Oparty o horyzont
Siedzę po turecku na pokładzie
Moje dłonie są odleglejsze
niż czarne kieszenie
kulis scenicznych
lub
powietrze wyszeptane głosem suflera
wiem
od pewnego czasu
wszystkie porty
przystanie mariny
kurczą się
niczym opowieści barona Münchhausena
wpycham je w złożoną czeluść antyku
krużganki kolumny pełne radosnych uniesień
cały ten architektoniczny sztafaż słów
i gestów
uruchamianych przez wyobraźnię
obecny w każdej mijającej sekundzie
naznaczony dotykiem historii
i pokus związanych
z odpływami morza
To nic dziwnego
widnokrąg stale przemilcza nas
w swojej rzeczywistości jest bardziej unerwiony
niczym błądzący po śmietnikach
poszukiwacze dojrzałości
Już wiem
umarło kilka tysiącleci
miliardy
przypływów odpływów morza
nałożonych na płótno barwnymi plamami
w zdumieniu szalonego artysty
Jego dłoń
zatrzymała się na wybrzuszeniach
spróchniałych
desek pomostu
czuł w nich pulsowanie krwi
pożądanie
wszystkie westchnienia wieczności
niecierpliwość
w zupełnie nieznanym szale uniesień
trwa to to do dziś
starając się zrównoważyć
miłość
nieodległego przecież horyzontu
i napiętych do granic możliwości
żagli
Siedzę na pokładzie
piję mleko z kartonu obserwuję orła Bielika
unoszącego w szponach rybę
w stronę fioletowej ściany lasu
To stamtąd powraca echo
w stwardniałych nagle fałdach żagli
Widzę czyjś żal
Wiatrem wyrwany z własnych piersi spinaker
przyspieszony
lot wystraszonych mew
i fale
których gniewu
nigdy
nie udało mi się przemilczeć