Wars Poetica
Siedzę w warsie.
Czas mija mi w szybach.
W zamyślenia rozmyciu,
Smugi lecą w niebyt.
Siedzę w warsie.
Czas mija mi w szybach.
W skupienia ostrości,
Szarak siedzi na ugorze.
Siedzę w warsie.
Czas mija mnie w szybach.
Ciemno już na świecie…
Widzę siebie… ze mną jedzie…
Był kiedyś świat
Był kiedyś świat
Pełen bliskości i dali
Pełen struktur kryształu
I alchemii zmysłów
Pełen horyzontów za horyzontami
Niewypowiedzianych uniesień
Rozbłysków wskrzeszeń
I spełnień supernowej
Był kiedyś świat
Owiany pyłem gwiazd
Dotykiem dzikich mórz
Zlany szafirem nieb i czernią nieb
Widzianych czystym okiem
Które nie znało jeszcze łzy
Co przyszła potem
Był kiedyś świat…
Noc
Wśród mroku widoku rozlanego światłem
latarni, co blaskiem są ulic,
wnikam w ulic półmrok jadąc wciąż przed siebie,
dotykam milczenia istnienia.
I jadę i słyszę, jak
przesuwa ciszę ten sygnał,
co zbliża się z boku.
Niebieskim migotem
głaszcze ściany domów,
i mieni się gdzieś pośród bloków.
Nieme cienie ludzi,
co snom się wymknęli,
falują na schodach wśród murów.
Na pasach czernieję lub szarzą się duchem,
i nikną w tunelach i bramach.
Pojedyncze gwiazdy rozprzestrzenia przestrzeń,
ta pomiędzy nimi nieobjęta ciemność.
One mroźnie iskrzą zimnym ogniem w szybie,
co więzi je chwilą w przezroczystej matni.
Dotykam szkła oczu migotliwie jasnych, co patrzą w oczy
moje i miasta wśród nocy.
Widzę przestrzeń czarną, nocną toń kosmosu,
co mojego miasta blask skrzydłem zagarnia.
Żegnam się z gwiazdami, co opowieść snują
o początkach końców i końcach początków.
Z ich objęć uciekam w ciemny chłód bezgwiezdny,
powietrzem pijany, zachłyśnięty nocą.
Wysiadam z maszyny, rzucam okiem w niebo,
i stawiam twardo stopy na zimnych chodniku…
Jutro rano życie przypomni o sobie,
A gwiazdy na chwilę utoną w błękicie…
Kamienice
Na klatce w starej kamienicy
Nic już nie jest takie, jak było…
Tylko schody wieczne
Pośród krętych balustrad
Pną się w górę,
Schodzą w dół,
Jednocześnie,
Jednobieżnie,
Nieruchomo…
Stojąc na samej górze,
Można spojrzeć w duszę,
Spadającą w głąb
Wąską tajemnicą,
Aż po chłód zawilgłych piwnic…
Spadającą w głąb
Wiecznym nieupadkiem,
Aż po dotyk nieujawnionego…
Na klatce w starej kamienicy
Słychać kroki z głębi echa.
Kroki wszystkich, którzy tędy przeszli,
Przyszli, wyszli, poszli…
Na klatce w starej kamienicy
Widać sylwetki w głębi echa,
Odciśnięte czasem przeszłym
W przezroczystym teraz…
W starej kamienicy
Cisza mnie słyszy,
gdy stoję w ciszy…
Ryby
martwy jesiotr na zlanym
deszczem chodniku
zimne krople
biją w twarde ciało
świeżo śnięte
sprężyste od
wiecznej
próby wody
oko lśni
jeszcze
tęsknotą za życiem
nabłyszczone deszczem
martwy sandacz na piasku
suchym słońcem suchy
promienie wypiły
całą wodę z ciała
spieczona skóra
zapomniała
lśnienia łuski
oko matowe
już
ubrane w
zgniłą przepowiednię
proroka rozkładu
Maciej Julian Krotke
Z domu
Równowaga
Żółto białe yin i yang na patelni
Jajka smażę
Skwierczy ranek mrozem
Wciąż surowy
Ranny jestem
Niedosmażony w sobie
Czekam na kawę
Ona przywróci równowagę
Mocy
Po ułamku nocy
Kropla
Rano jest
Muszę wstawać
Za oknem zimno szaro jesiennie
betonowo deszczowo studziennie
Grzejnik szumi
Sykiem ciepłym pokój przesycza
Muszę wstawać
Jeszcze nie
Je szczenię
Pies królik stworzenie
Słyszę wyraźnie w pokoju z kuchni
Zwierzęcia bycie
Stamtąd niesie się
W pokoju na łóżku wciąż leżę
Pod kołdrą
Ja człowiek zwierzę
Stworzenie
Z kroplą duszy
Na czole
Epoka kamienia łupanego
W starym czajniku elektrycznym
Dużo kamienia
Łupanego
Z dawnej epoki
Istnienia mieszkania
Istnienia mnie w nim
Istnienia czajnika w nim
Bez gwizdka na nim
Bezgwizdny czajnik trwa
W bezgwiezdne noce chmurne
I gwiezdne mrozy świetliste
Gwiaździste mroki letnie
I wszystkie dni co płyną
Przez czajnik wody przelane litry czasu
Kamienia coraz grubiej
Łupanie zegara pod czaszką
Przy herbacie na blacie z kamienia
Przy kawie nocą
Bez cienia…
Cisza
Tułów na kanapie
Nogi na stole moszczą się mostem
Pod nim przepaść
Na dnie milczące szkielety słów
Cisza…
Sam w domu
Sam w schronie
Sam sobie
Sam w sobie
Sufit nieba skąpi
Ściany wiatrom wrogie
Podłoga od ziemi odgradza
Po której teraz nie stąpam
Twardo
Ale dobrze mi na razie
Wyzwanie
W szafie
Leżą cztery szale
W szale
Splątane spocone
Nieruchome
Zmęczone wojną domową
spoglądają wrogo
na górną półkę
Czapki patrzą
Zimno z wysoka
Podejmują rękawicę
Druga zgubiona