Miało być o literaturze. Wydało mi się, że już można. Można, bo opadnie fala wyborczych i powyborczych emocji, bo w polityce nowe rozdanie, karty w rękach doświadczonych graczy, a tu na dole literackie chałupnicze tkalnie mogą zająć się spokojnie osnową formy i wątkami myśli. Poluzowałem więc hamulce roztropności rynkowej i wyłączyłem filtry pilnujące kompetencji. aby rozpocząć kolejną przygodę. Pomyślał mi się lud, który jest na tak niskim stopniu rozwoju, że jego język ma tylko pięć słów. Złośliwie obdarzyłem ten lud przypadkowymi słowami: ZERO, NIC, NOC, ZMROK, BIAŁO. Dałem temu ludowi zasadę formalną, utwory mają mieć od sześciu do dwunastu słów. I już po chwili, jeden z młodych fikcyjnych pisarzy wywodzący się tego fikcyjnego ludu, przedstawił mi swój debiut:
Zero zero nic nic zero nic
Nic biało biało zmrok noc
Pomyślałem, że to się da przełożyć na polski i po tuzinie prób przetłumaczyłem: Niemożność bytu i drobna, i wielka, / Tam leć, kędy nicość przegląda się w śniegach.
Nie byłem kontent z translatorskiej roboty, ale do mojej pisarskiej samotności brutalnie wtargnęła historia, a zaraz za nią buńczuczna współczesność. Najpierw w Pałacu w Wilanowie przypomniano sobie, że stan wojenny przerwał serię widowisk „Światło i dźwięk” , którą warto przypomnieć, bo to było bardzo artystyczne. Zadzwoniono do mnie z grzeczną prośbą, abym udostępnił tekst, dokumentację fotograficzną, nagrania, recenzje. Musiałem potwierdzić, że byłem autorem i reżyserem, dodając z ubolewaniem, że mam głównie dobre wspomnienia, a może jeszcze i maszynopis tekstu. Wszystko pozostałe pochłonęły dzieje, może archeolodzy co znajdą.
Drugim zwiastunem historii była bardzo młoda dama, która przyszła, aby wypytać mnie, czy pamiętam, czym zajmowałem się wtedy, gdy już w Wilanowie nie wolno było pokazywać „po zmroku, grupom mieszkańców” widowiska „Powrót do Wilanowa”. Opowiadałem więc, jak było fajnie uczyć jazdy na nartach dzieci z „Przymierza Rodzin”. Ta bardzo warszawska katolicka organizacja świętuje właśnie 40 – lecie, organizuje dziesiątki dziecięcych i młodzieżowych obozów zimowych i letnich, a do tego prowadzi już kilka szkół, w tym jedną wyższą.
Inwazja historii na zaciszny warsztat pisarza była – jak się rzekło – prologiem. Atak współczesności zaczął się niewinnie. Piotr Boroń, polski poeta, zawiadamiał mnie, że skończyła się jego misja w Ałmaty w Kazachstanie, a teraz uczy polskiego w Komracie w Gagauzji, wśród ludu Gagauzów, dziwniejszego jeszcze niż wymyślony przeze mnie Lud Pięciu Słów. Gagauzi są spokrewinieni z Turkami, prawosławni, a pojawili się w Europie ledwie 170 lat temu i nie bardzo wiadomo skąd. W Gagauzji są w stepach cmentarze i winnice, uczy się w szkołach po rosyjsku i po gagausku. Na czele rozwiniętych struktur samorządowych stoi baszkan, dziś jest nim Jewgienija Hucuł, osoba o powierzchowności hollywoodzkiej gwiazdy. Potomkowie Polaków tam są, bo oni są wszędzie. Wszystko to ciekawe, ale mogłoby mieścić się w normalnej dziwności świata. Dla mnie jednak list od Piotra Boronia okazał się wstrząsem, bo przyszedł równolegle z wiadomością medialną o otworzeniu procesów akcesyjnych do Unii Europejskiej dla Ukrainy i Mołdawii. A lud Gagauzów żyje na południu Mołdawii właśnie.
Te wieści zmusiły mnie, abym obudził się w samym środku politycznej jawy. Myślałem o tych, którzy właśnie zostali parlamentarną większością, o tych, którzy zostali ostatnio zaprzysiężeni jako rząd Rzeczpospolitej Polskiej, myślałem też o polskich pisarzach. Jestem przekonany, że doniosłość aktualnych zdarzeń przekracza wyobraźnię parlamentarzystów, ministrów i pisarzy. Sądzę, że aby sprostać wyzwaniu, trzeba przynajmniej w tych trzech zbiorowiskach ludzkich pobudzić wyobraźnię, rozpędzić ją i napełnić natchnieniem. Może to mało skromne, że postawiłem pisarzy obok parlamentarzystów i ministrów, ale pisarze mają po prostu wyobraźnię jako część warsztatu.
O ile pamiętam, nowy premier odważnie mówił o wizji. Tak, to o to chodzi. Wizja powstaje z udziałem pozytywnych emocji, a więc spontanicznie, nie jest programem, algorytmem, ale raczej wezwaniem, ma budzić tęsknotę, porywać do aktywności, łączyć ludzi do wspólnego działania.
Ta nowa wizja Polski ma być obrazem dobrej przyszłości. Jakiej, konkretnie? Po pierwsze, Ukraina nie może przegrać z Rosją. Jak przegra, nasza wizja będzie smutnym świadectwem naiwnych złudzeń. Po drugie, ta wizja ma być narracją o tym, jak stajemy się pożytecznymi, braterskimi ale też ostrożnymi partnerami wielonarodowych społeczności zamieszkujących te dwa kraje idące ku Unii. Mamy – na lata przed ich przyjęciem do Unii, a szczególnie potem, stać się – razem z nimi, z Ukrainą, z Mołdawią i Gagauzją, wyjątkową wschodnią połacią Europy z gęstą siecią współpracujących ze sobą instytucji i organizacji. I tu najtrudniejszy rys myślenia o przyszłości – być razem, stopniowo zmniejszając elementy gospodarczej konkurencji, a zastępując je różnymi formami wzajemnego wsparcia, wspólnego przeciwstawiania się trudnym warunkom rynku, a także klimatu. Razem próbować nie dać się ograć.
– Przecież to prawie niemożliwe – szeptał mi duch ciężkości udający rozsądek. – Przecież nie damy rady, przecież diabeł nie śpi i nasza wspólnota będzie mu solą w oku. Nie dogonimy sytuacji naszą wyobraźnią, naszą wizją.
Powtarzając – nie damy rady, uciekłem od polityki. Poprosiłem literaturę, by mnie przygarnęła. Sięgnąłem po niedawno wznowione przez PIW „Opowiadania podolskie” Juliana Wołoszynowskiego, tom „Przed wschodem księżyca”. Pomyślałem sobie – na Podolu, przed wschodem księżyca, kiedyś. – Jaka przyjazna ciemność. Autor, syn ziemiański z Serbów na Podolu, (obecnie ukraińska Gontiwka) uczył się w gimnazjum i na uniwersytecie w Kijowie, tam pierwsze role teatralne. Potem polski żołnierz wojny z bolszewikami, w Dwudziestoleciu pisarz, aktor, recenzent tetaralny, działacz kulturalny, po wojnie o po Powstaniu kierownik literacki teatrów najpierw w Krakowie, potem w Warszawie. Jego proza przesiąknięta nostalgicznym rozmiłowaniem w krainach młodości, płynąca kresową polszczyzną. Jego opowiadania wprowadzają nas w tłum królewskiej różnorodności charakterów, warstw społecznych, obyczaju, języków, religii i kultury. Tu Polacy, Rosjanie i Rusini, Żydzi i Kozacy mieszają się z przybyszami z całej Europy szukającymi swej drogi w przestrzeniach Wschodu. Łączy Wołoszynowski fantazję, rozbuchaną witalność, ostrość obserwacji, z gorzką poezją pesymistycznej wizji bytu, głębiami ludzkiej samotności. Unosi się nad tym aura, którą trudno mi nazwać. Poczucie uwikłania we wspólny dla wielu narodów los, poczucie przeznaczenia górujące na wspólną przestrzenią – gdzieś od Odessy i Krasnodaru po Lwów i Inflanty. Próba określenia istoty owej „części wspólnej” skłoniła mnie, abym nie odchodząc od literatury, spojrzał znów na politykę.
Czy jest teraz czas na czytanie Wołoszynowskiego? Czy to polityczne? Gdyby mnie kto słuchał, wołałbym do pisarzy, parlamentarzystów i polityków – jego właśnie trzeba czytać i polecać. I to nie tylko szukając odpowiedzi na pytanie, co dziś zostało z sugerowanej przez niego „części wspólnej”? Mnie od razu przypomniał się Lwów, czterdzieści lat temu. Ukraińcy, tłumacze Bruno Schulza na ukraiński zaprowadzili mnie do kawiarenki na piętrze w dawnym mieszkaniu narzeczonej Wandy Monne’, narzeczonej Artura Grottgera. Z pietyzmem eksponowane pamiątki po polskich artystach. Taki sobie okruch „części wspólnej”.
Trzeba czytać Wołoszynowskiego, a także setki książek wspomnieniowych i pamiętnikarskich o Kresach. W tej prozie można znaleźć słowa potrzebne do rozmowy o mądrej wizji naszej obecności na Wschodzie, naszej europejskiej obecności na Wschodzie. Jak już powyżej wspomniałem, do nakreślenia wizji trzeba wyobraźni. Wyobraźnia to nie marzycielstwo. Nieraz już tu i tam pisałem o tym, że wyobraźnia ma swoją wartość moralną. Dziś trzeba przypomnieć, że wyobraźnia ma także wartość polityczną. Ten, komu brakuje wyobraźni, nie będzie miał hamulców, jeśli przyjdzie mu krzywdzić słabszych. Ale z kolei ten, kto swoją wyobraźnię zaniedbał, doprowadził do upadku, będzie przegrywał wybory.
Literatura jest szkołą wyobraźni – potrzebuje jej pisarz, ale też potrzebuje czytelniczka i czytelnik. Wyobraźnia pozwala widzieć treść prozy, pozwala smakować styl, daje kryteria i odwagę do oddzielenia pożywnego literackiego ziarna od komercyjnych plew. Literatura daje wyobraźnię chroniącą przed samotnością i zdziczeniem. Co dziś dla nas ważne – literatura może dać wyobraźnię chroniącą przed zdziczeniem nasze elity.
Pisałem już w jednym z biesiadnych felietonów o zdziczeniu elit naukowych, jako o istotnym zagrożeniu dla świata uczelni i laboratoriów. Elity nauki pracują nad siły, aby sprostać wymaganiom stawianym przez dających grant, wymaganiom stawianym przez redaktorów pism fachowych. Badacze często nie mają czasu na wizytę w operze, filharmonii, na salon i kawiarnie, a nawet na książkę. Aby utrzymać się w czołówce, trzeba nieraz cały swój mózg podporządkować wymaganiom laboratorium. Można zdziczeć.
Pomyślmy teraz o wymaganiach, jakie stawia mózgom współczesna polityka, a szczególnie aktualna próba przestrojenia organów państwowych. Gąszcze przepisów prawnych o różnej randze i różnym pochodzeniu. Szczegóły, kruczki, paragrafy. A do tego – presja zbliżających się kolejnych wyborów samorządowych i europejskich, napór zewnętrznych uwarunkowań ekonomicznych, wojskowych i politycznych. A jakby tego było mało: na karku ciągle tłumy dziennikarzy łowiących sensacje, węszących skandale, grzebiących w życiorysach. Nawet gdyby nie było społeczeństwa, to roboty było by na siedem razy 24 godziny. Ale niestety, jest także społeczeństwo gotowe wyjść na ulicę z transparentami. Czy z takim czasowym obciążeniem posłanka, lub polityk, ma czas zamyślić się nad kartą „Opowiadań podolskich” Wołosznowskiego. Czy może mu zadać pytanie o „część wspólną” wschodniego bytowania?
Pisarze mają pomóc. Oni są po to, aby to wszystko wiedzieć, prześwietlić wyobraźnią, destylować w nowe porządki słów zwane dziełami literackimi. Wiadomo, że środowiska pisarskie uległy niszczącemu jedność społeczeństwa mechanizmowi podziałów. Widzę jak jest, ale swoje wiem. To co jest prawdziwie, kulturowo literackie – nie dzieli ludzi. Obraz kultury jako areny, na której gladiatorzy pożerają się wzajemnie na oczach zawstydzonych lwów, to pomyłka. Kultura jest kręgiem ludzi podających sobie ręce. Pisarzy, różnych pisarzy, łączy to, że czas daje im podobne zadania do rozwiązania, każe odpowiadać sensem i sercem na zagrożenia, wątpliwości i kryzysy czytelniczek i czytelników. Aby czuć się potrzebnymi, aby wykazać się fachowością i odwagą muszą te zadania zamieniać na impulsy twórcze, mają próbować okiełznać słowem to wszystko, co grozi, co gniewa, co zadziwia. Czy podołamy? Ja sam pisząc to, co piszę, powinienem prowadzić wyobraźnię jak pług w bruździe. Czy jednak nie umykam w chaszcze wyobraźni? Co robić, aby nie oddalać wizji, a przybliżać ją?
A może jesteśmy jak ten Lud Pięciu Słów? Może przerasta nas sytuacja, przytłacza ciężar wyzwania dlatego, że słów mamy za mało? Czy na Nowy Rok jest kogo prosić o te brakujące słowa, choćby pięć?
Powyższy felieton zamykał grudniową Biesiadę Literacką w Domu Literatury w Warszawie. Towarzyszyła jej pięknie ubrana choinka. Aby nie było choinki bez prezentów, wręczyłem uczestnikom Biesiady tegoroczne wiersze wigilijne. Koleżanki dostały:
DOM ZŁOTY
(wiersz na Wigilię roku 2023)
Jak zawsze w czas Pasterki idą na ten balkon,
Zawieszony pod niebem na gwiazdowych ćwiekach,
Nad zmęczoną planetą, przytułkiem człowieka,
Ponad marketów wrzawą, nad ogniem i walką.
To stąd kolędy słychać, to most ponad rzeką
Modlitwami spienioną i dysząca szlochem.
Słuchają siedząc razem. Razem łatwiej trochę,
Maryi i Józefowi wspomnieć tę daleką
Noc glorii w Betlejemie. Siadają tu po to,
Aby przeżyć od nowa radość Narodzenia.
I zawsze Józef prosi z tą samą ochotą –
Opowiedz mi O, Miriam, dlaczego ta Ziemia
Domem Złotym cię zowie. Żłób w grocie, nie złoto!
Uśmiech tylko odpowie, złoty blask milczenia.
Dla kolegów pisarzy przeznaczyłem drugi wiersz napisany na Wigilię 2023:
NAWRÓCENI
Zadyszani bezsilnym pośpiechem
Powracali pasterze do stad.
Puste ręce zanieśli w ofierze,
Bóg oszukał, zawalił się świat.
Stanął Anioł w płaszczu pielgrzyma
Stójcie! – krzyknął i gestem zatrzymał
Skąd wracacie w tę noc proroczą
Czemu pustką krzyczą wasze oczy?
Zawołano – będzie gwiazda i chwała
Wyruszyliśmy bezdrożem nadziei
A tam w karczmach pijana zabawa,
Biesiadnicy tylko nas wyśmieli.
Nie znaleźliśmy króla w Betlejem,
Żadna chwała w niebie, wicher chyży,
żłób w stajence szlocha kamiennie,
I na progu z patyków krzyżyk.
No to przygniótł nas niepokój jak skała.
– Stańcie. Pokój wam, pasterze mili –
Rzecze Anioł. – Wasza wiara za mała
Nie wy pierwsi ścieżki pomylili.
Idźcie za mną, poprowadzi modlitwa,
I już, patrzcie, perć wygodna i pewna
Józef święty sam idzie nas witać
Waszym darem niech będzie kolęda.
Aż ze smreków osypała się okiść,
Tak huknęły chłopy Bóg się rodzi!
Czasem rozpacz z dobrej drogi zwodzi
A kolęda powrócić pozwoli.