Michał Piętniewicz – Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski

0
132

Nie ma bardziej błędnego stwierdzenia aniżeli to, że Piętniewicz nienawidzi kobiet. Wręcz przeciwnie: jest tak nimi onieśmielony, że nie może zrobić niczego innego, aniżeli owe wyłgać, zakłamać, wyrzucić i opluć. Piętniewicz gier nie lubi, to chłop jednoznaczny, a kobitki teatr uwielbiają przeważnie.

Kim jest genialny poeta? To taki, który posiada naiwność dziecka i dogłębną przenikliwość myśliciela.

Tracę czas pisząc te Wyimki, to horrendalne wręcz bzdury. Dziwne, że ktoś je tam jednak czyta, a nawet więcej, przeżywa je i pyta mnie o to i owo, bardzo owym bądź tamtym zaniepokojony. Jak mogę na ten bądź tamten niepokój zareagować? Robię to samo, co robiłem zawsze: łgam, łgam w żywe oczy.

Podobno nie umiem kłamać, cały będąc ulepiony z nieprawdziwych zlepków: szumów, zlepów, ciągów: to mój pancerzyk z trocin, moja zbroja słomiana stracha na wróble.

Dzisiaj być profesorem od literatury znaczy nie mieć grama talentu do literatury, który w o wiele większym stopniu zapewne posiadają fizycy i chemicy pracujący w laboratorium.

Najbardziej lubię kobiety wściekłe i wściekle pijące, albowiem to na co są wściekłe, tajemnicą jest nieprzeniknioną.

Ludzie zajmujący się akademicko humanistyką to przeważnie ludzie bardzo infantylni, albowiem używają w koło Macieju tych samych zabawek, aby udowodnić swoją przewagę. Ten ma strzelbę, tamten łuk, inny szablę, jeszcze inny miecz, tamten z kolei dzierży tarczę. Ich zabawa zdaje się nie mieć końca i nawet kiedy mama zawoła na rosół, oni od zabawy swej oderwać się po prostu nie potrafią.  

Zawsze opowiadałem się, opowiadam się i opowiadać będę się do końca dni moich po stronie wartości konserwatywnych i tradycyjnych, nie wiedząc i nie chcąc sobie zdawać w ogóle sprawy, że owe były, są i będą przyczyną mojej klęski.

Wnet znielubią mnie wszyscy, ale z utęsknieniem czekam na ten moment, bo wtedy właśnie stanę się gromadnie czytany.

Wszystkich tutaj obrażam, nikogo i niczego nie oszczędzam, a jednak jeszcze nie zawisłem na publicznym stryku. Może po cichu, wy i tamci, zgadzacie się ze mną, nie wiedząc jednocześnie o co mi tak naprawdę chodzi?


Uwielbiam żyć. Może za to kobiety mnie kochają, ale ja już jestem za stary na miłość. Najlepiej mi w gruncie rzeczy z samym sobą. Jakąś ważną część siebie odnajduję teraz, mieszkając już ponad miesiąc w klasztorze Ojców Augustianów w Krakowie.

Chciałbym być kuźwa niezależny i wolny, ale za to najczęściej płaci się wykluczeniem i byciem na tzw. lodzie.

Działam w całkowitej izolacji i całkowitym odszczepieniu. Nie jestem oparty o żadną instytucję, prócz mojej choroby psychicznej. A jednak ktoś mnie ogląda, ktoś mnie czyta, choć przyznam, to nieliczni.

Co mi pozostaje, to łazić do rozmaitych barów i jadłodajni i spotykać się z żywymi, albowiem żywi nie przychodzą do mnie.

Ten człowiek sumienia nie ma, zabił i idzie do Komunii św.

Uznajcie mnie w końcu, bo Wam skuję mordy.

Dużo zawdzięczam Krakowowi: intelektualnie, formacyjnie, ale jest jeden mankament: wśród tych hojnych intelektualnie centusiów, można umrzeć z głodu, bo uważają oni, że ci się nic nie należy: co najwyżej kawusia, ciasteczko, ewentualnie lepszy obiad.

Piętniewicz wyrasta na prawdziwą wielkość, ale guzik to kogokolwiek obchodzi. Buzi dupci, jakby to powiedział Baca. Albowiem wciąż ci sami faceci w Rio i zaludniający ławeczki na Plantach, grają od lat, a nawet wieków, wciąż w te same gry i szarady.

Nie ma tak naprawdę żadnych kalumnii, obraz, potwarzy, znieważeń. Wszystko zależy od umiejętnego naginania i manipulowania danym rejestrem językowym .

Pisarze nie są zdolni do miłości; co najwyżej do seksu; to jedyna, możliwa dla nich forma spełnienia. Zatem pisarzu, zadbaj o to, aby w tym i owym być możliwie samowystarczalnym, zanim skrzywdzisz jakąś nieopierzoną młódkę, która będzie myślała, że Tobie naprawdę zależy, albo Broń Boże, się w Tobie zakocha.

Tu, w klasztorze, późno chodzę spać i wcześnie witam świt, słuchając śpiewu porannych ptaków, nakręcony nieustającym tyraniem w literaturze i kulturze.

Muszę się spieszyć z publikacją tych Wyimków. Paruzja blisko.

Piętniewicza wywiozą kiedyś na taczkach, ale że Piętniewicz nikogo nie obchodzi, sam się na nich wywiezie za miasto i nikt nawet o tym nie będzie wiedział.

W przyrodzie powinny obowiązywać pewne zasady. Tak jak księża nie powinni oglądać audycji innych księży, tak nie daj Boże literaturoznawcy czy krytycy literaccy nie powinni oglądać audycji swoich kolegów. Powinni oni oglądać i słuchać audycji teologicznych, psychiatrycznych, psychologicznych, czy jakichkolwiek innych, byle nie tych samych.

Umiejętność poruszania się w tylu, różnorodnych rejestrach języka. Trzeba mieć albo wielki talent, albo bzika.

Poezja obecna, nawet ta dobra, czy bardzo dobra, wciąż dźwiga na sobie gorsecik konwencji, ergo umiejętność naśladowania tego, co już dawno było.

Tyle razy już słyszałem słowo „Bóg”, odmienione w milionach przypadków i dalej nie wiem, co ono oznacza… Czy to ten Pan, który dyktuje warunki, czy wręcz przeciwnie: to ten, możliwy Pan, który, kiedyś, gdy Go powołają do istnienia ludzie, dowie się o swoim istnieniu?

Zaczynam jak Żurakowski, mniej patrzeć na wiersze, a jedynie na to, kto jest chujem a kto pindą w realu… Oczywiście, złe wiersze dobrych ludzi, również odrzucam.

Zastanawia mnie, czy Bogdan de Barbaro jest rzeczywiście człowiekiem tak łagodnym, czy też wyparł z siebie wszelką nie – łagodność i w efekcie jest tym, kim jest: czyli jest w gruncie rzeczy nijaki. Zresztą, wielu psychiatrów albo psychologów była i jest wobec mnie nijaka, albo też nie wie, jak się zachować i rżnie kretyna.

Jestem tam, gdzie jestem, pracuję tam, gdzie pracuję, albowiem przeszedłem, co przeszedłem;
dobrze, że wieczorami przynajmniej próbuję łapać jakieś resztki siebie jak trociny słonecznych promieni.

Złapać język tam, gdzie go nie ma, czyli przestać się wkurzać na ludzi i dać im żyć.
Dobrze byłoby jednak, gdyby oni i mnie dali żyć w ten czy inny sposób, mnie do jakiejkolwiek przygody zapraszając, tymczasem zewsząd ten sam, upiorny szczękościsk, okropne.

Żyję od ponad miesiąca samotnie w celi klasztornej. Dużo czytam i rozmyślam. Myśli samobójczych na razie brak. Upływ czasu przeraźliwie szybki.

Nie mam jasno sprecyzowanego celu swojej wypowiedzi. Może dlatego, że nie jestem naukowcem.

Kim jestem? Gościem od gównianych teatrzyków, takim już pozostanę na zawsze, pośmiewiskiem kobiet.

Kolejna nowa, niepoważna forma mnie znalazła. Nie jest to raczej powód do dumy i radości.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko