Elżbieta Isakiewicz – ŻYWE ŻYCIE

2
252

Gdy w późnych latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku profesor Artur Sandauer namaszczał pierwsze zbiorki poetyckie Józefa Barana, ogłaszając, że „trafiają prosto do ludzkich serc”, miał już sześćdziesiątkę z okładem, ich autor o połowę mniej.
Niemal w tym samym czasie pewna świeżo upieczona studentka filologii polskiej UW, wertując szczelnie wypełnione półki z poezją współczesną w księgarence na Rynku Starego Miasta w Warszawie, natknęła się na tom wierszy zatytułowany „Nasze najszczersze rozmowy”, a obok niego na dwa inne: „Dopóki jeszcze” i „W błysku zapałki”, napisane przez nieznanego jej nauczyciela z podkrakowskiej Skawiny, który dzięki rekomendacji Sandauera – wówczas czołowego przedstawiciela krytyki literackiej – został odkryty jako poeta.

W słynnym dziś sformułowaniu o liryce trafiającej bezpośrednio do ludzkich serc i reakcji owej studentki po lekturze pierwszych książek Józefa Barana, ujętej w zdumionej refleksji „Skąd on to wie? Skąd on wie, że j a tak czuję, że j a tak myślę?” – zawiera się ta sama treść.

Życie toczyło się, ukazywały się kolejne tomy uznanego już, wielokrotnie nagradzanego poety. W 2005 pięćdziesięcioletni Józef Baran mógł odnotować w swoim curriculum vitae sukces specjalnego znaczenia: jego wiersz okazał się jednym z tematów maturalnych z języka polskiego. Sukces powtórzony w 2022, gdy poeta osiągnął wiek siedemdziesięciu pięciu lat. Nie sposób nie zastanowić się, co sprawia, że pisarstwo krakowskiego twórcy nie nudzi się kolejnym pokoleniom, że po jego zbiory sięgają czytelnicy z peselami, które oddzielają dekady.

Karty ostatniego, liczącego 75 wierszy tomu „Pokój i wojna”, rzucają na ten fenomen jaśniejsze światło.

Demiurg z ulicy codziennej

W orbicie zainteresowań poety krążą zagadnienia egzystencjalne, bliskie każdemu, komu świadomość objawia istnienie kresu. Tyle że tymi odwiecznymi zamyśleniami, które owocują pytaniami o sens życia („po co wszystko?”) i śmierci („czy jest jakieś POTEM?”), o jakość naszego pobytu na tym świecie („co czyni człowieczeństwo pełnym?”), od zarania ludzkości zajmowali się i czynią to nadal wszyscy szanujący się filozofowie. Józef Baran wypełnia to zadanie na swój własny sposób.
Kluczowym zabiegiem w procesie tkania więzi między autorem „Pokoju i wojny” a czytelnikiem jest usytuowanie podmiotu lirycznego. Nie przyjmuje on pozycji stworzyciela na wysokościach, demiurga spoglądającego na maluczkich z okien inkrustowanego pałacu wszechwiedzy. Jak wyjaśnia:

                           do rozumu starałem się
                           dochodzić
                           własnymi nogami
                             (…)
                           małe prawdy hodowane
                           na własnym kompoście
                           nie popędzane sztucznymi nawozami
                           bywają niepokaźne
                           za to pleśnieją wolniej
                           od
                           polakierowanych
                           modami
                                             [***(do rozumu starałem się)]

Demiurg pasał w dzieciństwie krowy, obierał rzepę, łuskał fasolę, udeptywał kapustę w beczce, a od wielkiego święta przyglądał się świniobiciu i oprawianiu wieprza, tkwi w polnych krajobrazach rolniczej krainy, w korzeniach Borzęcina, zadziwiającej małopolskiej wioski, w której, zanim wyemigrował za oceany, mieszkał urodzony tu również Sławomir Mrożek (obydwaj przez lata prowadzili korespondencję), której demiurg nie tylko się nie wyrzekł, ale na jej fundamencie zbudował wykwintną architekturę świata przedstawionego swojej poezji i czy to przyjmował zaszczyty, czy wizytował inne kontynenty –  nie nakładał cudzych szat, pozostał chłopcem z Borzęcina. W mieście przybrał tę samą postawę poety z sąsiedztwa. Demiurg przemieszcza się tu tramwajem, zza szyb którego dostrzega czarnobrewą dziewczynę, co

                           przycupnęła z plecaczkiem
                           samotnie na ławce plantowej
                           przytula się twarzą do słońca
                           jedynego kochanka
                           który jej się ostał
                                                     [ROZMOWY O NICZYM]

Demiurg przechadza się przyblokową parkową aleją, by z obrazu przysiadłej na ławce starej kobiety wysnuć opowieść o matce, której rozpierzchnięte po globie dzieci pozostawiły tę jedyną w swoim rodzaju bolesną tęsknotę za utraconym rodzicielstwem, wyrażoną metaforyczną, przejmującą sceną:

                           wpatruje się z natężeniem
                            w alejkę

                            waży na palcu
                            dmuchawcowy puch
                                                            [MATKA DZIECI]

Budowaniu wspólnictwa z czytelnikiem pomaga demiurgowi język: bezpretensjonalny, nienapuszony („wielkie słowa zawsze podejrzewałem o przesadę” – wyznaje poeta w jednym z wierszy), odsączony z patosu, dlatego poddający się oswojeniu i przyswojeniu. Jednak owa prostota przekazu nie oznacza redukcji ciężaru treści, przeciwnie, zyskuje na niej transcendentalny wydźwięk podnoszonych dylematów. Bo poeta wie, że człowiek najważniejsze pytania formułuje w bliskiej mowie codziennej, językiem pierwszej impulsywnej myśli, jak w wierszu „PRÓBA PODSUMOWANIA”:

                            co jakimś trafem
                            dziwnym się zrządziło
                            jakby się przyśniło
                            czym to wszystko było?
                                  (…)
                             a co skrzeczało tak często
                             burkotem kiszek
                             charkotem cierpiących
                             pośród szpitalnej ciszy
                                   (…)
                             czymże to wszystko jest
                             co się życiem mieni
                             na co patrzę
                             z baranim zdziwieniem
                             znajdując na to coraz to inne
                             sprzeczne odpowiedzi?

Strukturę poezji Józefa Barana można by zatem ująć w następujący wzór:

                         POETA / JEDEN Z NAS / TEN, KTÓRY NAZYWA

Bard obłaskawiający demony

W powoływaniu klimatu konfidencji z odbiorcą służy poecie dodatkowy środek ekspresji: piosenka. Obecna w tej twórczości niemal od początku (strofy Józefa Barana znajdują się w repertuarze muzycznym m.in. zespołów Pod Budą czy Stare Dobre Małżeństwo) w tomie „Pokój i wojna” obejmuje szeroką przestrzeń. Autor podśpiewuje, śpiewa, nuci, bluesuje, songuje, pogwizduje, pisze dumki i ballady. Wiersze w piosence, piosenka w wierszach, często z rymem wystukującym rytm, dźwigają pokornie kamienne brzemiona ludzkiego losu, na przykład rozpaczliwą samotność opuszczonego mężczyzny:

                                    o nocy lipcowa
                                    przytul mnie
                                    o nocy lipcowa zlituj się
                                    gwiazdami wszystkimi
                                    by znowu zaświeciły
                                    mej miłej oczami
                                    o nocy lipcowa
                                    czemu wszystkie
                                    twe gwiazdy świecą
                                    pustką po nieobecnej
                                                             [BLUES SAMOTNEGO WDOWCA]

jednocześnie je odciążając, ponieważ piosenka zadomawia się w ludowym krwiobiegu, pozwala obłaskawić demony, a indywidualny ból powierzyć zbiorowej empatii – możemy zaintonować ją wszyscy i wszędzie. Jej przywilejem jest powielanie się, jej siłą gen wspólnotowej pamięci, dlatego piosenki potrafią wiązać generacje i wskrzeszać historię.
„PIOSENKĄ Z PIERWSZEJ LINII FRONTU” z kolei sięgnął Józef Baran do tradycji wywiedzionej z zasobu utworów partyzanckich, wojennych, powstańczych, nuconych przy wieczornych leśnych ogniskach, gdzieś na szańcach, w złudnej międzybitewnej ciszy. Trzy tygodnie po rosyjskiej napaści wyśpiewuje poeta dumkę solidarności z napadniętym państwem, a wybrzmiewa w niej i głęboki oddech stepu, i tęsknica strwożonej dali, i współczulny ton podziwu, a także smak potu, łez i krwi.

                                      Ukraino Ukraino
                                      cierpienia kraino
                                      Chrystus na krzyżu umiera
                                       ty we mnie Ukraino śpiewasz
                                       pieśń o dzielności
                                       sen o potędze
                                       czy zawsze musi się za to płacić
                                       krwią ofiarną
                                       czy bez niej
                                       się nie obejdzie
                                       przemiana brzydkiego kaczątka
                                                              [4.UKRAINO UKRAINO]

Pokrzepiciel z gestem Czechowa

Współczulność w poezji Józefa Barana osiąga rangę filozofii pokrzepienia. Najdobitniej wykłada ją autor w strofach dedykowanych procesowi schodzącej linii życia, przemijania, śmierci i po-śmierci. Dostrzega nieprzystawalność starości do nowoczesnego cyberświata, obserwuje powiększającą się rozpadlinę oddzielającą ocyfrowane lądy młodych od kurczących się krain, po których dreptają leciwi i

                             pukają w drzwi i okna
                             lecz żaden ze starych kluczy
                             nie pasuje
                             do żadnego z zamków
                             w ich serdecznych skrytkach
                                                            [DZIATKOWIE I DZIADKI]

Widzi cierpienia starości, jej kulawienia, pochylenia, zniedołężnienia, ale i, czy nawet przede wszystkim, „nieprzezwyciężoną wolę trwania”. Rozwija opowieść o przyjacielu, z zawodu chemiku, który, jako zaprzysięgły esteta, postanowił nie dopuścić, by starość go sponiewierała i w stosownym momencie zażyć spreparowaną w laboratorium uniwersyteckim i przechowywaną w szufladzie biurka truciznę. Lecz starość toczyła się w jego ciele konsekwentnie i niemiłosiernie, a on po toksynę nie sięgał, żył ze swoimi pomarszczeniami i apetytem na zrazy z kaszą gryczaną do dziewięćdziesiątki, kiedy to zabrała go naturalna śmierć. Z opowieści tej, jak z baśni, wyłania się puenta: nieskończona wola trwania wszechświata po milionkroć silniejsza jest od woli nieistnienia, zatem gdy zakończymy ziemskie bytowanie, nadal będziemy podlegali woli trwania – zabytność (określenie odrodzone przez roztoczańskiego pisarza Roberta Gmiterka) otworzy nam nowe formy istnienia, bo:

                               zewsząd
                               rozwiera się w nas
                               Nieskończoność
                               jak uwierzyć
                               że jesteśmy skończeni
                                                         [MYŚL WYSNUTA Z ROZGWIEŻDŻONEGO
                                                          SIERPNIOWEGO NIEBA]

Pokrzepienie nie staje się tu teatralnym gestem rzuconym łaskawie łaknącej ukojenia widowni. To wypadkowa usposobienia Józefa Barana (każdy, kto zetknął się z nim, choćby z okazji spotkań autorskich, potwierdzi, że emanuje z niego żwawa, zachłanna energia poznania) i świadomej postawy, jaką twórca pozycjonuje się wobec odbiorcy swego dzieła; postawy, którą w swej mądrości przyjmują zwykle wielcy pisarze. Rejestrując rzeczywistość między ziemią i niebem, stany emocjonalne, zachowania, doświadczenia jednostki, wyrzekają się jakiegokolwiek osądu jej czynów na rzecz t o w a r z y s z e n i a  jej losowi. U Józefa Barana, podobnie jak u Antona Czechowa, mistrza nowelistyki, poety z ducha, wyczuwa się ten sam podskórny serdeczny ton, wiążący autora i czytelnika ważącym zaimkiem „my”.

                                wszyscy mieszkamy
                                w Wielkim Kosmosie
                                w Nowym Jorku
                                Koziej Wólce
                                 czy Laosie
                                                              [op.cit.]

Doradca życiowej drogi

A skoro tak, skoro ja, ty, on, ona to my, skoro podążamy do tego samego punktu granicznego, ustalmy, w jaki sposób najpełniej z tej podróży zaczerpnąć, jak najwięcej z niej uszczknąć. To propozycja, nie zalecenie, sugestia, nie przykazanie, choć aż prosi się, by ułożyć z tych wierszy triadę godnego istnienia.
Po pierwsze: odrzuć gorycz. Na tle poezji rozpatrującej problematykę eschatologiczną brak zrzędliwej, posępnej zgorzkniałości bez wątpienia strofy krakowskiego twórcy wyróżnia. Z niepodważalnej prawdy o przemijaniu zdejmuje poeta klątwę tragedii, by zastąpić ją zgodą na ustalony obrót rzeczy, ta zaś kształtuje nową umiejętność: sięgania po:

                             małe szczęścia
                             w naparstkach
                              topniejących dni
                             
                             a tyle ich jeszcze
                              wkoło
                              że tylko
                              zdjąć z oczu
                               końskie okulary
                               i odkrywać odkrywać
                               na nowo
                                                 [W WIEKU ODLOTOWYM]

Albo umiejętność błogosławienia Reżysera za „genialnie proste” oddzielenie dni od dni antraktami snu, co sprawia, że

                             każdy poranek
                             za kolejną odsłoną
                             lśni nowością

                             opróżnione szklanki
                             znów napełniają się
                             po brzegi ciekawością
                                               [STARA NOWA SZTUKA]

Ciekawość w kontrze do zrzędliwego zasępienia pełni funkcję kroplówki podtrzymującej duchowy potencjał, pcha do przodu, ożywia w nas białe żagle, tak że stajemy się kolumbami zdobywającymi pozostawioną nam, kurczącą się, lecz zawsze żarłocznie penetrowaną przestrzeń. Ciekawość omija, jak to ujmuje poeta, „mielizny martwej fali”, dzięki czemu ułatwia realizowanie przypisanych nam bytowych powinności.

           Stąd po drugie: poleruj duszę. Dlaczego jedynie duszę, nie ciało? Bo w przypadku tego drugiego jesteśmy bezsilni, ile byśmy nie poświęcili mu uwagi i tak ukaże bruzdy rzeźbione przez pędzące godziny. Dusza, odwrotnie, nie ulega erozji, co najwyżej tylko z wierzchu śniedzieje, więc żeby wspomogła swego odwiecznego partnera – ciało i znów przez nie zajaśniała

                               trzeba ją co jakiś czas
                               polerować
                               to muzyką
                               to liryką
                               to miłością
                                              [***(ciało się starzeje)]

Osobliwość duszy nie przestaje poetę frapować. W jego skojarzeniowej konfiguracji upodabnia się ona do kotki z dzieciństwa zwanej Duszką, co to wylegiwała się  na przypiecku, a nocą wypuszczała na łowy czort wie gdzie, wałęsała po sekretnych rewirach, zagadkowa, samostanowiąca, psotna. Dusza definiuje emocje:

                                  i na duszy
                                  tak jakoś miodnie
                                  i na duszy tak jakoś grustno
                                                     [BALLADA DLA BUŁATA OKUDŻAWY]

I to ona ostatecznie odpowiada za to, co po nas zostanie. Próżno jednak oczekiwać, że poprzez duszę prześlizgniemy się do jądra Tajemnicy. Religia, wyznaje Józef Baran, wzrusza go, bo przywiązana grawitacją do pyłku Ziemi, taka mała w zetknięciu z Nieskończonością, próbuje

                                złapać
                                za nogi
                                Kosmicznego
                                Pana Boga
                                by go uziemić
                                                   [PRZEKŁAD JĘZYKA BOSKIEGO NA LUDZKI
                                                     ZAWSZE KOŚLAWY]

Ale i religia kłania się przed Tajemnicą, przed tą nieznaną resztą, która jest milczeniem, przed prapoczątkiem i bezkresem kresu.
Dlatego po trzecie: niczemu się nie dziw i kochaj:

                                najprościej niczemu się nie dziwić
                                najprościej o nic nie pytać
                                i tak na nic nie ma odpowiedzi
                                ten świat jest bez przewodnika
                                                    [WIELKI TESTAMENT]

Lecz aby dojść do takiej konkluzji, trzeba zadać tysiące pytań, trzeba oswoić się z ciszą po drugiej stronie znaku zapytania i ją przyjąć, a na końcu podzielić się retoryczną refleksją, rozpiętą między intuicją a pewnością:

                                może  ci tylko ocaleją
                                co nie kalkulowali
                                lecz kochali
                                                   [KTO WIE?]

Dawca z plastrem

We wspomnianej już balladzie dedykowanej Bułatowi Okudżawie, temu, co wedle słów autora „Pokoju i wojny” zaklina świat w piękną i mądrą baśń, znajduje się sformułowanie idealnie odzwierciedlające również charakterystyczną właściwość twórczości krakowskiego barda. „Dajesz przykładać się do rany” – pisze Józef Baran o gruzińskim bardzie i – świadomie lub nie – dopełnia swój własny wizerunek z przedstawionego wcześniej wzoru o nowy, definitywny człon: poety – dawcy:

                           poeta/ jeden z nas/ ten, który nazywa /ten, który daje
Bo czyż nie jest dawcą ten, kto nie rozjątrza ran, tylko łagodzi je maścią i plastrem? Autor „Pokoju i wojny” nie wypiera się tej roli. W przewrotnym autoironicznym wierszu „KOCHAJMY POEZJĘ, UCIEKAJMY PRZED POETĄ” natrafiamy na zalecenie:

                           kochaj poezję
                           poeta dał jej wszystko
                           co najlepsze
                           sam ekstrakt duszy

                           uciekaj przed poetą
                           w jego duszy
                           pozostały same fusy

Czyż nie jest dawcą ten, kto dokonuje cudu przemienienia przesyconego wonią umierania szpitalnego dnia w błysk czystego uniesienia, jak w przywołanym już wierszu „SZCZĘŚCIE”, którego bohaterka, chora na białaczkę, komunikuje komuś przez telefon:

                          wyobraź sobie
                          jakie szczęście mnie spotyka
                          leży tu ze mną na sali
                          Prawdziwy Poeta

Ale relacja dawca – biorca jest tu ubogacona o dodatkową wartość. Biorca występuje w dwóch osobach: sąsiadki ze szpitalnej sali i samego twórcy:

                            (i jak tu być nieszczęśliwym
                             gdy przynosi się szczęście innym
                             pomyślałem wtedy
                             i teraz)
                                                    [op.cit]
Tak to Józef Baran, niby mimochodem, w nawiasie, przypieczętowuje swą poetycką filozofię: być dawcą i biorcą, tkać z czytelnikiem intymną więź jak w związku z bliską istotą. W żywym wierszu (określenie z wiersza „ŻYWE ŻYCIE”) „ulewać coś do innego serca”. Czyni to pół wieku po debiutanckim tomiku, cztery z górką dekady po tym jak Artur Sandauer obwieścił Polsce pojawienie się lirycznego specjalisty od poruszania strun najtkliwszych, a pewna studentka polonistyki kupiła w warszawskiej księgarni trzy pierwsze książeczki nauczyciela ze Skawiny, by odtąd śledzić jego poetycką drogę i podpisać się dziś pod tekstem ten szlak recenzującym.

***

„Pokój i wojna” to tytuł uniwersalny. Z jej trwogą i grozą wywołanymi rosyjską napaścią na przygraniczny kraj wpisuje się w teraźniejszość, ale jednocześnie brzmi jak metafora odwiecznej kolizji dobra ze złem, wreszcie oddaje stany ducha obecne w całym ludzkim życiu, z naprzemiennością wzlotów i upadków, ukojenia i cierpienia – w tym sensie można by nim objąć wszystkie książki poetyckie twórcy z Krakowa.

Zawierający cechy podsumowania, otwarcie prezentujący poetycką strategię zbiór nie przestaje karmić czytelnika owym żywym wierszem, iskrzącym się od słowotwórczych perełek (tymi „rozmłóżkami”, „żyćkami”, „zastodolami”), tryskającym energią i odkrywczą pasją – żywym wierszem wznoszącej się, przygarniającej poezji.

Elżbieta Isakiewicz


Józef Baran, Pokój i wojna, PIW, Warszawa 2022, s. 148.

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Zakomite opmówienie wychodozące poza schematy i stereotypy krytyczno-literackiego pisiania. Bo też Eżbieta Isakiewicz, autorka nieadwno wydanych “Chwil” ma znakomite, “prześwietleniowe” pióro. Dziękuję.

  2. Z ogromną przyjemnośią przeczytałam cały esej p. Elżbiety Jsakiewicz o poezji Józefa Barana. Pięknie wyraziła Pani wszystko, co odczuwam, czytajac Jego wiersze.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko