Kazimierz Braun
KOMETA
Matka
pokazała mi zżółkłą litografię
kometa
zastygła nad struchlałą rodziną
zapaliła dalekie miasto
po horyzoncie biegli
uciekinierzy wysiedleńcy wypędzeni emigranci
drogę oświetlała łuna
kometa
byli obciążeni
Matka
powiedziała to namalował pan Grottger
wielki artysta i patriota wielki
pukający w okno palec
walczący w okrążeniu powstańcy
zabici w obronie dworu
upiór nawiedzający dom wyobraźnię dziecka
pies wierny tylko go poznaje
Matka
przewracała karty
to Polonia to Lithuania to Wojna
Ale
ja wpatrywałem się w kometę
była jak gwiazda wiodąca trzech mędrców
była jak diament z pióropuszem blasku
była jak pocisk ze świetlistą smugą
była jak obłok ślad po odrzutowcu
była jak uśmiech kuszący kobiety
była jak strzała w łuku Apollina
była jak iskra z nocnego ogniska
była jak droga do tajemnic nieba
Matka
powiedziała
synku
twój dziad poszedł za kometą i nie wrócił
a ty zostań
Nie
zostałem Matko
Matko moja Matko Bolmińska Matko Częstochowska
módlcie się o mój powrót
MODLITWA REŻYSERA DO ŚWIĘTEGO AUGUSTYNA
„Bardzo
mnie pociągały
widowiska teatralne”
wyznaje święty Augustyn
„Uczestniczyłem
w grzesznych
radościach spektakli”
oskarża się ostro
„Podziwiałem
występnych
kochanków na scenie”
bije się w piersi
„Fikcja
sceny dzieliła mnie
od prawdy Boga”
wspomina gorzko
Święty
Augustynie
od chwili nawrócenia
odwróciłeś się od teatru
zerwałeś ze zgubnym nałogiem teatromanii
przestałeś chodzić na niemoralne sztuki
zdusiłeś w sobie występną miłość do aktorów
zgasiłeś fascynację fikcją sceny
ale
teraz widząc Prawdę bez zasłony
wiesz już wszystko o wszystkim
więc i o teatrze
Jak
człowiek
stworzony jest na podobieństwo Boga
tak teatr
tworzony jest na podobieństwo człowieka
Sam
doświadczyłeś
głębokości upadku człowieka
i wyżyn na które wznosi go Łaska
tak
w życiu i tak w teatrze
taki teatr jaki człowiek
skłonny do zbrodni zdolny do świętości
a
wiesz że w miłosierdziu swoim
Bóg człowiekiem nie gardzi
nie gardzi więc i teatrem
Blask
nadziei stąd dla mnie
choć ja grzeszyłem ciężej
ty byłeś tylko widzem a ja reżyserem
ja byłem winny tego co ty oglądałeś
Wyznaję
że „bardzo mnie pociągały widowiska teatralne”
były mi całym światem a świat był jak teatr
zasłaniał mi horyzont zaciemniał mi niebo
Oskarżam
siebie
że „uczestniczyłem w grzesznych radościach spektakli”
szukając uciech zmysłów spełnień ego
pychy
przechwałek intelektu oczarowań wzroku
Spowiadam
się bowiem
„podziwiałem występnych kochanków na scenie”
za wzór godzien pochwały nawet ich stawiałem
lekceważąc moralność i gorsząc maluczkich
Mea caxima culpa
bo „im bardziej mnie aktor wzruszył tym głośniej klaskałem”
aktorów i aktorki ich ruch głos wdzięk urok
fetyszyzowałem nie pomnąc o duszach
Wspominam
gorzko
fakt że „fikcja sceny dzieliła mnie od prawdy Boga”
i to ja sam tworzyłem tę fikcję na scenie
od Prawdy odciągałem wszystkich moich widzów
Święty
Augustynie
za ziemskiego życia znałeś się na aktorstwie
już w niebie dowiedziałeś się z książek Apii Craiga
kto to taki reżyser
za dni swych oglądałeś sztuki Plauta Terencja
z górnego Jeruzalem odwiedzałeś premiery
Księgi Krzysztofa Kolumba Claudela
Morderstwa w katedrze Eliota
Przed sklepem jubilera Wojtyły
widywano cię w ciżbie na misteriach
w mrocznych gotyckich katedrach
stałeś w słońcu ulic Toledo Sevilli
patrząc jak przeciągają wozy Corpus
Christi
brałeś udział w objazdach Osterwy
ktoś cię wypatrzył w kulisach Rapsodycznego
siadywałeś w ciemnościach przy Leszku Mądziku
marzłeś dzielnie słuchając aktorów
w polskich kościołach stanu wojennego
może wpadłeś na chwilę na jakiś mój spektakl
choć inne musiałeś omijać z daleka
jak przed wiekami rzymskie swawolne komedie
Święty
Augustynie
bywałeś w teatrze gościem
mogłeś przestać teatr nawiedzać jak dom grzesznych schadzek
ja byłem teatru domownikiem
gdzież się wyprowadzić?
A przy tym teatr to stary dom rodzinny
jak w domu Ojca jest w nim mieszkań wiele
nie trzeba go opuszczać niszczyć palić burzyć
może być świętym hospicjum choć bywał motelem
może dać dach nad głową tak wielu bezdomnym
Święty
Augustynie
za twoja przyczyną zrozumiałem zbyt późno
wierzę nie za późno
że nadal w nim mieszkając
muszę mój dom posprzątać
ubielić czysto ubrać tatarakiem
jak na Zielone Świątki
a samemu zdjąć czarną maskę Arlekina
jego kostium pstrokaty zamienić na białą
szatę godową Przecież niedługo stanę struchlały podsądny
w oślepiającym blasku jasnego punktowca
na środku sceny
twarzą w Twarz

