głodne dusze
wyglądają z okien starych domów
kiwają palcem chodź
przez uchylone błękitne drzwi
ze zdartą czasem farbą
niczego nie przesuwam
nie dotykam – jakby muśnięcie
bezcześciło pamięć
jeśli dobrze się wsłuchać
można usłyszeć resztki rozmów
szuranie buta
pytasz czemu fotografuję
obdarte ściany krzesło
ze złamaną nogą
stół
na którym królował krucyfiks z obrazkiem
na podorędziu różaniec – zdrowaśmaryjo
szeptane wargami niosło sięechem po domu
bo stare domy są jak
cmentarz
umarłe tylko z wierzchu
na wstecznym
gdyby wysilić pamięć cofnąć zegary
zejść do piwnic strychów po szczeblach wstecz
odpajęczyć obrazy oddrapać wszystkie rysy
i wyjąć zadry – nadać sprawom bieg zamiast amputacji
może wtedy dziecku mieszkającemu wewnątrz mnie
głos nie wiązłby w krtani
zamiast rytualnych krzyżyków na drogę
rowerem butem – czymkolwiek
byle dalej od siebie
jakby ucieczka mogła zdjąć maskę
wytopić sól spod powiek
zrobić z niej leczniczą lampkę – wzmocnić
dopływ sił witalnych – uporać się z cieniami
wiszącymi w głowie jak niedoprane pranie
spetryfikowane na amen
gdyby stanąć oko w oko
ramieniem otoczyć chude plecy
powtarzać mantrę – strachy na lachy – półgłosem
odganiając neurozy z odbić zaszybionych luster
odrysować wszystko palcem na opak
odpętlić złe słowo i dotyk
być może mała dziewczynka dorosłaby
do kobiety
obrazki/ tryptyk
I. czernina
nigdy jej nie jadłam
może dlatego że byłam świadkiem
(wcale nie Jehowy a faktu)
nacinania przez mamę kaczce łba
cienka strużka krwi kapała do szklanki z octem
kaczka drżała jakby dostała gorączki
albo ktoś potraktował ją paralizatorem
nie mogłam oderwać wzroku od oczu zachodzących mgłą
nie żałuj – mama mówiła – prędzej zdechnie
mniej będzie cierpieć
nieprawda
zupa tak samo drgała
II. ręce matki
pachniały cebulą kiedy
ubierała mi rajtki albo zapinała kurtkę
na pierwszy i ostatni guzik
nie miała zadbanych dłoni – krótkie
paznokcie nie przeszkadzały
w pieleniu grządek w ogródku
albo krojeniu pokrzyw kaczkom –
w garażu zamiast auta parkowała sieczkarka
taka maszyna z ogromnym kołem
nożami na ukos – nie podchodź – mówili
(mężowi palec ucięło gdy miał dwa lata
podszedł i było za późno)
od święta na parafialny odpust
paznokcie matki przybierały kolor perlisty
jak obwódki wokół oczu z niebieskim odcieniem
różową pomadą barwiła usta
kreśliła nią koła na policzkach – rozsmarowywała
na kościach i wyglądała niczym aktorka
starego kina
dziwiłam się czemu nie maluje się zawsze
a po co – odpowiadała
jakby nie wiedziała
że mogłaby codziennie
wyglądać jak Rita H.
III. ślady
pamiętam beztroskie bieganie po lasach i stawach
tych zamarzniętych gdzie lód ostrzył cięciwę
z kawałkiem kija – spluwą na wymyślonego wroga
pif paf nie żyje
kradzione jabłka w sadach
(kradziejka lepsza niż swoje)
pamiętam chleb z cukrem i szron na ścianach
grubą pierzynę – pierze zawsze stawało
okoniem na końcu pościeli
budziły zgrabiałe plecy albo kogut z rana
w chlewiku chrumkały świnki
jak mawiał ojciec – jedna na wielkanoc druga na choinkę
wtedy przyjeżdżał domorosły rzeźnik – świnka kwiczała
wraz ze mną – idź stąd nie żałuj nie zdechnie
nóż przecinał łeb racice
dzielili mięso na sztuki
a największą sztuką wtedy było życie
smaki/ tryptyk
I. słony
już w łonie matki trzymałam kurczowo pępowinę
niczym himalaista linę na wierzchołek
choć prawdziwe szczyty pojawiły się
dopiero poza brzuchatym nieboskłonem
rozdartym jednym cięciem skalpela
podobno nie chciałam żyć – podłączyli tlen
wtłaczając introwertyczną skłonność
zamiast przestrzeni – wyssanej z krwią matki
(do dziś nie znoszę wyciągów krzesełkowych)
oto jestem – bosa baletnica na ostrzu lodu
z hartowaną solą w oku
II. słodki
wczesnym latem w czerwcowy dzień
wystroiłam się w biel sukienki z halką
na kolistym fiszbinie
a włosy mieszały się z tiulem kiedy spadł
deszcz – pada? źle wróży
żebyś nie płakała całe życie
III. gorzki
mam posrebrzone skronie
jakby czas niechcący pomazał pędzlem
przód czoła a wokół oczu zapętlił pajęcze gniazda
z czarnymi onyksami w błękicie
porowaty język zamiast słów
odsłonił szczeliny na których zawisł
biały nalot jak śnieg na grani – zastygłej
z goryczy pragnienia
podniebnie
babka podcinała lotki kurom
żeby nie latały wysoko
tak jakby skrzydłem mogły strącić
kawałek nieba
na dwóch mszach zabrakło ojca
zawsze to ewenement
nie odbierał moich telefonów
nie oddzwaniał – coś na zasadzie
trzymania psa na krótkiej smyczy
– a nuż się zmartwi zawyje zaszczeka
położy się na wycieraczce
wyliże podbity fioletem łokieć i oko
(znowu zajmował się tym czym nie powinien
w swoim wieku)
szukam punktów zaczepienia
prostych odbić luster – sprawdzam
gładź skóry coraz bardziej podobnej
do tych ze starych fotografii
zmęczonych czasem i udowadnianiem
że nie obrosły w pióra
prostuję kręgosłup napęczniały od naczyń
rodzinonośnych
babka nie wiedziała że brak latania
bywa gorszy od chodzenia po ziemi
WIOLETTA A. JAWORSKA (1973) absolwentka Papieskiego Wydziału Teologicznego
i wielu studiów podyplomowych np. z zakresu: oligofrenopedagogiki, pedagogiki wczesnoszkolnej, historii, informatyki oraz języka angielskiego w zintegrowanej edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Uczestniczka spotkań Klubu Literackiego w Koninie. Zdobywczyni Grand Prix w XXV Ogólnopolskim Konkursie „O Złote Pióro Sopotu”. Laureatka pierwszych miejsc i wyróżnień wielu ogólnopolskich konkursów poetyckich, np.: 40. i 41. Ogólnopolskiego Konkursu „Milowy Słup”, XII OKP im. Stanisława Czernika, OKP im. C.K. Norwida, VII, VIII i IX OKP im. M.W. Gajdy, T. Stirmera, W. Iwaniuka, J. Bursewicza „O Złotą Metaforę”, S. Kopiec „O lubeński dzwon”, czy VI i VII OKP „Pod Poetyckim Zawołaniem Rocha Sęczawy” oraz wielu innych. Stypendystka ZAiKS-u. Publikuje wiersze na portalach poetyckich, w almanachach, lokalnej i ogólnopolskiej prasie literackiej – w Gazecie Literackiej „Migotania”, magazynie literackim „Wytrych”, „esencja.pl”, „Artis”. Należy do Grupy Literycznej Na Krechę. Mówi o sobie: pasjonat, kobieta renesansu. Maluje, dużo czyta. Jeździ rowerem, motocyklem, biega (najczęściej z psem). Pracuje w szkole. Mieszka na wsi pod Koninem. Zadebiutowała książką poetycką insomnia.podżebrze (FONT, Poznań 2020).