Podróż druga
Dostałem wiadomość,
by związać świat
martwymi ciałami męczenników,
zebrać szczątki mojżeszowych tablic
i tęskniąc za szerokim oddechem oceanu,
przypomnieć sobie właściwe sentencje
ciągłej rewolucji,
której nie ma końca.
Za szybą pociągu
szmat drogi.
Zmęczony krajobraz przymyka powieki,
ktoś w drugim przedziale
złowróży wulgarnym językiem –
nudno i nieprzyzwoicie.
Te podróże są takie męczące,
bez przypadku i złudzeń,
jak liturgia wspomnień.
Czasem pojawiają się szczegóły:
intelektualista z humanitarnym impulsem
czyści młodością brukowaną ulicę
imienia generała wątpliwego
zmienioną obecnie na świętego okrutnika
nadając jej niepowtarzalny koloryt.
Tak naprawdę,
to szukamy wzruszeń,
coraz rzadziej odważamy się krzyczeć,
że nasze wiersze boją się wychodzić na ulice.
Teraźniejszość, nie może znaleźć
miejsca swojego odpoczynku,
bo tak naprawdę,
to nic się nie stało.
„Cała rzecz w tym,
żeby żyć”.
Potrzeba zbudzenia
rozniecasz dobro i piękno
w gęstniejącej ciemności
zawirowały iskry
a ponad nami noc
przepływa
we śnie cichym
kiedy miłość błądzi
rani zmysły szalonego prześladowcy
przywołuje obrazy przepowiedni
które spełniają się przed końcem
naszych dni
za boazerią dreszczy
szukając wzajemnego połączenia
skrywasz resztki rozsądku
chociaż wiesz że światło
i tak coraz jaśniejsze
ten stan sprawia że wnikasz pod skórę
naszej pamięci
chwytasz staromodną pieszczotę
jak łyk życiodajnej wody
W poszukiwaniu śladów
Miasto przywitało mnie smogiem
i nowiutkimi budynkami,
które stanęły na miejscu tych starych
z wielkimi bliznami po szrapnelach
i potrzaskanych bombami.
W drodze z dworca do hotelu,
wymoszczoną atłasem taksówką,
obraz po obrazie:
droga, budynki, drzewa,
skręt z drogi, gdzieś w nieznane…
Przed oczami
wcale nie za mgłą
przesiąknięte łzami i rozdartym sercem
wspomnienia ojca,
który świadomie pomija nazwę tych służb,
a ja próbuje przypomnieć sobie
czy choćby raz
użył skrótu NKWD.
Pamiętam tę małą fotografię
starą, zniszczoną, z oderwanym
rogiem i śladami po krwi
którą przez te wszystkie lata
tuliła z namaszczeniem
babcia.
To już tyle lat, kiedy
żegnała męża
we wrześniu 1939.
Byli tacy młodzi,
piękni, niewinni i zakochani
ona,
on w oficerskim mundurze
i mały, pucołowaty berbeć.
Fotografię w blaszanym pudełku
po przedwojennych landrynkach
odkopali fachowcy od ekshumacji
wszyscy płakali, kiedy zobaczyli,
że ludzie na niej
byli tacy młodzi,
piękni, niewinni i zakochani
ona,
on w oficerskim mundurze
i mały, pucołowaty berbeć.
Dzisiaj, mogiły porośnięte są
jak wtedy mchem, a na skraju lasu
stare drzewa,
czerwone od wypitej krwi nieszczęśników,
mieszają się z kopułami cerkwi
nietkniętych żadnym zniszczeniem,
jakby mówiły o swojej niepotrzebności…
Nazajutrz, znowu był słoneczny dzień,
ale po wódce dnia poprzedniego
nic nie czułem,
a jakiś nieznajomy o semickich rysach twarzy
powiedział mi przy saturatorze:
– ЎХОДИ! ПАН, ЎХОДИ!
Apel
oddali swoje życie
za głodnych bluźnierców
po rosie
twój śmiech
dzwoni echem
porzucone
nieodrodne charaktery
żywcem zabrane do nieba
kto o nich pamięta
kto podleje kwiaty
na ich grobach
zakazaną wodą
kto zadudni w werbel
odda salut
ostatni
Dzieciństwo
Pięćdziesiąt lat temu
dookoła mojego domu
rosły kartofle,
na bosaka chodziliśmy na ścierniska –
dzisiaj stoją bloki.
Pięćdziesiąt lat temu
dookoła mojego domu –
mieszkali ludzie.
Odchodzenie
Babci Anastazji
Czasem chciałbym spędzić noc
i nie obawiać się jutra.
Nie myśleć, że być może ktoś
ode mnie oczekuje odpowiedzi.
Każda rzecz, która istnieje,
ma w sobie jakąś rację bytu.
To już kolejny dzień, kiedy
zmagam się z ogniem
przeszywającym trzewia.
A jeszcze niedawno piłem
amerykańską whisky
i karmiłem umysł
czytając Thomasa Mertona.
Widziałem wtedy kamienie,
które raniły stopy niewiast.
W oknach starych domów
widziałem ciepłe ogniki świec
rozświetlające drogę,
którą wędrowali pielgrzymi,
aby ucałować święte relikwie.
Kiedy wracali, utrudzeni
wieloletnią tułaczką,
wstępowali do mnie
i wręczali mi fragmenty przeszłości,
a ja trzymałem je w dłoniach
i patrzyłem na nie uważnie.
Każdy był w innym kolorze,
ozdobiony wschodnimi ornamentami
i lekko falował.
Przyglądałem się jego niewinnym ruchom,
a później kładłem obok siebie – na łóżku –
i płakałem, aż do zaśnięcia.
Więc moja podróż dobiega końca?
Jesień prosi mnie o chwilę rozmowy?
Przytulcie mnie do drzewa,
obmyjcie wodą z górskiego strumienia,
a na grobie złóżcie kawałki nieba,
które wciąż trzymam w kieszeni starego płaszcza.
Jak opowiedzieć niewypowiedziane?
Jak zebrać z pól życia resztki ziaren
rozsiewanych sękatymi rękami bólu
i złożyć w mogile nadziei?
Odchodzenie II
Wojciechowi Siemionowi
Pamiętasz bosego chłopca pochylonego nad książką,
gdy podkradał rozwiane Kresami słowa.
To wszystko stało się zanim księżycowy uśmiech
przeżył przypomnianą legendę zmarłych lat.
Od stuleci nadal wszystko dzieje się niby w próżni.
Jakiś dławiący się sobą staruszek o sękatych palcach
i rzadkich, rozrzuconych włosach,
parę razy szamotał się bez próby wypowiedzi –
w milczeniu.
Domki małej wioski,
do której tak chętnie wracałeś
wyglądały nie tylko jak
wygłodniałe ciała przedmieść,
ale i jak łąki pachnące, roszone poranną mgłą,
i te sosny, i brzozy powtykane
później w piaszczyste grunty
mazowieckiej ziemi,
na której stałeś, jak na dziedzińcu brukowanym
z kości swoich przodków.
A przecież jeszcze niedawno spijaliśmy
rozmowy bez słów
i karmiliśmy nasze umysły
wiarą, że sztuka nie umrze.
Więc nie rozumiem dlaczego
robotnicy spieszący na pierwszą zmianę
obiecują zwątpienie
i usprawiedliwiają się tylko przed sobą,
chociaż ty powtarzałeś:
jestem rozgoryczony
gdy widzę jak wszyscy
którzy ujrzeli światło wolności
w dalszym ciągu więzieni są
w wiecznym odradzaniu.
Wszyscy jesteśmy umierającą,
półnagą grudką ziemi –
nikt nie wie, że najpiękniejsze
kształty słowa
szukają ocalenia przed prawdą.
Sugestie
po rdzawych schodach
pod drżącymi stopami
spływają potoki łez
wydostają się na ulice
i toną za kratami kanalizacji
nie rozkładają się na kwitnących trawnikach
nie roszą uschniętych traw
szukają kamiennego bruku
i odchodzą
pogrążając się w cierpieniach
Strach
Całe życie
przychodzi do mnie
upięty w szare barwy
spocony
otwarty na wszystko
siada pod parapetem okna
drapieżną dłonią
każe zapalić papierosa
milczy
Kamienie życia
Kim byli ludzie,
którym zawdzięczamy przyjście na świat?
Wrodzone zdolności,
rysy twarzy –
skąd się wzięły?
W młodości nie zastanawiamy się nad tym.
A później,
kiedy odejdą już dziadkowie i babki,
kiedy odchodzą
– nim się zdążyło wypytać –
ojcowie i matki,
nagle zdajemy sobie sprawę,
że w wieku informacji
można zdobyć wiadomość z dowolnej dziedziny,
oprócz elementarnej
– skąd jestem.
To nasi przodkowie,
usiłując przeniknąć wzrokiem daleką przyszłość,
mogli zaledwie snuć przypuszczenia.
Ale my o nich moglibyśmy naprawdę coś wiedzieć.
Pełni poczucia wspólnoty i zdziwienia
– czyżby wszyscy wyszli stąd,
z tego na wpół zniszczonego domu? –
chodzili dookoła,
zaglądali przez okna,
wsłuchiwali się próbując zrozumieć to,
czego nie da się zobaczyć
– bieg czasu.
Kto nie pamięta przeszłości,
ten nie ma przyszłości,
choćby powtarzał wciąż te same słowa.
Różne kamienie spotyka człowiek na drodze życia.
Jedne usuwa z pola,
inne gromadzi,
żeby zrozumieć, żeby zbudować dom.
Kamień jest twardy i wieczny.
Wielki Inkwizytor
pełen zła i nienawiści
bierze odwet za
swoje grzechy
ręką okoliczności
wyjmuje z szuflad
podania pisane rozpaczą
los świętych nie obchodzi go
ma niezłomne zasady:
każdego ranka jeden stos
z coraz większym trudem
zlizuje nieszczerą ułudę
z pohańbionych warg
i nawet spękane lustro
nie pozwala mu dotrzeć
do resztek wymuszonego dnia
kolejnej Świętej Inkwizycji
a wieczorem
znowu księżyc kroi ciemność
demaskując
świeże ślady obłędu
Kartoteka anatomicznych tablic
innym ludziom
jezioro osobliwości
jawi się we śnie
innym ludziom
złote wrota
zastępują drogę
do nieuchronnej ciemności
inni ludzie
patrzą na ciebie
oczami cudzych luster
z innymi ludźmi
pozbawiasz chęci do życia
innych ludzi
choć wydaje ci się
że wszystkiego można było uniknąć
przed pierwszym krzykiem
zanim kicz
czasu i przestrzeni
wykluczył ciebie jako świadka
końca epoki
—
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl
Świetne wiersze. (…) świetne. A ten pierwszy wiersz – absolutne mistrzostwo świata warte obszerniejszego eseju. Może się pokuszę (…) choć czasami to nie wypada tak … o Przyjacielu. Chciałbym, aby Andrzeja głos, i mój głos tego komentarza został usłyszany. Zwłaszcza na korytarzach Nagród z grupy Królika dla Królika i króliczych wytworów pędzących „po Sławę”… szkoda, że trafiliśmy na świat zaorany przez układowych cwaniaczków. No cóż. Wielka poezja sama się obroni i kiedyś nada obecnym nagradzanym należne im miejsca. Mądre nie umiera. Rękopisy nie płoną. I niech tak pozostanie
Kocham wiersze, gdy zza szyb pociągu „zmęczony krajobraz przymyka powieki”. Bardzo to bliskie poetyce mojego męża, Stanisława, który wykorzystywał motyw podróży do wyartykułowania różnych przemyśleń. Gratuluję Andrzejowi Dębkowskiemu wierszy, które zapadają w pamięć.