POWRÓT DO LEKKOŚCI
kobiety z mojego klanu
unoszą się niczym czajki
szybując nade mną
w bezszelestnym przyzwoleniu
wnikam w jedność ich oczu
przepływam łzami
przez pępowinę rodu
i zdeptane chusty
z kręgu wyłania się kobieta
w długiej koronkowej sukni
ubłocony tren wplata się bliznami
w pasma mgieł rozsnutych
nad powtarzalnością losów
oddaję jej ciężar
który nie należy do mnie
wtedy wszystkie pramatki radośnie
rozbiegają się po obłokach
zawijając włosami brzegi błękitu
wracam na starą fotografię
i znowu jestem mała
BOGINI NOCY ODCHODZI W SEN
to czas kiedy heroizm
spotyka się z bojaźnią
sacrum i straganowy kicz
przystają na cmentarnej płycie
w dualnych pętlach
aby doświadczać światła i mroku
Lilith zdejmuje koronę
i odchodzi w długi sen
a kiedy śni
zanika prastary demon
dzieło mężczyzny wypluwane przez stulecia
kiełkuje wybaczenie
mariaż światów spiżu i jedwabiu
bogini nocy zapisana w ciałach kobiet
odradza się z modlitwą
wreszcie cień dopełnia się jasnością
a jasność rozpoznaje swój cień
ECHO SERCA
kiedy rozkwita w niej magnolia
słyszy szeptne prośby
z głębi rdzenia
rzeźbi kształtne hiperbole
i korą powleka formę
pod powiekami
odkrywa sytość gałęzi
dumę kwiatostanów
czuje jak pęcznieją
spijając mleko z jej żył
jak gęstnieje pewność i krzepnie
w słyszalnej przestrzeni serca
bum bum
bum bum
a ona zanurza się
w nieważkości macierzyństwa
UŚWIĘCONA
rodziła już zdrowe kasztany
więc skąd mogła wiedzieć
ze Bóg wybierze ją na święte drzewo
rozrastała się bujnie i dumnie
nie wyśniła uszkodzonej skorupki
bezradnych czuwań przy urywanym oddechu
ani tułaczki po uzdrowienie
ogrodnik nie pielęgnował korzeni
porzucił obrączkę
i wstydliwe brzemię
a ona modliła się oczami o cud
SNOPEK SŁOMY
Ryszardowi Zawojskiemu
niespodzianie ich powojenne życie
utknęło pomiędzy żebrami
wychudzonego zwierzęcia
więc wybrała się z synem
i jedyną krową
do sąsiada po snopek słomy
dla mlecznej żywicielki
w leśniczówce ocalałej z wojennej zawieruchy
gospodarz zatrzasnął stodołę
suchymi słowami
pani Zawojska ja te słome to sam zgryze
przez osiemdziesiąt lat
chłopiec dźwigał naukę hojności
i nigdy nie wrócił w tamte strony
ZAMILKNĘ
ja powojenna
nic nie wiem o żałobnych miastach
chociaż pamięć przodków
odziedziczyłam w kościach
zapamiętałam lekcje historii
słowa dziadków
i przesiąkłam słowami
nigdy więcej…
wprawdzie ekran telewizora krwawi
wciąż nic nie wiem o żałobnych miastach
mój wiersz pod puszystym kocem
może tylko zamilknąć
maj 2022
DREWNIANY BOHATER
rósł w siłę aż po dachówki
spłodził kilka pokoleń
powił dębowy stół i wiele krzeseł
a kobiety zamykały dni
powiekami okiennic
przetrwał gradobicia
ołowiane kule i ludzką nienawiść
kiedy krył pod podłogą
przerażone jarmułki
teraz starzec porasta zielskiem
szczerzy zęby krokwi
na skraju wsi
przez demencję nie pamięta
kiedy opadł z sił
ale ktoś zna jego historię
OGRÓD W WIEŻOWCU
na skrawku balkonu
mała świątynia zieloności
nawet poziomki rozkrzewiły się
jak na grządce
w smogowej metropolii
z ósmego piętra łatwiej wypatrzeć
samotne drzewa
na ostatnim fragmencie matecznika
wykradzionego wiewiórkom
skażeni betonozą
sycą oczy namiastką ogrodu
i najmniejszą stokrotką
jaka się przedarła
przez cementową skorupę
MAGNETAR
nie oczekujesz w leśnej głuszy
dyliżansu z zalakowaną kopertą
wystarczy enter
by otrzymać przesyłkę
w miejskim jazgocie
cyfrowych nomadów
nurkujesz w hałas opinii
i emaliowane serca
diaboliczna sieć (nie)dostrzegalnie
wysysa czas
niczym magnetar
gwiezdny wampir
kosmiczne pulsary wchłaniają materię
a sztuczna pajęczyna uwodzi
współczesnymi fajerwerkami
JAK DOMINO
podobno czas osiadł
na wszechwieczności
szklanymi kafelkami
– uformowane w domino
czasami wpadają na siebie
wtedy kłaniam się królowej Bonie
wyrastam dębowym cieniem* pod piórem Leśmiana
rozlewam się akwamaryną na płótnie Moneta
sprzątam pracownię Marii Skłodowskiej
a może rozpalam ognisko w jaskini
kolejny raz zasypiam i budzę się
na innej stronie Kroniki Akashy
ożywiam kukiełki dnia wczorajszego
dziergając współczesną kurtynę
*Bolesław Leśmian, Cień
PODSZEPTY I PEWNOŚĆ
stłoczone myśli
rozbiegają się po neuronach
w gorączkowych wątkach
popychają w chimeryczny świat
gdzie rzeczywistość uwiera
zaś ułuda przymierza buty prawdy
kiedy szept intuicji
gasi mydlane emocje
w ciszy owocuje zaufanie
z oddechem wybudza się wolność
nienamacalna pewność granitu
twarde nic
o które można rozbić głowę
PRZENIKANIE
umysł przeplatany wątkami
(niczym łyko w koszu)
podsuwa zdumiewające miraże
i nad ranem strąca nas z gwiazd
myśli przychodzą i odchodzą
tak samo trwałe w nieistnieniu
jak niewidoczny wiatr
czy szkiełka czasu
bo przecież wszystko się przenika
w miłości czy zeskaleniu
odpowiada poezją w tobie
SUPREMACJA
nie oczekuję misterium narodzin
podniosłej epifanii
dokonasz inwazji
przy gaszeniu świateł
oniryczny szorstki
nowatorski lub klasyczny
a potem szturmem
zniewolisz mój czas
niecierpliwym kołataniem w papier
zażądasz wyłączności
dostrojona zamienię się w szelest
ulecę w wysoką biel
i opadnę zadumaną stronicą
wiernopoddańcza
wiersza
—
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl