Obawa
trochę niesprawiedliwie
zegar rozpłatał czas na dwie części
dni teraz biegną asymetrycznie
wzdłuż starych i nowych dat
spod lakieru do paznokci wystaje rzeczywistość
nie mam już zgody na teraźniejszość
rozmawiamy o trochę innych sprawach
tych nabrzmiałych od ważności
w zamian za wiersze anioł stróż zostawił mi skrzydła
spisuję słowa co wstydzą się wybrzmieć
utkane z w prozaiczne czynności
obłaskawiają czekanie
Kruchość
najwięcej handlu jest w zbyt krótkich równoważnikach zdań
rozmienił się czas na pojedyncze minuty
jak rozsypane ziarna co wydziobują wrony
znów nie mogę zapleść palców
i uwierzyć ci
ćwiczenie oddechów pozwalało wytrwać
jednak nie przyzwyczaiłam się do bólu
wciąż zastanawiam się co się stało
jednym ruchem zabrałaś chaos
mam okna z tej strony gdzie widać błękit
choć dziś zobojętniły go deszcze
w kałuży przed domem
widzę odbicie żebraka
ma moje oczy
Wewnątrz tęsknoty
przytuliła twarz do szyby
jej chłód jest taki rzeczywisty
czuwanie weszło jej w krew
kiedyś ich ślady biegły równolegle
w źrenicach przybladło światło latarni
czas pozostawił rysy w przedmiotach
znów się rozpadało
zanurzyła dłonie w jego nieobecności
cisza przylepiła się do ścian
obok niedopitej herbaty i leków na serce
walentynkowa kartka od syna
ta którą rano przyniósł listonosz
Kolekcjoner
piękno odbite
po drugiej stronie lustra
wyskubuje miłość
ze swoich skrzydeł
rozsiał się poślad
krzywy korzeń pokrzywy
wygnaniec do kraju Nod
synem swej matki
pocałunek
smakuje zdradą
kolekcjonera
z księgi Henocha
Odkupienie
przywarłam siłą woli do heblowanego drewna
trzeszczącego od czynów
gdzie czas utknął pomiędzy słowem
niespiesznie rozpuściłam żal
i choć nie zdechł od wyszeptania
zostawił nadzieję nasiąkniętą deszczem
gdy przyszło rozebrać kolejną myśl
zapomniałam jaki ma smak
kiedy przykleiła się do podniebienia
jakby chciała spoić się z duszą
w wypełnionym po brzegi spokoju
teraz wygładzam twoje gwoździe
kolejnym ojcze nasz