Danuta Błaszak
dożynki bezglutenowe
Rozległe pola ze zbożem już dawno zanikły. Uznano, że
zboże jest szkodliwe dla zdrowia z powodu zawartości glutenu. My miłośnicy
zboża musimy się ukrywać. Podobnie jak kiedyś musieli się ukrywać miłośnicy
marihuany.
Na Florydzie dbamy o polską tradycję. Imprezy dożynkowe, bale, tańce. Serdaki z
cekinami, spódnice za kolanka, pasiaste portki. Polonia Orlando.
+++
w zbożu maki chabry i kadzidła pachnące
nie na polu lecz
w domu w doniczkach za wersalką
trzcina cukrowa w doniczce za komodą
wracamy z tańców z dożynek polonijnych bezglutenowych
w krakowskich portkach poloneza czas zacząć
raz na ludowo
na wersalce i za komodą
mówiono nam w szkole gluten truje cukier nie krzepi
hodowla zakazana przez prawo
nad głowami huczą drony helikoptery i bombowce
podobnie kiedyś szukano marihuany
ale dziś celowniki są zaprogramowane na zboże
zrzucasz z siebie ludowe portki
a tam za wersalką
doniczki z pszenicą doniczki z żytem
doniczki starannie ukryte
+++++

Maria Fafrowicz CHilds
W błysku nocnej ciszy 🙂
W błysku nocnej ciszy w okienku staje,
przypominam sobie POlskę tamte dawne dzieje.
Polne rozdroża ściezki zielone gaje
w nich świergot ptasząt wspomnienia moje
śpiewające lasy kumkanie żabek
skoszone pokosy wyskanie dziewek „
w mojej duszy pachnące zboża łany
zaorane pola
taka górala rola którą on kochał i nie odrywał ręki od
pluga 🙂
całymi dniami orał i siewał 🙂
sonsieki na izbach gdzie zboże się suło ,
tak to tak w górak bywalo.
A tearz zamykam okienko
idym do wos Hole zaśpiewam nutę
zalukom pod lasym
i tak kochani moi zegnom wos tym czasem ……….”) IDym spac 🙂
I jak mgla zachodzi za GIewont zmowiem paciorek
bo na mnie czeka mały zoglowek 🙂
i jak rosa sięgnie do ziemi obudzi mnie swiezy poranek …………..”)
Maria Fafrowicz CHilds 9-20- 19, Elk GRove village
Dałam ci usta
Dałam ci usta pełne i świeże ,
do piersi serca tuliłam szczerze ,
dałam
kochałam gościłam ,
dałam ci wszystko jak nikomu jeszcze……”)
Maria
Fafrowicz CHilds 9-20-19 Elk GRove
village:)
Za oknem cisza.
Za oknem cisza ,
świat senny okrywa a w moim sercu gwiazda tęsknota
wspominam was jak byłyście małe ból serce rozrywa ,
nie lubię tego jakiś duszyk podpowiada ”
staję w okienku złociste gwiazdy zbieram w me dłonie i tak ciebie proszę
mój BOze na Niebie
daj mi cząstkę radości i zmiłowanie ,
powiedz im jak bardzo ich kocham :
niech się tak stanie ……….
a na szybie wyszło dzieło malowanie 🙂
Matki modlitwy obraz skupienie zabrał ze sobą dobry duch ::
podpisał powołanie:) Maria Fafrowicz CHilds 9-20-19 Chicago „ELk GRove VIllage

Anna Frajlich
Prawdziwe książki
A jednak jeszcze czytają
prawdziwe książki
obracając stronę po stronie
w autobusie
w metrze
w pociągu
„Death in Venice”
czyta młody człowiek
siedzący tuż obok na ławce
znam też innego który
tak się małym Tadziem przejął
że własne imię odrzucił
i podpisuje się „Tadzio”.
Umarł już mały Tadzio
i wielki Tomasz Mann
„Śmierć w Wenecji”
wciąż żyje.
30 listopada 2014
(Kwartalnik Artystyczny. 3/2015)
i też płyną
Andrzejowi Lawatemu
to jest barka
to jest holownik
uczył mnie ojciec
to było wtedy
nad zachodnią rzeką
tamtego kraju
rzeka wchłaniała
różne dopływy
dopływała do morza
rozpływając się
w innych wodach innych rzek
a teraz nad Rzeką Wschodnią
– tego miasta –
która nie jest rzeką
tylko dopływem tego oceanu
lub jeszcze czymś innym
wciąż pamiętam
że to jest barka
a to jest holownik
i też płyną
22 kwietnia 2018
(„In officio amicitiae” Andreas Lawaty dem Grenzganger und Freud zum 65. Geburtsag. Published by Neisse Verlag, Dresden, GbR 2018.)
Traktem niepamięci
Przecież nie chcę powrotu
nawet chwil najlepszych
niech w przeszłości kołyszą się
nad wąwozami
i nie chcę już na dworzec
znów cię odprowadzać
ty nie chcesz po raz drugi
do wagonu wsiadać
z walizką pełną bólu
i gorzkich tajemnic
niech co było
zostanie
tam gdzie zaistniało
a my dalej
przed siebie traktem niepamięci.
16 lipca 2017(Kwartalnik Artystyczny, nr. 2/ 2018)

John Guzlowski
Zajęty wieloma sprawami
(dedykowane Tadeuszowi Różewiczowi)
Zacznę umierać
Jutro
Dzisiaj mam
Zbyt dużo do zrobienia
Zwłaszcza zardzewiała
śruba w toalecie
Która przecieka
Przecieka
I wiersze
Różewicza
Które były
Zalecane
Przez przyjaciela
Który potrzebuje z powrotem książkę
Natychmiast
Ale jutro, dobrze
Zacznę więc umierać
Jeśli zardzewiałą śrubę
Można poluzować
A wiersze
Opuszczone
Tłumaczenie: Anna Maria Mickiewicz
Do Emily Dickinson w niebiosach
A więc Emily,
powiedz mi
co to jest –
co tak w końcu
uprzejmie nas zatrzymuje –
Czy to serce
w końcu mówi „tak”
cholesterolowi
blokadzie
aorty wstępującej?
Uderzenie
w nie w pełni chromowany zderzak
nasze kości tak szybko
jak dzieci zmieniają
zdanie wśród huśtawek
zjeżdżalni i małpiego gaju?
Czy to jest życie
które mija
przed naszymi oczami
jak para
syczy z główki prysznica
nóż przedziera,
niedźwiedź rozpościera
swoje ramiona,
kochanek
wprowadza się w półkole
naszego widzenia?
Tłumaczenie: Anna Maria Mickiewicz
John Guzlowski – urodził się w obozie pracy przymusowej w nazistowskich Niemczech. W 1980 r. uzyskał doktorat na Purdue University. Wykładał współczesną, amerykańską literaturę na Eastern Illinois University, obecnie jest emerytowanym profesorem. Autor dwóch książek: Lightning and Ashes oraz Third Winter of War: Buchenwald (Finishing Line Press). Kolejna pozycja wydawnicza to Language of Mules, która ukazała się w Polsce jako Język mułów i inne wiersze, polsko-angielskie wydanie opublikowane zostało przez Bibliotekę Śląską w Katowicach. Wiersze ukazały się w wielu czasopismach w USA, Polsce i na Węgrzech, m.in. w „Margie”, „Nimrod”, „Altlanta Review”, „Crab Orchard”, „Chattahoochee Review”, „Śląsk” i „Ackent”. W 2001 r. autor został uhonorowany nagrodą Illinois Arts Council Award. W 2012 r otrzymał Polish American Historical Association Creative Arts Award za twórczość i wkład do Polish American Letters.

Włodzimierz Holszyński
atlas
atlas zapewnia że
z wybrzeża zachodniego do wschodniego
jest równie daleko jak
ze wschodniego do polski
a kalendarz dawno rozstrzygnął
że od urodzenia do emigracji jest bliżej
niż od emigracji do śmierci
że pogoda jest piękna
kalifornijska
udowodni kamera cyfrowa
o przewspaniałej rozdzielczości
trudniej o szczegóły w obrazach
które maluje pamięć
wh,
2006-05-05
skromna pani
sama w siebie nie wierzy
powiewa wzorzystymi falbankami
być może jestem samosprzeczna
wiadomo
kobieta
trzęsienie zawali mosty
ogień pochłonie lasy
powódź zaleje dom
zostanie ona
ma tematyka od dziecka
odwieczna
wh,
2004-06-14

Janusz Artur Ihnatowicz
Mieszkanie me rozbiorą i przeniosą ode mnie
jak namiot pasterzy
(Iz 38,12)
______________________________________
Jeszcze tutaj mam bezpieczne zakwaterowanie
i tu jest moje miejsce czasowego pobytu
a tu już specjalistyczna firma
gwarantująca wysoką jakość i kulturę
przystępuje do powolnej rozbiórki
Najpierw odcina kolejne przyłącza
zmniejsza dopływ wszelkich form energii
usuwa niezbędne zasilanie niebieskie
niszczy prywatne systemy zabezpieczeń
a wnętrze ogołaca do pustostanu
Potem demontuje narządy i podzespoły
rozwala tkanki wyburza komórki
ucina fundamentalne wiązania
rwie kawałek po kawałku istnienia
aż cała konstrukcja legnie w prochu
Wyszło z mody
Wyszło z mody
tak samo jak w nią weszło –
niespodziewanie
dyskretnie niepostrzeżenie
Wyszło i nie wiadomo
gdzie się udało i dokąd zaszło –
do lamusa na śmietnik
czy do rupieciarni
Wyszło na jakiś czas
ale z pewnością kiedyś wróci –
jak powracająca fala
jak syn marnotrawny
Janusz Artur Ihnatowicz – Polski duchowny katolicki, ksiądz diecezji kieleckiej, poeta, pisarz, krytyk literacki, emerytowany profesor bazyliańskiego Uniwersytetu Św. Tomasza (University of Saint Thomas) w Houston, w Teksasie, gdzie wykładał teologię i patrystykę. Tam też mieszka na stałe.
Lata wojenne spędził w Częstochowie. Na emigracji przebywa od roku 1946 – początkowo w Irlandii, gdzie w latach 1948-51 studiował filozofię i psychologię na uniwersytecie w Dublinie uzyskując dyplom bakałarza sztuki (BA). W 1951 r. wyjechał do Kanady, a w 1969 przeniósł się do Stanów Zjednoczonych.
Ksiądz Ihnatowicz był m.in. korektorem literackim pierwszego wydania Biblii Tysiąclecia (1965). Tłumaczył na język polski poetów angielskich i amerykańskich (Walt Whitman, Ezra Pound i in.), przełożył na angielski sztukę Jerzego Zawieyskiego Sokrates.
Debiutował jako poeta w 1954 r. w miesięczniku Studentów Polskich Za Granicą „Życie Akademickie”, prozę publikował w tygodniku „Życie”. Literacko związany był z grupą poetycką Kontynenty, skupioną wokół pisma „Kontynenty-Nowy Merkuriusz”. Drukował m.in. „Tygodniku Powszechnym”, „Więzi”, „Znaku” (Polska), „Kulturze” (Paryż), „Wiadomościach”, „Merkuriuszu Polskim”, „Życiu Akademickim”, „Kontynentach”, Oficynie Poetów i Malarzy. Jego przekłady Psalmów z hebrajskiego weszły do antologii Izrael w poezji polskiej (Paryż 1958). Reprezentowany jest również w antologii londyńskiej Ryby na piasku.
Członek Polskiego Instytutu Naukowego w Ameryce z siedzibą w Nowym Jorku i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
W 1997 otrzymał papieski krzyż Pro Ecclesia et Pontifice. Laureat Nagrody Kościelskich (Genewa 1973) oraz Nagrody Literackiej Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie (Londyn 2011). Cytat za: ZPPNO

Janusz Kliś
(wiersz nr III z trypyku)
EMIGRACJA – ABERRACJA
dom emigranta
to walizka – w stanie opłakiwania
pełna rodzinnych obciążeń i krzyży
podarowanych na drogę
i odświętnych ubrań
niemodnych
pełna ciężkich oddechów i łez
osieroconych krajobrazów
miłości i niezapomnianych
grzechów
dom emigranta
to walizka – w stanie niepokoju
pełna bogactwa kredytów i zawahań
sięgających dna kieszeni
i wypalanych z kalendarzy
lat
pełna szorstkich uprzejmości i prac
kupowanych ponad plan
odcisków i zadrapań
losu
dom emigranta
to walizka – w stanie zamyślenia
pełna stałych pobytów i powrotów
bank bezgranicznych marzeń
i odkładana w nim – na najwyższy procent
t ę s k n o t a
DRZEWO OSOBLIWOŚCI
szorstkością kory zarysowani
w myślach
wetknięci w słoje – obręcze satelit
w zakrzywione spojrzenia kosmosu
uwikłani
odludnieni w głębi
podpieramy horyzont
wewnętrznej przestrzeni
chwiejnym filarem
hipotez
w wirze otchłani
białych i czarnych dziur
wnikamy jak rdzeń
w pulsujący pień
równoległych światów wychyleni z tunelu
w objęciach życia
przelewamy się – ze słoja w słój
żywicą pragnień – słodką
jak miód
Janusz Kliś urodził się w 1961 roku w Dębicy (woj. podkarpackie).
Poeta, plastyk i nauczyciel. Debiutował w 1978 roku pod okiem krakowskiego poety Tadeusza Śliwiaka jako siedemnastolatek, tomikiem poezji pt. Księżycowy sen. Dziś swoje utwory publikuje w Polsce, USA i Wielkiej Brytanii. Jest autorem i współautorem 40 książek poetyckich (5 tomików i 35 antologii), 2 płyt CD i licznych publikacji prasowych oraz zdobywcą nagród i wyróżnień w międzynarodowych konkursach literackich. Jego wiersze wielokrotnie gościły w audycjach radiowych i programach telewizyjnych w Polsce i USA. Ma na swoim koncie liczne spotkania autorskie w Chicago i Milwaukee – USA. W Polsce, w ostatnich latach twórczość poety była prezentowana między innymi: na Salonie Artystycznym Beaty Anny Symołon i Piwnicy pod Baranami w Krakowie, licznych wieczorach poetyckich Alma zaprasza w Krynicy Zdroju i na koncercie 9 muz – Virtualia Art. w Warszawie. Od 1998 r. tworzy na emigracji w USA. Uczy młodzież klas licealnych w Polskiej Szkole im. Marii Skłodowskiej-Curie w Chicago. Interesuje się sztuką, fotografią, przyrodą, podróżami oraz życiem i kulturą Indian Ameryki Północnej.
Jest członkiem ZLP w Chicago i Polish American Poets Academy w New Jersey.

Sylwia Kokot-Martin
[Mamie]
* * *
na tobie jak na
Zawiszy
słowo się nie
zawstydzi
leży zbroją jak
ulał
do ciebie z
prośbą
to jak do matki
która mi życzy
poznać
wiedzieć
nie muszę polec w
środku starcia
o inny wymiar
prawdy
bo mogę polegać na
tobie
uczysz ufać
że jej sedno śpi w
tajemnicy
za ciągiem
pytań
nie oślepia w
zenicie
nie goni za czasem
a czeka
nawet gdy pasmem
klęsk i zwycięstw
wiąże się z losem
odchodzącego
człowieka
Przed wyjazdem
tyle mam wokół
spraw myślałam
teraz mieszczę się
w kilku papierowych ścianach na wynos
teraz nie wiem czy
tam dokąd się wybieram będę prawdziwie sobą
czy zamiast iść
pod prąd nie utknę na mieliźnie wspomnień
w obcym środku
świata
jeszcze tu jestem
i już domu nie poznaję
echo nowy
gospodarz rozbija się bezpardonowo po pustce kwadratowej
zamiast poczekać
na zewnątrz aż wymyję podłogi
i zgaszę światło
na do widzenia
na koniec pogłaskam jeszcze tylko kurki i klamki
i udam że wrócę ucałować dłoń matki
zanim sama nią zostanę
Jak to jest
Boże,
mieszkasz w płaskiej olszówce,
bez trudu mieścisz się na ostrzu noża
i nie gardzisz ślimaczą skorupą,
a mnie za ciasno we mnie samej.

Leonard Kress
CAFE HAVELKA, VIENNA
Inspirowane Baudelaire’m
Wiesz, co ty robisz? Czy rozpoznajesz w tym
samego siebie? To nie ty siedzisz teraz w tej kawiarni
w zamroczeniu i euforii od papierosów i wina
czekając na kolejkę śliwowicy, trwoniąc
przyznaną ci pożyczkę studencką na zwiedzanie
Mitteleuropy. A i ona nie jest tą śmiałą
dziewczyną z Krakowa o maślanych oczach,
która studiuje anglistykę, a jest tutaj ponieważ
jej ojciec jest partyjnym dygnitarzem i stać go,
żeby opłacić jej podróż za granicę. I nie ma zamiaru
zaprosić cię ponownie do swojego piętrowego łóżka
w akademiku, w którym mieszka wraz z paczką
swoich kaleczących angielski rozgadanych przyjaciół.
Ech, ty którą bym kochał, ech, ty też wiedziałaś o tym.
Tłumaczył: Henryk Cierniak
Majowe Święto, Kraków,1986 (May Day, Krakow, 1986).
Przyznaję, jesteś teraz wolny,
Żeby mnie skruszyć…
Puszkin, Eugeniusz Oniegin
Jesteśmy więc tu, w Krakowie. Maj, połowa
lat osiemdziesiątych, dekada Solidarności,
socjalistycznej partii robotniczej święto –
pochody, sztandary, transparenty, irytujące
przemówienia – trochę jakby powróciła Wielkanoc.
Ryczą podłączone do akumulatorów głośniki,
By the Rivers of Babylon Boney M
i Jeszcze Polska nie zginęła śpiewane
przez chór dziecięcy. Jeszcze nie wiemy
że w Czernobylu eksplodował reaktor
numer dwa, że – na co patrzymy:
świecące obłoki, kłębiące się nad dziwnie
rozradowaną ciżbą w sentymentalnym Krakowie,
puchną od radu, stąd do Finlandii. Nie będziemy
o niczym wiedzieć zanim nie powie nam BBC.
Nastepnego dnia usłyszymy o tym, że owce
skubiące trawę na halach niedaleko Bochni
padły. Potem usłyszymy, że nie powinniśmy
byli brodzić na bosaka po mokrych od rosy łąkach
ani wzniecać pod nogami radioaktywnego pyłu, krocząc
średniowiecznym traktem w stronę domu. Nasz rok mamy już
prawie za sobą. Mania robi te swoje akwaforty na Akademii,
co do mnie przesiaduję w kawiarniach i czytelniach – równie
rozchwiany jak żywioł rewolucji rozgrywającej się na zewnątrz
na ulicach – orbitując elektronami kolejnych stron powieści,
którą piszę, żyję życiem połowicznego rozpadu, podrzędny,
wydalony z kraju kompozytor zakochuje się w mezzosopranistce
wykonującej partię Tatiany w Eugeniuszu Onieginie Czajkowskiego,
zarazem zostaje wplątany w konspirację Solidarności.
Akcję osadziłem w scenerii sławnej Jamy Michalika
gdzie w przerwach między próbami pojawia się liryczny
Kraków:
blondwłosa Tatiana z francuskim warkoczem, w obszernym kostiumie
wpada codziennie na herbatę i deser.
Tyczkowaty, niezdarny Eugeniusz czai się w szatni
ledwie widoczny zza swojej peleryny. Och, jak chciałbym
znaleźć się pośród nich. Nic z tego. Angielski
bardziej i bardziej staje się mi obcym językiem,
wymęczonym, zdeprecjonowanym dialektem.
Spędzam pół dnia w kolejkach – za papierem
toaletowym, słoweńskim winem, kiełbasą
nie końską. Dziś nawet wielkie piece Huty imienia Stalina
milczą – radośnie przechadzam się z Manią
po całej scenie rosnącej w siłę rewolucji. Wygląda na to,
że nie będzie żadnych działań w celu jej stłumienia, sam
Generał daleki jest od tego, żeby użyć swoich czołgów
a służba bezpieczeństwa to woli teraz koniak i operowe
loże. Jedyną istotą z Rosji, która dla gościa coś znaczy
to smutna Tatiana, która chętnie ulżyłaby jego
niedoli. Słońce jak spadające serpentyny,
słońce jak ciepła pierś okolicy.
Katastrofa zażegnana, Majowe Święto. Majowe Święto!
Tłumaczył: Henryk Cierniak
Leonard Kress – urodzony w Filadelfii autor amerykański, studiował zagadnienia związane z religią oraz literaturą i folklorem narodów słowiańskich na uniwersytetach amerykańskich oraz Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, a także z poezją (Columbia University). Opublikował 8 zbiorów poezji, do najnowszych należą: The Orpheus Complex, 2009, Thirteens, 2010, Braids & Other Sestinas, 2011 i Living in the Candy Store, 2011. Jest autorem poetyckiego przekładu polskiej
epopei narodowej Pan Tadeusz na język angielski. Jego poezja, utwory beletrystyczne, jak i dokumentarne, a także przekłady z literatury polskiej ukazują się w pismach literackich, takich jak
The American Poetry Review, Massachusetts Review i inne. W roku 2006 był zaproszonym gościem podczas Warszawskiej Jesieni Poezji. Wykłada filozofię, religioznawstwo i sztukę twórczego pisania.
Tłumaczył: Henryk Cierniak

Adam Lizakowski
Dlaczego jest w Warszawie…?
W połowie kwietnia
nie dla biznesu
nie dla pieniędzy
nie dla przyjemności
(nie jest turystą)
nie dla obowiązków służbowych
nie dla chleba
ani w poszukiwaniu pracy
jest w Warszawie
chociaż czekają
rachunki w Chicago
jest dla poezji
czym jest dla niego poezja
nie biznesem
nie pieniądzem
nie przyjemnością
nie obowiązkiem
nie chlebem
nie pracą
chociaż ją bardzo lubi
rachunki czekają
na niego w Chicago
Dom Literatury
na Krakowskim Przedmieściu
poeci siedzą w
piwnicznej sali obiadowej
poeci siedzą na
parterze w kawiarni
poeci siedzą na
pierwszym piętrze w ZLP i SPP
poeci siedzą na
drugim piętrze w bibliotece
w Pen Clubie
zastanawia się
skąd tylu poetów się wzięło
skąd oni się biorą
poezja nie jest
biznesem
pieniądzem
przyjemnością
chlebem
pracą
czym jest poezja
skoro tylu jest poetów
poezję lubi
nic więcej
rachunki czekają w Chicago
Rzeka Wieprz
ktoś dał ci tak
piękne imię, że nos
sam się zatyka
a jednak dla mnie
jest pachnące
i słodsze
niż tysiące numerowanych
ulic Nowego Jorku lub Chicago
czy gwiazd na dalekim nieboskłonie
patrzę w twe nurty
i uśmiecham się sam do siebie
moja wyobraźnia jest jak patyk
unoszony przez twe wody
moja wyobraźnia jest ryba
kamienna płynąca pod prąd
Adam Lizakowski – polsko-amerykański poeta, prozaik, tłumacz, laureat. Międzynarodowej Nagrody Fundacji Władysława i Nelli Turzańskich (Canada, 2000). Nagrody Polskiego Komitetu ds. UNESCO, Ministra Kultury, (2008). Studiował na Columbia College Chicago – creative writing gdzie uzyskał tytuł Bacher of Arts. Studnia ukończył z wyróżnieniem Cum Laude. Tytuł magistra (Master of Arts) otrzymał na prestiżowym chicagowskim uniwersytecie Northwestern University. Jest członkiem redakcji kwartalnika TriQuarterly Online wydawanego przez ten uniwersytet.

Anna Maria Mickiewicz
Słoneczny dzień w Davis
Odchodzą na chmurach
Wiosennie lekko niezauważalni aniołowie słów kilku
Białych słabych
Odchodzą z dużych białych kalifornijskich domów
Ogrodów nawadnianych sztuczną rosą
Odchodzą pokornie pochyleni
Dbający dobrzy ludzie małych miast
Podlewający na balkonikach pelargonie w letnie dni
Gdy o chłód trudno nawet wieczorem
Odchodząc
Uścisną ręce pokiwają głowami zasmucą się
Odchodząc zostawiają widok Matki Boskiej na konarze drzewa
Lękali się tego białego proszku który spadał ukradkiem na błyszcząca blachę samochodu.
Tak im się wydawało…
A może to my zaślepieni nie widzieliśmy tych znaków?
Odchodzą
Anna Maria Mickiewicz. poetka, eseistka współpracuje z redakcją londyńskiego Pamiętnika Literackiego, redaktor Contemporary Writers of Poland (USA). Od lat mieszka i tworzy poza Polską – początkowo w Davis, w Kalifornii, obecnie w Londynie. Założycielka portalu Fale Literackie/Literary Waves.
Publikuje w języku polskim i angielskim. Członkini Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie (The Union of Polish Writers Abroad). Otrzymała tytuł Autorki Roku 2013 Miasta Literatów, Floryda. Uhonorowana medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.

Thaddeus Rutkowski
GŁÓWKA SZPILKI
Szpilogłówstwo wypełnia ten pokój,
powiększony jak szpilobalon.
Poruszając się na szpilonóżkach
przez blady szpilostrach
ta główka szpilki
obejmuje swą szpilorączką
pomniki ostrza igły.
Słychać westchnienia i pociąganie nosem.
Zasmuciliśmy się jak fastryga
widząc jak główka szpilki odchodzi,
poruszając się jak ćwiek
wyprostowana jak pinezka
wygladając jak zszywka,
nieszczęśliwa jak sztyft,
maleńka jak kolec,
ale ludzka Jak cierń,
podskakująca główka szpilki, która jest.
Tłumaczyli: Dobroslawa i Janusz Zalewscy
Thaddeus Rutkowski jest autorem sześciu książek, ostatnio opublikował tomik „Border Crossings”. Jego powieść „Haywire” zdobyła nagrodę wyborczą członków Warsztatu Pisarzy Azjatycko-Amerykańskich, a jego pamiętnik „Guess and Check” zdobył brązową nagrodę Literatury Elektronicznej za wielokulturową fikcję. Otrzymał stypendium pisarskie w New York Foundation for the Arts.

Dorota Luiza Silaj
*
dotknij gwiazd
i pozwól duszy wzlecieć
wiruję wiruję
z radością z miłością
otwórz serce
dla muzyki
cudowna miłość
i dusza tak lekka
klawisze
fortepianu
słuchaj muzyki
cudowna
piękna leciutka
aniołowie pieśń spiewają
wiatr podąża za twoim głosem
i przynosi radość
noc i dzień to jedno
jak kochające się serca
z nadzieją na lepsze jutro
*
życie może się
zmienić
i dusza może tańczyć
dzień dopiero się zaczął
nuty muzyki
zabiorą cię daleko
do oceanu obfitości
wiatr zapiera
dech w piersiach
pod promieniami słońca budzi się miłość
serce biegnie za tobą
duch na poduszce z chmury
niezwykłe myśli lecą z radości
serce śpiewa pieśń nadziei
muzyka zagra nuty
radości i miłości
Tłumaczenie piosenek Danuta Błaszak
Dorota Luiza Silaj (Chicago) – powieściopisarka, autorka tekstów piosenek, scenarzystka, menedżer Artist’s House, właścicielka DSP Books Publishing.

Marianne Szlyk
Drzewa w styczniu
Jak duchy dziadków ze starego kraju
co czekają za oknem kuchni,
drzewa stoją podczas gdy ty szorujesz
wczorajsze curry z rodowych talerzy.
Klarnet z klezmerskiej orkiestry twego męża
plącze się nad tobą jak winorośl
której kilka liści i czerwonych jagód
zostaje do stycznia
.
Ptaki latają między gałęziami,
mijają puste gniazda,
gałązki, nitki i papiery z zeszłego lata.
Bez zaproszenia drzewa przybywają wcześnie,
wpatrując się, gdy niebo zmienia kolor
na ten kupionego w sklepie dressingu,
nie twojego, nie mojego
koloru śniegu
który nie spadnie dziś wieczorem.
Muzyka na wiosnę wiatru i deszczu
Płyną nuty fortepianu i uderzenia perkusji
jak wodospad zamknięty dziedzińcem.
Wyobrażam sobie przyjaciela, poetę jazzowego, który tego słucha
podczas gdy jego góry jak jaszczurki wygrzewają się w ostrym słońcu.
Muzyka, którą słyszał u ich stóp, była dymem i popiołem,
unoszącym się ze spieczonej ziemi, przenikającym włosy i skórę.
Słowa przepływały jak śmieci lub rośliny unoszone przez wiatr
podczas gdy dym zawisł nad spieczoną ziemią.
Fontanny zostały zamknięte.
Pozostały tylko grosze.
Na zewnątrz dziedzińca, gdzie siedzę,
deszcz spływa po fasadzie hotelu,
przepełniając fontanny chodnika.
Słyszę tylko wodę.
Tłumaczenie: Anna Maria Mickiewicz
Marianne Szlyk jest profesorem języka angielskiego w Montgomery College (USA), współpracownikiem redaktora ‘Potomac Review’ i członkiem DC Poetry Project. Jest także redaktorką The Song Is …, blogu poświęconego poezji i flash fiction inspirowanego muzyką, zwłaszcza jazzem. Jej tomiki to: „Listening to Electric Cambodia”, „Looking up at Trees of Heaven” i „I Dream of Emphaty”.

Maja Trochimczyk
Spacer w kanionie
Chodzimy po warstwach
dawnego życia. Skamieniałe
muszle, mięśnie, skóra, kości.
Sfalowany piasek na dnie
oceanu teraz obramuje góry.
Wzory wyrzeźbione przez fale
trwają po zniknięciu wody.
Piasek, piaskowiec, skały –
kształty granulowane przez czas.
w dół – w dół – spadając –
tonąc – ciagle w dół –
i znów w górę –
podniesienie
Jak ziarna piasku
złapane przez kosmiczny
przypływ wznosimy się
i upadamy w strumieniu
chmur, światła i ciemności.
Słowa zamieniają nas w kamień.
Słowa topią nas w ogniu
współczucia.
Rozpływamy się jak woda.
Znikamy jak kropelki
deszczu w górskim potoku.
Ścigają się po zboczach –
szybko, szybko – do rzeki
przez dolinę, szukając oceanu.
Podnieś głowę. Popatrz:
bijące skrzydła gołębicy
ciągle walczą z wiatrem.
w dół – w dół – spadając –
tonąc – ciagle w dół –
i znów w górę –
podniesienie
Ciocia Tonia
Tylko ta grusza
między polami buraków i zboża.
Dojrzałe gruszki – to wszystko
co zostało z domu, stodoły i sadu.
Z zagrody, gdzie wychowała
synów, doiła krowy i piekla chleb.
Tylko ta grusza. Samotna pamiątka
stoi opuszczona w sierpniowym polu.
Zaorali wszystko – wiejski kościół i przystanek,
zagrody sąsiadów, gdzie kiedyś rżały konie.
Zaorali wszystko – jej ogród ziół i kwiatów
Tam rósł kosmos, delikatna koronka liści
całowana słońcem, błękitny kwiat-marzenie.
Tak podziwiała jego efemeryczne piękno
kiedyś, tam.
Teraz już nie ma bólu, jest tylko zdziwienie,
że życie minęło, a zostało to jedno drzewo.
Na mapach nie ma śladu po wiosce jej przodków.
To było najgorsze: gdy zobaczyła sąsiadów,
jak biegli z wiadomością, że jej mąż zastrzelony
leży na środku zakurzonej, wiejskiej drogi.
Nie czas na smutek: schowała łzy na później.
Rozkaz przyszedł od razu: dzień na pakowanie,
długa podróż pociągiem do nieznanego miasta,
w pobliżu obcej rzeki. Nigdy nie chciała jej widzieć.
Kazali jej: spakuj się mądrze, weź najcieplejsze
ubrania, buty, poduszki. Zabierz tyle jedzenia
ile możesz udźwignąć. Tam, gdzie jedziesz,
nie ma nic, prócz zimna, marznącego
oddechu i koszmaru mrozu.
Tylko ta grusza
w pustym polu ścierniska.
Tylko to perłowe drzewo
w złotym polu jej snów.
~ Dla Cioci Antoniny Glinskiej z domu Wasiuk, wywiezionej nad Jenisej na Syberie z Skarbkowa kolo Baranowicz w Polsce, obecnie w Bialorusi.
Jak przejść przez Wielką Biel
Jesteśmy prawie na miejscu. Różowa
linia światła na horyzoncie.
Luminescencja w łuku nad grubymi pniami,
uwieńczonymi koronką nagich gałęzi.
Zgromadzenie drzew woła nas.
Już, prawie już.
Musimy przejść przez słoną równinę,
martwą, bez życia – biała, cicha jak kość,
rozciąga się w oddali. Dolina przyciąga nas
ku jej wnętrzu – zapomnieć – czekać – pozostać –
samotność – bezruch – skamienienie –
Już, prawie już.
Popatrz na wstęgę światła
nad horyzontem. Świeci jak kryształowy
owal różanego kwarcu. To znak pocieszenia,
zrozumienia. Podnieś wzrok wyżej,
w stronę błękitu, pereł firmamentu.
Tryliony gwiazd obserwują nas,
uważnie, bez słowa.
Każdy krok prowadzi nas dalej, coraz
bliżej do celu. Szukamy znaku, konturów
Oriona. Między niezliczonymi skarbami
zgubił swój gwiezdny pas.
Rozproszone wiazki światła
żeglują w kosmicznej przestrzeni,
śpiewają hymn poranny.
Pierwsze ptaki budzą się wśród gałęzi,
by rozczesać kolorowe pióra,
czekać na przebudzenie słońca.
Eony mijają. Przechodzimy
przez Wielką Nieobecność.
Nasze kroki odbijają się echem
w podziemiach Nocy.
Maja Trochimczyk, Ph.D.
Dr Maja Trochimczyk jest polsko-amerykańskim historykiem muzyki, poetą, fotografem i autorem siedmiu książek o historii muzyki, ostatnio „Górecki w Context: Essays on Music” (2017). Jest założycielką Moonrise Press, sekretarzem zarządu i dyrektorem ds. informacji Polsko-Amerykańskiego Towarzystwa Historycznego, prezesem Klubu Kultury im. Heleny Modjeskiej w Los Angeles (2010-2012 i 2018-2020), oraz prezesem California State Poetry Society (od 2019). Jej prace naukowe, artykuły i rozdziały książkowe ukazały się w języku angielskim i polskim oraz w tłumaczeniach w dziesięciu krajach, w recenzowanych czasopismach takich jak American Music, Musical Quarterly, Computer Music Journal, Muzyka, Studia Musicologica, Polish American Studies, Polish Review, i in. Jej prace znajdują się również w wielu książkach, słownikach i in. publikacjach naukowych. Jest laureatką wyróżnień i nagród polskich, kanadyjskich i amerykańskich, m.in. od American Council of Learned Societies, polskiego Ministerstwa Kultury, Polsko-Amerykańskiego Towarzystwa Historycznego (nagroda „Creative Arts Prize” za dwa tomy poezji o wojnie), i in.
Dr Trochimczyk opublikowała osiem zbiorów poezji, w tym „Miriam’s Iris” (2008), „Slicing the Bread” (2014), „The Rainy Bread. Poems from Exile” (2016), „Into Light” (2016) oraz trzy antologie poetyckie, „Chopin with Cherries” (2010), „Meditations on Divine Names” (2012) i „Grateful Conversations” (2018, współredagowana z Kathi Stafford). Setki jej wierszy pojawiły się w takich czasopismach jak Altadena Poetry Review, California Quarterly, Cosmopolitan Review, Ekphrasis Journal, Epiphany Magazine, Lily Literary Review, Loch Raven Review, Lummox Journal, Quill and Pergment, Pirene’s Fountain, Poezja Today, The Scream Online , Spektrum i wielu antologiach.

Andrena Zawinski
Światło – cień
Czasami sposób w jaki wpadające światło trąca
karylion porcelanowych mew, znacząc smugi
na uchodzącym i zmalałym cieniu przenosi mnie
pod deszczu lametę kładącą się na falach
morskiego odpływu. Czasami sposób w jaki światło
wślizguje się przez szczelinę futryny, a za nim chłód,
jeszcze niewielki, sprawia że szukam w śniegu aniołów
i głośno śmieję się na ponowne przyjście ostrej zimy.
Czasem gdy światło marszczy brzegi luźnych kartek,
uwag co jeszcze mam zrobić, ono rzeczy rozpoczęte
i to co przede mną zmienia w senne zwidy. Czasem swą
jaskrawością budzi dreszcz i olśnienie, tak jest gdy z woli światła
pokój powiększa się i ja mogę jeszcze coś więcej, prócz
diafragmy tego szkła pomiędzy słońcem i cieniem, zobaczyć.
(Ze zbioru: Andrena Zawinski: „Traveling in Reflected Light”). Tłumaczenie: Henryk Cierniak
Co nam wmówili, w co uwierzyliśmy
Powiedziano nam że tak ma być:
ciężka praca
ciężka jak kopanie w twardej
spalonej słońcem ziemi,
dziedzictwo
wytwarzania czegoś z niczego,
nieważny cel tylko robota,
fenomeny natury
koliber drwiący z praw grawitacji
albo powrotny lot orła,
to sławne ciężkie bicie skrzydeł
hymn na cześć odwagi
nie liczą się, ważne jest co mamy tutaj.
Oto powiedziano jak ma być:
stwardniałe dłonie
ładują łupek,
kładą do pieca,
ciągła reakcja
odlewniczych żużli,
podarunek stali,
obgryzione paznokcie
z obawy przed zwolnieniem
i utratą poborów,
zimą twarz opatulona
by ukryć zażenowanie dziennym jadłospisem,
dehydratem sera i mlekiem w proszku.
Oto co mówili nam:
o klejnotach
wprawiających w ruch wielkie piece,
łunie roztopionego żużlu,
tak samo spektakularnie płonącej
jak brudny zachód słońca krwawiący
nad szarym horyzontem Pittsburgha,
surówce w otwartym palenisku
magicznym kotle
do producji stali.
To stanowiło naszą wiarę,
nawet gdy dusiliśmy się
ich dymem
i sadzą.
(Ze zbioru: Andrena Zawinski: „Landings”). Tłumaczenie: Henryk Cierniak
Poeta uwodzi
Poeta
na scenie
nerwowo zaciskając dłonie
uwodzi tłum. I słaniając się,
jakby brał wiraż na górskiej drodze
lub przemykał się na polu minowym,
poeta rozmieszcza metafory na pięciolistkowym
hikorowym orzeszniku. Przy nich bledną
przebłyskujące promienie zachodu.
To może być
Kansas, Sajgon, Mozambik, Peoria
jakaś droga, most, podziemne przejście,
tam poeta owija łoża śmierci
w cienkie prześcieradła pamięci.
Zaciśnięta pięść
staje się otwartą dłonią,
wskazówki palców
składają się w modlitwę.
I w nas cisza
rośnie wilczym głodem za jego sprawą.
dławiąc się połykamy niepodzielone krajobrazy,
poimy się oberwaną chmurą, serce pulsuje nam
wraz z rozgwieżdżonym niebem. W stronę słów wychyleni
jak wolny taniec, który tańczyć w nas nie ustaje,
jak pirat, jak kochanek, jak wiersz,
jak język
oklasków.
Tłumaczenie: Henryk Cierniak
Andrena Zawinski urodziła się i wychowała w Pittsburghu w stanie Pensylwania jako wnuczka imigrantów. Obecnie mieszka w okolicach San Francisco, gdzie prowadzi Women’s Poetry Salon. Jej poezja zyskała uznanie dzięki swojemu liryzmowi, formie, swego rodzaju uduchowieniu i wrażliwości na problemy społeczne.
Dear Ania and Danuta,
Thank you for your time and getting all the poets of Polish roots and poems together under one title. It is a great job. I wish you good luck with your project and I will keep my fingers crossed for your success.
With love,
Adam