Pojęcie metalingwiści wywodzi się z języka greckiego (gr. μετά, meta – po, czyli po lingwistach) i oznacza to, co się rozwinęło z nurtu lingwistycznego. Tym się właśnie zajmiemy. A kierunek w sztuce poetyckiej odnawiający środki wyrazu nazywamy metalingwistycznym. Do metalingwistów zaliczam takich poetów jak Waldemar Jocher i Robert Rybicki, którzy w sposób radykalny i konsekwentnie od lat w swojej praktyce poetyckiej prowadzą do wyraźnej rewolucji językowej. I stanowią drugi nurt w poezji awangardowej. ( Przypominam: nurt pierwszy, stanowią akreiści.) W różny sposób prezentują się Waldemar Jocher z Prudnika i Robert Rybicki z Krakowa, wychodząc z innych założeń tego samego nurtu. Nie tyle sama prozaizacja wiersza jest dla nich obciążająca i groźna, ile banalizacja strof poetyckich, trywializacja języka, pospolitość i schematyczność wyrazu.
Wiersze w ich wydaniu mogą się charakteryzować nawet anegdotą, a więc jakąś formą narracyjną, lecz muszą wyzwalać wewnątrz słów, pomiędzy słowami oryginalne, wręcz unikalne znaczenia. Muszą posiadać nadwyżkę sensu. A czynią to poprzez odpowiednie struktury, poprzez system metaforyzacji, asocjacji i językowych napięć. Jakby powiedział Janusz Sławiński, poezja taka stanowi swego rodzaju laboratorium, w którym sprawdza się możliwości budulca, jakim jest język, czyli bada się granice językowych znaczeń, plastyczność, giętkość i wewnętrzną spójność lingwistyczną.
Język interesuje tych poetów, jako obiekt badawczy i system abstrakcyjnych odniesień, któremu przyglądają się z nieukrywaną ciekawością i podejrzliwością. Niewątpliwie w ten sposób np. Jocher zbliża się świadomie, czy nieświadomie do poezji lingwistycznej i doświadczeń Karpowicza i Miłobędzkiej, a Rybicki czerpie pełnymi garściami z doświadczeń dadaizmu, surrealizmu i futuryzmu. Stąd tyle u jednego i drugiego asonansów i asymetrii godzących w tradycyjne strofy, stąd nieustannie narastająca dramaturgia wypowiedzi, po czym napięcia opadają, by znowu się wyłamywać z konwencji. Wspomniana podejrzliwość i nieufność wobec języka staje się zarazem aktem zużywania się tradycyjnej wyobraźni, zanikania symetrii i harmonii w klasycznym rozumieniu i zasłaniania sensu wypowiedzi, co – rzecz jasna- utrudnia odbiór poetyckich strof.
ROBERT RYBICKI
Rybicki wyraźnie nawiązuje do awangardowej poezji dadaistycznej, która charakteryzowała się pełną swobodą myśli, kładła nacisk na rolę fantazji, absurdalnych skojarzeń, osobliwego dowcipu, groteskowego ujęcia. Słowa łączyła w sposób automatyczny, bez logicznego wyszukiwania znaczeń, jakby w zaburzonej mowie. Owe mechaniczne skojarzenia językowe korzystały też często w utrwalonych już w zapisie wyrażeń, cytatów, a nawet pojedynczych znaków, którym nadawano nowe znaczenia. Kierunek ten wyrażali głównie na Zachodzie A. Breton i L. Aragon.
Bliski Rybickiemu jest też surrealizm z jego dowolnością asocjacyjną. Poeta ucieka od językowej klaustrofobii, otwierając się na szerokie splątane gramatyczne frazy, operując luźnymi skojarzeniami, śmiałymi metaforami i gwałtownymi, rwanymi przeskokami myśli. Zachowuje się tak w wierszu, jakby pragnął przy pomocy języka wymknąć się ze starych znaczeń, a może nawet z samego języka, co wydaje się absurdalne, ale w wyobrażeniach możliwe. Można tu mówić o dynamice przeistoczeń, badających swoje własne ograniczenia jak w wierszu:
Dzień dobry
nazywam się,
nazywaj mnie, z
siebie cień,
bez zająknięć
mlaśnięć i klaśnięć,
gdy telegraficzne stop
obwieszcza oczom
koniec klatki
komunikatu i logiki bata,
gdy błysk myśli rozrzedza mrok
a w markowej torbie
parciany wór
W odpowiedzi na pytanie, co jest w poezji dla niego ważne, powiedział:
„Zawsze interesowało mnie wykorzystanie wyobraźni (…). Z biegiem czasu zainteresowała mnie przestrzeń, jaką można uzyskać poprzez rozbicie struktury wiersza (…). Jest też bardzo ważne przekraczanie granic w poezji i za pomocą poezji w świadomości (…)”.
Obserwujemy u Rybickiego dążność do wielogatunkowości w strukturze wiersza, skłonność do regeneracji sensów, zabezpieczania pól coraz to nowymi znaczeniami. To jakby pogoń za utraconymi wartościami, odmładzanie językowych znaczeń. Jest w tym coś z lingwistycznej utopii, jak u Karpowicza, wydobywanie się poza ustalone historycznie pojęcia, poza zasoby idiomatyczne, czyli budowanie niepowtarzalnego, własnego świata językowego, własnego głosu poetyckiego, a co za tym idzie, własnego wykreowanego oryginalnego świata myślowego.
Przy tych wszystkich nowatorskich zabiegach, Rybicki staje na gruncie tradycyjnej rzymskiej frazy, muzycznej reguły, opartej na jednej z dziesiątek poetyckich stóp, dbając o estetyczną stronę wersyfikacji.
Wyłania się z tego całkiem nowa konstrukcja wiersza. Mamy więc do czynienia z poetyką badającą w sobie samej normy genologiczne ( pochodzenia słów, rodzajów poetyckich) i – o dziwo! – szukającą zakorzenienia w tradycji. Poeta ma też coś w swoich wierszach z doświadczeń surrealistów, choćby igranie z logicznym porządkiem rzeczy, zniekształceniami i chaosem, powiększaniem roli podświadomości, halucynacji i wewnętrznych sprzeczności. Niedaleko odbiega także od zapisów włoskiego futuryzmu, który wyśpiewywał miłość do niebezpieczeństwa i zuchwałości, sławienie agresywnego ruchu, ryzykownych skoków, policzkowanie i ciosy pięścią. Poezja musi być gwałtownym szturmem na stare poetyckie okopy, słowem zmierzać powinna do totalnej destrukcji istniejącego lirycznego porządku.
Obserwujemy więc polifonię języków i znaczeń, kumulację środków wyrazu oraz strategię nadmiaru, a także autokreacji i mitologizowania własnej postawy.
Mnoży poeta bohaterów, sytuacje, zjawiska i znaczenia. Łańcuch
powiązań często o charakterze poetyckiego absurdu buduje dynamikę przestrzeni i czasu, kiedy zakrywa lub odsłania sensy swoich wypowiedzi, poszerzając w ten sposób pole manewru literackich narzędzi. Sens i nonsens, chaos wypowiedzi i klarowność znaczeń nie wykluczają się, lecz zazębiają, tworząc swoiste falowanie poetyckie. Inaczej mówiąc jesteśmy świadkami twórczego szaleństwa, spektaklu zdziwień i zaskoczeń, w hermetycznym polu minowym, w którym eksperyment językowy terroryzuje stary porządek. Poezja w ten sposób staje się narzędziem badawczym ekspresji artystycznej. Znalazła w autorze dociekliwego poszukiwacza prawdy o budowaniu sensu w poetyckiej strukturze. Jest zatem Rybicki nie tylko twórcą, lecz i badaczem językowych znaczeń. Bawi się tym, co zakryte w tekście i skupia się nad tym, co rozedrgane, niespójne w poetyckich znakach.
WALDEMAR JOCHER
Na nieco innym – choć chwilami na podobnym – stanowisku w tej materii stoi Jocher. Dla niego dotychczasowy świat językowy rozsypał się lub zbanalizował, a on sam poszukuje jakiejś mitycznej pełni, całości, identyfikacyjnej totalności. Najistotniejsze wydają się być odrestaurowane gramatyczne połączenia, świeże związki frazeologiczne, które wydobywają z napięć między pojęciami nowe znaczenia i budują odkrywczą architekturę sensów kryjących się w gramatycznym labiryncie.
Obserwujemy jak u Karpowicza napięcie między językiem a rzeczywistością. Sięga też poeta po pewien nadmiar wartości estetycznych, które wydobywają się ze znaczeniowego chaosu, z powikłań językowych pęknięć, uskoków, zwyrodnień, z gry barw i świateł, kiedy się wytrącają stare znaczenia, a wyłaniają nowe.
Można mówić o hybrydyczności w jego poezji. Jocher wytwarza prywatny system językowy, w którym powstają rozliczne pęknięcia i szczeliny, jako wyjścia do świata zewnętrznego. Podobnie bywa u Rybickiego. Tu i ówdzie sączy się światło, w większości przypadków mrok i ciemność. Zawsze jednak przed nami jawi się jakiś nowy prześwit. Jocher w jednym z wywiadów powiedział: „(…) moje wiersze powstają (…) w parę sekund, ile zdąży się napisać na klawiaturze. Nigdy ich nie obrabiam. (…) Być może jest to jakaś strategia, która została mi narzucona”.
Co te słowa znaczą? Znaczą tyle, że w procesie powstawania wiersza towarzyszy Jocherowi natchnie, jak wielkim romantykom. Pełno tu paradoksów. W każdym razie takie rodzenie się sensu każe zwracać uwagę na odśrodkowe siły i głębinowe właściwości języka. To jakby związek poezji z matematyką. Laboratorium języka pełne wewnętrznych, dynamicznych mocy. Wyraźnie widać podwójną naturę tekstu poetyckiego. Wiersz jako osobny zamknięty byt, rzecz, postać materialna i wiersz, jako droga, przemiana, zjawisko procesualne, dziejące się na naszych oczach. W jednym miejscu spotykają się dwa różne punkty widzenia, obserwujemy ewaluację znaczeń, rozszczepienie sensów. Gdzieś tu wciska się ukryty strumień świadomości. „Jest to – jak powiada sam autor– jakieś (…) połączenie kilku stanów: zawieszenia, skupienia, poczucia scalenia”. I dalej mówi: (…) „moje teksty negują istnienie mnie jako autora (…), po napisaniu czytam wiersz i sam się dziwię temu, co czytam[1]”. Odczytajmy w tym duchu poniższy wiersz.
jeśli mi pan mówi, że dzisiaj – nie wiem której zaczepić się litery
bo ty masz jedynie umierać, nie grzebać
w umarłych. ziemia, co nas otula i kryje (rewers którego dnia?)
w koszmarnych objęciach ust. mów: ja,
by zakryć pękanie mózgu i smutne ciągi___
czego mi wyrzec nie wolno, czego mi wyrzec się,
nie wolno, wolno się tylko odkopać, patrz:
dusz gwałtownych – jakby do siebie szeptały koniec
i początek. wtedy wszystko jest oczami i kreacją –
doskonale pustą; okrążając miejsce spotkań liter (albo siebie samą po
przeciwnej stronie)
Ma więc także w swoim poetyckim doświadczeniu coś z dadaizmu, pewien automatyzm twórczy, bez kontroli świadomości. Raczej podświadomość bierze udział w tworzeniu języka pozarozumowego. Nie widać tu pola manewru, panuje poznawczy determinizm, pole możliwości zawężone, autor wyławia z bezdomnego języka wolne słowa. Nie istnieją dla niego zasieki znaczeniowe, płoty racjonalne lub nieracjonalne. Automatyczne skojarzenia bez weryfikacji logicznej prowadzą w stronę władczej arbitralności mechanizmów asocjacyjnych. To, co się skojarzy, to jest, bez językowej analizy. Jawią się źródła dadaistyczne i po trosze surrealistyczne, jak u Rybickiego. Z tym, że Rybicki wciąż jednak szuka, a Jocher znajduje. Rybicki poznaje, Jocher poznał. Lepiej powiedzieć, u Jochera wiersz znajduje się. To proces samoistny. U Rybickiego efekt końcowy wyłania się poprzez badanie, analizy, dopasowywanie. Ale rezultat końcowy podobny jak u Jochera – rozkład starej gramatyki. Nie języka, jako komunikatora, ale jako mechanizmu komunikacji.
U obu dostrzegamy torturowanie języka, dręczenie gramatyki, kaleczenie słów, dekonstrukcję form, dysregulację zasad i reguł. Czyli u obu trwa działanie przeciwko ustalonym zwyczajom lingwistycznym. U obu odbywa się w nieznanym kierunku marsz znaczeń i sensów. Dokonuje się rozpad języka i powtórne scalanie.
Jesteśmy więc świadkami wypowiedzi jakby zagęszczonych w nowej konfiguracji językowej, a zarazem wypowiedzi pełnej luk, szczelin, pustki, błysków, bez żadnej pewności, przewidywalności i przeczutej intencji.
Czyli mamy do czynienia ze społecznym zakłóceniem obiegu artystycznej komunikacji.
Chcą obaj, Rybicki i Jocher jak futuryści Marinettiego podbić świadomość zbiorową „słowami na wolności”. Zniekształcać słowa, gruchotać im kości, by czytelnik zobaczył je w nowym układzie, ale nie był w stanie rozświetlić.
Jocher prowadzi grę zmierzającą ku autokreacji. Jakby znajdował się na szachownicy języka i intuicyjnie poruszał językowymi figurami, poszukując ostatecznej formy, która go wyrazi. Nie ufa językowi, nieustanie go bada, sprawdza. I w tej grze słów rozmazują się granice między tym, co ujawnia podmiot wiersza, a tym, co zakrywa. Taka hermetyczna postawa, poprzez grę wyobraźni, prowadzi ku zaciemnianiu znaczeń. Swoista alchemia słowa utrudnia porozumienie z czytelnikiem. Być może rodząca się ciemna moc nowej poezja to wyraz chaosu panującego w naszej epoce, chaosu wartości, znaków i obrazów. Powstaje tylko pytanie, czy twórca uczestnicząc w tym procesie zamazywania świata, nie przyczynia się do jeszcze większego chaosu. A może przeciwnie, ten ciemny język uzmysławia nam, że pojawia się nowa wartość, która przesuwa granice ludzkiego poznania. Sztuka staje na gruncie nauki. Zakorzeniona w materii egzystencjalnej, staje się równocześnie inżynierią twórczą i materiałem badawczym, organizując laboratorium form poetyckich.
Poeta arbitralnie ustanawia nowe granice znaczeń, łamiąc wiele dotychczasowych norma i zasad lingwistycznych. A to prowadzi do hermetyzacji poezji. Wykluwa się nowa rzeczywistość liryki awangardowej. Język staje się jej nadzieją i problemem.
DRUGI NURT
Zarówno Jocher jak i Rybicki marzą o stworzeniu szczególnego języka, może nawet totalnego, który będzie w stanie wyrazić tożsamość ludzkości. Mamy do czynienia z archeologią znaczeń, z wyłuskiwaniem ze starych słów i ich związków nowych obrazów, czyli wchodzimy na grunt przewartościowywania znaków kultury. Powstaje tylko pytanie, czy tak daleko posunięte nowatorstwo będące celem samym w sobie, nie prowadzi nas w stronę twórczego ślepego kąta, z którego nie ma już wyjścia. A może to jednak tylko labirynt dla śmiałej i odważnej ludzkiej wyobraźni.
Odwołajmy się raz jeszcze do Gadamera. Powiada on: „Dzieło sztuki stoi w środku rozpadającego się zwykłego nam i swojskiego świata jako rękojmia porządku (…), porządkowania wciąż na nowo tego, co nam się rozpada. Jesteśmy już raczej ogarnięci przez język, przez nasz własny język. Dzieło sztuki istnieje zawsze w sposób intelektualny, to znaczy zawiera się w nim zawsze potentialiter moment pojmowania”[2].
Bez odnowy języka, jak się wydaje, nie da się odnowić wyobraźni poetyckiej.
Wchodzimy więc głęboko w sferę ducha.
[1] Z wywiadu Dawida Junga, Zeszyty poetyckie, http://zeszytypoetyckie.pl/krytyka/676-waldemar-jocher-denerwuje-mnie-zachanno-niektorych-modych-poetow.
[2] H.-G. Gadamer „Rozum, słowo, dzieje. Szkice wybrane K. Michalski (wybór i opracowanie) Warszawa 2000.