Maciej Anczyk – wiersze

0
136

Ptaki śpiewają w Kigali

Liczba naturalna

Piszczele oraz pęki żeber
potłuczone chińskimi maczetami
po dziesięć
centimów za sztukę
teatr jednego aktora
kotłowanie mięsa hemoglobiny szpiku i wody

kość strzałkowa właściciela
który nawet nie zdawał sobie sprawy z jej posiadania
mostek wujka spojenie syna
i miednice dwóch niewiedzących o sobie kochanków
tej samej dziewczyny
obojczyk preceptora i lędźwie ucznia
równanie chrząstek i palców
wbitych w ułamek czaszki

ciała dyskutują z powietrzem na temat rozkładu pierwiastków
ale zawsze brak im ostatecznych argumentów

tutaj arytmetyka to nauka humanistyczna


Raport z działalności himalajskiej

Wyruszyłem z bazy
założyłem raki i uprząż
poznawałem arkana wspinaczki
uczyłem się posługiwania czekanem
wkręcania śrub w lód
asekuracji partnera
trudnej sztuki zaufania

rozbijałem obozy
pierwszy drugi trzeci
im wyżej tym krótszy oddech

z niepełną aklimatyzacją
przebywałem w nowych warunkach

podążam przez kolejną grań
w strefę bez powrotu

z chorobą wysokościową
przenoszoną z ojca na syna


Wygnańcy

Spoglądam na rzucany cień
wiedząc że orzeł
to tylko złączone dłonie
na tle ściany

Wzywali go imionami wielu
językami które oplotły wieżę Babel

Widziałem jak dusza ulatuje z ciała
i ciało oddaje się żądzom bez duszy

Beczkę soli zjadłem
z Judaszem

Zerwałem owoc
zostając
banitą z Edenu

Wyprostowałem się
nie porzucając swego garbu

Ja Cezar który kieruje kciuk


Szczęście

Codzienność
to drzewo sandałowe
szafran
i olejek różany
który rozsmarowuje po twojej twarzy
choć to masło na powszednim chlebie

Zapach
słyszę go
dotykam
widzę
powonienie byłoby zbyt prozaiczne
i banalne

Nasze życia są godne największych piór
doskonałe sztuki teatralne
w których najmniej spodziewany
moment
to zazwyczaj idealna chwila
na punkt zwrotny

Larwa jest motylem
dopóki nie zauważy
że nigdy nie miała skrzydeł


Moja ewangelia

W wolnej przestrzeni
zwanej możliwościami
trwają jak nieśmiertelny mit
całe stosy zakurzonych apokryfów

pełne stronice
opisów postaci i zdarzeń
niemal tak rzeczywistych
jak dokonany wybór

życie
które istnieje
nie odbywając się

dopisków na marginesie
poza mną nie przeczyta nikt

momenty mitogenne
odrzucić
niczym wcześniejsze
warianty i poprawki wiersza
jedna wersja
własny sobór
oficjalnie: tu i teraz


Revisit

Ze wszystkich krain odmalowali
tę jedną – najczystszą
alabaster
zawieszone kryształki oddechu
delikatne pociągnięcia
akwarelę głosu
źródlaną wodę ust
i niespokojne oczy
głębokie jak bezdenne górskie jeziora

Czytali Kalevalę drżących dłoni
kreśląc bladą brzozę skóry
spłoszone chiaroscuro zorzy
niby postacie z płócień Gallen-Kalleli
słysząc
dzwoneczki w spadających płatkach śniegu
imię
które w wietrze niosła pieśń
przekładali na opustoszały nieboskłon
odbicia gwiazd
pozostałe na powierzchni stawu

Tak jakby raz zerwany owoc
odłożyć z powrotem na drzewo

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko