Gabriel Korbus – wiersze

0
337
Filip Wrocławski
Filip Wrocławski

Reklama

Spędź wakacje w Imperium Słońca,
Leż na plaży jak nagi sprzedażowy kurczak,
Idź za płynnymi promieniami słońca
W najgłębszą ciemność własnego ucha,
Które wisi samotnie pośrodku wielkiej pustki,
Przebieraj się w babskie sukienki i żółtą bieliznę,
Wieszaj się na sznurku do suszenia jak ryba na rożnie,
Wsadzaj sobie stalowe pręty na wskroś osobowości,
I oddawaj się w ręce tłustych facetów,
Którzy wezmą cię za pręt z prawdziwej stali,
I ułożą nad ogniskiem, poleją sokiem z cytryny,
Posypią solą, usmażą śmiejąc się i dłubiąc palcami w brzuchach,
A potem schrupią cię, zębami wydrą ci miękkie mięsko w ciała,
Zgruchoczą ci zębami mięska kości ciało,
Z resztek twych wycisną sok żółty niczym słońce
I skroplą cię w butelki przezroczystość płaską.
Potem postawią cię na ladzie w upalny dzień chłodu,
Będziesz stać godzinami, wypatrując niebezpiecznych spraw,
Będziesz strażnikiem na granicy z karabinem w ręku,
Będziesz patrzyć jak w nocy atakują płaszczki z prześcieradeł,
Ale będziesz mieć kapsel na głowie i karabin w ręku,
I zdążysz krzyknąć „BOMBATA!!! AMBATA!!!!”,
Nim tyran o twarzy płaskiej i brutalnej
I urwie ci kapsel, oderwie go, odgryzie ci kapsel,
Że aż wyleje się ci z szyjki żółte twe pomyje,
Ulecą kilka kropel w bezsensie tego świata.
Rzuci cię jak wywłokę bez wartości,
Niemalże do rowu, na skraj drogi,
Gdzie będziesz leżeć w nocy, w ostrym świetle reflektora,
Który jednak nie jest w stanie rozświetlić tej ciemności,
Aż przyjdzie wojak z armii płaskiego tyrana
I wychyli cię konającego i wyssie ci twe soki z ciała,
I rzuci pustego na pastwę tysiącleci.
Polecisz jak orzeł w gęstwinie jego trzewi,
Będziesz latać wśród soków, ożywion nowym życiem,
Na zawsze wśród wypitych takich jak ty,
Będziesz patrzeć na ławice wśród kędzierzawych włosków,
Wśród ścian żołądka bez określonego kształtu,
Będziesz widzieć dziką faunę i florę i dzikie lasy,
A to wszystko w żółcieniach jak skórki z brzoskwiń,
Będziesz latać pod brzoskwiniowym niebem i brzoskwiniowym słońcem,
Będziesz się przemieszczać niczym animacja,
Aż zerwie się krzyk „AŁAŁAŁAŁAŁAŁAŁA AAAAAAACHRRRRRR”,
Wtedy Ciemność przesyci twój raj, i mroczne lasy
Zapełnią się okrzykami dzikich zwierząt, słoni i bawołów i tygrysów i małp,
Wszystko zacznie biec jak w żałosnym koszmarze.
I przejdziesz przez ciemności korytarze, dalej i dalej,
Aż narodzisz się na nowo, wyrzyga cię rzeczywistość
I będziesz czuć na twarzy dotknięcia Imperium Słońca,
Przywita cię stary świat jak nowe dziecko.


Zabójca

***

Jaka będzie nagroda
Za wszystkie zgwałcone kobiety,
Za wszystkie poderżnięte gardła,
Za wszystkie zdruzgotane marzenia?

Co się stanie,
Gdy złamią ci kark,
Gdy skończy się wieczna ucieczka?
Czy to w ogóle jest możliwe?

***

Weź sobie wszystko co chcesz,
Wszystkie kobiety,
Wszystkie pieniądze,
Wszystkie życia
I wszystkie chwile,
I naucz mnie tego.

Modlisz się o siłę
I chcesz zobaczyć otchłań,
Fizyczne miejsce,
Które jest gdzieś tam,
Otwarte usta ziemi,
Poczuć jej zimny oddech.

***

To co dzisiaj jest pewne
Jutro może się rozpaść.
Żyjesz z taką grozą,
Z taką świadomością,
Że świat nie jest prosty,
Jest areną niewyobrażalnych zdarzeń,
Musisz sobie wykluć oczy,
Żeby tego nie widzieć.

***

Pierwszy z szeregu,
Młody i piękny bóg.
W nic nie wierzy,
Żyje dla przyjemności,
Żyje dla wolności,
Jest chwilowy i rzadki,
Jak spadająca gwiazda.


***

Żyje w ciasnym korytarzu,
Zatęchłym i pełnym much,
Wśród własnych urojeń,
Wśród kłamstw i bajek.
To jest jedyna droga,
Ciasny i długi korytarz,
Nie ma stąd wyjścia,
Nie ma drzwi ani okien.

***

On cię nauczy
O prawdziwym życiu,
O prawdziwych pragnieniach,
O pustkowiach
I o starych drogach
W w środku nocy.
On pokaże ci góry
I co w nich robić,
On wyśle cię do Słodkich Wód.

***

Nie masz odwagi
Zobaczyć co kryje się wśród gór,
Co jest tam,
Gdzie kończy się film
I piosenka,
Na nagiej szachownicy,
Gdzie tańczą lalki.


Mała Tutu

I

Twój mały morderczy głosik,
Który pozwoli ci wzlecieć nad małe miasteczko,
Który zerwie z ciebie wszystkie hamulce,
I wszystkie nie twoje ubrania,
Słuchaj się jego i wierz w niego,
W ten twój jedyny wymiar boskości.

II

Chcesz pałętać się po pustyniach,
Szczególnie teraz z tym twoim
Świeżo narodzonym ogniem,
Gdy samotność pali cię jeszcze bardziej,
Chcesz być teraz groźny,
I potrzebujesz tego jak nigdy,
By móc zakraść się dziś w nocy,
Z nożem w ręku do obskurnego domku.

III

Przyjdziesz do ułomnych,
Którzy nie zrozumieją jakie wielkie rzeczy przynosisz,
Będą stać w zachodzie wśród uschłych krzewów,
A ty powiesz im „możecie zrobić wszystko,
Możecie wziąć kobiety i pieniądze,
Wolno wam to zrobić,
Bo morderców nikt nie sądzi”.
Będą cię ścigać, ale im uciekniesz,
A te słowa wryją się im w mózgi.

IV

Będziesz bogaty i sławny,
Będziesz żyć na całego w wielkim mieście,
Będziesz wydawać imprezy nad brzegiem oceanu,
Będziesz pić, tańczyć i palić marihuanę,
I będzie przy tobie twoja dziewczyna,
A to nie będzie jeszcze koniec.


Jana 1

Palić marihuanę
I się całować,
Patrzeć na noc
I tułać się boso po świecie,
To jest życie na całego,
Tak wizje wplatają się w życie,
Gdy przypadek przynosi ci marzenia.

Cantos 8

„Chciał mnie pozbawić przyjemności WŁADZY?!”,
Wykrzyknął Król Beton prosto w twarz Świniowca,
Ten stał nalany pod stopami władcy,
Tak mały był wobec tej brutalności.
Przebył tyle świata wszechsławny Świniowiec,
Tyle nabierał cech świniowatości,
Na początku wydawał się zupełnie jak człowiek,
Lecz później, a każdym przemierzonym parsekiem,
Z każdym szczeblem drabiny społecznej,
Z każdym pionkiem strąconym gdzieś w przepaść
Coraz bardziej dopełniał się jego byt.

I nie chodzi tu o jakieś nauki moralne,
Jak już powiedziałem nie ma meta-słów,
Chodzi o coś znacznie prostszego i piękniejszego.

Stał tutaj Świniowiec, w czarnym łachu kapłana,
Cień rzucał się na jego twarz,
Na pulchne rysy świni,
Racice wysuwały się z głębi ubrania.
Jego oczy były czerwone i małe,
Tylko na środku straszył przyszyty nos człowieka.
Był pulchny i gruby, prawie jak nos świni,
Był to jednak osobisty nos człowieka.

INNI NIE WIEDZIELI, ŻE TO TYLKO MASKA

Umysł przeszło Świniowcowi spojrzenie,
Z innego świata i z innego czasu,
Gdy siedział w swoim pałacu,
Mając jeszcze bardziej twarz człowieka,
Miał wtedy formę mrocznego Barona,
Pełnego uczuć i naprężeń mięśni,
Kąpiącego się w Basenach Rozkoszy,
Widział przed wyłupionymi oczami,
Jak wyłupione oczy leżały na blatach,
Złote i pełne szlachetnych kamieni,
A wokół niego tańczyły niewolnice,
Wszyscy odurzeni tańczyli,
I sypali rodzynki z nieba,
A on całował niewolnicę aż do krwi,
Zrobił jej wcześniej kroplówkę z narkotyków,
I teraz szybowała odurzona w świecie przyjemności,
Była żywym podnieceniem sprowadzonym z nieba,
Cały wszechświat wirował i oni wirowali razem z nim,
A Świniowiec pił krew pełną wizji i szczęścia,
Miał wtedy prącie ostre niczym brzytwa,
Ciął inne i wbijał głęboko w narządy,
Bez litości i bez sumienia,
Bez wątpienia i bez pamięci,
Te wszystkie bezimienne twarze,
Przepływały mu w głowach jak sen,
Nie widział ich były tylko mozaiką kalejdoskopów,
Ich krew malowała mu podłogi,
Które inne później zlizywały.
Ale tej jednej nie dźgał, z tej jednej tylko pił,
A ona tańczyła wśród deszczu rodzynek,
Kołysali ją faceci o hebanowych skórach,
Ale sułtan kazał patrzeć tylko na siebie.
Napajał ją krwią i wysysał krew,
Nie miało to początku ani końca,
Trwało setki lub tysiące lat,
A może miliony czy miliardy
Aż zgasły wszystkie gwiazdy,
Aż zapadł się wszechświat,
A on tak przeleciał przez całe jego życie
I życie trylionów kobiet i młodzieńców,
Przeleciał na skrzydłach narkotyków
Wśród śpiewu złotych chmur.

A teraz stał tutaj pokornie przed Betonowym Królem
Człowiek czy świnia, który widział jak rodzi się i umiera,
Jego własny nieposkromiony i prywatny wszechświat,
Widział płaszczki-prześciaradła wśród chłodnego betonu,
Zobaczył też koślawym okiem Twardziela z Metropolis,
Który niepostrzeżenie wybrał się na swoją pierwszą podróż
Przez czas i możliwości.
Przez przypadek Twardziel z Metropolis
Wziął oddech muzycznego narkotyku,
Który uwolnił się z puzderka Świniowca
I teraz w falujących dźwiękach gitar,
Bez świadomości przemierzał wszystko co możliwe.

Zobaczył tą możliwość Świniowiec, ale się nie zdradził,
Widział jak to wszystko jest pośledniejsze wobec jego
Wielkiego Pałacu Sułtana.

A Twardziel z Metropolis siedział skupiony,
Nie wiedział, że zażył Narkotyk Beta,
Że część jego duszy gdzieś tam odleciała,
Siedział u stóp kolumny i czatował.

A Krzyk Betonu wciąż tam biegł przez echa.

Świniowiec pstryknął niewolniczymi racicami,
I pod łaskawymi śmierciami płaszczek-prześcieradeł,
Wyszli młodzieńcy ocalali z wszechświata rodzynek,
Ostatnia pamiątka z wszechświata Świniowca,
Byli piękni i młodzi, ich ciała spływały kremami,
Mieli słodkie usta i słodkie oczy,
Płonące włosy i płonące dusze,
Stworzeni byli do dania rozkoszy.
Ułamał głowę jednemu Król Beton,
A potem drugiemu, a potem wziął ich na jebanie
Do swoich komnat.
Wiedział Świniowiec, że już ich nie zobaczy,
Nie zdążył sam spożyć resztek przyjemności
I wiedział, że tego pożałuje.
Z wnętrza dobiegały otchłanie krzyków,
Cierpienia zakupione wśród mórz narkotyków.
Nie przerażało to jednak Twardziela z Metropolis,
Nie ruszało wcale bo otchłanie otchłani
Jakim było to wnętrze pałacu,
Stępiły z dali krzyki w łagodne oddechy wiatru.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko