Waldemar Jagliński – Światy

0
261
Maria Wollenberg-Kluza

Siła tkwi w jedności – tak powiedział kiedyś jeden ze Starców. Młody Boczniak pomyślał o tym teraz pchany wciąż ciemną energią pychy Centronów w stronę domniemanej ściany Sfery.

   Przestrzeń wypełniały ciężkie, skłębione chmury pędzące na Boczniaka, szarpiące grozą nadciągającej kolejnej Burzy. Jednej z tych najpotężniejszych, którym przez cały Pierwszy Krąg opierał się System Ras. Było to w czasach solidarności, w okresie wzajemnego poszanowania istnień.

   Jesteśmy rodzajem okrętu walczącego z przeciwnościami losu. Chcemy tego, czy nie – stanowimy nierozerwalną całość ! – myślał dalej młody Boczniak wspominając poczciwego Starca, Boczniaka z sercem. Istotę przewidującą i najsilniej odczuwającą sygnały drugiej już, rodzącej się niedawno Pogardy. Awersji wobec tych wszystkich, którzy jeszcze trzydzieści sanów * temu, u schyłku Okresu Ostatniej Zgody uchodzili za herosów stawiających czoła wszelkim burzom, za bohaterów formujących dzioby Okrętu zdolne uderzyć w każdy lodowaty front.

   W tym czasie nie tylko Starcy patrzyli jeszcze w twarze Centronów piorunujących potem spojrzeniami swych tajemniczych oczu. Spojrzeniami bliższymi wówczas zimnemu światu maszyn.

   – Na Początku pycha nie płonęła w Systemie Ras, dlatego bez większych przeszkód pokonywano Tor Życia – w umyśle młodego Boczniaka pojawiły się jeszcze takie oto słowa poczciwego Starca.

   Okazywano wtedy wiele szacunku dla Przestrzeni i Sfery, do głosu dochodziła skrucha. Dlatego Duch, Stwórca wszystkiego, jak wierzono i mówiono, wciąż umacniał System Ras aby był on gotowy do wejścia na równie trudny Drugi Krąg wokół Żółtej Gwiazdy.

   Miedzy istotami żyła też silna solidarność. Namacalna niemal estyma Centronów i Dyszowców do Boczniaków albo Śrubonów niejako od początku zajmujących niższe piętra w hierarchii, ale mocno scalających powłokę całego Systemu. Wysmukłe Masztony, nawigatorzy Okrętu, stawały się wtedy wielkimi naukowcami, odkrywcami tajemnic Przestrzeni. Tworzące ją pierwiastki czy też związki chemiczne oraz powstające tam zjawiska stanowiły niewątpliwe piękno, jednak przede wszystkim podpowiadały smukłym laborantom, że środowisko życiowe Systemu Ras wymaga ciągłej uwagi, prestiżu.

   Żaden Centron nie patrzył jeszcze na Masztony mówiąc o półszlachetnych słupach mądrości i okazując w ten sposób codzienny sarkazm. Szydzenie to mówiło potem również o zwykłych robotnikach.

   Pierwotny magnetyzm zatem trwał.

   Młody Boczniak przypomniał sobie Okres Ostatniej Zgody, czas swojego przyjścia na świat na początku Drugiego Kręgu. Czas nieprzerwanej współpracy, widocznej na każdym kroku tolerancji. Także czas, kiedy to jego przyjaźń z pewnym młodym Śrubonem akceptowana była jeszcze nie tylko przez półszlachetnych przedstawicieli rasy tamtego, ale nawet przez Centrony z rodziny Awanów, które niedługo potem znowu pyszniły się już najwyższą pozycją w Systemie Ras przypisując tylko sobie całą wiedzę i mądrość.

   Natomiast we wspomnianym okresie Zgody najwyższe kręgi Systemu często wychodziły poza pewne ramy, co zresztą zgodne było z zasadami żyjącej jeszcze w tym czasie Wspólnoty. Hierarchia i Pierwsza Pogarda, które pojawiły się już wcześniej,  na początku Drugiego Kręgu, nie zdołały jej dotąd zniszczyć.

   Tymczasem szeroko pojęta zgoda przyczyniła się do wzmocnienia ochrony całego Systemu. Centrony pełne światła mądrości albo błyszczące tysiącem oczu zaczęły wysyłać ku Pokrywie coraz silniejsze, czytelne sygnały umożliwiające właściwe prowadzenie Okrętu. Ich lśniące prostopadłościenne ciała i – przede wszystkim – swoisty blask nie zawstydzał jeszcze Deskaczy z rodziny Boczniaka. Z większą pewnością mogły one nadstawiać zdrewniałe, ale mocne piersi chroniąc innych przed uderzeniami kolejnych burz.

   Wzajemne poznanie natury ras zaowocowało silnym szacunkiem oraz ostatecznym uznaniem Ducha albo też – Magnetyzmu za twórcę ras i całego znanego Wszechświata, którego centrum stanowiła Żółta Gwiazda.

   W twardych, kanciastych ciałach poszczególnych istot żyło pierwotne ciepło. Nazywano je duszą, bytem emanującym z zahartowanej często skorupy chłostanej bezwzględnymi wichrami. Istnieniem promieniującym nawet z błyszczących metalicznym majestatem Awanów oraz ze smukłych, prętowych głów i ramion Masztonów, z których również wyrastały bardzo ważne włosy czujników

   Dusza widoczna była chyba najbardziej w szlachetności Dyszowców pchających cały System Ras zgodnie z korektami wypiętrzonych Masztonów. Dyszowców rzucających wciąż jakże pokrzepiający, bardzo jasny żar toru. Dusza wiązała się oczywiście z wszelkimi emocjami i – jak wierzono – z każdą myślą. W duszy rodziło się także przekonanie o własnym przemijaniu, o pewnym ustąpieniu i o konieczności zrodzenia potomka.

   Młody Boczniak uśmiechnął się słabo mimo poważnego zagrożenia życia. Pomimo zbliżania się do nieznanej wciąż i zapewne bardzo niebezpiecznej ściany Sfery błyskającej teraz strasznymi, białawymi tworami podobnymi do błyskawic.  Boczniak pomyślał jednak o ojcu, o poczciwym i odważnym Starcu z rodziny Deskaczy, o którym mógł usłyszeć jedynie z opowieści starszych z rasy, gdyż musiał on przeminąć aby mógł żyć jego syn

   Przekazy z Narodzin na ogół były skąpe, migawkowe ponieważ umieranie i rodzenie się zawsze przebiegało w granicach Systemu Ras, który zmagał się z przeciwnym wiatrem, ze strugami deszczu i burzami. Dlatego obserwacje przyjścia na świat nowej istoty często były bardzo utrudnione. Tak, czy inaczej wyglądało to mniej więcej tak, że zmęczone, zdrewniałe ciało ojca stopniowo obsypywało się ulatując z wiatrem, a w tym samym miejscu pojawiało się – jakby ukryte pod nim – ciało syna lśniące na swój sposób.

   Podobnie odbywało się to w przypadku przedstawicieli innych ras. Przy czym u Centronów owo lśnienie stawało się coraz większe i wynikało przede wszystkim z rodzącej się pychy.

   W ogóle, zgodnie z Programem Ducha(chodzi tu o światopogląd ras), właśnie burze i wszelkie przeciwności miały służyć działaniom integracyjnym. Ale również te same burze stanowiły sygnał rodzącej się niezgody. Jako współistniejące, szczególnie silne wówczas zjawiska fizyczne, dodatkowo gnębiły cały System i obok zrodzonej wcześniej pychy Centronów i Dyszowców, przyczyniły się do szybkiego zaniku swoistego magnetyzmu i  powstania bolesnego Rozpadu podczas pamiętnej dla nielicznych Pierwszej Pogardy.

   Tymczasem minął pełen pierwotnej współpracy i zgody Pierwszy Krąg. Ale już na początku drugiego toru życia zarysowała się w Systemie silniejsza hierarchia, element ważności związany z ego Centronów stanowiących niewątpliwie rodzaj mózgu specyficznego Okrętu. Wkrótce też narodziła się Pierwsza Pogarda i wspomniany Rozpad, po jakimś czasie zaleczony przez Ducha, jak wierzyli i mówili potem rozmaici Starcy.  

   Młody Boczniak tymczasem, pchany ku zagładzie ciemną energią pychy Centronów, czuł wciąż rosnący żal Dyszowców chociaż rosły odległości między poszczególnymi przedstawicielami Systemu Ras. Boczniak od co najmniej sana nie dostrzegał już nawet Deskaczy, obok Śrubonów stanowiących Pokrywę nieistniejącego już Okrętu.

   Szalejące wichry wyziębiały Boczniaka. Z każdą chwilą czuł się coraz słabszy, brakowało mu Magnetyzmu albo Ducha ras, który – zintegrowany wzajemną bliskością istot Systemu – żywił go swoistą energią.

   Duch milczał.

   Oczami duszy Boczniak widział zrozpaczonych wielkich tego świata – Centrony i Dyszowce sieczone wichrem i deszczem. Nadaremnie zwrócone znowu do Ducha.

Nigdy dotąd bowiem System Ras nie rozsypał się tak dalece. Podczas wspomnianego Rozpadu wszystkie istoty tworzące go nie rozpierzchły się na tak wielkie odległości.

   Poprzez rodzącą się rozpacz Młody Boczniak wrócił jeszcze myślami do Okresu Ostatniej Zgody. Do swego pięknego w gruncie rzeczy dzieciństwa spędzonego w burcie Okrętu obok młodego Śrubona.  Widział uśmiech przyjaciela, słyszał jego głos często mówiący o nieustraszonych Deskaczach pokonujących każdą burzę. Usłyszał też jego koronne zdanie:

   – Jeżeli przeminie przyjaźń, przeminie również nasz System !

   Młody Boczniak wzdrygnął się, posmutniał i spojrzał jeszcze na coraz bliższą ścianę Sfery: białawe twory podobne do błyskawic ustąpiły miejsca ciemnemu granatowi, który upstrzony był świecącymi jasno, tajemniczymi punktami.   

Gdzieś tam również poruszył się ktoś równie tajemniczy.

*       *       *

Jasnoszary, prostopadłościenny Tron błyskający dziesiątkami barwnych oczu unosił się wciąż przed ciemnoszarym bratem spoglądając na umieszczoną między nimi niewielką, półprzezroczystą Kulę strzeżoną od Siedmiu Obrotów Sfery przez coraz wyższych Szlachetnych.

   Wewnętrzny System Kuli znowu rozpadł się. Bracia czekali teraz na decyzję Góry.

   W pewnej chwili jednak jasnoszary Tron łypnął złowieszczo górnym, czerwonym  okiem, z bocznej części korpusu wysunął chwytak przypominający olbrzymią dłoń i zacisnął go na Kuli.

   – Nie boję się ! Słyszysz? Nie boję się ! – krzyknął w stronę brata i rozejrzał się hardo po ogromnej, ciemnogranatowej Sferze upstrzonej odległymi gwiazdami. Sferze pełnej wciąż odwiecznych tajemnic.

   A potem z zimnym spokojem skruszył dom Systemu Ras.  

 2016 – 2021 luty

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko