Przesyłka nie była zaskoczeniem.
Wcześniej był telefon z podziękowaniem za publikację internetową treści książki i, tradycyjnie, garść zdań o tym, jak leci, same grzeczności.
Nic nowego. Od zawsze nasze relacje były szczere, życzliwe, przepełnione ufnością i wzajemnym zrozumieniem istoty poruszanych spraw.
Bo,okazuje się, że przyjaźń, serdeczność i zupełny brak zazdrości u artystów tej samej dziedziny sztuki są możliwe i naturalne.
Subtelna i miła dedykacja Autorki zachęciła do natychmiastowego, acz pobieżnego „przewietrzenia stronic” i … powrotu do codziennych, zaplanowanych czynności. Wieczorem „Misja” została poddana pierwszemu dogłębnemu odczytaniu. Poranek następnego dnia zażądał „doczytania” tych fragmentów, które – chyba umknąwszy uwadze – nie utwierdziły o swej niezbędności. W kolejny wieczór – na szczęście wieczorów mam dostatek – przeczytałem „Misję” powtórnie.
Odrębne opowiadania zasygnalizowały spójność; samouwikłanie bohaterów w los nie swój, a jednak żyjący i żywiący się – dosłownie – otwartością i naiwnością nadwrażliwych (no, może najzwyczajniej wrażliwych).
I co z tego?
Jestem facetem – Autorka kobietą. Czy muszę wymięknąć, bo „babski świat”, literacki też, jest „jakiś taki inny”? Nie muszę!
Odłożyłem książeczkę. Musi swoje odleżeć. Odleżała.
Przypomniałem sobie, że jest jeszcze (wtręt?) o Staszku. Aha, sprawdzimy czy dał się wpleść w opowieści o samouwikłaniu.
Mając na uwadze poezję Stanisława i moje poetyckie tropy, dał się. Ta sztuka (poetycka) wypaczająca – proszę o wyrozumiały uśmiech – męską hardość i pewność siebie, prowadzi, wespół z przypisanym jej nadnormalnym i nadnormatywnym odczytywaniem rzeczywistości, do określonych, nieakceptowalnych, choć tolerowalnych skrzywień.
Poniosło i mnie – właśnie sobie to uświadomiłem – ku uwikłaniu?
O możliwych tego skutkach nie napomknę ani słowem.
A wnioski?
Są. Oczywiste i bezsporne. Irena Nyczaj znakomicie prowadzi czytającego w rewiry swojej wrażliwości. Nie oczekując na dłuższą bytność w jej percepcji wie, ma taką pewność, że czytelnik wróci do lektury i rozważy „czy warto było” z tą książką się – wewnętrznie – droczyć.
A teraz puenta: a o czym te opowiadania? Tak w ogóle.
O ludzkich przypadłościach.
Mało to nam swoich?
A mało!
Znaczy się, warto przeczytać?
Warto!
Kazimierz Kochański