Andrzej Walter – Sztuka komunikacji

0
300
Andrzej Walter
Fot.: ze zbiorów autora

   Ludzie jedynie wtedy współtworzą swój świat w sposób pełny, kiedy nie tylko są intelektualnie aktywni, ale są też jednocześnie w stanie: wniknąć w głębię tego świata, kiedy są w stanie myśleć, analizować i kontemplować przeżywaną rzeczywistość i kiedy udaje im się być otwartym i nieustannie zafascynowanym taką przygodą intelektualną. Wbrew pozorom w dzisiejszym świecie wcale nie jest to takie proste.

   Nie jest proste, ponieważ: po pierwsze wokół mnoży się coraz więcej szarlatanów i powiedzmy bezkompromisowo – po prostu idiotów, a po drugie w tym świecie niemal totalnej komunikacji interaktywność i zrozumienie z drugim człowiekiem coraz mocniej zanikają, aż wreszcie po trzecie dzieło sztuki staje się li tylko produktem, zamiast być wydarzeniem, przeżyciem i pulsującym mikroświatem.

   W takiej rzeczywistości sztuka sama z siebie pozbywa się atrybutów komunikacji, a ponieważ sama jest interpretacją i wzywa do interpretacji, zaburzenie to uniemożliwia rozpowszechnianie sztuki dającej człowiekowi sytość spełnienia pięknem, radością, czy głębokim przeżyciem, w miejsce tego fundując nam konsumencki ersatz podlany komercyjną papką i żenującymi wątpliwościami po obcowaniu z dziełem w stylu okrzyku: – co to w ogóle jest?!

   Jedynie snobizm oraz obawa społecznego ostracyzmu z tym związana powstrzymuje wielu odbiorców sztuki przed wypowiedzeniem pełnej prawdy i swego szczerego odczucia – ależ to jest przecież totalne gówno. Wówczas to ładnie opakowane gówno staje się nawet jadalne, a kolejni oglądacze jedynie potwierdzają jego przydatność do spożycia oraz wykwintne walory smakowe twórczo rozwijając wszelkie przymioty i zalety. Brawo. Tak się kręci ten mechanizm ogłupiania publiczności. A publiczność coraz bardziej niewybredna.

   Dobrze opisał to jeśli idzie o literaturę, jako dziedzinę sztuki w swoim ostatnim felietonie na łamach naszego E-dwutygodnika Literacko-Artystycznego Pisarze.pl w numerze 1/23 – (525) Marek Jastrząb w eseju: „Inteligent z taśmy”. Jednak wydaje mi się, że jedynie zasygnalizował temat i stąd mój tekst. Może nam chodzi o co innego, gdyż tytuł nawet Jastrząbowego tekstu sugeruje taśmową nadprodukcję sztampowego półinteligenta tudzież ćwierćinteligentnego również taśmowo tworzonego odbiorcy, który reprezentuje coraz mniejsze wymagania odpowiadając na coraz niższy poziom, jednak sądzę, że zmierzamy w zbliżonym kierunku, bowiem mnie chodzi tu nie tyle o śmiecenie świata uproszczeniem, taśmą produkcyjną, produktem półartystycznym sensu stricte, co bardziej o efekt erupcji edukacyjnej oraz emancypacji chama w postaci coraz powszechniejszego zaniku – głębi, duchowości, empatii, wrażliwości, ba, nawet delikatności wszelakiej. Wytwarza to taką materialną atmosferę społeczną, w której ktoś szukający wnikliwszej analizy uznawany jest za efemerydę, dziwaka oraz kłopotliwy element radosnej i łatwej przecież całości. Po cóż rzeczy komplikować, skoro współczesny widz wszelaki i tak skupia się czy koncentruje przez 30 sekund, a resztę perfekcyjnie wypiera ze świadomości. Daremny trud, próżny wysiłek.

   Zatem te ogólnie nakreślone tu ramy działania powodują, że świat sztuki przestaje być w ogóle potrzebny, a to co otrzymujemy jako podaż na tym rynku w ramach oczywistego przecież zaspokojenia popytu na sztukę, to wyroby sztukopodobne, których byt uzasadniają: nadmierna brzydota, emanacja przemocą, terapie coraz silniej szokowe, tendencje odzierania z tabu i tego typu artystyczne ekstrema nie zawsze idące ramię w ramię z jakimkolwiek smakiem, poziomem, wyrafinowaniem.

   Cel jest jeden – wbić widza (czytelnika) w fotel czymś, czego jeszcze nie było. Ta usilna oryginalność jest smutna i żałosna, daremnie oczekująca oklasków i zachwytów, otrzymując w zamian coraz częściej pomruk lekceważących wszystko i wszystkich, co chyba już prawdopodobnie gdzie indziej widzieli przypadkowych oglądaczy rozbestwionych tym programowanym szokiem ponad miarę i stan.

   Ów chaos, zobojętnienie i przewartościowanie wszystkiego wytwarza potem ten zanik sztuki komunikacji, ale i komunikację w sztuce czyni zbędną i niepotrzebną.

   Sztuka przeczy wtedy sama swej naturze – przestaje być interpretacją, nie wzywa do niej, staje się papką: miałką, jednak przeżuwalną, czyniącą spustoszenie intelektualne i zanik wszelakiej głębi. Dodajmy do tego setki tysiące atakujących nas obrazów, bodźców i dźwięków na czele z nieustannie nam towarzyszącymi reklamami i zdeformowanymi wzorcami społecznymi i otrzymujemy w efekcie świat w krzywym zwierciadle, w którym nie tylko sztuka przestaje być czymś potrzebnym. Zbędne stają się wszelkie wartości, wychowanie, edukacja ku głębi, duchowość, przemyślenia, rozważania. Ma być prosto: akcja i reakcja. Nieustanne tarło. A po nim odlot, najlepiej farmakologicznie zaprogramowany.

   I tutaj powróćmy do tekstu Marka Jastrzębia. „Pisanie powinno być teraz oszczędne i niemęczliwe. Puszyste utwory w rodzaju  Czarodziejskiej Góry, lub Nędzników, są dla dzisiejszego czytelnika za długie i z tej przyczyny, wycofane z użycia. Tak, styl T. Manna nie nadaje się do współczesnego odzwierciedlania zdarzeń, nastrojów i przeżyć. Jest to spowodowane przez czas: nikt nie ma tyle, co gdy mieliśmy go pod dostatkiem, gdy pisarz prowadził nas przez wyobraźniowy ocean charakterystyk swioch bohaterów, a nam, gdy przytrafiało się siedzieć w towarzystwie bujanego fotela i szklaneczki czegoś na weselsze trawienie. Gdy, zapatrzeni w płomienie, zasłuchani w trzaskające odgłosy kominka, lewitowaliśmy po  fabule razem z wszechwiedzącym autorem. Powoli, leniwie, smakowaliśmy niezłą prozę, wiedząc, że w każdej chwili możemy powrócić do ulubionych fragmentów.”

   Puszyste utwory odeszły w niepamięć. To znaczy są dla koneserów, ale już nikt tak nie pisze. Zatem pozostają nam owe starocie. Obecnie nagradzani jak już wspomnieliśmy, reprezentują teraz dwa kierunki: ten żywo szokujący, bądź ten rozwlekle przynudzający. Do tego puszyste utwory XXI wieku muszą być znów (jak w poprzedniej epoce na wschód od Edenu) politycznie (inaczej) poprawne, słowem najlepiej, żeby narrator, albo główny bohater był jakiś taki inny, nowoczesny – może najlepiej, aby był transwestytą, albo lepiej kryptopedofilem, albo jeszcze lepiej wszystkim po trochu i z potencjałem na nową tożsamość, adekwatną do rozwoju okoliczności. Będziemy się tedy koncentrować gdzie, kto i komu i kiedy, albo ile razy i jak to potem miło i radośnie kiedy nie tylko serce sobie rośnie… Najlepiej też, aby za oknem w grudniowy poranek zakwitły jabłonie z ocieplenia klimatu, a nieustraszeni herosi ratujący naszą planetę fruwali niczym szpaczki za okienkiem i możemy już myśleć o grantach, dofinansowaniach tudzież noblach wszelakich. Będzie show, będzie fun, będzie poklask i rampy światła, wywiady, autografy i odczyty, a słowa trafią pod strzechy. Dosłownie i w przenośni, której już nikt nie zrozumie.

   Puszyste utwory, puszysta publika, puszyste treści. Do wyboru, do koloru. Powieść na życzenie. Lekka, łatwa i przyjemna, albo ekologiczna, światła i wzajemna, czytaj pochylająca się nad tą umęczoną planetą zatruwaną przez najgorszy wykwit wszechświata, przez człowieka i jemu podobnych.

   Czy jasno to zakomunikowałem. No tak. Sztuka komunikacji da się lubić. Tylko po co?

   Inteligentowi z taśmy jest to zasadniczo obojętne. On łyknie wszystko. W przerwie pomiędzy reklamami czasami trafi się film i jak nam się uda będzie to film dobry. Tylko po co komu dobry film? Film ma nas rozerwać – dosłownie i w przenośni. Tak samo książka. Po co komu puszysta. To znaczy produkuje się dziś i puszyste. Gramatura papieru i właściwy margines podbiją ilość, która niekoniecznie przejdzie w jakość, ale z pewnością nabije puszystość. Książka będzie okazała, stron tysiąc, powieść jak się patrzy. Po lekturze w głowie pustka. Przeczytać, nie przeżyć, zapomnieć, sięgnąć po kolejną. Po kolejny bestseller. Wyjątkowy, tajemniczy, unikalny, krojony na miarę. Na miarę? Na czyją miarę? Dla kogo? Po co?

   Jedyna sztuka komunikacji jaka dziś pozostała, to bodaj komunikacja marketingowa. Właściwy produkt, za właściwą cenę, we właściwym czasie dla najwłaściwszego odbiorcy. Kijki? Narty? Książka? Obojętne, byle interes się kręcił, a bilans był dodatni. A sztuka? Niech pozostanie dla naiwnych.

Andrzej Walter

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko