„Maluj, w tym jest zbawienie”.
(Paul Cezanne w liście
do Emila Bernarda, 1904)
Pamiętamy te słowa – ale, czyTadeusz Różewicz pisząc do Jerzego Nowosielskiego nie zapożyczył ich od znanego mistrza malarstwa? – które są powiedzeniem wielu osób sztuki malarstwa, przytaczając je groteskowo mistrzowi – Tadeusz Różewicz i Jerzy Nowosielski w wieku seniorskim obaj wymieniali korespondencję – były to listy, jak na ich wiek bardzo spontaniczne, czasem regularne intrygujące… Ale były to listy pisane ręcznie. Nowosielski odpowiadał; pisz, pisz, w tym jest modlitwa. Otóż mówią krytycy i znawcy sztuki prawdziwej, takiej jaką uprawiali zarówno Różewicz jak i Nowosielski – oznajmiają naukowcy, że ten ikonopisarz i malarz został jakby stworzony od razu do tworzenia niezwykłych obiektów, choćby z racji swego miejsca pochodzenia. Przecież takich rzeczy nie da się w Wyższych Szkołach nauczyć, ponieważ talentu nie można nauczyć – to po prostu się ma! – do tego dochodzi pojęcie mistyki i wiedzy o psyche… Jerzy Nowosielski zrozumiał swój cel w życiu bardzo wcześnie, później jako artysta z upływem czasu się oczyszczał, wyzbywał się w malarstwie przerysowań, zbędnej finezji na cześć prostoty, także w użyciu koloru – Natomiast kiedy odszedł ów prorok współczesnego świata malarstwa ikonnego w chrześcijaństwie uznany za klasyka, który przywołał bardzo niezwykłe wyobrażenia na światło dzienne, rozgorzała dyskusja, głownie nad Jego światopoglądem, stylem malowania i całym zapleczem oraz wszczęto badania nad pochodzeniem artysty i Jego image… A żeby osiągnąć swoją formę, graniczącą z mistyką, artysta przebył bardzo żmudną drogę, nie pozując się na mistrza. Iście wyszedł z ubogiego domu, jako czwarte, ostatnie dziecko dla swoich ponad czterdziestoletnich rodziców. Nie wiemy co myślał kilkunastoletni Jurko – (tak nazywał go rodzony ojciec) – czytając na rodzinnym grobowcu podczas wizyt z ojcem na Rakowcach nie mógł jednak ominąć tego miejsca: kwatery z kurhanem ku czci internowanych Ukraińców, zmarłych w obozie w Dąbiu – tej „wiecznej hańby odrodzonej Polski” – Nowosielski dochodził później, czy to w sztuce i w akcie, jak i później już tylko w ikonie i nie wiedział, że będzie uczestniczył w czymś bardzo wysoce mistycznym. A wychował się w domu skromnym, ale inteligenckim, z dużą biblioteką, ojciec śpiewał w chórze cerkwi unickiej, chodzili do niej również prawosławni studenci, słuchał i pochłaniał czar śpiewów chóralnych, jako student ASP w Krakowie, wychował się na pieśniach cerkiewnych. Artysta przeszedł jakby typową inicjację religijno – estetyczną, jak mówił; Odczuwałem wyższość kultu wschodniego nad zachodnim – byłem dość przemądrzałym dzieckiem i bardziej uświadomionym religijnie od swoich rzymsko – katolickich kolegów.
– Zatem nic dziwnego, że pan Jerzy znalazł się wpierw w Gimnazjum oo. Pijarów, przypominali mu greko – katolickich świętych, mówiono mu: Pamiętaj idź do cerkwi, do szkoły nie przychodź – niestety odrzekał czuję się Ukraińcem – to samo przyznał nawet po latach. Już wtedy nosił w sercu przekonanie, że najbardziej twórcza jest sytuacja Pogranicza: konieczność ciągłego definiowania własnej tożsamości. Jerzy Nowosielski poszukiwał tej tożsamości od samego początku w swoich oryginalnych dziełach i działaniach plastycznych, bratając się także z katolicyzmem, gdyż jak wiemy malował później freski w kościołach katolickich! – Stał się po latach wytężonej pracy mistrzem osiągania prostoty, magiem… gdyż wyzbywał się ciągłej linii w malarstwie, żeby osiągnąć czystość i blask swej formy często eksperymentował. Najogólniej mówiąc można go nazwać malarzem tysiąclecia i postawić w szeregu wielkich twórców ikon np. obok Rublowa, choć diametralnie się oni różnią. Nowosielski pokazał prostotę modlitwy świata bardzo współczesnego, któremu to światu chrześcijańskiemu – wiemy że I Sobór watykański pozwolił na więcej, dał przecież prawo malowania ikon także osobom świeckim, lub osobom klasztornym przeszkolonym do ikonopisarstwa, lecz w kanonie. Jerzy Nowosielski zaczął już medytować przy klasztorze ojców Pijarów, tam kilka lat służył… A dopiero po latach zaangażowania, po przeróżnych przejściach pożogi wojennej i mordów na narodach polski i Ukrainy, jakby nakierował się na własną głębię. Wówczas uchwycił sens obrazu ikonnego wykonywanego nie tylko na płótnach, ale na deskach, później jako freski na ścianach.
Tadeusz Różewicz, dozgonny przyjaciel Nowosielskiego, mówił zawsze: Malarstwo twoje Jerzy, to rozpięte ramiona miłości niebiańskiej i miłości ziemskiej złączone z sobą. Rozdarty przez te dwie miłości, Nowosielski przypomina czasem anioła, a czasem nietoperza wiszącego w podziemiach opuszczonej świątyni…
Nowosielski jest rozdzierany nie na powierzchni płótna, deski czy muru, ale w podświadomości, poza ramami obrazu, wewnątrz niego.
Tadeusz Różewicz bardzo rozumiał Jerzego Nowosielskiego i Jego malarstwo, wprost przepadała za nim, bywał na wystawach malarstwa przyjaciela we Wrocławiu i nie tylko. Sam widziałem kiedyś jak poeta przyszedł na wystawę swego pana Jerzego do BWA i głośno w podniesionym tonie oświadczył: Tak to właśnie jestem ja! – Zaiste to bardzo pojemna poetycka i metaforyka, dotycząca wielkiego malarza, ale i równie prosta jak Jego cała twórczość, snująca się z ust kogoś kto dobrze osobiście znał retorykę i image twórcy, dyskutował z nim i czasem pił nawet wódkę.
– Otóż jest pewnym, że artysta powiązał swoje malarstwo z czasami, w których przyszło mu żyć i oglądać okrucieństwo, patrzeć na rozlewiska krwi, na całym pasie pogranicza polsko – ukraińskiego i białoruskiego. Tak ta twórczość stawała się prawdziwą odpowiedzią, stawała się ta twórczość, bardzo osobistym przeżywaniem, nie tylko co do samej okupacji. Były te przeżycia później poszukiwaniem strategii – wystarczy porównać obrazy Wróblewskiego Rozstrzelania z Egzekucjami Nowosielskiego: gdzie na jednym z płócien wykadrowany, widnieje bezgłowy akt, zawierający stygmaty tamtych czasów, być może trudnych między Ukraińcami a Polakami: obok na deskach podłogi stoi tyłem odcięta głowa, jak fryzjerski manekin na perukę. Powstało wiele takich odreagowań u innych różnych malarzy okresu powojennego. Jednakże artysta nadawał swoim obrazom klimaty surowości czasem grozy, żaden artysta nigdy nie może przemilczeć czasu, okoliczności, zapachu krwi i dymu… Musi metafizycznie zarejestrować ów przykry bolesny sen „mord na mordzie stojący”. Malował, choć ciężko później taki obraz wieszać gdzieś na ścianie mieszkania lub przypadkowej instytucji lub w cerkwi albo kościele. Dopiero później powstawały wyciszenia w twórczości Nowosielskiego, idące wprost aż do ikon. Ikony ikonopisarza także zawierają ów klimat wręcz modlącego się widza, zawierają czasem przenikliwe ostre kolory, choć one chwilami i tylko miejscami świecą, jakby wychodzą z ciemności z mroków i na namalowanym ciele są punktami zbawczymi, bijącymi od osobowości przywołanego wyobrażenia każdej świętej postaci. A jawi się nam Ona jakby widmo, zjawa? – A może część prawdy, do której trzeba wciąż dociekać kontemplacją twórczą, podchodzić bardzo blisko i dotykać – bardzo wierzyć – nie wierzyć – pytać kto to jest?! – co to za święty – Ci święci testamentowi, choć dawno uznani za świętych, to dziś namalowani ręką Nowosielskiego już są jakby inni święci, to przecież zjawy dwudziestego wieku, które przez lata, zwłaszcza przez ostatnie stulecie, były mordowane i katowane po wielokroć różnymi najbardziej prymitywnymi sposobami.
Dlatego usta świętych Nowosielskiego bywają mocno czerwone, lekko rozwarte, podpowieki podsiniaczone, płaczliwe z naciekami na wychudłych twarzach… To postaci wyzbyte piękności, postacie nierealne jednocześnie, noszące ciężar pokory i bólu, a jednocześnie przenikliwe. Grubą dłoń i rękę artysty, jak się wprost wydaje, prowadzi jakaś przenikliwa modlitwa – Anioł, a może i sam Najwyższy, lub przywoływany święty – On przecież widział i widzi wszystko dokładnie! – po przez naszą fizyczność oświeca nasze dusze. Dlatego wszystkie postaci na obrazach artysty są bardzo proste, wyzbyte finezji, wydłużone, stojące na jaskrawej drodze, czasem wysoko prowadzącej poza horyzonty, bo to postaci baczące wokół na ziemię szarą, zimną i skrwawioną, jakby ostrożne i monstrualnie wyniosłe cienie na szczudłach skrzydeł, pochylone w pokorze, uchodzące jak prawda – To postaci czasem zwinięte jak zastygłe zaschnięte stygmaty… Obrazują one przecież naszą epokę i nasze kondycje z końca drugiej połowy XIX wieku…
Przecież trzeba dostrzegać, że cała sztuka Artysty łączy artyzm najwyższy z głęboką myślą teologiczną i oboma Testamentami, czy prowadzi do Boga? – czy spełnia raczej zapełnia nasz stan duchowy? – czy intryguje i zapytuje? – jak to zawsze czyniła wielka sztuka sakralna z tłem godności. Tak to wprost czysty ekumenizm – tutaj wraca i zostaje obrana przez artystę ojczyzną, stała się później obecna nie tylko w miejscach sakralnych. Wspomnieć trzeba, że Nowosielski szedł do tej swojej Małej – ale Wielkiej wciąż czynnej Ojczyzny powojennie, obdarty, jak wielu innych, jakby w tłumie, od kiedy tylko pokazał się Jego erotyczno – męczeński akt, gdzie człowiek nagi zawieszony jest na linie do góry nogami, w kucki skrępowany, oczekuje na finał swego losu lub oczekuje na ludzko-zwierzęce tortury. Nowosielski podążał do wizji przemienienia uświęconego – Jego akty zawierają bolesne napięcie, tajemny zapis niespełnionej tęsknoty za cielesnością zbawiona, za androgeniczną pełnią.
Jednakże za prostotą artysty nie stało tylko ubóstwo, lecz intuicja, a zwłaszcza tamto bogactwo doświadczenia duchowo – fizycznego. Dziś już naukowo stwierdzono, że znaczącą cechą tej twórczości jest przejęta z prawosławnej liturgii: surowa, głęboko utrwalona polifoniczność – Przypomnieć należy także, że Nowosielski wychował się na książkach, ale przede wszystkim na muzyce, na pieśni cerkiewnej… Wspomnieć należy, że na skrzypcach grał Jego stryj, ojciec i ten sam ojciec jego śpiewał w chórze. W dużej mierze właśnie po przez chóry cerkiewne, bardzo melodyjne wielogłosowe, mocno surowe i srogie, za pomocą tych jednoczeń i bardzo wielką ogromną głębię pamięci artysta osiągał stopniowe inicjowanie, wyczyszczanie się z różnych nadinterpretacji, co było widać dopiero po jakimś czasie w Jego malarstwie. Harmonia świata od średniowiecza ujawnia się w szukaniu analogi między muzyką a malarstwem.
Dlaczego np. malarze, piszący również poezję posługując się obrazami krajobrazów, opisami wnętrza, wchodzą jakby nieświadomie do metaforycznych pól i kanonów?… Dobrze wiemy, że Sztuka prawdziwa rodzi się z przeżycia, z własnego odbioru, z nabytej tradycji w dzieciństwie, z zapachu otoczenia, z wszystkiego co tylko tkwi przede wszystkim w otoczności szerszej. Prawdziwi artyści są powoływani do duchowego spełnienia wprost do innego życia, jakby stwarzani wiekami w kosmosie dookolnym, ujawniający się jako magowie, ukierunkowani podświadomie doświadczeniem tych przeżyć… Nie należy bać się piorunów, które rzuca chrześcijański artysta, ponieważ jest on naszym prorokiem. Naszymi prorokami są dziś nasi artyści, mówił pan Jerzy – Natomiast gdyby Jerzy Nowosielski nie namalował ani jednego obrazu, i nie napisał ani jednej ikony, byłoby to jakimś grzechem – samo to, co mówił i pisał, było wstrząsająco intrygujące i bardzo inne… Ta erudycja teologiczna, którą świadczył wszem i wobec przecież olśniewała! – Mógł zostać duchownym, choć w istocie wolnym takim był (?) – Co ważne, artysta ten zawsze wybierał sobie swoich partnerów i adwersarzy do rozmowy i riposty. Trzeba było nieco wiedzy, żeby podjąć z panem Jerzym prawdziwą rozmowę. Ja kiedyś zainicjowałem taką „rozmowę” do mej książki pt. „Między Logos a mythos”, wręczając swoje pytania mistrzowi, w których świadczyłem pewnego rodzaju wiedzę o ikonie (gdyż sam piszę ikony), ale przy całej złożoności tej twórczości, Jego rozwieszonych ikon i płócien w wielu salach wystawowych oraz ikonostasów w cerkwiach greko-katolickich, czy freskach w kościołach katolickich, interesowała mnie zawsze bardziej przeszłość i zaplecze twórczy, a o tym nie każdy artysta chce rozmawiać, czyli życie artysty to pewna tajemnica, bufor duchowy oraz niepisana taka służba duchowa… Długo Nowosielski się zastanawiał i nie odpowiedział mi – Ale właśnie on tego nie potrzebował – zwłaszcza tej całej mowy o twórczości, tego gadulstwa… A wielka to strata dla mnie skromnego i mej książki. Jego interesowała mistyka i to jak nadać obrazowi boskość, a jednocześnie jak nie pożałować tego nagłego piękna i czystości wypowiedzi samego obrazu, bo przecież rozmowa z Jerzym Nowosielskim to błogie patrzenie na Jego obrazy – jakby w okna, które są wyświetlają Jego duszę… Tego spojrzenia też uczył przyjaciół i ludzi piszących, a nawet teologów, księży, służebników i poetów… W „krakowskim wierszu dla Zosi i Jerzego Nowosielskich”, zatytułowanym „patyczek”, przyjaciel poeta Tadeusz Różewicz wspomina słowa malarza pana Jerzego:
Napisz grafomański wierszyk
To ci sprawi radość
Uwolni Cię
Wyzwoli
Otworzy drzwi
Do niestworzonych rzeczy
Mówi do mnie Jerzy.
A kiedy mistrz wykładał na ASP w Krakowie, współpracownicy i studenci mawiali, że: połączył ikonę z żurnalem. To prawda, że nie zawsze potrafił, lub chciał zachowywać styl wysokiej klasy, malował też tzw. „wypoczynkowo” – ekspresyjnie pejzaże, zwłaszcza widać to z lat siedemdziesiątych, to chwilami prawie tzw. niedzielne malowanie. Wspomina o artyście i potwierdza to mój dobry znajomy prof. Marian Makarski, który oznajmia: wielcy malują u Boga – dodaję – mówi z rozkoszą, bo Nowosielski przyjaźnił się z nim, często razem bywali z sobą zwłaszcza na Plenerach w Kazimierzu Dolnym, a bywali tam także – dodaje profesor Marian Makarski i inni znani wówczas artyści niepokorni awangardziści, jak: Jacek Sienicki, Zygmunt Czyż, Jalu Kurek, Tadzio Cieślewicz, i kilku innych wśród nich bywał Jurek Nowosielski i jeszcze inni… Nawet razem z Jerzym dzieliłem pokój i to nie raz nie dwa!
– Widać Jerzy Nowosielski pragnął także tych plenerowych kontaktów i rozluźnienia, potrzebował jak każdy żywy i czujny artysta chwilki na szklaneczkę wina, czy też dyskusji o podszewce malarstwa tak zwanego awangardowego, które uchodziło za występek przeciw panującemu w Polsce komunizmowi. Zatem bywając na Plenerach także kontynuował swój czyściec w sztuce. Dziś, patrząc z wielkiej perspektywy na tę imponującą twórczość, trzeba zwrócić uwagę, że w Jego malarstwie, zanim oddał się ikonnemu twórstwu, są w Jego obrazach, zwłaszcza tych wcześniejszych, żarty i kryptocytaty… Kto w życiu będzie się bał, że namaluje zły obraz, nigdy nie namaluje naprawdę dobrego.
– Komentował estetycznie wszystkie skrupuły kolorystów i nie tylko. A wśród wyżej wymienionych malarzy, później uznanych, byli właśnie tacy w/wymienieni… Nowosielski mawiał, że poprzez malarstwo zmartwychwstaje się, nie obchodzi mnie jak ten świat będzie urządzony, mam misję do spełnienia i już! – Gdzieś przeczytałem, a właściwie chyba widziałem to w okienku szklanym, jak jeszcze żyjąca wówczas żona artysty, pani Zofia, wspominała swego męża nieco dramatycznie w jakiejś dyskusji, choć z dyskrecją mówiła zawsze o Jego chorobie i odchodzeniu tak: Jurek postanowił umrzeć. Odłożył wszystko. Koniec. Przestał malować... – A więc budziło to zdziwienie u najbliższej osoby i przyjaciół – Uznał, że nadszedł kres, że jak gdyby zakończył już życie malarza, uznał się za zużyty pas transmisyjny, pewnie w Duchu myślał: już czas zmartwychwstania, przejścia do wieczności. To była gwałtowana zmiana w Jego przepięknej duchowej drodze – Ale przed podjęciem tej decyzji wykonał jeszcze krzyż dla Dominikanów – To Jego ostatnia praca na Służewie. Jednakże zdaniem wielu tropicieli Jego dzieł to nieskończona praca – Krzyż niedokończony – ale dla nas dokończony – mówią Dominikanie, na Golgotę wystarczy… Dziś Nowosielski to hasło, nie trzeba wymawiać imienia – to magia, wystarczy usiąść przed obrazem zwłaszcza ikonnym. A przecież nie podpisał żadnego obrazu od lat siedemdziesiątych. Podpisem jest Jego wyjątkowy styl, czystość i maniera świecąca światełkami znakami, oznajmia miejsce gdzie mieszka dusza człowieka, w których kącikach śpi, czeka, nawołuje… Malarstwo to jest stygmatem wieczności. Wszystko się kończy krzyżem. Warto przytoczyć słowa innego bardzo oryginalnego artysty: Spotkałem na swojej drodze Jerzego Nowosielskiego. Ten żyjący święty, artysta, najprawdopodobniej nie namaluje już nigdy żadnego obrazu. To jakby dopełnienie pokory, którą nosił w sobie przez całe życie niezrozumiany przez nikogo: katolików i prawosławnych, intelektualistów i wiernych, artystów i krytyków – cierpliwie, pokornie i konsekwentnie malował ikony, mając świadomość, że wbrew powszechnemu mniemaniu nie ma czegoś takiego, jak kanon ikony. Jerzy Nowosielski to współczesny Andrzej Rublow – oznajmił z dumą inny – młodszy artysta malarz, zamieszkujący na Podlasiu, Leon Tarasewicz (2005 r.) W roku 1994 Jerzy Nowosielski powiedział tak: „Jest pewien typ radości zawarty w wizji właściwej malarstwu staroegipskiemu i ikonie średniowiecznej. Wszystkie moje tęsknoty artystyczne nastawione są właściwie na tego rodzaju radość”… innym razem dopowiadał:
– To malarstwo jest moją ojczyzną. Nie żadna narodowość, nie jakaś tam ortodoksja chrześcijańska, lecz malarstwo. Ojczyzną, z której wyrastam, i w której jestem osadzony.
– Przytaczam ten cytat pana Jerzego – mistrza dlatego, że jest to klucz ku tej twórczości – nadzwyczajna uporczywa szczerość i uczciwość a zarazem skromność i prostota wobec samego siebie. To odwaga powołanie i oczyszczanie nie tylko tego co się robi, ale ku temu co niesie rytm serca i trzecie oko twórcy urodzonego w swoim czasie i miejscu. Reasumując trzeba dodać – To malarstwo naprawdę spadło nam z nieba, jest w pełni ekumeniczne. Jerzy Nowosielski powiedział sam te słowa już w 1984 roku: Ikona rzeczywiście spada z nieba – bo jeśli nie jest to rozpoznawanie dane nam ikonopiśccom i malarzom w takim stylu, to jest zadane z góry.
Zbigniew ikona – Kresowaty