Dorota Tereszkiewicz – Wiersze

0
1001
Filip Wrocławski
Filip Wrocławski

Nie mam siły na rozmowy

Dzisiaj jest nijaki dzień
cały taki mokry blady
Zamazuje z okien deszcz
ślady spojrzeń co czekają
I tak pobiec chcę w mglistą dal
która jeszcze dalej jest
Aby tylko móc zatracić się
Przemoknąć


A tu
telefony dzwonią
diabły opętane
Pod poduszką chowam
cały ten zgiełk
żeby nigdy już nie odnaleźć
Na sofie dziwnym trafem
skrawek słońca
Jak kot
wygrzewam się
Byle do jutra
Byle do innego życia 


Las

            Zobaczyłam cię po raz pierwszy
            na obrazach Sorolla
            I wiedziałam
            że zabiorę w przyszłe życie


Nocą budzą się duchy drwali z Valsain
z dłońmi cięższymi od głazów
Głuchym echem nawołują się sowy
W dzień spokojem płynie w dole rzeka
oślepiając światłem nawet słońce
Leniwe sosny na leniwym wietrze
niosą zapach rozgrzanego drewna
Dzwonkami dźwięczą krowy
znacząc każdy swój ruch
W oddali Guadarramy cień
odbija się na tle szczęśliwego nieba 


Będąc w pobliżu

Może ktoś tam jeszcze jest
i przechodzi przez korytarz
jak przez gęsty las

Wbiegam zdyszana na kolejne piętro
ale ty dzisiaj nie chcesz nic mówić
Gniewem zaczepiasz
niewypowiedziane słowa
Odwracasz głowę żebym nie widziała
I inna kropla spada wypalając dziurę
w bezkresnym morzu podłogi
Terkocze metalowa skrzynia
odważnych wioząc nie wiadomo gdzie
choć udajesz że nie słyszysz
Noce dławią i nie możesz  zasnąć
W dzień wcale nie jest lepiej
Nie podałeś mi ręki na przywitanie
Spłoszone jak ptaki są twoje spojrzenia
Rozmawia się lepiej z oddali
o planach i miłości
Tęskniłeś za słońcem
A kiedyś zrobiłeś mi zdjęcie
zimowego widoku przez okno
To mój świat powiedziałeś
– i niech w końcu przyjdzie
ta cholerna wiosna

Może tam ktoś jeszcze jest
i bielą zaznacza ślad na korytarzu
Niekończącej się drodze
donikąd 


Sobotnie noce

W Radiu Wolna Europa
wreszcie muzyka
jak z amerykańskich ulic
Przysięgam wtedy pachniało
mydłem Ivory
wrzuconym do paczki
Marzyło mi się wtedy
kręcąc włosy na wałki
inne życie
I śniłam
że jestem murzynem w obcisłych dżinsach
na brooklińskim moście
Kolory tamtego świata
oślepiały mnie
Może były to jednak
tańczące cienie nocnej lampki?

Ojciec z wyczuciem kręcił
szukając zaszyfrowanych prawd
Stary zomowiec z klatki obok
nazywał nas
małymi tajniakami

Muzyka
już tylko z oddali
Jakieś dźwięki szepty trzeszczenia
Zasypiałam bezpieczna
w pościeli sztywnej jak papier
Rano wiedziałam
będzie kościół
A potem
domem zawładną rodzinne śmiechy
i zapach nieśmiertelnego rosołu


Osiedle

Przeminęło co miało przeminąć
Zapachy smażonej cebuli
w upalny letni dzień
Wredne smutne nauczycielki muzyki
które skaczą z czwartego piętra
bo kochankowie niewdzięczni
Kładę się na ulicy
czuję ciepły asfalt nagrzany od słońca
Sznur postaci z fabryki
szybko znika w autobusach
Choć na zmianę nocną wciąż jest czas
Kończy się dzień jaskrawością nieba
Jeden drugi
Niezliczona ilość wieczorów
gwizdów czajników
i echa czyszczonych dywanów
Znicze okien zapalają się

Przeminęło dawno co przeminąć musiało
i nie pamiętam drogi powrotu

Gdzie jestem więc
za czym śnię


Toledo

Sine niebo styczniowego poranka
zamykało przestrzeń między tobą a mną
Tak mi się wydawało w autobusie
że twój mały palec dotykał mojej ręki
Wtedy padał deszcz
i całe miasto wyglądało jak rozmyta akwarela
Mieszały się w głowie epoki i gotyckie madonny
Choć tak naprawdę myślałam tylko o tym
że nie wzięłam parasola
Na moście Alcántara zgubili się ludzie
W końcu mogłam wyobrazić sobie
te wszystkie dni
kiedy będziemy razem
Teraz 



Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko