Tadej Karabowicz – Wiersze nad przepaścią

0
145


Twórczość lubelskiej poetki Zofii Luchowskiej-Kuny (1952-1992) wyrastała nad przepaścią metafory i mitu. Ciągle w oczekiwaniu, drżąca jak osikowy liść, targany niespokojnym wiosennym wiatrem. A jednocześnie emocjonalna i silna, przemawiająca swoją głębią do wyobraźni. Emocje w dyskursie poetyckim autorki, oznaczały stan znacznego poruszenia serca. Jej siła polegała na uporze i namiętności wobec słowa, które poetka niosła na ustach, jak otrzymaną podczas liturgii hostię. Zstępując ze stopni ołtarza Poezji zanurzała się w poranną niebieską aurę Lublina i biegła do codziennych zajęć. Ale emocje oznaczały także krzyk i łzy spływające po policzkach i wówczas było wiadomo, że poetka nie radzi sobie z rzeczywistością. W kontaktach ówczesnego Związku Literatów Polskich na ul. Granicznej w Lublinie, zwracałem się do niej zdrobniale – Zosiu i myślę, że ten zwrot, na poły osobisty pasował do niej. Zosia to przecież zagubiona i raczej romantyczna bohaterka Adama Mickiewicza z poematu „Pan Tadeusz”. Ale Zosia to także wybranka, czekająca na swojego szwoleżera, który będzie miał  napoleońskie plecionki i chwosty zakończone kordonami przy czapce. A ta czapka będzie nazywała się szwoleżerka.

Poezja Zofii Luchowskiej-Kuny wypływała z dwóch źródeł. Pierwsze źródło, to był gorejący stan metafory. Luchowska była od zawsze poetką, mimo codzienności, trosk i zmartwień, posiadania rodziny, prowadzenia domu i pracy zawodowej. Drugie źródło wyrosłe nad przepaścią, to mityczne zawierzenie poezji, można powiedzieć do końca. Poetka była katastrofistką, chociaż z pogodnym usposobieniem w kontaktach interpersonalnych. Zadziwiała kreacjami, sukniami, biżuterią, sposobem otwartego myślenia. W Lublinie żyją jeszcze literaci, którzy ją pamiętają, chociaż data śmierci, rok 1992 mówi, że od jej odejścia minęła perłowa przestrzeń trzydziestu dalekich lat świetlnych. W tym czasie zmieniło się tak wiele. Świat z którego wyrosła,  stał się daleką przeszłością i przestał istnieć. Nie oznacza to jednak, że w antropologii darowanych talentów wszystko przeminęło. Dużo zostało, a zwłaszcza druki ulotne jej wierszy i tomy poetyckie oraz serdeczna pamięć o niej jako o poetce natchnionej i ważnej w szerszym czechowiczowskim kanonie historii literatury. Mam na myśli plejadę lubelskich twórców podobnych do niej, poetki i poetów: Wojciecha Kiełczewskiego, Urszulę Jaros, Krystynę Furtak, Marka Danielkiewicza, Grzegorza Korbę, czy Jacka Góza. Jeżeli kogoś pominąłem, będzie okazja korekty, bowiem Lublin rozsiadł się nad brzegami poezjotwórczej rzeki Józefa Czechowicza, o nazwie Bystrzyca. Jej nurt nie jest ani bystry, ani rwący, bo jej wody płyną bezszelestnie i dopiero poza miastem nabierają oddechu pewnej dzikości. W samym Lublinie rzeka jest uregulowana, co z punktu widzenia poezji nie jest dobre. Poezja to żywioł nad przepaścią, a zwłaszcza na przykładzie studiującego romanistykę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Edwarda Stachury, który do akademika wchodził przez okno.

Chciałbym zacytować utwór Zofii Luchowskiej-Kuny (* * *Pod nieobecność). Jego treść nosi znamiona wspomnienia domu rodzinnego z Wierzby na Zamojszczyźnie. Przywołując obrzęd niewinnej zabawy z siostrą w procesję, autorka sakralizowała istotę dzieciństwa. Nadawała wspomnieniom ważnej funkcji przestrzennej, do której przytulała się jak do poduszki. Odwoływała czytelnika do liryki pejzażowej, poświęcając wiele utworów poetyckich swojemu miejscu urodzenia. Dla poetki, dom rodzinny w Wierzbie, zamojski pejzaż, to była oniryczna ucieczka przed problemami i wyzwaniami życia, które osaczając ją, narzucały jej swoje surowe zasady i reguły.

Pod nieobecność
rodziców
odprawiamy z siostrą
dziecięce procesje.
Uderzamy pogrzebaczem po kaflowym
piecu. Dźwięk przypomina dzwony
starozamojskiego kościoła, dokąd
w niedzielę zabiera nas mama.
Chodzimy po kuchni
i śpiewamy.
Chorągwie z najlepszych chustek
matki. Ubrane jesteśmy w jej niedzielne
sukienki i pantofle na obcasach.

(Źródło: Zofia Luchowska-Kuna, (* * *Pod nieobecność), „Akcent” nr 2(28)/1987, s. 106-107).

Ważność poezji Zofii Luchowskiej-Kuny na literackim lubelskim Parnasie, zawiera się również w jej utworze owianym chłodnym wiatrem odejścia. Zaczyna się on wymownym wersem  (* * * Odeszłaś). Ten wiersz o cechach lamentu misteryjnego, mówi o głębi istnienia, nie zawsze uświadomionego. Bowiem  życiem człowieka kieruje pędzący na przełaj czas, w jego pitagorejskiej demoniczności. Gdy linia ruchu czasu niezauważalnie doznaje odchylenia – dusza odrywa się od ciała i ulata. Ciało pozostaje na ziemi i poddane jest obrzędowi rozpaczy. Niesione jest do grobu „w żałobnym orszaku”. Rozpacz pieczętuje przepaść „mdlejącej lewkonii”, w nawiązaniu do ontologicznego heraklitejskiego logosu. Wówczas nawet „woda występuje z brzegów i biegnie boso”. Jest to stan inicjacyjny, bohaterka liryczna utworu odeszła i znajduje się poza zasięgiem życia:

Odeszłaś
światłowłosa dziewczyno
i czerwiec po Tobie
szybko dopalił swe dni
tak jakby śpieszył się
że nie nadąży za twoimi
bezszelestnymi stopami
Odeszłaś
róża więdła
kobieta jak lewkonia mdlała
Odeszłaś
i lato położyło po Tobie
swoją głowę
las pokłonił się z daleka i płynął
w żałobnym orszaku
szli ludzie ze wsi
rzeką
woda wystąpiła z brzegów
i biegła boso
rwąc ziemie na strzepy
ale Ty już Odeszłaś

Ciekawą wypowiedź o Zofii Luchowskiej-Kunie zostawił na stronie szczecińskiego Wydawnictwa Forma, studiujący polonistykę i przebywający przez jakiś czas w Lublinie poeta Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki. Cytuję w całości jego wypowiedź, bowiem zawiera ona utwór Luchowskiej „Kto całował Judasza?”. W wierszu tym, autorka próbuje rozsupłać splątane do niemożliwości węzły patrzenia na historię Judasza, przez pryzmat poetyckiego apokryfu. Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki rozumie apokryf zapewne poprzez greckie słowo leksis. W jego twórczości jest bowiem obecny neurotyczny mit ukraińskości, który poeta odziedziczył po matce, wywodzącej się z Krowicy koło Lubaczowa, miejsca jego urodzenia. Stąd wioska Wierzba, gdzie przyszła na świat Luchowska, nabiera dla Tkaczyszyna apokryficznego świadectwa o ciągłym trwaniu nieodciętej i nie zawiązanej pępowiny wobec miejsca urodzenia i  srogim wygnaniem poza Arkadię dzieciństwa.

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki pisze: „LUCHOWSKA-KUNA ZOFIA (1952-1992). Nie chcę ograniczać się do fragmentu, bo to lublinianka, absolwentka polonistyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, którą zresztą poznałem dawno, dawno temu. Około 1985 roku.

Uwzględnijmy zatem jakiś debiutancki utwór Luchowskiej-Kuny. Zwłaszcza że wiersz pod tytułem „Kto całował Judasza?” daje się spokojnie przeczytać. Spokojnie, czyli bez wysiłku:

Podobno
każdy od czasu
do czasu spotyka
swojego Judasza.

Wiadomo, kogo
pocałował Judasz ostatni raz.

Nikt jednak nie wie,
kto ostatni całował
Judasza.

Dla ścisłości podam, że Luchowska-Kuna urodziła się na Zamojszczyźnie. We wsi Wierzba.

Zofia Luchowska-Kuna: „Świerkowa droga”. Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1985, s. 47

[1 VIII 2014]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
(Patrz: Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki „Poniewczasie”, https://www.wforma.eu/poniewczasie-luchowska-kuna-zofia.html)

Zofia Luchowska-Kuna urodziła się 19 lutego 1952 roku we wsi Wierzba na Zamojszczyźnie, zmarła tragicznie 28 marca 1992 roku w Lublinie. Jan Smolarz w leksykonie „Pisarze współcześni regionu lubelskiego” (Lublin 1999) na stronie 172-173 podaje, że posługiwała się wieloma pseudonimami i kryptonimami. Chciałbym po latach odnieść się do tej bibliograficznej informacji o poetce. Były to jej pseudonimy wynikające z sytuacji doraźnych i pracy zawodowej, a tylko niektóre ukazywały ją jako poetkę. W wydawanych tomach poetyckich figurowała jako Zofia Luchowska-Kuna. W drukach rozproszonych podawała czasami tylko Zofia Luchowska (Patrz: „Akcent” nr 2(28)/1987, s. 106-107). Znamy ją pod pseudonimem „Abramowice story”. Dla osób niewtajemniczonych w topografię miasta Lublin podaję, że Abramowice to dzielnica, gdzie znajduje się Szpital Neuropsychiatryczny. Inne pseudonimy, to Barbara Czerska, Bożena Jarnicka, Ed. El, Grażyna Kruk, E. Duńska i „Przybysz”. Pseudonim „Przybysz” Luchowskiej, nawiązywał do antropologii, że autorka była kimś obcym. Pseudomim ten, o znamionach piętna mówił, że miasto ją osaczało i pochłaniało. Było dla niej paszczą Lewiatana. Zapewne ten stan pseudonimu narodził się z przemyśleń, czym był dla niej Lublin, w opozycji do łona natury i pieleszy „jej Wierzby” na Zamojszczyźnie. Luchowska, jako „przybyszka do Lublina”, przyjechała tutaj na studia. Studiowała w latach 1971-1974 polonistykę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i została w Lublinie na zawsze.

W biografii twórczej nie ma wzmianki, że pracowała w swoim polonistycznym zawodzie. W tamtych czasach absolwenci KUL-u nie byli mile widziani w ówczesnej polskiej rzeczywistości politycznej. Dlatego Luchowska przez rok była sekretarką w redakcji „Kameny” (1976-1977), następnie wychowawczynią w Bursie Szkolenia Zawodowego (1977-1984), a od 1984 roku, do przejścia na rentę chorobową, pracowała w wydawnictwie „Prasa-Książka-Ruch”. Jej redakcja była ulokowana na ul. Granicznej, stąd mogła często zaglądać do lokalu ZLP, który mieścił się dosłownie po przeciwnej stronie ulicy. Wówczas sekretarką lubelskiego ZLP była poetka Urszula Jaros. Za przyzwoleniem prezesa Tadeusza Jasińskiego, mieszkała w lokalu Związku. Stąd był on czynny o każdej porze dnia i nocy. Na górze lokalu mieszkała pani Zofia Kłosowska, żona po wielce zasłużonym działaczu ludowym i kulturalnym Lubelszczyzny Józefie Nikodemie „Lemieszu” „Czepiec” Kłosowskim (1904-1959). Dlatego w późnych godzinach wieczornych nie można było zbytnio hałasować  w lokalu Związku, bo pani Zofia wychylała się przez poręcz schodów, bądź schodziła z góry i uciszała biesiadujących literatów.

Każda wykonywana przez Luchowską praca, niestety nie była adekwatna do jej wykształcenia filologicznego. Ale wykształcenie polonistyczne dawało jej szerokie spektrum realizować się w słowie i je ciągle doskonalić. Jak ją pamiętam, nigdy nie narzekała. W końcu każdy literat lubelski gdzieś po studiach zaczynał pracować i próbował przy tym nie zaniedbywać swojego powołania twórczego. Przecież poeta, to nie był zawód i nie jest obecnie uznany przez czynniki polityczne w Polsce. We wspomnianym leksykonie „Pisarze współcześni regionu lubelskiego” Jan Smolarz umieścił poetkę w epoce zatrzymanej transformacji politycznej lat osiemdziesiątych, bardzo trudnej dla twórców. W tym czasie, dotkliwej cenzury, poetka debiutowała i prowadziła ożywioną działalność literacką i nawet współtworzyła Lubelską Grupę Literacką „Przestrzeń” w 1983 roku.

Luchowska była autorką trzech zbiorków poetyckich: „Świerkowa droga” (Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1985) – wydanego z inicjatywy prezesa ZLP w Lublinie pisarza Tadeusza Jasińskiego, „Jeszcze raz” (Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1990) i „Czas wyjścia” (Oficyna Wydawnicza Fundacji „Solidarność”, Lublin 1991). W tych dwóch ostatnich tomach widać pośpiech. Te książki poetyckie, wydane są jakby jedna za drugą. Czyżby poetka przeczuwała, że jej czas dobiega końca i trzeba śpieszyć się kochać poezję.

Zmarła w 1992 roku i wiem to z autopsji, że po roku 1990 nie miała już czasu na zajmowanie się poezją. Coś więcej na ten temat, mógłby powiedzieć jej bliski przyjaciel poeta Jan Henryk Cichosz, który próbował po śmierci Luchowskiej,  porządkować jej archiwum literackie. Jest on autorem pośmiertnego wzruszającego szkicu o niej, o poetyckim tytule „Odeszła w środku wiersza” („Tygodnik Kulturalny”, nr 4/1992, s. 23).

Zofia Luchowska-Kuna, a prywatnie dla mnie Zosia, rzeczywiście odeszła w środku wiersza. Porzuciła nas na lubelskim bruku, młodszych od niej poetów. Pozostawiła po sobie ważne strofy na mapie poezji. Nieubłagany czas zepchnął ją za kotarę czyśćca literackiego i autorka nie doczekała się nawet biogramu w internetowej polskiej Wikipedii.

Marzec 2024

© Tadeusz Karabowicz
© Pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko