Andrzej Lam – Na przeciwnych słońcach: George i Hofmannsthal

0
297

Dwa na słońcach swych przeciwnych bogi – Stefan George w Niemczech (głównie w Monachium i Berlinie) i Hugo von Hofmannsthal w Wiedniu. Pierwszy z powodzeniem zaprosił młodszego, choć rówieśnego debiutem kolegę do współpracy z wydawanym przez siebie elitarnym czasopismem „Blätter für die Kunst”, ale wciągnąć go do para-religijnego i hieratycznego kręgu „George-Kreis” mu się nie udało, doszło z czasem do przykrych zadrażnień, a mimo to, albo właśnie dlatego, ich korespondencja stała się ważnym, może najważniejszym świadectwem niemieckojęzycznej moderny przełomu wieków. Hofmannsthal był pod urokiem przełomowego zbioru wierszy Georgego Rok duszy, zabierał się do pisania recenzji-studium-manifestu, i choć zabrakło mu czasu, pozostał ślad zamysłu w postaci Rozmowy o wierszach, którą ogłosił w lutym 1904 roku w poczytnej „Die neue Rundschau” (fragment we własnym przekładzie poniżej). Odtąd kariera poetycka Georgego, elitarna dotychczas, poszybowała jak wystrzelona z procy, i kolejnych wydań tomu nie można było nastarczyć. Wiedeński kolega nie miał łatwo – szybko zdobył rozgłos i długo musiał czekać na książkowe wydanie swoich ważnych wierszy.
Wielkimi orędownikami Georgego i Hofmannsthala byli Jarosław Iwaszkiewicz i Paweł Hertz. Obaj z trudnością torują sobie drogę w Polsce, szczególnie George, ważny ze względów historycznych, ale poza paroma nastrojowym wierszami stwarzający trudności, których pokonywanie nie zawsze się wypłaca. Nie da się jednak bez niego zrozumieć niemieckiego życia duchowego w okresie od ostatniej dekady XIX wieku po kres Republiki Weimarskiej.
Pierwsze integralne polskie wydanie Roku duszy ukaże się wkrótce drukiem.


Hugo von Hofmannsthal – Rozmowa o wierszach*
Fragment początkowy

GABRIEL  Położyłem ci tu na oknie tom wierszy.
KLEMENS  Keats?
GABRIEL  Nie, to niemieckie wiersze. Tworzą jedność, tak są ułożone. Całość nazywa się „Rok duszy”. To jest jesień. Zaczyna się jesienią.
Osy z zielonozłotymi łuskami
Zamknięte kwiaty porzuciły w porę,
A my płyniemy łodzią wielkimi łukami
Wśród wysp okrytych brązowym listowiem.

KLEMENS  To jest jesień. Ale czytaj całość albo nic.
GABRIEL  Czy możesz słuchać?
Wejdź w ten umierający park i patrz:
Skrzenie dalekiej uśmiechniętej łąki,
Czystych obłoków niespodziany blask
Rozświetla modre stawy, barwne dróżki.
Weź tam głęboką żółć i miękką szarość
Od brzóz i bukszpanów – wiatr łagodnie wieje –
Te późne róże nie powiędły całkiem,
Całuj je czule i zaplataj wieniec.
Też o ostatnich nie zapomnij astrach,
Purpurze u dzikiego pędów wina
I wpleć w ten widok jesienny bez żalu
Wszystko co zostało z zielonego życia.

KLEMENS  To jest piękne. Oddycha jesienią. Choć wymaga odwagi, żeby powiedzieć:  „Czystych obłoków niespodziany błękit”, bo te zatoki wzbudzającego tęsknotę letniego błękitu są przecież między obłokami.  A w istocie tylko na brzegach czystych obłoków. Nigdzie indziej na całej przymglonej i surowej połaci jesiennego nieba. Goethe polubiłby te „czyste obłoki”. A „niespodziany błękit” jest bez zarzutu. To jest piękne. Tak, to jest jesień.
GABRIEL  Chcesz jeszcze więcej jesieni?
Żelazne lilie na bramie rdzewieją
Ptaki odlatują na skryte murawy
A inne piją na słupkach zmarznięte
Deszczówkę z pustych wazonów na kwiaty.

Jeszcze więcej?
KLEMENS  Proszę cię: czytaj całość albo nic.
GABRIEL  Chcesz zimę? Chcesz lato? Pełną niespodzianek tęsknotę nieba? Niepokój nieba? Letni poranek? Letni wieczór?
Wędrówki naszej wzgórze cień już kryje,
Podczas gdy tamto jeszcze w świetle tonie,
A księżyc na zielonej i miękkiej pierzynie
Ledwie się budzi pod białym obłokiem.
Dalekie drogi są coraz to bledsze,
Wędrowca zatrzymuje jakiś szmer:
Czy z góry płyną wody niewidoczne,
Czy ptaszek nuci pieśń na dobry sen?

KLEMENS
Księżyc na zielonej i miękkiej pierzynie
Ledwie się budzi pod białym obłokiem…

Widzę krajobraz mojej młodości. Zdaje się, że to jest piękna książka, ten „Rok”. Dlaczego właściwie: „Rok duszy”? Ja lubię proste tytuły.
GABRIEL  Ja też, dlatego ten wydaje mi się tak doskonały.  Bo tu jest jesień, i więcej niż jesień. Tu jest zima, i więcej niż zima. Te pory roku, te krajobrazy nie są niczym innym niż nosicielami czegoś innego.
Czyż nie są uczucia, półuczucia, wszystkie najtajniejsze i najgłębsze stany naszego wnętrza w najosobliwszy sposób splecione – z porą roku, z naturą powietrza, z tchnieniem? Jakiś ruch, jakim zeskakujesz z wysokiego powozu; parna bezgwiezdna noc; zapach mokrych kamieni w jakimś przedsionku; wrażenie lodowatej wody, która z fontanny tryska przez twoje ręce: z tysiącami takich ziemskich zajść jest związane całe twoje wewnętrzne istnienie, wszystkie twoje wzloty, wszystkie twoje szaleństwa. Więcej niż związane: mocno zrośnięte z korzeniami ich istnienia – jeżeli odetniesz je nożem od tego podłoża, skurczą się w sobie i przepłyną ci między palcami w nicość. Jeżeli chcemy się odnaleźć, nie powinniśmy wstępować z rezygnacją w nasze wnętrze: na zewnątrz się odnajdziemy, tak, na zewnątrz. Jak niematerialna tęcza rozpina się nasza dusza nad niewstrzymanym staczaniem się bytu. Sami siebie nie posiadamy: z zewnątrz to wieje ku nam, umyka od nas na długo i wraca w jednym tchnieniu. Właśnie – ta nasza „samoistność”! Słowo jest taką metaforą. Wracają wzruszenia, które kiedyś już tu przebywały. I czy są rzeczywiście w tym powrocie takie same? Czy to nie jest raczej ich potomstwo jedynie, które z niejasnego poczucia swojskości zostaje tu na powrót przywołane? Dosyć, coś powraca. I coś spotyka się w nas z czymś innym. Jesteśmy nie czym innym niż gołębnikiem.
————-
*Przełożył i podał do druku Andrzej Lam.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko