Franciszek Czekierda – DZIWNY ROK W ŻYCIU MŁODEGO HENRYKA SIENKIEWICZA

0
591

            Podobnie jak „Rok 1647 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia” (pierwsze zdanie Ogniem i mieczem), tak dla autora tych słów, Henryka Sienkiewicza, rok 1874 był dziwnym rokiem, w którym spotkały go nadzwyczajne zdarzenia, zaś w nich centralną rolę odegrały trzy kobiety. Owe przypadki były niczym znaki zwiastujące mu przyszłość obfitującą w ciekawe, acz niełatwe relacje z płcią nadobną.
            Jesienią poprzedniego roku jego matka, niedługo przed śmiercią, przypomniała mu o ożenku mówiąc, iż jego rówieśnicy dawno już to uczynili i mają nawet kilkuletnie dzieci. Henryk odpowiedział, niczym sędziwy mędrzec, że owoce na drzewach dojrzewają w różnym czasie, zaś on sam widocznie podobny jest do tych, które jeszcze mocno trzymają się gałęzi. Gdy jednak nadejdzie stosowna pora spadnie, jak dojrzałe jabłko, w ręce swojej Ewy. Matka nie polemizowała z nim. Choć była pełna podziwu dla bystrości jego umysłu, z zatroskaniem przyjęła te słowa oznaczające, że za swojego życia nie będzie cieszyła się wnukiem. Kilka miesięcy po jej śmierci syn dojrzał jednak do zmiany stanu cywilnego, być może pod wpływem jej słów.

           TA PIERWSZA
           Późnym popołudniem we czwartek, 26 marca 1874 roku, dwudziestoośmioletni Sienkiewicz poznał dziewiętnastoletnią Marię Jadwigę Keller, zwaną Milą, córkę Adama Kellera, wysokiego urzędnika w zarządzie poczty królestwa. Prezentacja nastąpiła u Antoniny Cieciszowskiej, ciotki Henryka, dzięki jego siostrze Anieli, zaprzyjaźnionej z Marysią. Mila zakochała się w czarnookim kawalerze od pierwszego wejrzenia. Tego wieczora zanotowała w pamiętniku: „Boże Wielki, jakam ja szczęśliwa! Wróciłam z Matusią od Cioci Żańci, od Sz. Xieni (…) taki sam czarny, jak ja, może i podobny do mnie. (…) Kocham Go, kocham, już bym bez niego żyć nie mogła (…) Ten mój pan, ten mój jedyny nazywa się Henryk Sienkiewicz, a pisze się jako Litwos”. Istotnie wyróżniał się smagłą cerą, miał wyraziste oczy, z których biło przenikliwe spojrzenie, czasem melancholijne i marzące. Choć niewysoki, był jednak proporcjonalnie zbudowany. Mówiono, że posiadał magnetyczną siłę przyciągającą kobiety. Poznana dziewczyna także się spodobała Henrykowi. „Jest śliczna… Ma w sobie ciepło snu i świeżość poranku, którą przyniosła z ogrodu w fałdach swojej perkalowej sukni koloru bladoniebieskiego (…). Twarz jej śmieje się, oczy śmieją się, wilgotne usta śmieją się…” – zanotował po latach.
            W owym czasie Henryk Sienkiewicz miał już wyrobioną pozycję dobrego felietonisty w Gazecie Polskiej, którą kierował Edward Leo, jego starszy kolega. Co dwa tygodnie drukował teksty pod tytułem Chwila obecna cieszące się coraz większą popularnością. Młody dziennikarz nie poprzestał jednak na pisaniu, w czerwcu tego roku we trójkę, do spółki z Mścisławem Godlewskim i Julianem Ochorowiczem, kupili dwutygodnik naukowy, literacki i artystyczny Niwa. Sienkiewicz wyłożył nań dużą sumę 1500 rubli (ok. 1150 ówczesnych dolarów), którą pożyczył od ciotki Joanny Biedrzyckiej, zadłużając się na wiele lat.
            29 lipca tego roku odbyły się zaręczyny. W obecności rodziny Mila włożyła mu na palec sygnet ze szmaragdem otoczony brylancikami tworzącymi razem z zielonym kamieniem kształt bratka. Henryk wręczył jej ślubną obrączkę swojej matki. Następnego dnia zapisała w pamiętniku: „Jestem najszczęśliwsza z dziewczyn na świecie, kochająca i kochana (…). Słyszałam, że jak narzeczeni podobni do siebie, to bardzo są szczęśliwi, a o nas mówią, że mamy oczy jednakie, nosy jednakie, spojrzenie jedno (…). Chciałabym się uczyć, uczyć, bo jak dostanę takiego mądrego męża, to muszę odpowiadać Mu choćby trocha, jeśli nie talentami, to rozumem”. Mila przeżywała okres narzeczeństwa u boku rodziców w cichości ducha i z głęboką nadzieją na rychły ożenek. Uważnie śledziła rozwijającą się karierę Litwosa, czytając z wypiekami na twarzy jego felietony, recenzje i nowele. Sienkiewicz znojnie pracował jako felietonista i pisarz, przy czym nie gardził rzeczami przyjemnymi, które częstokroć wynikały z jego dziennikarskich zatrudnień. Bywał w wielkim świecie; w ogrodzie Saskim na werandzie Lessla, gdzie zbierali się znani dziennikarze, na wyścigach konnych, oglądał przedstawienia w teatrach i operetce, uczestniczył w balach i maskaradach. W sierpniu dla podratowania zdrowia (skarżył się na bóle gardła) udał się nad morze do Ostendy w Belgi, przy okazji zwiedził Paryż, a w drodze powrotnej Kolonię. Wyjazd na zachód Europy został źle odebrany przez rodziców Marii, zaś jego aktywność towarzyska była krytykowana przez jej ojca. Listy Sienkiewicza do narzeczonej głośno czytano i omawiano na naradach rodzinnych, natomiast odpowiedzi Marii były pisane pod dyktando ojca, z czego pisarz zdawał sobie sprawę.  

            TA TRZECIA
            Pewnej sierpniowej niedzieli Henryk szedł alejką ogrodu Saskiego ze znajomym literatem Aleksandrem, redaktorem jednej z warszawskich gazet. Nie byli przyjaciółmi, ich znajomość była wyłącznie służbowa. Tego dnia z nieba lał się żar. Na chwilę przystanęli przy fontannie, aby zażyć przyjemnego chłodu w opadającej mgiełce wody rozrywanej lekkim wiaterkiem. Akurat mijała ich nieznajoma kobieta, gdy raptem wypadła jej z ręki przeciwsłoneczna parasolka i potoczyła się pod nogi mężczyzn. Obaj schylili się, lecz Henryk był szybszy. Podał ją w uprzejmym geście damie, spoglądając głęboko w jej oczy. Młoda dama grzecznie podziękowała, a w wypowiadanych słowach usłyszał wschodni zaśpiew. Swoim spojrzeniem i fascynującą urodą zauroczyła Henryka. Mijając ich pomachała kokieteryjnie parasolką. Po przejściu kilku kroków nagle zatrzymała się.
            Sienkiewicz przez cały czas miał wlepiony w nią wzrok. „Cóż to za zjawisko, cóż za kobieta? I spaceruje sama? – zadumał się. – Gdzież tam! Idzie z nią poezja, idzie muzyka, idzie wiosna, idzie rozkosz i kochanie” – zaimprowizował w myślach krótką odę na jej cześć niepostrzeżenie ześlizgując się w konkret zmysłowości.
            – Do widzenia panom – odwróciła się.
            – Do widzenia, pani Julio – odpowiedział szarmancko Aleksander poprawiając na nosie binokle.  – Może pani sekundę zaczekać… – nagle coś sobie przypomniał.
            – Bardzo panów przepraszam, ale jestem już spóźniona. Na pewno nadarzy się jeszcze jakaś okazja – powiedziała zachęcająco.
            Henryk, zapominając o swojej narzeczonej, długo wpatrywał się w znikającą postać, która wywarła na nim niebywałe wrażenie.
            – Kim jest ta nimfa? – nie potrafił ukryć zachwytu. – Widzę, że ją znasz.
            – Co nieco. Młoda aktorka z Ukrainy – dziennikarz odpowiedział tajemniczo. – Wdowa – dodał, jakby chciał uprzedzić kolejne pytanie.
            – Przedstawisz mi ją? – Sienkiewicz od razu przeszedł do sedna sprawy.
            – Pożeraczowi niewieścich serc? W żadnym razie – odparł zdecydowanym głosem. – Przecież jesteś zaręczony, czyżby opanowała cię chwilowa amnezja? – dodał sarkastycznie.
            – Alem jeszcze nie żonaty. Mógłbyś przy najbliższej okazji zaaranżować prezentację? – nalegał.
            – Muszę dbać o twoją reputację – Aleksander uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją. – Lepiej powiedz, kiedy się żenisz?
Henryk spojrzał na niego zły.
            – Termin ślubu nie jest jeszcze ustalony – odpowiedział z niechęcią.
            – Domyślam się, że nie pilno ci do ożenku – podsumował znajomy.
            Sienkiewicz w duchu przyznał mu rację, lecz milczał pogrążony w myślach. Choć Mila podobała mu się, jednak dręczyły go wątpliwości. Dla niego – dojrzałego mężczyzny oraz uznanego już w środowisku dziennikarza i pisarza – wciąż była dzierlatką, z którą trudno mu było prowadzić na odpowiednim poziomie konwersacje tyczące się czy to spraw społecznych, polityki, sztuki, czy literatury. Zaś wspólne czytanie Pawlinki Wacława Łuszczewskiego na pewno nie dawało mu intelektualnej satysfakcji. Dobiegając trzydziestki pragnął spełnić oczekiwania nieżyjącej matki, jednak nie odczuwał przemożnego pociągu do związania się małżeńskim węzłem. Nie dążył też za wszelką cenę do poprawy swojego stanu materialnego mimo, że ciążyła na nim wysoka pożyczka. Honoraria za pisanie wystarczały mu na bieżące życie. Po ślubie niewątpliwie poprawiłby swoją sytuację finansową, ponieważ rodzina Mili była zamożna. Jednak nie myślał o tym. Był przekonany, że prędzej, czy później dzięki pisarskiemu talentowi odniesie, poza uznaniem (co do tego nie miał żadnych wątpliwości), także sukces finansowy. Henryk nie spiesząc się z ustaleniem daty ślubu, zamierzał jeszcze przez pewien czas nacieszyć się beztroskim kawalerskim życiem.
            – Masz zafrasowaną twarz – zauważył znajomy.
            – Proszę cię, Aleksandrze, zapoznasz mnie z tą wdówką? – Henryk otrząsnął się z zamyślenia i błagalnym tonem ponowił prośbę.
            – Ona ma kogoś – odpowiedział tajemniczo.
            Sienkiewicz posmutniał i już się więcej nie odzywał. Podejrzewał, iż znajomy miał w tym jakiś ukryty cel. „Muszę koniecznie dowiedzieć się, dlaczego on tak broni jej przede mną? Czyżby miał wobec niej jakieś zamiary? – myślał strapiony. – Z jego wątpliwym talentem, pospolitą facjatą i kompleksami… wątpię” – uspokoił się. Minęło kilka dni. Sienkiewicz nie mógł się uwolnić od myśli o zjawiskowej nieznajomej. Mimo, iż znał wiele ładnych kobiet, ta górowała nad wszystkimi; także nad narzeczoną Marią mającą rysy anioła, a nawet nad Heleną Modrzejewską, uchodzącą za ideał wcielonego piękna. Za wszelką cenę chciał ją poznać, jednak nie potrafił do niej dotrzeć. Po nieudanych poszukiwaniach, zrezygnowany, powiedział o niej Helenie Modrzejewskiej, z którą się przyjaźnił.
            – To nowa gwiazdeczka w naszym aktorskim światku – uśmiechnęła się kpiąco. – Na szczęście ma tyle taktu, że nie gra.
            – Na szczęście dla kogo? – dociekał.
            – Dla publiczności. Z jej kresowym akcentem naraziłaby się na śmiech w miejscu, gdzie wypadałoby płakać – ironizowała.
            – Wszędzie jej szukałem…
            – Trzeba było od razu przyjść do mnie – powiedziała rozbawiona.
            – Jak zwykle pod latarnią najciemniej. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że możesz ją znać – skłamał, bowiem nie chciał zdradzać się Helenie ze swojego nowego afektu.
            – To Julia Samborska, bogata po mężu aktorka. Nie tak dawno przyjechała z Ukrainy.
            – Zapoznasz mnie z nią? – przeszedł do konkretów.
            – Miły Henryku, w życiu zagrałam już prawie wszystko, co było do zagrania, ale roli swatki jeszcze w swoim repertuarze nie miałam. I raczej mieć nie zamierzam – odpowiedziała uśmiechając się pobłażliwie do młodszego o sześć lat przyjaciela.
            – Ależ Helenko, w żadnym wypadku nie zamierzam stawiać cię w roli swatki. Gdzież bym śmiał. Ja tylko kornie proszę cię o aranżację spotkania, o nic więcej. Nie mogę sam narzucać się wytwornej damie, gdyż w dobrym tonie jest, aby w takiej sytuacji pośredniczyła osoba wprowadzająca. Podobnie, jak się ma rzecz z wprowadzeniem kogoś do dobrego towarzystwa, czy elitarnych klubów. Jeśli osoba wprowadzająca jest poważana, a w dodatku powszechnie znana, wówczas dla kandydata jest to honor i szansa na sukces. Ufam, że dzięki tobie nie stracę tej szansy.
            – Jesteś niepoprawny – uśmiechnęła się dobrotliwie. – Nie pojmuję jednak, dlaczego tak bardzo ci na niej zależy?
            – Powiem ci jak na spowiedzi, zwariowałem na jej punkcie. Znasz mnie i wiesz, że jeśli do jakiejś idei jestem święcie przekonany, to nie odstąpię, póki nie osiągnę celu, wierzaj mi. Jeśli ty mi nie pomożesz obawiam się, że uczynię sobie coś złego…
            – Ciekawam, co? – zapytała żartobliwym tonem.
            – Zdecyduję się na jakiś desperacki krok, nie wiem… Ale wiem, że muszę ją poznać, bo oszaleję.
            – No to oszalej – wciąż ją bawiło zachowanie pisarza. – Swoją drogą wolałabym, abyś oszalał dla swojej narzeczonej.
            – Błagam cię, pomóż mi, zanim pogrążę się w jakowejś desperacji.
            – Znasz moje zdanie i nie zamierzam go zmienić.
            Uparty w dążeniu do celu Sienkiewicz nie złożył broni. Wykorzystując swój nieodparty wdzięk, konsekwentnie nakłaniał ją do zmiany decyzji.  I jak to często z kobietami bywa, Helena po pewnym czasie zmieniła zdanie. W umówionym dniu, kiedy oboje odwiedzili panią Samborską w jej bogatym mieszkaniu, ku ich zdumieniu zobaczyli u jej boku Aleksandra. „Do diaska! – przeklął w duchu Sienkiewicz. – No to już znalazłem odpowiedź, dlaczego ten sukinkot tak zawzięcie bronił jej przede mną”. Zadziwiające było również, iż dziennikarz zachowywał się tak, jakby był gospodarzem. Sienkiewiczowi na chwilę zabrakło tchu, zaskoczony nie mógł pojąć, w jaki sposób ten przeciętny mężczyzna mógł wkraść się w łaski serca tej wytwornej kobiety. Modrzejewska spojrzała ukradkiem na przyjaciela dostrzegając w jego oczach klęskę. Zrobiło się jej go żal.  Pisarz dzielnie wytrwał do końca kolacji udając wniebowziętego z poznania pani Samborskiej, którą obsypywał – ku jej zadowoleniu – wymyślnymi komplementami, wprawiając tym samym we wściekłość Aleksandra. Po zakończonym posiłku goście z ulgą opuścili progi mieszkania aktorki z Ukrainy. W bramie kamienicy na chwilę przystanęli, bowiem Sienkiewicz musiał ze zdenerwowania zaczerpnąć głęboko powietrza.
            – Więc jak z tym twoim zwyczajem? – zapytała Helena uśmiechając się filuternie.
            – Jakim znowu zwyczajem? – podenerwowany nie mógł skojarzyć.          
            – Mówiłeś, że jeśli do jakiejś idei jesteś przekonany, to nie odstąpisz od niej, póki nie osiągniesz celu… – zacytowała jego słowa.
            – Proszę cię, nie dobijaj mnie – rzekł zrezygnowany.
            – Więc odstępujesz od swojej zasady?
            – Od każdej reguły bywają wyjątki. W tym wypadku rezygnuję nie tyle z przyczyny owej damy, czy tego dziennikarzyny, ale bardziej z powodu przygnębienia wywołanego naruszeniem mojego przekonania, że dla kobiet w relacjach z mężczyznami, pierwszorzędne znaczenie ma wartość, jaką prezentuje partner. A ten jej chwilowy wybranek jest marną osobowością i pisarskim średniakiem.
            – Nie znasz jeszcze wszystkich zakamarków kobiecej duszy.
            – I chyba nie poznam. Tak, czy inaczej, muszę skorygować swoje poglądy w tej kwestii.
            – Postęp! Zatem nie zrobisz żadnego desperackiego kroku?
            – Heleno… – rzekł błagalnie, aby uwolnić się od odpowiedzi.
            – Nie obraź się, ale jesteś jeszcze młody i nie jeden raz będziesz musiał zaprzeczać temu, co wcześniej powiedziałeś, nie jeden raz zawrócisz z obranej drogi, która wydawała ci się słuszna. C’est la vie, mon ami.
            – Helenko, proszę, bez dydaktyki. Ciężko mi na duszy, a ty mnie dobijasz.
            – No już dobrze, dobrze – starała się go uspokoić.
            – Mimo, że sobie dworujesz ze mnie, cieszę się, że mogę z tobą szczerze porozmawiać na różne tematy.
            – Intuicja od początku podpowiadała mi, że z tą panią Samborską jest coś nie tak. Poza tym jest marną aktoreczką, jak mi donieśli zaufani ludzie. Dlatego w pierwszym odruchu nie chciałam się zgodzić na pośredniczenie w zawarciu między wami znajomości. No, ale stało się.
            – Zaślepiony byłem jej urodą, a moja męska próżność poniosła zasłużoną karę – przyznał przygnębiony. A najgorsze, że po danym Marysi słowie, uległem diabelskiej pokusie.
            – Nie mogę zaprzeczyć – podsumowała złośliwie.
            Sienkiewicz zawiedziony obrotem spraw już nigdy nie spotkał się z Julią Samborską, a ze znajomym dziennikarzem przestał utrzymywać stosunki towarzyskie. Zdarzenie to mocno go przygnębiło i dało wiele do myślenia. Nie dość, że miał wyrzuty sumienia, to dodatkowo sprawa nieudanego starania o zdobycie serca pani Samborskiej rozniosła się głośnym echem po Warszawie. Bolesław Prus poświęcił nawet tej historii swoją pierwszą powieść Dusze w niewoli. Przekształcił ją artystycznie czyniąc bohaterem malarza. Czytelnicy domyślali się, że chodziło o Henryk Sienkiewicza. Ten, kilkanaście lat później, także przetransponował literacko owe przeżycia w humoresce Ta trzecia. Przedstawił historię dwóch malarzy, dwóch kobiet i tej trzeciej, która niespodziewanie pojawiła się na horyzoncie życia bohatera. Niechętni Litwosowi powiadali, że wiele wątków w noweli zaczerpnął z debiutu powieściowego Prusa, zaś napisał ją tylko dlatego, aby odwrócić uwagę opinii publicznej od swoich nieudanych zalotów, a swoją humoreską przykryć nieprzychylną dla siebie narrację występującą w Duszach w niewoli. Z pewnością było w tym trochę prawdy. Wszyscy śledzący życie towarzyskie stolicy dobrze wiedzieli o istniejącej animozji między obu pisarzami i ekscytowali się ich wzajemną aluzyjną polemiką. Ponadto Sienkiewicz powracając (nie wprost) w Tej trzeciej do swojego nieudanego romansu zdradził się, jak mocno zalegał on w jego umyśle; prawdopodobnie chciał się uwolnić od dręczących go myśli związanych z goryczą porażki.

            Kolejnym istotnym epizodem roku siedemdziesiątego czwartego była historia, która wydarzyła się październiku w dworku rodziny Kellerów w Strzałkowie, koło Radomska. Sienkiewicz został tam zaproszony, zresztą po raz kolejny, na niedzielny pobyt. Była ciepła jesień. Po powrocie z kościoła ojciec Marii, Adam Keller, zaproponował rozrywkę polegającą na strzelaniu z pistoletu do celu.
            – Jak wszystkim wiadomo jesteśmy w Strzałkowie – oznajmił radośnie po zakończonym obiedzie. – Logiczną rzeczą więc jest, abyśmy postrzelali sobie nie tylko na wiwat dla zaręczonej pary – tu wskazał dłonią na narzeczonych –  ale także ku radości pozostałych biesiadników. Jest nas siedem osób, każdy więc odda po trzy salwy, razem będzie dwadzieścia jeden czyli, oczko. Szczęśliwa liczba.
            – Wyborna myśl – poparł go Henryk, który lubił broń i związane z nią współzawodnictwo. Miał już w swojej kolekcji pewną ilość starodawnych strzelb, pistoletów, szabel oraz innych militariów.
            Rozpoczęto przygotowania do strzelania. Do starej sosny w przydworkowym parku parobek przytwierdził z karcianej talii asa kier. Wszyscy po kolei mieli oddawać strzały z odległości dziesięciu kroków. Pierwszy strzelał ojciec, który miał obycie z bronią, ponieważ przed laty odbył pięcioletnią służbę w saratowskim pułku piechoty. Trafił dwa razy, za trzecią próbą pocisk nieznacznie ominął krawędź karty. Nie był zadowolony, bo spodziewał się wszystkich trafień. Drugi w kolejności był Henryk. Szykując się do oddania strzału, zdjął ze środkowego palca prawej ręki sygnet, aby mu nie przeszkadzał, po czym położył go na rozłożonej chusteczce na trawie. Następnie wypalił trzykrotnie w kierunku drzewa. Też trafił dwa razy, zaś trzeci pocisk ominął drzewo. Trzecia w kolejności strzelała Mila. Ku zdumieniu obecnych wszystkie jej strzały były celne. Otrzymała brawa. Pozostali strzelający nie trafili nawet w drzewo. Gdy zakończono zabawę, towarzystwo patrzyło z podziwem na Marię, zaś Henryk pogratulował jej zwycięstwa całując szarmancko dłoń. Oboje poszli w kierunku chusteczki z sygnetem, natomiast rodzice Mili z gośćmi nieśpiesznie wracali do dworku.
            Nagle dało się słyszeć podenerwowane głosy narzeczonych.
            – Sygnet zniknął! – zawołał głośno Sienkiewicz, podnosząc do góry chusteczkę.
Wracający zatrzymali się.
            – Przepadł, przepadł pierścień Henryka – krzyknęła histerycznie Maria.
            – Przecież tu go położyłem, na środku chustki. Doskonale pamiętam – mówił rozedrganym głosem.
            Oboje uklękli i odchylając źdźbła trawy szukali zguby. Rodzice Mili i pozostali goście szybko powrócili na miejsce zdarzenia.
            – Na Boga, jak to się mogło stać? – dziwił się Adam Keller. – Poza nami nikogo tu nie było.
            – Nero kręcił się przy nas. Może on?… – zapytała niepewnie jego żona.
            – Bzdura – krzyknął podenerwowany Keller. – Pies nie rusza takich rzeczy.
            – Zawsze mówiłam, że siódemka jest nieszczęśliwa.
            – Jaka siódemka, kobieto. Znowu te twoje głupie przesądy? – zirytował się.
            – Miało nas być ośmioro. Ta chimeryczna Kostunia akurat dzisiaj musiała się źle poczuć…
            – Ty też miewasz migreny – odparł niegrzecznie.
            Ojciec natychmiast wezwał parobka i stróża, pierwszemu kazał dokładnie przeczesać grabiami powierzchnię trawy, drugiemu nakazał ją skosić.
            – Matuś kiedyś godoli, ze sroki lubiom błyskotki – szepnął parobek.
            – Nie bajduz, ino sukoj – zgromił go stróż.
Uczestnicy strzelania także szukali zguby. Po upływie dłuższego czasu sygnetu nie znaleziono. Wszyscy się dziwili, jak to się mogło stać, skoro nikogo obcego nie było. Matka Marii szepnęła do ucha mężowi:
– To zły omen.
            – Może masz rację – zgodził się. – Dużo było tych znaków, które puszczałem mimo uszu.
            – O czym myślisz?
            – Te jego wyjazdy zagraniczne, te frywolne felietony, to jego bogate życie towarzyskie… I wreszcie, wstyd powiedzieć, dwuznaczne kontakty z panią Modrzejewską…
            – Przecież to są plotki, Adamie.
            – Marysiu, wiesz, jakie są aktorki, a w każdej plotce jest ziarno prawdy.

            TA DRUGA
            Sienkiewicz był stałym gościem salonu Heleny Modrzejewskiej i jej męża, Karola Chłapowskiego. Jednak to ona była duszą towarzystwa podczas wtorkowych wieczorków. Do warszawskiego mieszkania przy ulicy Królewskiej przychodzili goście z wyższych sfer, między innymi kompozytorzy: Stanisław Moniuszko i Władysław Żeleński (ojciec Boya), malarz i architekt Stanisław Witkiewicz (ojciec Witkacego), malarze: Aleksander Gierymski, Józef Chełmoński, Łucjan Paprocki, Adam Chmielowski (późniejszy święty) oraz rolnik Julian Sypniewski, przyjaciel Chłapowskiego z czasów młodości. Czasem bywał też redaktor Edward Leo, u którego w domu Henryk poznał Modrzejewską. Sienkiewicz od dawna był zafascynowany urodą, mądrością i talentem aktorki. Zresztą zauroczenie ich było wzajemne. Gdy przed północą goście rozchodzili się do domów, pisarz często pozostawał dłużej tocząc zażarte dysputy z Heleną i Karolem. Jej mąż nie wytrzymywał jednak długich nocnych posiedzeń i – jako zdyscyplinowany Wielkopolanin – około północy udawał się na spoczynek. Henryk i Helena mogli wówczas w nieskrępowany sposób oddawać się czułym rozmowom, które po pewnym czasie przerodziły się w namiętną wymianę spojrzeń i pieszczot. Pisarz obsypywał jej dłonie pocałunkami prawiąc wyszukane dusery. A, szelma, potrafił to robić, jak nikt inny. Helena z przyjemnością, podszytą udawaną wstrzemięźliwością, tolerowała jego gorące dowody sympatii. Któregoś wtorku, po wyjściu gości, zostali sami. Jej mąż przebywał w interesach w rodowej posiadłości w Turwi na ziemi wielkopolskiej. Sienkiewicz postanowił swoje uwielbienie dla niej wcielić w czyn wykorzystując nadarzającą się okazję. Po obsypaniu Heleny kolejną porcji wykwintnych komplementów, czule ją objął.
            – Wiesz, że darzę cię sympatią, Henryku – powiedziała konfidencjonalnie zezując w stronę jego przesuwającej się ręki – ale czy twoje oznaki czułości nie przeradzają się przypadkiem w kuszące owoce z zakazanego drzewa…
            – Dla mnie z rajskiego – w tym momencie przypomniał sobie słowa mówione matce, gdy ta zachęcała go do ożenku: „…gdy nadejdzie stosowna pora spadnę, jak dojrzałe jabłko, w ręce swojej Ewy”. Zrobiło mu się głupio, bowiem owszem… spadał, lecz w ręce swojej kochanki.
            – Nie wolno ci… – chwyciła mocno jego dłoń, która co innego wyrażała, niż słowa.
– Ja tylko dociekam, czy najpiękniejsza artystka polskich scen widzi w mojej fascynacji nią li-tylko grę, czy też autentyczne uwielbienie – odpowiedział wymijająco.
            – Czyżbyś grał, niedobry? – zapytała kokieteryjnie.
            – Przenigdy. Zresztą ty najlepiej możesz wypowiedzieć się w tej sprawie. A jeśli dostrzegłaś w moim zachowaniu coś sztucznego, byłbym szczęśliwy, abyś mnie nauczyła pozbyć się tego. I rad bym u ciebie uczyć się długo, jak najdłużej – mówił ciepłym głosem całując ją w policzek.
            – W pewnych sytuacjach gra nie jest potrzebna, bo nigdy dobrze nie zagra się tego, co wypływa z serca.
            – Jesteś moją najmilszą…. – szukał odpowiedniego słowa – …aktorką – dodał trochę niezgrabnie.
            – Nie zapominaj o swoich zobowiązaniach – wciąż trzymała jego dłoń.
            – Ty też, Helu… – nie zdążył już dokończyć, gdyż pozwoliła mu całować nie tylko policzki.
            Ich wzajemna fascynacja przerodziła się w romans. Ani zaręczyny pisarza z Marią Keller, ani węzeł małżeński Heleny z             Karolem Chłapowskim nie były w stanie powstrzymać ich przed spełnieniem wzajemnej namiętności. Otwarty dom Modrzejewskiej gościł zbyt wiele osób, aby sprawa dała się ukryć. Czy ujawniony romans wywarł na kochankach jakiś wpływ? Na Sienkiewicza – tak, bowiem między innymi z tego powodu utracił narzeczoną (inną sprawą było, że w okresie narzeczeństwa z Marią, flirtując z Heleną, z pewnością mógł przewidzieć skutki własnej kochliwości). Jednakże pierwszorzędnym celem dla niego była literatura, więc jego bogate życie wewnętrzne siłą rzeczy stanowiło także inspirację dla twórczości. Natomiast Helena Modrzejewska, która już jako dwudziestolatka miała wspólnego kochanka ze swoją matką, przeszła w życiu znacznie więcej, niż młody pisarz, toteż perspektywa ujawnienia romansu z pewnością nie zrujnowałaby jej psychiki, chociaż wolałaby, aby mąż wierzył, iż były to tylko wyssane z palca pomówienia.
            Warszawa plotkowała. Warszawa żyła uczuciem wielkiej aktorki i popularnego pisarza. Jak kamień rzucony na lustro wody, sprawa zataczała coraz szersze kręgi, aż wreszcie jej echa dotarły do rodziny Kellerów. Oburzony ojciec uwierzył w te wieści. W drugiej połowie listopada wezwał do swojego gabinetu córkę informując ją o fatalnej sytuacji materialnej Sienkiewicza, o jego złych cechach charakteru, a przede wszystkim o romansie z Modrzejewską. Maria dziwiła się jego słowom o złym stanie finansów narzeczonego, ponieważ rodzina wiedziała o tym od początku ich znajomości. Pozostałym słowom ojca też nie dała wiary uznając je za pomówienia mające zdyskredytować ukochanego. Rodzic w stanowczych słowach kazał napisać jej list zrywający zaręczyny. Mila odmówiła i z płaczem wybiegła z gabinetu do swojego pokoju, gdzie przepłakała całą noc. Nazajutrz Adam Keller sam przygotował list powiadamiając adresata, że córka, ulegając perswazji rodziców, zgadza się na zerwanie narzeczeńskiego związku, który byłby dla niej nieszczęściem. Na końcu dodał, iż głównym powodem decyzji jest jego lekkomyślny charakter, którego nie mógł, mimo wszelkich starań, ukryć. Zażądał także zwrotu listów córki.
            – A nie mówiłam, że zgubienie sygnetu, to był zły omen – syczała gniewnie żona, gdy Keller odczytał jej treść rekuzy.
            – Mówiłaś. Lecz dla mnie liczą się fakty, nie przesądy. A faktem jest, moja droga, że ten gołodupiec…
            – Nie mów tak, nędzarzem nie jest, zarabia pisaniem – opanowały ją wątpliwości.
            – Pisanie… Co to za zarobek? Ten pismak, z Bożej łaski, nigdy nie zapewni odpowiedniego poziomu życia naszej córce.
            – Mówią, że jest utalentowany – wciąż wahała się.
            – Owszem ma talent, ale do błyszczenia w warszawskich salonach i umizgów.
            – Nie przesadzasz?
            – Pamiętaj, Marysiu, że swoim karygodnym zachowaniem skrzywdził naszą kochaną Milę.
            Niezwłocznie po otrzymaniu pisemnego zerwania narzeczeństwa, Sienkiewicz napisał odpowiedź. Skierował ją do matki             Mili, czym dał do zrozumienia, jaki jest jego stosunek do jej męża i użytej w liście argumentacji. W swojej epistole obalił wszystkie zarzuty Kellera pisząc m.in., że „Kto głównie przyczynił się do zerwania tych więzów, niechaj to bierze na sumienie”. Do koperty włożył także listy Marysi, z wyjątkiem jednego, który mu zaginął. Mili nie pokazano jego listu, ponieważ pisarz dowodził w nim, że wina leżała po stronie rodziców. Dziewczyna nie wierząc w złą wolę narzeczonego była przekonana, iż została skrzywdzona przez ojca, o co miała do niego żal do końca życia, nigdy też mu tego nie wybaczyła. Ponadto rodzice kazali jej odesłać obrączkę zaręczynową. „Zmartwiałam i uklękłam błagając. Ale gdy powiedzieli, że to o dobro Jego chodzi – oddałam. – On musi mieć pieniądze. On zginie bez nich – mówią, zerwie sam, porzuci cię lub będziesz mu kulą u nogi. Mówić trudno – jedno łkanie wyrywa się z duszy – zabrali mi Henryka! Nie wiem, co dziać się będzie ze mną (…). Zwaryuję! Boże, jak go kocham, żyć bez Niego nie mogę (…)”.
            Minął rok. Maria Keller pod datą 23 listopada 1875 roku zanotowała w pamiętniku: „Zaparłam się siebie i pogrzebałam, aby Jemu dobrze było, aby moje cierpienie, ofiara okupiła jego wielkość i szczęście (…). Rok życia przybyło (…) rok! nie zwaryjowałam, kocham Najdroższych moich ludzi i to mi osłodą. Rysuję, maluję, robię heliominiatury [kolorowane zdjęcia], i to całe dziesiątki sztuk cudnej pani Heleny, sprzedają mi to w sklepie”. Cóż za paradoks: Kellerówna barwiąca na sprzedaż wizerunki Modrzejewskiej… Gdyby dowiedział się o tym Sienkiewicz, opanowałoby go nie lada zakłopotanie. Jednak w dalszej części swoich zapisków Maria nabiera wątpliwości co do jego uczucia. „Poszło o całowanie ust, co Mama powiedziała, że nie powinno być i nie było też naturalnie. Kiedyś, drżąc zawołał – Niech się pani nie boi, pani złą nie będzie, bo by nawet pani nią być nie potrafiła, na to trzeba być kobietą! (…) On mnie chyba jednak nie kochał! (…) Boże! Boże! Co ja bym była dzisiaj robiła, żebym była inną, nie taką, jak Bóg przykazał, a Matka nauczyła”. Nie wiadomo, co miał na myśli Sienkiewicz mówiąc Mili „…na to trzeba być kobietą!”. Czyżby nie widział w niej kobiety?
            Na skutek zerwania zaręczyn Maria popadła w głęboką melancholię. Nigdy nie wyszła za mąż. Życzyła mu zawsze dobrze, co zapisała na kartach pamiętnika: „Boże, Ty wszystko możesz, więc daj mi szczęście dla Henryka!”. Jej słowa brzmiały niczym modlitwa. I jak szczera modlitwa zostały wysłuchane. Po latach los obdarzył go wielkim szczęściem, bowiem został najpopularniejszym polskim pisarzem, zaś w 1905 roku otrzymał literacką nagrodę Nobla. Gdy w listopadzie 1916 roku Maria Keller otrzymała wiadomość o śmierci Sienkiewicza w Szwajcarii, w warszawskiej katedrze św. Jana Chrzciciela zamówiła za jego duszę mszę św. tak zwaną wieczystą, która odprawiana jest corocznie 15 listopada w rocznicę śmierci. Trzy lata później Maria Keller ­ – jak informowała jedna z warszawskich gazet – była przełożona zakładu freblowskiego i przewodnicząca kasy pożyczkowej nauczycielek, zmarła 22 maja w wieku 64 lat.

            Spośród owych kobiet, z którymi Sienkiewicz w roku 1874 miał wyjątkowe relacje, tylko z jedną utrzymywał przyjazne stosunki do końca jej życia (1909). Była nią Helena Modrzejewska. Podczas wspomnianych wieczorków w jej mieszkaniu jednym z poruszanych tematów była dramatyczna sytuacja społeczeństwa po powstaniu styczniowym. Uczestnicy spotkań nie ukrywali swojego – jak to brutalnie ujął Sienkiewicz – obrzydzenia do tego, co się działo w kraju.
            – Nasz naród został już niemal doszczętnie zdemoralizowany – mówił przejmująco.
            – Po dziesięciu latach od powstania jest już prawie upadły – stwierdził Karol Chłapowski.
            – A jedna z elit narodu, dziennikarze, są ulegli i łatwo poddają się cenzurze. Z tego powodu prasa pisząca po polsku, jako organizacja społeczna i patriotyczna, przestaje się liczyć – zauważył Stanisław Witkiewicz.
            – Dobrze, że nieobecny jest dzisiaj redaktor Leo, bo by się obraził – zauważył ironicznie Chłapowski.
            – Naszą zaletą jest prawdomówność, więc powiem, że żywię nienawiść dla tej nierządnicy, która u nas nazywa się opinią – stwierdził ostro Sienkiewicz.
            – Nie wszystkie sfery kultury i sztuki ugięły się pod carskim batogiem – ktoś rzekł dobitnie.
            – Owszem są nieliczne wyjątki, jednak polska kultura ulega stałemu niszczeniu – zabrał głos Moniuszko.
            – Fatalną rzeczą jest, jak wiele wybitnych jednostek nie rozpoznaje, co jest dobre, a co złe dla przyszłości kraju – rzekł sentencjonalnie Chłapowski.
            – Słuszna uwaga, panie hrabio. Weźmy choćby takiego nowelistę i dziennikarza, jak Aleksander Prus, który z głębokim przeświadczeniem twierdzi, że nasza przyszłość leży u boku Rosji. Toż to horrendum! – oburzył się Sienkiewicz.
            – Słyszałem o tym – rzekł Chełmoński. – Niestety, tak już myśli wielu rodaków.
            – Wobec tej postępującej deprawacji, aby przetrwać do lepszych czasów, rzucam propozycję: jedźmy do Ameryki – wezwał z pasją Sienkiewicz. – Kupimy tam farmę, będziemy żyć z jej dochodów, a resztę czasu poświęcimy literaturze i sztuce. Zróbmy tak, jak uczynili to George Ripley z żoną Zofią. Pamiętacie, jak parokrotnie rozmawialiśmy o nich i najnowszej idei zakładania wspólnych farm w Ameryce wedle idei falansteru Fouriera.
            – To jest myśl! – poparli go Chłapowski i Sypniewski.
            – Owszem, pomysł przedni, tylko należy go najpierw dokładnie omówić i zważyć wszystkie pozytywne i ryzykowne strony – odezwał się spokojnie Witkiewicz. – Swoją drogą chętnie naszkicuję plan rancza i kształt zabudowań.
            – Na pierwszy rzut oka podoba mi się idea wyjazdu na drugą półkulę – odezwała się milcząca dotąd Helena, z której głosem się liczono. – Ale mam prośbę, moi mili, na następny wtorek każdy, kto widzi sens dla tej idei, niech przygotuje jak najwięcej wiadomości o istniejących tam falansterach, abyśmy mogli tę kwestię należycie rozważyć.
            Rzucony przez Sienkiewicza pomysł został przez niego wcześniej uzgodniony z Modrzejewską. Ziszczenie wyjazdu byłoby skutecznym sposobem na wygaszenie krążących plotek na ich temat. Najbliższe środowisko oczywiście wiedziało, że nie były to tylko komeraże, lecz wieści – choć czasem przekręcane lub koloryzowane – jednak oparte na ich rzeczywistym romansie. Sami zainteresowani zdawali sobie sprawę, jak bardzo zaszkodziły Henrykowi. Teraz zastanawiali się nad tym, co należy uczynić, aby nie wyrządziły szkody małżeństwu Heleny z Karolem. Podczas kolejnych intymnych spotkań Sienkiewicz i Modrzejewska snuli rozważania związane z wcieleniem w życie pomysłu wyjazdu.
            – Helenko – mówił czule pieszcząc jej dłoń – w Polsce osiągnęłaś już wszystko, co mogłaś osiągnąć. Masz sławę, satysfakcję i wielkie uznanie u publiczności… Zdobyłaś Kraków i Galicję, a Warszawę masz u swoich stóp.
            – Oj, nie przesadzaj, mój drogi. Pamiętam, jak poniosłam klęskę we Wiedniu…
            – Nieprawda. Tam nawet nie zaczęłaś grać, bo przyczyną był – jak mi sama mówiłaś –  język niemiecki.
            – Niestety.
            – Więc Berlin też odpada z tego powodu?
            – Bardziej z pobudek patriotycznych i familijnych. Rodzina męża nigdy by tego nie zaakceptowała.
            – Czego konkretnie?
            – Że żona wielkopolskiego patrioty gra na scenie w języku Bismarcka.
            – Petersburg również nie wchodzi w grę?
            – W sercu imperialnej Rosji? Jamais! Ponadto musielibyśmy nieustannie toczyć walkę z cenzurą.
            – A Paryż? – wyliczał niestrudzenie Sienkiewicz.
            – Dalibóg, Henryku, tam króluje znakomita Sarah Bernhardt. Z taką konkurentką nie chciałabym iść w zawody, nie miałabym żadnych szans. Muszę zdawać sobie sprawę z własnych i obiektywnych ograniczeń…
            – Pozostaje więc Ameryka.
            – Ten nowy świat już mnie podnieca. Tam jedźmy.
            – Jeśli Maurice Neville, zupełnie przeciętny aktor, przybyły z Węgier jako Moritz Grossman, zrobił wielką karierę na deskach scenicznych Ameryki, to wierzę, że tak utalentowana artystka, jak ty, będzie święcić jeszcze większe triumfy.
            – Jest jeden szkopuł. Nie znam języka angielskiego.
            – Najdroższa, proszę, zacznij jak najszybciej pobierać intensywne lekcje.
            – A ty, Henryku, postaraj się zaszczepiać w umysłach naszych przyjaciół myśl wyjazdu. Karol i Julek dadzą się przekonać, bo oni kochają ziemię i są otwarci na interesujące wyzwania.
            – Obiecuję – pocałował jej skroń i zbliżył się do ust.
            – Powinniśmy rzadziej się spotykać – odchyliła głowę.
            – Helu, nie rób mi tego – powiedział zawiedziony. – Tak niedawno odkryliśmy siebie, a ty już chcesz ograniczać spotkania?
            – Stolica huczy na nasz temat – powiedziała lękliwie.
            – Twój mąż wierzy, że my?…
            – To nie ma znaczenia. Karol kocha mnie bezwarunkowo i ufa każdemu mojemu słowu. Nie mogę go zawieść – rzekła łamiącym się głosem. – Jestem podła – nagle zapłakała.
            Dyskusje na temat wyjazdu trwały w salonie Modrzejewskiej ponad rok. Rozważano różne warianty i próbowano rozwiązać wiele problemów, lecz nie poczyniono żadnych konkretnych kroków. Sprawa powoli zaczęła się rozmywać i wydawało się, że z wielkich planów pozostaną tylko wspomnienia żarliwych rozmów. Jednakże na początku 1876 roku sytuacja przybrała niespodziewany obrót. Impulsem do podjęcia ostatecznej decyzji stała się sztuka Edwarda Lubowskiego Nietoperze. Podczas jednego ze spektakli obecni na widowni byli Helena Modrzejewska i Karol Chłapowski. W pewnym momencie aktor, ucharakteryzowany na Chłapowskiego, wyrecytował wyraziście kwestię: „A ja sobie żyję z kapitału mojej najdroższej żoneczki”. Zdanie to powtórzył kilkakrotnie podczas przedstawienia. Oczy widzów za każdym razem zwracały się w kierunku znanego wszystkim małżeństwa. Karol poczerwieniał ze wstydu, Helena zaś, jako wytrawna aktorka, nie dała po sobie poznać zażenowania. Publiczność świetnie wiedziała, o kogo chodziło w aluzyjnym dialogu. (Tu należy wyjaśnić, iż Modrzejewska będąc gwiazdą zarabiała krocie, natomiast hrabia Karol Chłapowski, był co prawda ziemianinem z tradycjami i pozycją, lecz bez wolnej gotówki).

            W AMERYCE
            Na najbliższym wtorkowym spotkaniu małżonkowie przedstawili zebranym swoją wolę nieodwołalnego i w miarę szybkiego wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Przyjaciele przyjęli decyzję z entuzjazmem. W tym samym czasie Sienkiewicz, jako sławny już felietonista Gazety Polskiej, uzyskał zgodę redaktora naczelnego na pobyt w Ameryce w charakterze korespondenta. Niedługo potem na kolejnej wtorkowej naradzie ustalono, że z Henrykiem pojedzie Juliusz Sypniewski. Poproszono ich o dokładne zbadanie terenu w Kalifornii i wybranie najodpowiedniejszego miejsce na falanster. Tak też się stało. Dnia 19 lutego 1876 roku obaj wyruszyli pociągiem z dworca kolei wiedeńskiej celem wypłynięcia za Wielką Wodę z angielskiego portu. Odprowadzali ich bliscy znajomi oraz widzowie, którzy dowiedzieli się z anonsu Gazety Polskiej o dacie i godzinie odjazdu pociągu. Podczas pożegnania Henryka i Juliusza osoby postronne zauważyły, że Helena Modrzejewska uroniła łzę, którą dyskretnie otarła. Publiczność natychmiast skomentowała to mówiąc, że wielka aktorka na pewno nie płakała za Juliuszem Sypniewskim.  
            Pozostali zwolennicy eskapady czekali w Warszawie na informacje od nich, a następnie, po niezbędnych przygotowaniach, mieli wyruszyć w podróż pod wskazany adres. Gdy Sienkiewicz i Sypniewski wiosną wybrali miejscowość Anaheim koło Los Angeles, jako miejsce na farmę, okolica tonęła w zieleni, była piękna. Sypniewski dość szybko wrócił do Warszawy i w entuzjastycznych słowach opowiedział o wybranej posiadłości. Po poczynionych kosztownych przygotowaniach, we wrześniu Helena z mężem, 15-letnim synem Rudolfem, pomocą domową, z Lucjanem Paprockim i rodziną Sypniewskich z dwójką dzieci wyruszyli za ocean. Pozostali zwolennicy nowego życia na obcej ziemi zrezygnowali ze znanych tylko sobie powodów. Gdy utrudzeni podróżnicy dotarli na miejsce, byli rozczarowani tym, co ujrzeli; ziemia była spalona od słońca, z nieba lał się niemiłosierny żar, a w budynku mieszkalnym było za mało miejsca dla dziewięciorga osób. Okolica w niczym nie przypominała tej, którą Sypniewski widział pół roku wcześniej. Jednak wszyscy ochoczo zabrali się do roboty i przez rok znojnie pracowali. Mimo zapału i wydatnego wysiłku entuzjaści nie zdołali osiągnąć zysków, które by zadowoliły wspólnotę. Po roku wyrzeczeń i mnóstwa nieprzewidzianych trudności członkowie falansteru jednogłośnie stwierdzili, że eksperyment należy przerwać, co też bez żalu uczynili.
            Modrzejewska postanowiła powrócić do aktorstwa. Po latach okazało się, iż była to jedna z najtrafniejszych decyzji w jej życiu. Nauczyła się biegle języka angielskiego i świetnie w nim grała. Jako Modjeska zdobyła uznanie w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Stała się jedną z najsławniejszych aktorek Ameryki.
            Sienkiewicz regularnie pisał do Gazety Polskiej entuzjastyczne relacje z jej triumfów, niekiedy przesadzając z zachwytami. Po dwóch latach pobytu bogatego w doświadczenia oraz po czterech latach intymnych kontaktów z aktorką, pisarz zdecydował się powrócić do kraju. Romans wygasał i zaczynał ciążyć obu stronom.
            – Muszę wracać, Helenko. Redakcja mnie ściąga… – Henryk nieudolnie próbował wyjaśnić przyczynę rozstania.
            – Nie musisz się tłumaczyć. Rozumiem cię. Nasza zażyłość nie może trwać w nieskończoność – starała się mówić rzeczowo, choć czuła ucisk w krtani.
            – To, że mogłem być z tobą, Helenko… – mówił z wysiłkiem, zaś oczy błyszczały mu melancholijnie – brak mi słów… – przerwał.
            – Tobie? Pisarzowi sypiącemu, jak z rękawa, czarodziejskie słowa… – ironizowała, by ukryć zdenerwowanie pomieszane ze wzruszeniem.
            – Wiesz, jak nienawidzę wyświechtanych określeń w rodzaju „przeżyliśmy cudowne chwile”.
            – Bo przeżyliśmy… – rzekła przejęta. – Jak patrzę na siebie z oddali lat, myślę, że uczucia, mimo początkowych gejzerów uniesień, mają wspólną fatalną cechę; szarzeją i przemijają. Poza wspomnieniami zostaje po nich blade echo, na przykład, gdy ktoś przypadkowo wymówi bliskie mi kiedyś imię.
            – Nie zaniżaj rangi tego, co było arcypiękne. Tu nie będziesz miała okazji usłyszeć mojego imienia, ja zaś w kraju co jakiś czas będę słyszał twoje, najdroższa Heleno.
            – Proszę przestań, bo czuję wstyd przed Karolem – gorzko zapłakała.

            Jak wspomniałem na początku, w roku 1874 ważną rolę w życiu Sienkiewicza odegrały trzy piękne kobiety. Z pierwszą musiał się rozstać na żądanie jej ojca. Druga (czyli „Ta trzecia”) upokorzyła jego męską dumę. Jedynie Helena Modrzejewska zajmowała w jego sercu i pamięci szczególne miejsce. Może z tego powodu przez długi czas się nie żenił. Uczynił to dopiero kilka lat po zakończeniu z nią romansu w wieku ponad 35 lat. Dość późno. Jego wybranką została Maria Szetkiewiczówna. Ale to już jest historia na inną opowieść.

            Na marginesie dodam, iż losy wielkiej aktorki i wybitnego pisarza są interesujące nie tylko dla nas, Polaków, których ktoś z zewnątrz mógłby posądzić o przesadne podkreślanie własnych dokonań. Otóż historią Modrzejewskiej, Sienkiewicza i ich przyjaciół zainteresowała się także amerykańska pisarka, Susan Sontag. Zainspirowana ich życiem napisała powieść W Ameryce (2000 r.) o Marynie Załężowskiej, wielkiej polskiej i amerykańskiej aktorce, która wespół z młodym, zdolnym pisarzem i przyjaciółmi założyła na zachodzie Stanów Zjednoczonych falanster. Książka została nagrodzona prestiżową nagrodą National Book Award.

Franciszek Czekierda

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko