Borys Chersoński – Wiersze

0
411
Anatolij Kułagin, Portret poety Borysa Chersońskiego, 2018,. Ze zbiorów prywatnych


Przekład z języka rosyjskiego Tadej Karabowicz


***
W młodości stał co wieczór
naprzeciwko budynku z czasów stalinowskich,
patrząc w okno drugiego piętra,
drugiego na prawo od rogu.
Okno zaświecało się, do niego podchodziła dziewczyna,
którą pożegnał pięć minut temu
przy drzwiach wyjściowych i machała do niego.
Odpowiadając odmachał jej ręką.
Potem łapał taksówkę
i jechał do domu.

*
Taksówka kosztowała wtedy sześćdziesiąt kopiejek,
zabawnie powiedzieć.

*
Pewnego dnia nie podeszła do okna
i czekał może półtorej godziny.

*
Nie lubiła Żydów
ale robiła dla niego wyjątek.
Jej rodzice nie robili wyjątku.
dla nikogo, a dla niego szczególnie.

*
To zabawne wspominać, ale potem
po jakiś czasie byli małżeństwem.
Nie na długo, przez jakiś czas.

*
Niedawno przechodził wieczorem
w pobliżu tego domu
i spojrzał w okno.
Okno było ciemne.

*
Zastanawiał się, co by było
gdyby ją zobaczył, to jaka jest teraz
jaka jest teraz?,
czy podejdzie do okna i pomacha mu ręką.
Zadrżał na tę myśl…
i poszedł własną drogą,
wsparty na lasce, dziwacznej,
z czterema krótkimi nóżkami
do lepszego wsparcia,
wysłanej dla niego
przez krewnych z Niemiec.

*
Sam dom wymaga remontu, –
pomyślał, –
tynk kruszy się i balkon
wisi na słowo honoru.

*
I każdy mówi – tak stalinowski, stalinowski,
wszyscy chcą w stalinowskim.

2011

***
Teraz rozumiem wszystkie te apokaliptyczne powiedzenia
o małym białym kamieniu,
na którym wyryto nowe nazwisko,
którego nikt nie zna
poza tymi, kto otrzyma nowe nazwisko na białym kamieniu.
Wszystko to jest po to,
bo starego nazwiska, które wszyscy znają,
co jest wypisane na dużym szarym kamieniu,
nikt nie mógł przeczytać.

2012

***
kto z nas jest obojętny na wieści z miasta
kto rad jest policji, czy zagranicznym gościom
kto siedzi w kącie lub twarzą do biurka
lub do pieca kaflowego szufelką wybierając popiół
woda jęczy w zardzewiałej zatkanej rurze
zgaszony byczek przykleił się do dolnej wargi
zeszłoroczna wata między ramami okiennymi
rano kieliszek wieczorem sto gram
raz w roku zadzwoni ciężki doświadczony telefon
dzwoni zagubiony przyjaciel, jak to zwykle on
tu mówi stalin, a ty odpowiadasz wisi
oboje śmiejecie się, chociaż każdy ma dosyć tych żartów
raz na dwa miesiące kolejka na mycie podłogi w przedpokoju
cukier trzcinowy jest słodszy niż nasz buraczany
rum Havana club jest tańszy niż nasz szmurdiak
„butelka jest zawsze butelką i zawsze coś kosztuje”
towarzyszu, towarzyszu, jak bolą nasze rany
a życie jest świetne, lecz tylko na pierwszy rzut oka
drugiego dnia miesiąca listonosz przynosi emeryturę
do drzwi puka stara pierdoła, a do okna jeszcze starszy klon
w skrzynce pocztowej nie ma listów, ani gazet
nie ma też pocztówek na święta świąt
chyba, że trzy razy do roku z Placem Czerwonym,
a jedyną radością w telewizji balet na lodzie

2013

***
przed kim, o nazwie nigdzie chce się być wszędzie
przed innymi chce się być, jak wszyscy inni
na przykład pić wino, lub myć naczynia wieczorem
lub kręcić się, jak ruda wiewiórka w kole
koło, to egzekucja, taka święta Katarzyna
której udało się uniknąć koła, lecz zginęła od miecza
spoczywaj w pokoju, ziemia to wciąż jest ta pierzyna
jak mówi świeca, świecąc innym – płonę
możesz otworzyć klatkę i otworzyć drzwi
okno, i dziecko patrzy z nosem przyciśniętym do szyby
gołębie na podwórku dziobią rozmoczone korki
ruda wiewiórka zwinnie wspina się po pniu

2014

***
świat pachnie jak skunks zmiażdżony na drodze do przyszłości
w rzekach płynie nie woda, nie mleko i nie miód
Bóg jest z nami, wszyscy zadowoleni, że nie Gott mit Uns
na klamrze pasa śmierci, jak ryba o lód
jak czoło o ścianę, jak życie na wschodnim froncie
jak fałsz okopów na ekranie telewizora, przez całą ziemiankę
jak snajper, co bierze na cel, jak frajer ciągnięty na pokaz
jak zagubiona dusza,  przekazana do wydziałowi nicości

2015

***
człowiek przychodzi niezauważony
stawia na palnik miedziany czajnik
i stoi, aż się zagotuje
czajnik lub umysł oburzony?
witaj nieochrzczony kręgosłupie
jak pisał w dni one poeta
życie jak małpa w zoo
i cytat ukryty w zasadzce
czeka na każdego, kto odważy się wejść
w puste wrota literatury
gdzie jesteśmy dwukropkami przecinków
wspornikami, które sprowadziły nas na manowce
znakami zapytania lub wykrzyknikami
znakiem zbrojnego powstania
znakiem bagnetu w karabinie przez ramię
znakiem sprzeciwu, uległości
podwórkowego śpiewu chóralnego
pozdrowienia w cerkwiach Chrystus Zmartwychwstał!
oburzenia umysłu co się gotuje
czasem krocząc ostrożne,
w czajniku dojrzewającym wrzątkiem
dwiema wojnami tuż za progiem
i Ceres z obfitości rogiem
przeszłością czytaną między wierszami

***
Katarzyna II podpisała dekret
laską w powietrzu, kredą w słonej wodzie.
Nadal można ją spotkać przy kasach w teatrze,
w kawiarni „Wina ukraińskie”, ale nigdy nie wiadomo gdzie?
Pod rękę z Tawryczewskim, nigdy nie wiesz z kim?
Powieść nie ma końca – wystarczy zacząć.
Założenie miasta, to jeden z trudnych tematów.
Lecz wiemy, wszystko zaczyna się od podpisu, pieczęci.
Dziwne, że miasto nadal istnieje, nie zmiecione falą,
dziwne, materiał budowlany nie zamienił się w piasek.
Wyobraźcie sobie – ściana nadal jest ścianą.
A miasto niezmiennie miastem, chociaż go nie poznałem.
Będzie bogate, sprzeda nas bez targu, tego nie wiedziałem,
odsprzeda i włoży grosiwo sobie do kieszeni.
Człowiek nadmorski jest niczym, bez pochwał i płetw,
jest wielowymiarowy, jak stary więzienny kubek.
Jest antybohaterem, jak góra stojąca za miastem,
pisze poezję – o akacjach w każdej strofie.
Ktoś – Tawryczewski z Katarzyną II
siedzi przy plastikowym stoliku w letniej kawiarni.

2016

***
Ten napis z każdym rokiem stawał się coraz bardziej niewidoczny
– “Tu rozstrzelano setki obywateli radzieckich”,
przed ogrodzeniem domku letniskowego wyłożonym wapieniem,
wkrótce rozebranym,
wraz ze wspomnieniem rozstrzelanych i daczą z fontanną,
której też nikt nie żałuje, tym bardziej
że tu będzie wieżowiec, dla tych, którzy marzą o wynajęciu
mieszkania, nad błękitnym brzegiem morza czarnego,
które jest wieczne, i smutku nie rozumie.
Ja chłopiec Boria, mnie karmili kaszą z łyżki.
Ze mnie drwili, Boria, wyjdź z zarazy, niech uschną twoje rączki i nóżki,
Nosiłem panamkę, patrzyli na mnie z góry,
Słuchałem szczekania psów i ptasich treli.
Nic nie wiedziałem o egzekucji
obywateli radzieckich, jak wszyscy, nie byliśmy wtedy bogaci,
zapomnieliśmy jidysz, a jednak byliśmy Żydzi parchaci.
Byłem oświetlony zachodem słońca, światłem jego krwawym.
Ja także byłem parchaty, chociaż nie wiedziałem o tym.


***
słowo w słowo, jak wagony w pociągu towarowym
lub platforma w ślad za cysterną
pusta rozmowa w wersji roboczej
z butelką dla dwojga i paskudnym uśmiechem
durne nastolatki wyrosły z grzecznych dzieci
jak zarost łonowy, jak na twarzy szczecina
na obrzeżach torów kolejowych
wiodących w otchłań, taki był obrazek
właściwie reprodukcja powtórzona tysiąc razy,
nawet jeśli nie w albumie lub czasopiśmie radzieckim
słowo w słowo, ale rozmówca przerywa opowieści,
by łyknąć trucizny kupionej na stacji
a stacja piękna, odnowiona po wojnie
z kopułą i kolumnami, w działach i orderach
w rzeźbach tych, którzy zginęli w obronie ojczyzny
są jednak zbyt martwi, by się bratać z nami

2018

***
Po prostu nie ma co robić – siedź i pal,
lub czytaj książkę od świtu do nocy,
przerwa na obiad: mocna herbata, kanapka,
zegar ścienny zakończył kukanie.
Gdzieś klucz się zagubił. Szukać z braku czasu.
Sierpień przyjaciel elastyczny, jak gumowa piłka.
Byłeś taki mobilny, elastyczny – do czasu,
bez letnich upałów, dawałeś sobie radę,
bez wiosennej trawy, bez jesiennych liści,
Byłeś zadłużony i pracowałeś – nie podnosząc głowy.
I twoja głowa kręciła się ze szczęścia
ledwo widoczne poruszenie myśli.
Po prostu, nie ma nic do roboty. Zegar nie działa.
Klucz zagubił się dawno. Na to nie ma rady?
Przeszukiwać pudła, jest straszne – może się odnaleść
w czymś mrocznym, złym, czego się nie spodziewasz.
Herbata jest zaparzona. Czarna i gorzka. I chleb
jest także czarny, jak smutny grecki Erebus.
I pamięć jest taka. Z czasu upływem
spotykasz więcej umarłych wśród pustki,
ale trzymają się z daleka. A ty sam nie jesteś szczęśliwy.
Chociaż powinieneś ich objąć – po kolei wszystkich,
zaprosić do rozmowy, zapytać jak się mają,
jak żyją tam, gdzie obecnie przebywają.

***
Szczerość bagnetu – czy jest trójkątna czy czworokątna –
wynik jest taki sam – pozostaje śmiertelna rana.
Na wszystko, co będzie, na całą twoją codzienność.
Przyjacielu bagnecie – dziękuję za szczerość!
Niech Odyseusz wróci do Itaki.
Ale ty siedzisz w okopie, a z tyłu krzyczą „Naprzód!”
A co wówczas z Itaką i żoną Penelope.
Czas wyczołgać się z okopu na spotkanie śmierci.
Z twoim krajem będzie to samo, co zostało przedstawione Troi,
chociaż Troja była dawno, w systemie niewolników.
A teraz socjalizm – Troja w sejfach historii.
Pioniera Priama, nie odróżnić od Priapa.
Będziesz żyć – Priapus przybędzie na czas, na legalne małżeństwo.
Ale póki gnijesz w okopie, a od tyłu krzyczą „Naprzód!”
Za ojczyznę, za Stalina, za Zeusa, czy Atenę,
w dwudziestym – za ZSRR, w dwudziestym pierwszym – za Ukrainę.
Życie wezwało nas, śmierć pognała nas w bitwie,
strzała wystaje ze zranionej pięty Achillesa,
W naszym kierunku idzie ukochana Ruś-Rosja-Rosija.
I tli się nasza hybrydna, podła Odyseja.

2019

***
A przecież było ciepło – spałem i spędzałem w nim dnie.
A przecież było ludnie, teraz jestem sam na wietrze.
Tutaj –  jakby cię nie ma. Gdzie jestem – dawno nie byłem.
Oto kolejne nazwisko, które dzisiaj usunę ze strony.
Nigdy nie wiadomo, z kim siedziałem przy wspólnym stole,
z kim piłem kawę w kawiarni, paliłem, gadałem do nieprzytomności,
nigdy nie wiadomo, z kim się starzałem, garbiłem, siwiałem,
kogo mijałem, nie będąc z nim znajomy.
Jak mówi piosenka – śpiewaj jaskółko, śpiewaj.
Zaśniesz na wieki i obudzisz się o brzasku!
Z miłości, nienawiści, jak pod zimnnym prysznicem,
po gorącej kąpieli, w dobie łaźni publicznych.

***
Dni są krótsze, ale czas wolniejszy i dłuższy
zwłaszcza w starej parterowej zabudowie,
stojącej pół wieku, z dala od wszystkich i wszystkiego,
na działce porośniętej drzewami iglastymi, zamieszkałą
przez wszystko, co zaczyna się w jesiennym zielonym świecie –
modliszkami i konikami polnymi – zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz.
Śpiewem ptaków o świcie, rzadszym i przytłumionym,
w fotelach siedzące zmarłe grzeszne dusze,
bez niepokojenia ich, patrzmy przez nie milcząco –
kochających i kochanych, ale to było dawno,
było w pamięci uporządkowane, a dziś jest rozrzucone,
pośród ogólnego chaosu, z którego sam powstałeś.
Gipsowych posągów jest za mało, jak i sanatoryjnej ciszy,
nie ma dość radzieckich melodii obrzydliwych,
ale w obfitości nudy wczesnych jesiennych dni.
Zbliża się realny dzień, niebo się rozjaśnia.
Żywy i martwi – nikt niczego nie żałuje
każdy czegoś oczekuje, podsuwając się bliżej do siebie.

2020


         Borys Chersoński urodził się 28 listopada 1950 roku w Czerniowcach. Mieszka w Odessie. Poeta, tłumacz, z zawodu psycholog i psychiatra. Utwory pisze głównie w języku rosyjskim. Aktywny na Facebook, gdzie prezentuje wiersze, także w ramach filmów na YouTube.

         W latach 1972-1982 znany z działalności dysydenckiej. Jako psycholog i psychiatra z wykształcenia, monitorował represje psychiczne wśród dysydentów w ZSRR. W 1982 roku podczas wielogodzinnych przesłuchań przez KGB został zmuszony do wycofania się z działalności dysydenckiej. Pisał do szuflady. Jest autorem kilkunastu tomików wierszy wydanych w wydawnictwach moskiewskich i kijowskich. Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości w 1991 roku, popierał demokratyczne zmiany na Ukrainie. W Odessie był radnym miasta, działał w na rzecz niepodległości państwowej Ukrainy.

         Niniejsze tłumaczenie wierszy Borysa Chersońskiego, powstało za zgodą Autora. Poeta udostępnił również ze zbiorów prywatnych portret autorstwa Anatolija Kułagina.


© Borys Chersoński Wiersze, przekład z języka rosyjskiego Tadej Karabowicz, 2021

© Pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko