Miałem potrzebę napisania tego wiersza, jak też mam potrzebę zamieszczania go co roku w lipcu, aż do tego momentu, kiedy usłyszę słowo: przepraszamy. Kiedy powstaną groby, na nich wyrosną krzyże, kiedy Ci, którzy tam spoczywają nie będą bezimienni.
Darzę moich ukraińskich braci ogromną sympatią i udowodniłem to po inwazji Rosjan na Ukrainę, kiedy dziesiątki kobiet z dziećmi przyjąłem pod mój dach w Kątach Rybackich, nie zwracając uwagi na ponoszone koszty.
Wzajemny szacunek obu nacji do siebie wymaga aby spełnili to, o co my ich dziś prosimy. Bo to jest nasz imperatyw, potrzeba wynikająca z głębi serc. Zrozumcie nas bracia Ukraińcy, my zapewniamy, że zawsze możecie na nas liczyć.
But z Wołynia
W roku sześćdziesiątym trzecim profesor B. dał mi fragment buta
kawałek nieoczyszczonej skóry której geografia
wytrzeszczała się do świata oderwaną zelówką
z znakiem tak tajemnym że nie mogły jej oświetlić
wszystkie dostępne wówczas podręczniki
i moja znikoma wiedza zagubiona w najciemniejszych zaułkach
braku chęci poszukiwań
wątpliwości
tak żyją królowie stojąc przed szafotem
i nie mając nic co mogłoby zastąpić ich wyobraźnię
pełen zdziwień odbierałem ten prezent
odczytywałem na zelówce skaleczenie struktury
które
wyciągało dłonie w głąb mapy
pełnej blizn poznaczonej tysiącami wątpliwości
Jestem pewien jej krwiobieg zatrzymał się na sekundy
a potem spiętrzony szalonym strumieniem
rozczesywał bolesną falą przysiółki wioski
fragmenty pól
już wiem zgaduję
że księżyc w tych dniach starał się zasłonić
swoje oczy wątłymi chmurami
i
oczekiwał rychłego nadejścia dnia
tak jakby chciał uciec z książki
której okładki drżące od strachu
zamykały jego wyobraźnię
na dziesiątki lat
Dziś wiem – każdy umiera sam
i ten którego serce pęka na granicy wszechświata
i ta
która zasłania głowę dzieci przed uderzeniem siekiery
w ostatniej chwili odczytując wykrzywioną twarz rezuna
i nic nie znaczący przecież ból
jaki w ułamku sekundy przesunął się przez cały horyzont
niczym
kolorowe szkiełka w kalejdoskopie
nawet wtedy
kiedy jest to lipiec z sadami pełnymi dojrzewających wiśni
których rozłupana na pół czerwień
plami swą szlachetnością cały horyzont
tak trwają w nas niewygaszone ognie
trzask polan
szkła pękającego pod wpływem temperatury
w fragmentach którego
potrafimy odczytać to co najbardziej bolesne z wczoraj
milczymy zasłonięci murami miast nowoczesności
ciągle jednak ci sami
milczymy zagubieni gdzieś na polnej drodze
gdzie jakiś krzyż opowieść otwierają szeroko drzwi
i wchodzimy do miejsc pełnych szaleństwa, śmierci, upokorzeń
wiemy zgadujemy nadal są w nas
fragmenty fundamentów porośnięte mchami
but z literą Ł nad którym siedział szewc z Łucka
przywieźli go furmanką do Przeobraża
razem z tym który już nigdy w nim nie będzie chodził
trafił do mnie w sześćdziesiątym trzecim
z mapą pełną zakłóceń nieczytelności
Profesor B. powiedział mi
że tego dnia Święty Piotr polecił otworzyć
jak najszerzej bramy nieba