć lat, zmarła mu matka, dwa lata później ojciec. Edukację rozpoczął w miejscowej szkole cerkiewnej, później kontynuował naukę u despotycznego diaka. Po dwóch latach uciekł od niego, zamieszkując u malarza ikon w miejscowości Łysianka. Chłopak z dużym zainteresowaniem przyglądał się pisaniu ikon. W trzynastym roku życia wrócił do Kiryłówki, gdzie pracował jako pastuch. Wówczas poznał wędrujących kobziarzy i lirników. Usłyszawszy o malarzu ikon w Chrypnówce, udał się do niego. Ten, odkrywszy w nim talent, wystąpił o zezwolenie na naukę do dziedzica, który nie tylko, że się nie zgodził, ale skierował chłopaka do prac we dworze. Jan Dymowski, jeden z administratorów klucza olszańskiego włości Elgelhardta, dostrzegając u chłopca wybitne zdolności, polecił go właścicielowi na „domowego malarza”. Prawdopodobnie też zajął się jego edukacją w języku polskim. Dzięki Dymowskiemu Szewczenko poznał podstawy polszczyzny i polską kulturę.

Dziunia, przez swego brata, poznała wielu jego kolegów. Razem z nimi uczestniczyła w życiu kulturalnym i konspiracyjnym. W tym okresie w Wilnie (jak i w całym Królestwie Polskim) panowała przedpowstaniowa atmosfera. Parę lat wcześniej skazano Filomatów, których zesłano do Rosji na czele z Adamem Mickiewiczem. Młodzież uniwersytecka była nastrojona rewolucyjnie. Szewczenko spotykał się z młodymi Polakami, rozumiał ich pragnienie wyzwolenia się spod carskiego jarzma. 

Taras i Dziunia spacerowali po Wilnie wąskimi uliczkami. Była to ich kolejna randka. Zgodnie z życzeniem Jadwigi, rozmawiali po polsku. Jednak podczas pierwszych spotkań Tarasowi zdarzyło się parę razy powiedzieć coś po ukraińsku.
– Obiecałeś mówić do mnie po polsku – zwróciła mu delikatnie uwagę.
– Czasem się zapominam. Chyba jeszcze nie znam dobrze twojego języka… – rzekł usprawiedliwiającym się tonem.
– Mówisz już całkiem dobrze.
– Jeśli tak uważasz…
– Tak.
– Dzięki tobie. No i panu Dymowskiemu.
– O trzecim nauczycielu zapomniałeś – uśmiechnęła się.
– O Mickiewiczu? – szybko skojarzył.
– No, właśnie. Przeczytałeś jego Poezye?
– Nauczyłem się już na pamięć kilku wierszy. Chciałbym kiedyś pisać podobnie… – rzekł rozmarzonym głosem.
– Teraz układasz już całkiem udane kawałki.
Taras spojrzał na nią i po sekundzie zarecytował fragment swego wiersza:

Ech, ty, Dunio czarnobrewa
Z cerą białą, jak kalina,
Wietrzyk dumkę ci zaśpiewa
O miłości Kozaczyna.

On to przybył z płaskich stepów
Do Lachów miłej krainy,
W sercu ma porohy Dniepru
I czarne oczy dziewczyny.

– Całkiem zgrabny wierszyk. Z tego powodu nie wypomnę ci Duni.
– Dziunia nie pasowałaby do ukraińskiej dumki.
– Masz talent – rzekła z przekonaniem. – Myślę, że w przyszłości będziesz poetą, jak nasz wieszcz.
– Choć wiersze Mickiewicza nie są polityczne, jednak czuję w nich tchnienie wolności.
– Wiesz dobrze, że Polacy są pod carskim butem – Jadwiga powiedziała smutno. – Mimo to czujemy się wolni.
– Ja, niestety, jestem niewolnikiem! – rzekł głosem przepełnionym złością.
– Słyszałam o niewolnikach w Ameryce. W Europie chyba ich nie ma?
– Dziunia, ty jesteś wolna, więc tego nie rozumiesz. Jestem niewolnikiem – powtórzył z naciskiem. – Od niedawna zastanawiam się dlaczego my, nieszczęśni poddani chłopi, nie mielibyśmy być wolnymi ludźmi, jak na przykład ty?
– Mieszkając w mieście nigdy nie miałam do czynienia z chłopami poza tymi, których widziałam na targowisku.
– Jestem pańskim poddanym i chyba będę nim do końca życia – z trudem powstrzymał się od płaczu.
– Taras, co się dzieje? – dotknęła jego ręki.
Zamyślił się, trwając w zawieszeniu.
– Ech, nie chcę tego mówić… – odrzekł po chwili.
– Powiedz, proszę. Spotkała cię jakaś przykrość? – uścisnęła mocno jego dłoń.
Szewczenko zamyślił się chwilę, po czym, przełykając ślinę, zaczął opowiadać:
– Było to na świętego Mikołaja. Moi państwo pojechali na bal. W domu zrobiło się cicho. Gdy służba poszła spać, wyciągnąłem obraz słynnego kozaka Matwieja Płatowa, zapaliłem kilka świec i zacząłem malować…
– Kopiować?
Toczno. Dokładnie – poprawił się. – Po północy, kiedy już kończyłem szkic, do salonu wszedł pan Engelhardt z żoną i znajomymi. „Kto pozwolił ci zapalać świece?!” – krzyknął. Milczałem przerażony. „Mogłeś spalić dom, a nawet miasto” – wydarł się. – „Poniesiesz za to karę. Marsz do siebie!”. Do rana nie zmrużyłem oka. Nazajutrz pan kazał mnie wychłostać. Woźnica, Sydorko, spełnił swoją powinność gorliwie. Przez tydzień nie mogłem spać na plecach.
– Mój ty biedaku – Jadwiga czule pogładziła go po barku. – Faktycznie jesteś niewolnikiem.
– Kiedy pani Zofia zobaczyła mnie obolałego, zrobiło się jej przykro. Zaopiekowała się mną i udostępniła domową bibliotekę, w której było dużo polskich książek. Gdy nie rozumiałem trudniejszych wyrażeń, cierpliwie mi je tłumaczyła.
– Była więc twoją czwartą nauczycielką polskiego – zauważyła Dziunia, dotykając dłonią jego policzka.
 Chłopak niepewnie dotknął jej palców.
– Dlaczego my, biedni chłopi, nie możemy być wolnymi ludźmi, jak szlachcice, czy mieszczanie?
– Wszystkie stany powinny być wolne. Słyszałeś o rewolucji francuskiej?
– Co nieco – rzekł niepewnie.
– Kiedyś ci o niej opowiem. A jutro przyniosę ci broszurę O umowach między obszarnikami a chłopami. Autor namawia w niej właścicieli ziemskich do wyzwalania chłopów.
– Tak właśnie powinno być.
– Czytaj tak, żeby nikt jej nie widział. Władze zakazały publikacji, a za posiadanie broszury grozi surowa kara. Nie chcę ci zaszkodzić.
– Mam w sobie dość odwagi. Dla ciebie mogę nawet zostać spiskowcem – powiedział podekscytowany.
– Taras, jesteś jeszcze za młody. W przyszłości może swój talent wykorzystasz w inny sposób.
– Dziunia, działasz w konspiracji?
– Wszyscy młodzi Polacy nienawidzą caratu – odpowiedziała wymijająco. –  Krążą wieści, że niedługo wybuchnie powstanie.

Prawdopodobnie w pierwszej połowie 1830 roku Szewczenko przybył do Warszawy z Engelhardtami i służbą. Jadwiga Gąsikowska, wiedząc o wyjeździe Tarasa, po krótkim czasie podążyła za nim. Jako była warszawianka nie miała kłopotu z zamieszkaniem w Warszawie. Taras w wolnych chwilach między obowiązkami domowymi, a nauką rysunku i malarstwa, zwiedzał z nią miasto. Dziewczyna pokazywała mu kościoły, staromiejskie kamieniczki, Zamek Królewski oraz pałace, m.in. Radziwiłłów, Jabłonowskich, Namiestnikowski i Saski. Inny styl architektoniczny, niż w pozostałych częściach imperium carskiego, zainteresował go; chłonął wszystko, co związane było ze sztuką.
Pewnego słonecznego dnia, oboje idąc przez Stare Miasto, plac Zamkowy i Krakowskie Przedmieście, dotarli do pomnika Mikołaja Kopernika.
– To największy polski uczony – Jadwiga powiedziała z dumą, wskazując ręką na siedzącą postać.  – Wstrzymał Słońce, a poruszył Ziemię.
– Wielki artysta… – Taras podszedł do cokołu i z bliska przyglądał się rzeźbie.
– On był uczonym, nie artystą – poprawiła go.
– Thorvaldsen był artystą – upierał się. – Wielki rzeźbiarz.
Jadzia zaśmiała się.
– Zobacz, jak na jedną rzecz można patrzeć z kilku różnych stron. Ja widzę astronoma. A ty?
– Dzieło rzeźbiarza. Jego zamysł i mistrzowskie wykonanie. Musimy jeszcze raz pójść do katedry, żebym mógł lepiej przyjrzeć się rzeźbie marszałka… Jak mu tam? Zapomniałem nazwiska.
– Małachowski. Został przedstawiony jako rzymski senator.
– Pamiętam. Muszę go naszkicować.
Tymczasem na schodach pobliskiego kościoła św. Krzyża panowało zamieszanie. Młodzież wyszła z nabożeństwa, wznosząc niepodległościowe okrzyki, między innymi „Za wolność waszą i naszą”. Hasło to zapadło Szewczence w pamięć.
– Kiedyś przyjdzie taki dzień, że ujarzmione narody wyzwolą się spod carskiego panowania – Jadwiga stwierdziła kategorycznie.
– I kripaki też – po sekundzie poprawił się: – To znaczy chłopi pańszczyźniani – uzupełnił. – Za wolność waszą i naszą – powtórzył hasło. – Mądre, niesamolubne słowa.

29 listopada 1830 roku wybuchło w Warszawie powstanie. Szewczenko z okien strychu obserwował toczące się na ulicach starcia polskich powstańców z Moskalami. Choć Jadwiga wyjaśniła mu ideę zrywu, był jednak przestraszony tym, co widział. Zdawał sobie sprawę, że będąc w służbie carskiego oficera, znajdował się po drugiej stronie barykady, choć sercem był z walczącym ludem jego ukochanej Dziuni. Szewczenko był zniewolony podwójnie: jako potomek pańszczyźnianego chłopa i syn ujarzmionego narodu. Podczas pobytu w Warszawie przez kilka miesięcy obserwował toczące się walki. Uświadomił sobie wówczas podłość i bezwzględność rosyjskiego państwa uciskającego podległe narody, w tym jego. W dorastającym chłopaku rodziła się narodowa godność.

Szewczenko przebywał w Warszawie prawie rok. W tym czasie uczęszczał na lekcje rysunku do malarza, którego nazwisko nie jest znane. Ten, widząc jego talent, zaproponował Engelhardtowi, aby pobierał naukę u najlepszego warszawskiego mistrza pędzla, Franciszka Ksawerego Lampiego. Engelhardt posłuchał malarza i po krótkim czasie Szewczenko uczęszczał na lekcje rysunku i malarstwa.
Był mroźny początek 1831 roku. Władze Powstania Listopadowego poleciły rosyjskim funkcjonariuszom opuszczenie Warszawy. Engelhardt nakazał służbie spakowanie rzeczy i wyjazd do Petersburga. Przed wyjazdem Taras spotkał się z Jadwigą.
– Zrobiło się niebezpiecznie. Mój pan otrzymał nakaz wyjazdu. Jedziemy do Petersburga – powiedział smutnym głosem.
– Już więcej się nie zobaczymy? – Dziunia zaniepokoiła się.
– Dzięki tobie uświadomiłem sobie kilka ważnych rzeczy… – zmienił temat.
– Nie przesadzasz? – rzekła z niedowierzaniem.
– …Że są zwyczajni ludzie nie będący niewolnikami – dokończył. – Na przykład ty.  
– Wolność to podstawowe prawo człowieka. Wierzę, że kiedyś będziesz wolny.
– Chciałbym, ale nie wiem, czy tego dożyję – rzekł niepewnie.
– Nie trać wiary.
– Stara cyganka powiedziała mi kiedyś, że jestem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą.
 – Osiągniesz więc to, czego pragniesz. – Po chwili Dziunia powróciła do poprzedniego wątku: – Co jeszcze sobie uświadomiłeś?
– Obserwując walkę Polaków dotarło do mnie, że car także trzyma pod butem wszystkie ludy, w tym mój naród.
Dziewczyna spojrzała na niego ze współczuciem.
– Szkoda, że już wyjeżdżasz – rzekła po pauzie.
– Dziękuję, Dunia…
– Dziunia – poprawiła go.
– Dziękuję, że pokazałaś mi kościoły, pałace, pomniki… One są takie inne…
– Nasza kultura zawsze była częścią Zachodu. Najprostszy przykład: pismo. U nas są litery łacińskie, a na wschodzie i południu Europy alfabet wzięty jest z greki – tłumaczyła  naiwnie.
– Czy któreś pismo jest lepsze?
– Mądre pytanie – spojrzała na niego z uznaniem. – Mówiąc o dwóch alfabetach, nie oceniam żadnego.
– Dobrze, że uczę się francuskiego – zażartował. – W Wilnie i tu zapoznałem się z inną kulturą. Polubiłem ją, ale nic we mnie nie przemoże kultury ukraińskiej, która przepełnia moje serce – powiedział niczym w uniesieniu.

Zofia i Paweł Engelhardtowie opuścili Warszawę w styczniu lub lutym. Jakiś czas po nich ewakuowała się służba, idąca za wozem wypełnionym dobytkiem. Uciekinierów były całe kolumny, których eskortowali żołnierze. Po morderczej drodze Taras, z innymi współtowarzyszami niedoli, przybył do stolicy imperium dopiero po kilku miesiącach.
Artystycznym śladem owej wędrówki jest wiersz Katarzyna. Oto początek pierwszej części utworu:

W. A. Żukowskiemu
na wspomnienie o 22 kwietnia 1838

I.
Kochajcie się, czarnobrewe,
Lecz nie z Moskalami,
Oni obcy, litować się
Nie będą nad wami.
Moskal tylko żartem kocha,
Żartując porzuci,
Pójdzie w swoją Moskiewszczyznę,
Dziewczynę zasmuci…
Gdyby samą, niechby jeszcze,
A to matka stara,
Rodzicielka z córką cierpi, —
Za cóż taka kara?
Serce więdnie, ale śpiewa,
Gdy wie, po co, za co;
Ludzie serca nie spytają,
Powiedzą: „ladaco”!
Więc kochajcie się, dziewczęta,
Lecz nie z Moskalami,
Oni obcy, litować się
Nie będą nad wami.

Tł.: Bohdan Łepki

Tu należy powiedzieć, że niektórzy biografowie ukraińscy twierdzą, że Taras nie był w Warszawie. Istnieją natomiast wspomnienia przyjaciół, którzy potwierdzają jego obecność w stolicy Królestwa Polskiego.
Według jednej z hipotez, przed ewakuacją z Wilna, Szewczenko uzyskał zgodę od pani Zofii, aby pożegnać się z Jadzią. Postanowił ukryć się u niej i nie wrócić do Engelhardtów. Chciał zostać wolnym człowiekiem, bo słyszał, że niektórzy poddani kupili nowe dokumenty i żyli, jako wolni ludzie. Ponoć Jadwiga namawiała go, aby dołączył do powstańców, on jednak nie chciał walczyć z bronią w ręku. Dlatego dziewczyna miała go wydać komisarzowi garnizonu wileńskiego, który potraktował go jako zbiega i odesłał pod strażą do Petersburga.
Powyższa narracja o wydaniu młodego poety przez pannę Gąsikowską stoi w sprzeczności z jego pozytywnymi wrażeniami o pobycie w Wilnie, gdzie ją poznał i się zakochał. W liście do Bronisława Zaleskiego wspominał swój pobyt: „Wilno jest tak samo drogie we wspomnieniach mojemu sercu, jak i Twojemu”. Dodatkowo owa narracja sprzeczna jest z tym, co Taras Szewczenko zapisał w pamiętniku 5 września 1857 roku: „Widziałem we śnie kościół św. Anny w Wilnie i moją drogą, czarnobrewą Dunię Husikowską, która modliła się w kościele”. Zapisek dowodzi, że między dwojgiem młodych istniała miłość. Potwierdza to także Iwan Maksymowicz Soszenko, przyjaciel poety. Taras opowiadał mu o swojej pierwszej miłości do Polki. Nie wydaje się więc prawdopodobne, aby Szewczenko, rzekomo zdradzony przez ukochaną, po latach wspominał ją jako „moją drogą, czarnobrewą Dunię”. Jeżeli Jadwiga  wydałaby go, Taras znienawidziłby ją. Tak się nie stało i przez lata nosił ją w czułej pamięci.

Franciszek Czekierda


[1] Imię i nazwisko: Dziunia Gąsikowska podaję za Marianem Jakóbcem, autorem opracowania Wyboru poezji Tarasa Szewczenki, Ossolineum 1974. W tekstach ukraińskich występuje ona jako Дуня Гусіковська – Dunia Husikowska. 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko