Patrzenie z klifu
Zrozumiałem – moja rzeka
pełna oczeretów wykrotów z bliznami
które nie chcą się zrastać dotarła do morza
wypiętrzyły ją
morskie fale a każde przepływanie krwi
dotychczas pełne lęków i wątpliwości
dziś stało się aż nazbyt nierozsądne
abyś zechciał je zaakceptować
W tym miejscu już wiemy ty i ja
że bezbolesne wyjście na żółty piasek plaży
stało się koniecznością
na brzegu odpoczywa kobieta
jej oczy o głębokości światła w zerwanej czereśni
zdają się być bardziej bolesne
niż nasz wieczny sen o prawdzie
nieporadnie rysujesz na piasku swoje hasła
pełne zatrwożeń dziecięcych kontestacji
i wraz z nimi nagle zrozumiałeś
to nie koniec wieńczy dzieło
ale jego przetrwanie
ten ułamek rozkoszy i szaleństwa
w którym pozwolono ci trwać
oddychasz spokojnie widzisz przelatujące niebem
klucze przemarzniętych żurawi
aby być bliżej nich wchodzisz na nadbrzeżny klif
starasz się obserwować siebie
wciąż odległego od wczorajszych pragnień
i własnej dojrzałości