…Widziała ostatnie skurcze ciał.
Potem w Polsce noce nad krematoriami,
Teraz już tylko jaskółka, jaskółka.
Durs Grűnbein Jaskółka
(tłum. Andrzej Kopacki, z tomu Koloss im Nebel,2012)
Ostatnio w obozie widzieliśmy dużo Cyganów. Byli w sektorze „B”, tuż obok nas, słuchaliśmy ich niezrozumiałego języka, patrzyliśmy na co dzień topniejące szeregi, na wielki ogień buchający z krematoryjnych kominów.”To Cyganie lecą do nieba” – mówiło się znacząco w październiku 1944 roku. (s. 78)
Na zakręcie obejrzałem się na blok, gdzie były nasze dzieciaki. Z komina nad dachem snuła się wątła smużka dymu. Już jej [Ulce] pewnie trochę cieplej – pomyślałem.
Bogdan Bartnikowski – Dzieciństwo w pasiakach, s.198
Poeta niemiecki Durs Grűnbein – laureat Nagrody im. Zbigniewa Herberta 2020 – „krematoria” widział tylko oczyma swej intelektualnie rozbudzonej wyobraźni. Urodził się bowiem w 1962 roku, w Dreźnie, w Saksonii o bogatej tradycji. Jednak jego rodzinne miasto po wojnie było wielką ruiną, której szarość obserwował w dzieciństwie, zanim przeniósł się na studia do Berlina, gdzie „strefę szarości” opiewał dopiero w tomie wierszy Grauzone morgens (1988).
Natomiast Bogdan Bartnikowski pisał o tym, co widział na własne oczy tam, gdzie roznosiła się również woń palonych ciał.
„Przed nami [przywiezionymi do Birkenau] w lesie płonie jakis ogień. I śmierdzi tu tak, że aż dech zatyka. Powietrze jest cieżkie, tłuste, unosi się w nim coś nieznanego, strasznego. Czy tak pachnie śmierć? Może … chociaż nie wiem, w Warszawie pachniała inaczej – ceglanym pyłem, spalenizną, czymś kwaśnym, surowym…” (s.15).
Z Bogdanem spędziłem jedną z moich najbardziej intrygujących podróży na przełomie kwietnia i maja 1988 roku (pewnie wtedy Grűnbein publikował „Poranki szarej strefy), na kilka miesięcy przed olimpiadą w Seulu. Podczas podróży do Pjongjangu (wtedy mówiono Phenian) nigdy nie wspomniał, że przeżył piekło na ziemi oświęcimskiej w KL Auschwitz-Birkenau. Dopiero w 75 rocznicę wyzwolenia tego obozu 27 stycznia 2020 zauważyłem w kiosku jego książkę pt. Dzieciństwo w pasiakach – jak się okazało – uzupełnioną i wznowioną (Prószyńki i S-ka) w końcu 2019 roku. Przeczytałem ją jednym tchem. A jest to naprawdę wstrząsająca opowieść o przeżyciach w obozie zagłady dwunastoletniego Bogdana, który w sierpniu 1944 roku – schwytany na Ochocie przez oddziały RONA – wraz z matką wywieziony został do obozu przejściowego w Pruszkowie, a następnie – do Auschwitz. W styczniu 1945 roku wraz z matką został ewakuowany do Berlina, gdzie pracował przy odgruzowywaniu miasta, by w końcu – po wyzwoleniu – wrócić do zburzonej Warszawy. W domu już nie spotkał swego ojca, który zginął w bliżej nieznanych okolicznościach okresu Powstania Warszawskiego (zob. też Archiwum Historii Mówionej i rozmowy publikowane przez TVN24 w styczniu 2020 r.).
W Man’gyondae – od lewej Mikołaj Melanowicz, Józef Szczawiński i Bogdan Bartnikowski (fot. M. Melanowicz).
Po czterdziestu z górą latach Bogdana spotkałem w Związku Literatów, od czasu, gdy w 1988 roku miałem przyjemność wyjechać z nim do Pjongjangu na zaproszenie Związku Pisarzy KRLD w celu podpisania umowy o współpracy między obu związkami. Był to czas pewnego ocieplenia w sytuacji politycznej w KRLD, zapoczątkowanego zapewne w związku z przygotowaniami do Letnich Igrzysk Olimpijskich w Seulu, w których mieli nadzieję wziąć udział również sportowcy z północy podzielonego półwyspu. Innym, znanym mi przykładem zmian w polityce była wtedy Międzynarodowa Konferencja Koreanistów (11-14 maja 1988) w Pjongjangu, w której wzięli również udział uczeni z kilku krajów zachodnich.
Rozmowy w siedzibie Związku Pisarzy zakończyły się zgodnie z oczekiwaniami podpisaniem umowy o współpracy, która nie miała jednak dalszego ciągu, ponieważ nie doszło do porozumienia w sprawie udziału Korei Północnej w seulskiej olimpiadzie. Ale pobyt naszej, polskiej delegacji okazał się bardzo atrakcyjny. Mieliśmy okazję obejrzeć nie tylko stolicę tego kraju i miejsce narodzin Kim Ir Sena, lecz także kilka ważnych ośrodków turystycznych. Najpierw zawieziono nas na północ w okolice góry Myohyangsan (Góra Tajemnej Woni), związanej z legendą o Tangunie, protoplaście narodu koreańskiego, odwiedzana przez licznych turystów i pielgrzymów, ponieważ słynie z Międzynarodowej Wystawy Przyjaźni. W czasie naszej wizyty były to dwa gmachy w stylu tradycyjnym, nazywane Domami Międzynarodowej Przyjaźni. A są to mauzolea poświęcone dynastii Kimów, już w latach osiemdziesiątych wypełnione dziesiątkami tysięcy podarków przesłanych lub przywiezionych przez licznych przywódców, prezydentów i premierów krajów zaprzyjaźnionych z KRLD. Mieszkając w hotelu chyba o nazwie tej samej co święta góra, słuchałem radia wyprodukowanego w Dzierżoniowie, które bezbłędnie wyłapywało muzykę z Seulu.
W czasie pobytu w Korei cały czas towarzyszyli nam dwaj przewodnicy, „studenci” mówiący po rosyjsku, którzy pewnego dnia zapytali, co chcielibyśmy jeszcze zobaczyć. Bez wahania odpowiedziałem, że chcielibyśmy pojechać w Góry Diamentowe. Jednak po kilku godzinach przyszła odpowiedź od władz Związku Pisarzy, że nie jest to możliwe ze względu na drogi w remoncie itp. Wspomniałem wiec, że może pojechalibyśmy do Kaesongu, czyli do średniowiecznej stolicy o nazwie Songak, słynącej z wielu zabytków i z nowej strefy przemysłowej, położonej niedaleko od granicy z Koreą Południową. Ale okazało się, że w tym czasie było całkowicie poza dyskusją. Wrócił więc temat legendarnych gór Kumgangsan.
W końcu, po koniecznych uzgodnieniach, jednak zafundowano nam niezapomnianą podróż na drugą stronę półwyspu: najpierw jechaliśmy salonką przez całą noc na wschód do portowego miasta Wonsan, a następnie samochodem „Czajka” na południe, w stronę Gór Diamentowych, których piękno i tajemniczość opiewali poeci koreańscy od najdawniejszych czasów. W drodze na południe oglądaliśmy portrety przywódców państwa, a następnie, już w górach – chińskie teksty, wykute na zboczach skał w odległej przeszlości koreańskiego krolestwa. Dziś wiemy również, że góry te są bogate w metale rzadkie. Ale w owym pamiętnym 1988 roku przewodnicy opowiadali nam głównie baśnie i legendy, związane z malowniczymi górami, czczonymi przez Koreańczykow niemal tak samo jak Góra Fuji przez Japończyków.
Moi koledzy z delegacji Związku Literatów Polskich, Józef Szczawiński (ur.1925) i Bogdan Bartnikowski (ur.1932), odjechali do kraju. Nie dowiedziałem się więc nic więcej o ich młodości. Dopiero teraz wiem, że obaj brali udział w Powstaniu Warszawskim: Józef napisał pieśń pt. Sierpień 1944, a Bogdan, zwany „Małym”, zasłynął jako pilot-literat, autor Dzieciństwa w pasiakach.
Uczestnicy Międzynarodowej Konferencji Koreanistów w Pjongjangu , 11-14 1988 r. Archiwum M. Melanowicza.
Oni odjechali, a ja zostałem, by uczestniczyć w Międzynarodowej Konferencji Koreanistów, której obrady rozpoczynały się kilka dni później w Pjongjangu (Phenian). Zamieszkałem w hotelu nad rzeką Taedong-gang. W czasie konferencji spotkałem Kim Czun Theka, pierwszego mojego nauczyciela języka koreańskiego, lektora w Instytucie Orientalistycznym Uniwersytetu Warszawskiego w latach 1950/60., świetnie władającego również językiem japońskim. Ale to już inna historia.
(25.03.2020)