Bohdan Wrocławski – But z Wołynia

0
115

Miałem potrzebę napisania tego wiersza, jak też mam potrzebę zamieszczania go co roku w lipcu, aż do tego momentu, kiedy usłyszę słowo: przepraszamy. Kiedy powstaną groby, na nich wyrosną krzyże, kiedy Ci, którzy tam spoczywają nie będą bezimienni.

Darzę moich ukraińskich braci ogromną sympatią i udowodniłem to po inwazji Rosjan na Ukrainę, kiedy dziesiątki kobiet z dziećmi przyjąłem pod mój dach w Kątach Rybackich, nie zwracając uwagi na ponoszone koszty.

Wzajemny szacunek obu nacji do siebie wymaga aby spełnili to, o co my ich dziś prosimy. Bo to jest nasz imperatyw, potrzeba wynikająca z głębi serc. Zrozumcie nas bracia Ukraińcy, my zapewniamy, że zawsze możecie na nas liczyć.

But z Wołynia

W roku sześćdziesiątym trzecim profesor B. dał mi fragment buta
kawałek nieoczyszczonej skóry której geografia
wytrzeszczała się do świata oderwaną zelówką

z znakiem tak tajemnym że nie mogły jej oświetlić
wszystkie dostępne wówczas podręczniki

i moja znikoma wiedza zagubiona w najciemniejszych zaułkach
braku chęci poszukiwań
wątpliwości

tak żyją królowie stojąc przed szafotem
i nie mając nic co mogłoby zastąpić ich wyobraźnię

pełen zdziwień odbierałem ten prezent
odczytywałem na zelówce skaleczenie struktury
które
wyciągało dłonie w głąb mapy
pełnej blizn poznaczonej tysiącami wątpliwości

Jestem pewien jej krwiobieg zatrzymał się na sekundy
a potem spiętrzony szalonym strumieniem
rozczesywał bolesną falą przysiółki wioski
fragmenty pól

już wiem zgaduję
że księżyc w tych dniach starał się zasłonić
swoje oczy wątłymi chmurami
i
oczekiwał rychłego nadejścia dnia

tak jakby chciał uciec z książki
której okładki drżące od strachu

zamykały jego wyobraźnię
na dziesiątki lat

Dziś wiem – każdy umiera sam

i ten którego serce pęka na granicy wszechświata

i ta
która zasłania głowę dzieci przed uderzeniem siekiery

w ostatniej chwili odczytując wykrzywioną twarz rezuna

i nic nie znaczący przecież ból
jaki w ułamku sekundy przesunął się przez cały horyzont
niczym
kolorowe szkiełka w kalejdoskopie

nawet wtedy
kiedy jest to lipiec z sadami pełnymi dojrzewających wiśni
których rozłupana na pół czerwień
plami swą szlachetnością cały horyzont

tak trwają w nas niewygaszone ognie
trzask polan
szkła pękającego pod wpływem temperatury
w fragmentach którego
potrafimy odczytać to co najbardziej bolesne z wczoraj

milczymy zasłonięci murami miast nowoczesności
ciągle jednak ci sami
milczymy zagubieni gdzieś na polnej drodze
gdzie jakiś krzyż opowieść otwierają szeroko drzwi
i wchodzimy do miejsc pełnych szaleństwa, śmierci, upokorzeń

wiemy zgadujemy nadal są w nas
fragmenty fundamentów porośnięte mchami

but z literą Ł nad którym siedział szewc z Łucka
przywieźli go furmanką do Przeobraża
razem z tym który już nigdy w nim nie będzie chodził

trafił do mnie w sześćdziesiątym trzecim
z mapą pełną zakłóceń nieczytelności

Profesor B. powiedział mi
że tego dnia Święty Piotr polecił otworzyć
jak najszerzej bramy nieba

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko