Jan Adam Borzęcki – O tożsamość cienia czyli pesymizm z tego świata

0
183

motto:
„Chwilowo
spokój
Przy nodze
jeden cień”
(„Krok w krok za Sobą”)

Biorąc pod uwagę twórczą wydajność Stanisława Nyczaja – podziwiam, ale mam kompleksy – próba podsumowania jego dotychczasowego poetyckiego dorobku byłoby przedsięwzięciem zbyt śmiałym dla kogoś nie grzeszącego nadmiarem wrażliwości i cierpliwości. Tadeusz Różewicz twierdził, że łatwiejsze jest pisanie własnych wierszy niż interpretacja cudzych, co w jakimś sensie usprawiedliwia moją ostrożność. Tym bardziej, że nie będzie to próba interpretacji wiersza lub tomu, lecz próba spojrzenia na całość poetyckich dokonań kogoś od ponad półwiecza obecnego na poetyckiej scenie. W dodatku  jego wiersze nakładają się na rozmowy, w trakcie których Stanisław nie przestawał być poetą.
Oprócz wielu interesujących mnie motywów w twórczości Nyczaja jest jeden, którego trzyma się konsekwentnie – spolegliwość wobec bliźnich i wszystkiego co c nim związane. Kto zna Stanisława Nyczaja lub chociaż raz z nim rozmawiał ten nigdy nie posądzi go o czarnowidztwo i życiowy pesymizm. Nie mówiąc o choćby ułamkowym ubytku empatii. Emanuje zeń prawdziwie humanistyczna życzliwość,  dobra wola, a nawet wręcz serdeczność. Godne podziwu jest, że mimo życiowych doświadczeń emocje te nie tylko się nie osłabiły, a wręcz pogłębiły. O ile na początku przeważała  bezkrytyczna, młodzieńcza wiara i apologia człowieka jako istoty rozumnej, z czasem poetycką refleksję uzupełnił niepokój o przyszłość bliźnich i  troska o ich bezpieczeństwo. I tak jak na początku drogi poeta otwiera przed bliźnim drzwi swojego domu:

Skoro odnalazłeś klucz wejdź
w mój dom opuszczony Serce mózg
przestronne jak widzisz Wypełnij je
sobą wracając przebłysk myślom
i rytm uczuciom Więc się rozgość
swobodnie wygodnie – tak jakby
nigdy nie zwyczajnie To znaczy
jakby coś najważniejszego się stało

(Wejdź)

Podziw wzbudza konsekwencja z jaką poeta uprawia swą spolegliwość wobec bliźniego i czasem wydaje się być zdumiony swoją stałością poglądów. Co prawda dostrzega naiwność przeszłości, ale kto z nas nie zna tego uczucia zdziwienia wczorajszą łatwowiernością, do której większość chciałby wrócić? Bo choć słowa pozostają te same, z czasem stają się jakby pojemniejsze, pojawia się drugie, a potem trzecie dno; z wpływem życia świat poety zmienia się, dorośleje, dojrzewa i marszczy, ale najważniejsze jest, że wiara w człowieka jednak nie eroduje. Raczej pogłębia się świadomą troską, czy człowiek jest w stanie w pełni zrozumieć własne uwikłanie w mechanizm Natury i czy nie traktuje zbyt bezkrytycznie sugestii o czynieniu sobie Ziemi poddaną. Ta humanistyczna troska  jest przyczyną pojawienia się pesymistycznego cienia pojawiającego się w późniejszej twórczości. Może nawet to nie tyle wątpliwość w intelektualne możliwości bliźniego, co raczej przygnębienie zbyt wolnym przyrostem mądrości, brakiem wyobraźni, nieumiejętnością reakcji na zmienność rzeczywistości oraz, intelektualny bałagan spowodowany nadmiarem zbędnych, bezkrytycznie łykanych informacji. Jednak jest w tym przesłaniu element głęboko ludzki. W odróżnieniu od zdeklarowanych dekadentów dla Stanisława Nyczaja zagrożeniem nie jest żaden bóg, Fatum ani przepastny Kosmos lecz ludzka ignorancja, niefrasobliwość i intelektualne lenistwo.  Pesymizm Nyczaja jest więc czarnowidztwem rodem z tego świata, a jego źródłem nie są jakieś wydumane dylematy ostateczne, ale ra­czej nieumiejętność znalezienia prostej prawdy ukrytej  w gąszczu spraw i błądzących w nim bliźnich. Są to więc dylematy leżące w zasię­gu ludzkiej myśli i ręki, ale albo celowo omijane, niezauważalne albo wręcz lekceważone. Stąd chwilowe rozczarowanie w odbiorze intencji słów poety:

W każdym mym słowie tropisz zaprzeczenie
Choć wymawiane jest jak obietnica
przeciw zło milczeniu.

Niechaj się spełnia, tak jak płonie w głosie
od warg potarcia: krzemieni spragnionych 
rozświetlenia mroku.

Każdą sylabą, każdą głoską niech się
rozlega w Tobie – niczym krew wyrwana
ze skrzepu myślenia.

(List II)

Rysy na ludzkim charakterze są więc nierównościami tkwiącymi pod naszą czaszką. Dla Nyczaja jeśli wiatr, to nie kosmiczny, a ziemski, jeśli krzywda, to nie z woli jakiegoś Absolutu, ale z ręki bliźniego, jeśli smutek, to nie wielka łza Kosmosu, ale drobna kro­pelka sącząca się korytem zmarszczki; jeśli rozpacz to nie huragan ale wewnętrzny rozpad i nieumiejętność sklejenia się w całość. A jeśli mściwość to ta z ostrza noża.
 U podstaw poezji Nyczaja leży więc wielkie, szlachetne zagu­bienie wśród spraw tego świata, którego porządek wypadł nagle z prawidłowej orbity i dryfuje ku nieprzyjaznym brzegom. Pesymizmem napawa ignorancja, która zamiast alarmu, wywołuje mroczne samozadowole­nie:
                                              
No, muszę być niezły…
skoro milkną przede mną żywioły
i przydepnięta Ziemia gorączkuje
aż rzednie jej lód na biegunach

(“Niezły”)

Czytając wiersze Stanisława Nyczaja podziwia się niespotykaną wręcz rozległość życzliwości, ale także poczucie odpowiedzialności za pomyślność świata w jego najszerszym wymiarze. Ułomności bliźnich zdają się nie odstręczać poety, który niejednokrotnie stara się je zrozumieć i usprawiedliwić.  W końcu też jest człowiekiem i słabość nie jest mu obca:

Budzę się z lękiem
podłączony wszystkim zmysłami naraz
do rzeczywistości

Iskrzą receptory
trzeszczą zwoje pamięci
Zdalnie sterowany
zrywam się pod wysokim napięciem wrażeń
I ruszam… w ściśle oznaczonym kierunku

Co parę kroków
drogę przebiega mi czarny kod
nowej informacji
do  r e s p e k t o w a n i a

(Zdalnie sterowany)

  Jego wiersze są relacją obserwacji innych, ale przede wszystkim samego siebie. Nie uważa się za proroka, krzewiciela lepszej idei, guru jakiejś intelektualnie wyższej elity, a co najwyżej za człowieka baczniej rejestrującego rzeczywistość i zwracającego uwagę na lekceważone imponderabilia. Rzadko zdarza mu się oceniać poczynania bliźnich, a jeśli nawet to czyni to w sposób daleki od ocen, moralizatorstwa i stanowczych recept. To raczej formie zaproszenia do udziału w zadumie, w postaci łagodnej perswazji, psychicznej polemiki albo zwrócenia uwagi na pozornie mało istotne przejawy aktywności lub jej brak. To raczej chęć pokazania jak niewiele trzeba aby wygładzić międzyludzką drogę i dojść do wniosku o nieistotności wyolbrzymianych różnic. Poetę niepokoi ludzkie wikłanie się w nieistotności, obarczanie intelektu ciężarem zbędnych informacji, uleganie modom, tendencjom i temu sztucznie tworzonemu bazarowi banalnych, wręcz tandetnych idei tworzących psychiczny chaos; na względność prawd, dowol­ność wykładni praw i ideałów, koniunkturalizm i alogiczną ślepotę spowodowana przyrostem ludzkiej zachłanności i maratońskim biegiem za coraz mniej ostro pojmowanym dostatkiem; za jałowymi ambicjami, które pozornie atrakcyjniejsze, oddalają nas od spraw decydujących o naszym gatunkowym bycie:

Znamy i takie miliardy
które się dla nas nie liczą

Znamy takie przestworza
Które nie dają pola do popisu (…)

Wiemy czym jest wolność miłość i nawet
Czym – sprawiedliwość

A otwiera nam oczy dopiero niewola
A zaciska nam pięść dopiero nienawiść

Zmusza do walki krzywda
Nie znająca granic

(Paradoksy)

 W grę wchodzą więc przypadłości wyłącznie ludzkie, których geneza wydaje się tkwić w nas sa­mych, a nie w porządku Natury. Są jeszcze bogowie, ale zostawmy ich w spokoju bo wciąż nie wiadomo czy są miłością czy okrutnymi władykami, a przedmiotem sporu wciąż pozostaje czy to bóg stworzył człowieka, czy odwrotnie.  Zostawmy to filozofom, teologom i wszystkim tym z ambicjami szukania absolutu. Poeta nie czuje się filozofem stawiają­cym sobie za cel stworzenie systemu wyjaśniającego przypadek życia, ale świadomym intelektualistą śledzącym ludzkie poczyna­nia i zdającym sobie sprawę z ich konsekwencji. Obserwatorem szczególnym bo oglądającym i oceniającym przede wszystkim siebie, usprawiedliwiającym się, ale i wymierzającym sobie karę. Usiłuje też zrozumieć bliźnich zdając sobie sprawę z ludzkich ułomności i międzyludzkich różnic, ale nie ustaje w przekonywaniu, że większość z nich spowodowana jest odejściem od uniwersalnego kanonu wartości, pójściem drogą zbyt łatwych interpretacji w pojmowaniu wzajemnych praw i obowiązków, mnożonych i pogłębianych podziałów stojących w sprzeczności z hasłami o równości i wzajemnym szacunku. Poezja Nyczaja reje­struje zagrożenia polegające na odchodzeniu od klasycznych, wy­próbowanych,  naturalnych norm kulturowych łamiących się w przeciągu nowych, nie zawsze przyjaznych prądów uspra­wiedliwianych przez nie zawsze bezinteresownych apologetów. Norm kruchych nie tyle z powodu ich zużycia, co wykoślawienia magnetyzmem pieniądza, a przede wszystkim pęczniejącą ambicją. Ukazuje zagrożenie intelektualnej suwerenności wypieranej przez zasadę wedle której je­dynym atutem jest aprobata tłumu. Dowodzi, że prowadzi to nie tylko do dyktatu koniunkturalizmu, ale także marginalizacji zdrowego rozsądku i nietolerancji, a bywa że do groźnego fanatyzmu. Powstaje świat groźnej nie­określoności, złowrogiego zawirowania, zmiennych wartości i egoistycznie pojmowanej, iluzorycznej wolności. Rzeczywistości tym groźniejszej, że napędzanej ambicją wpływania nie tylko na losy Ziemi, ale nawet  Kosmosu; ambicji z rzekomo szlachetnymi celami, których nie są w stanie powstrzymać żadne negatywne doświadczenia, a tym bardziej kazuistyka świętych ksiąg. Tak powstaje utopia nakazująca wspinanie się do urojonego Nieba po coraz cieńszych gałązkach, których nie są w stanie usztywnić prawa fizyki:

Dano ci szansę więc zatarłeś ręce
aż posypały się iskry
Iskry wznieciły płomień
który odtąd
wrzał przy tobie gromko niczym znicz odwagi
I stało się że inni przechodząc obok
odpalali od twego swe dawno zgasłe znicze
I stało się
                        glob cały wybuchnął kosmiczną hutą
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

Stoję teraz zlękniony u płonących przestworzy  nasłuchując skądś szczęku przetopionej w broń
woli

(Dano ci szansę)

I tak oto dobre intencje zmieniają Historię przekształcając się w niegodziwość. Pojęcia szlachetności, uczciwości, szczerości, wierności, honoru wymawia się i pisze tak samo, ale oznaczają już coś zupełnie innego. Wyginane przeciągami dziejów czynią człowieka podejrzliwym wobec wartości i pryncypiów, zmieniają hierarchie wartości, oddalają i pogłębiają samotność.
Czy ten zmienny, nie umiejący posługiwać się rozumem świat może być ak­ceptowany przez poetę? Przez wrażliwca, który gubi się widząc wygładzanie naturalnych zmarszczek Ziemi, podkopywanie jej fundamentów, usypywanie gór i zasypywanie mórz? Który za symptom Apokalipsy uznaje sytuację, kiedy to lasy kominów wypędzają ptaki na uroczyska dzikich ostępów, a samochód staje się bliższy od lokatora wspólnego mieszkania? Takiego stanu nie zaakceptuje nikt trzeźwo myślący, a cóż dopiero wrażliwiec, chociaż bynajmniej nie utopista. Taki ktoś będzie usiłował przestrzec bliźnich przed katastrofą, zarówno globalną jak i tą kameralną, czającą się w czterech ścianach mieszkania. Zarówno tą głośną, nadmiarem dźwięków powodującą głuchotę, jak i tę pogłębiającą nie mniej  samotną, wręcz intymną ciszę. Samotność która mimo dodatniego przyrostu naturalnego i gęstości ulicznego tłumu oddala, powoduje izolację stając się wiszącą nad nami lawiną. Tym groźniejszą, że coraz powszechniejszą, nicującą depresją i bezsensem. I co z tego, że pojawiają się coraz szybsze środki komunikacji, skoro coraz dalej nam do siebie, a telefoniczna i internetowa bliskość okazuje się być iluzją i ersatzem dobrej obecności. W takiej rzeczywistości łatwo popaść w zwątpienie i negację własnej ważności dla wszystkich i wszystkiego. W efekcie większość staje się gruboskórna i coraz bardziej obojętna, szeregi idealistów przerzedzają się uznając swoją bezradność, a inni zamykają się w sobie. Pozostają ci najgłębiej przekonani w swoich racjach i ratujący się przed wsiąknięciem w powszedniość w sposób dla nich optymalny. Wśród nich właśnie  poeci próbujący przeniknąć skomplikowanie rzeczywistości i szukając w niej własnej drogi. Wielu popada w dekadencję opisując bezradność i godząc się z niezrozumieniem, gorzknieją uznając się za niechcianych proroków. Ale są i tacy, dla których wątpliwości i ich rozsupływanie jest sposobem na życie; szukanie dziury w czymś, co zdecydowana większość uznaje za całość; których ratuje życzliwość wobec bliźnich oraz wiara w istnienie takich do których warto mówić, których warto słuchać i razem z nimi uprawiać poletko z nadzieją, że coś na nim wyrośnie.  Którzy starać się będą uświadamiać bliźnim zagrożenie, prosić o moment zastanowienia lub jak Sokrates
skłaniać do rozmowy:

Nie poddać Nie ugiąć
Nie dać się zmiąć zdeptać
zbezcześcić

                        Póki się jest
trwać wszelkiej zmowie na złość
na przekór ironię losowi
nieprzebierającemu
w środkach …masowego szantażu

 (Być)

Do takich właśnie poetyckich filantropów należy Stanisław Nyczaj, któremu świadomość ludzkich ograniczeń nie przeszkadza w uprawianiu głębokiej życzliwości i prowadzeniu poetyckiego monologu  z nadzieją na przekształcenie go w dialog:

Rozgoryczony
lecz jeszcze się łudzi
że ktoś kto  m o ż e
pamięta doceni
przetnie gordyjski węzeł paragrafów
                                               (Balon wdzięczności)

Ktoś może wzruszyć ramionami nazywając poetę nieuleczalnym fantastą i kolejnym w sztafecie naiwnych, ale może to właśnie on zapewnia względną psychiczną równowagę gatunku wywołując konieczną refleksję i choćby chwilowy wyrzut sumienia? Może tacy jak Nyczaj zajmują się archeologią poszukującą w człowieku prawdy i dobra? Ci pomijani przez innych filantropii, nieuleczalni malkontenci i spadkobiercy odwiecznych pięknoduchów śniących o lepszym, rozumniejszym i estetycznie wrażliwszym człowieku. I chociaż wiara ta w istocie wydaje się naiwnością, otwarte pozostaje pytanie, kim bylibyśmy bez ich obecności i gdzie zaprowadziłby nas przerost racjonalizmu?

Podpierając z uporem ten krnąbrny stół
o chwiejących się nieustannie nogach –
spoglądam ukradkiem
czy w odwiecznym wyścigu
po roziskrzonej trajektorii czasu
Nadzieja wciąż jeszcze ze
Zwątpieniem zwyciężyła
Choćby o włos

O włos co nie powinien
nigdy spaść ci z głowy –
święty gwiezdny promyk

Podpieram
Jak tylko mogę podtrzymują nasz stół
by wszystko z tak radosnym trudem nań wzniesione
o c a l a ł o

(Nasz wigilijny stół)

Szczególnie na współczesnym tle jawi się Nyczaj jako wyjątkowy filantrop, który z życzliwości dla bliźniego i wszelkiego przejawu Natury uczynił poetyckie credo. Jego wiersze, nawet te gorzkie, zawierają jednak wiarę, że ten optymizm w ludzką inteligencję jest przecież uzasadniony:

Człowiek
najszczęśliwszy traf
intuicji genów
(…)
Przemógł naturę
przeszedł samego siebie
Tylko patrzeć jak sprosta
w s z e l k i m oczekiwaniom
                                               (Człowiek)

Zwartego w wierszu optymizmu nie w stanie zachmurzyć wieloznaczność pojęcia „wszystkim”, któremu można przypisać treści zarówno  pozytywne, jak i zdecydowanie ujemne. Źródłem tego optymizmu jest już sama świadomość obecności w czasie i przestrzeni. Mimo świadomości własnej, podmiotowej mizerności:

Jestem
cóż z tego wszak
w  jednej chwili można
rozwiązać ze mną umowę o życie

Moja etatowa egzystencja
sprowadza się jedynie do
zastępowania tych
którzy na moim miejscu
radziliby sobie równie źle
jak ja
                                   (Umowa o życie
)

Poezję Nyczaja odczytać też można jak życzliwą radę, dobroduszne pouczenie i prośbę o znalezienie wspólnego języka, ustalenie znaczenia słów i umiejętności patrzenia sobie w oczy. Jego wiersze są przestrogą przed groźną samoalienacją, apelem o ograniczenie źle pojętej ambicji i powrót do dobrej woli. O rozwagę nakazującą podejmowanie decyzji po dopuszczeniu do głosu wątpliwości. Problem w tym, że coraz częściej ich nie mamy bo dominujący nas, powszechny racjonalizm skutecznie tłumaczy niemal wszystko nie pozostawiając miejsca na żadną niepewność. Tak oto pozbywamy się kolejnego narzędzia obrony przed popełnianiem następnych pomyłek. Proces tym groźniejszy, że wątpliwość to wszak środek dochodzenia do logicznych wniosków, podnietą do poznania argumentów przeciwnych i wyłuskania optymalnych odpowiedzi. Wątpliwości zmiękczają, przeciwdziałają fanatyzmowi i są oknem w ścianie oddzielającej od innych. To jedna z niedocenianych wartości dzięki której istnieje tolerancja. Tak właśnie pojmuje go poeta:  

Bardziej jeszcze niż kobietom
ulegamy wątpliwościom

gdy tylko się pojawią
nie umiemy od nich
oderwać umysłu

Każda z nich równie fascynująca
dla każdej warto by poświęcić
całą resztę życia

A jest ich przecież
tak wiele
i wciąż przychodzą nowe
wypełniają nasze głowy
wymiatają z szarych komórek
zasady normy powinności

Na komendę Superego
mięśnie lgną do posłuchu
Lecz cóż z tego
                        umysł zawsze
staje po stronie wątpliwości

(Wątpliwości)


Mimo uświadomionych i odczuwalnych dramatów jest Nyczajowa poezja apologią życia i stąd głęboka troska o jego ocalenie w optymalnej postaci. Nie oznacza to jednak marszu po czerwonym dywanie. W takim odbiorze przeszkadza nie tyle okresowe fatum, co szybka deprecjacja etapowych osiągnięć  i dopingujący przymus sięgania po więcej. Tak uruchamia się mechanizm ciągłego niezadowolenia, zazdrości i zawiści wobec obficiej obdarzonych przez Fortunę. Tak powstaje i pogłębia się wada wzroku w postrzeganiu  świata i ocenie innych.
Po postawieniu diagnozy rodzi się pytanie, czy Nyczaj wie, jak należy dobrze urządzić świat? Takie oczekiwanie byłoby zbyt daleko idące i narażające poetę na posądzenie o megalomanię. Nie siląc więc  na ryzykowną odpowiedź i poprzestając na własnych wątpliwością nie ustaje w próbach znalezie­nia wyjścia. Rolą poety jest swoista prowokacja, zachęta do podzielenia jego racji lub wywołanie sprzeciwu:

Mówię choć nie słuchacie nazbyt uwolnieni
od prawdy piękna dobra wyzwoleni z wiary
nadziei i miłości Wciąż mówię nie wątpię
że zdołam was na przekór
i do końca zbawić
                                               (Współczesny wieszcz)

Optymizm optymizmem, ale wiara w przyszłość to jedynie część życia, które łatwo przysypują popioły doświadczeń. Odpływa chwilową pewność siebie i znowu zmierzyć się trzeba z poczuciem własnej niemocy. Tym dolegliwszej, że w przypadku poety amplituda emocji przypomina wejście na wierzchołek góry, a potem skok w przepaść. Twarde słowo wypiera językowe subtelności, dosłowność metaforę, a poeta traktowany jest jak muzealny eksponat:   

Przyszłość jest  f a n t a s t y c z n i e  naukowa                               to nas wzrusza a nie wiersz liryczny
Sentymentalny naiwny bezbronny
(nawet kobiety gardzą lirnikami)
           
                        (Z dedykacją naszym czasom)

Na szczęście w porę otwiera się spadochron potrzeby napisania kolejnego wiersza i nadzieja, że jednak będzie komuś potrzebny. Sinusoida znów wspina się powyżej osi przechodząc w stan sacrum. Optymizm przeplata się z niewiarą w przyszłość, ale za chwilę pojawia się nadzieja, że złe drzewo wydaje dobry owoc i nawet na złym pniu da się zaszczepić szlachetny gatunek. Wszak u gatunkowego zarania byliśmy intelektualnym atomem, z którego powstała myśląca materia. Chyba że ewolucja ma kształt koła, a punktem wspólnym końca i początku będzie bomba atomowa? Wszystko jest możliwe, ale póki co:

Być czy też nie być Jednak
jakby nie było pomimo
wszystko za wszelką cenę
w dowód nadziei
b y ć


Poezja Nyczaja to modlitwa do bliźniego, prośba o podpisanie nowej umowy o bezpieczeństwo, życzliwość i dobrą obecność. Poeta zdaje się mówić bliźnim: “wystarczy, że obraca się Ziemia. Nie obracajcie jej i siebie prze­ciwko sobie?”  Wystarczy uruchomienie szarych komórek i mechanizmu samoobrony  aby za pomocą ocalającej Prawdy udźwignąć własny ciężar. Tyle, że: Prawda wymaga zaufania, a gdzie jej szukać, skoro :
                                  
Możesz liczyć wyłącznie sam na siebie Żegnam!-
Rzekł ze stanowczym spokojem Drugi Człowiek

                        (
Modlitwa do Drugiego Człowieka)

 Trzeba więc zacząć od odbudowania zaufania do siebie same­go? Być pew­nym własnych przekonań, zachowań, a przede wszystkim własnej odwagi0. Aby tego dokonać, trzeba byłoby prze­prowadzić kategoryczny bilans ustalający intelektualne manko. Trzeba byłoby przyznać się do znikomości swojej wiedzy, zanego­wać własną pozycję i dotychczas owy dorobek i zrewidować obraz samego siebie. Ilu z nas na to stać? Ilu z nas zdolnych będzie przyjąć do wiadomości, że nie jesteśmy tacy, za jakich się mieliśmy? Czy wystarczy chęci zasypania przepaści między tym, kim jesteśmy, a tym jakimi powinniśmy być? Czy nie przerazi nas podróż do Ideału? Ilu z nas przyzna rację poecie przekonanemu, że:

Koń co rży w tobie
każdy widnokrąg przesadzi
(Być)

 Na szczęście spolegliwy poeta trzyma się ziemi nie wymagając od nas przekraczania granic niemożliwego. Mimo dozy idealizmu, pozostaje jednak realistą, a znając ludzką ułomność, wymaga od nas dużo mniej niż bardziej radykalni bakałarze. Rozsądnie miarkuje oczekiwania, a wszelkie sugestie kieruje pod adresem tych, po których może spodziewać się odzewu; którzy są w stanie przełamać ten ludzki większy od Odwagi Strach (Nad wodą wielką i czystą).
 Pomaga mu w tym wiara w człowieka, który:

            Przemógł naturę
            przeszedł samego siebie
                Tylko patrzeć
            jak sprosta
            w s z e l k i m  oczekiwaniom
                                               (
Człowiek)

I choć owa “wszelakość” pojmowana może być w kategoriach dobre­go i złego, dochodzenie do Prawdy przeważy szalę na korzyść pierwszego. W końcu człowiek:
                                  
                                   Dopnie szczytu
                                   nikt go więcej
                                   nie poniży
                                                                       (Taternik)

 Stosując taką wykładnię tej poezji, trudno nie podzielać nadziei poety, chociaż zdarza się, że w tym samym wierszu daje nadzieję i ją odbiera.  Zdarza się bowiem, że poeta ulega charakterystycznej dla naszych niespokojnych czasów huśtaw­ce nastrojów, kiedy to koniunkturalne normy i mody zastępują kanon wy­próbowanych wartości i poddają w wątpliwość nasz instynkt sa­mozachowawczy. Czasu, który jak może nigdy dotąd potwierdza pogląd, że Historia jest Syzyfem wtłaczającym w nas mądrość, która z większości natychmiast uchodzi. 
 Można więc zaryzykować twierdzenie, że Nyczajowi ideali­stycznie marzy się oparcie ludzkiej egzystencji o szkielet wspar­tych na Prawdzie uniwersalnych wartości, co zbliża go do wy­znawców filozofii prawa natury. Ale jedynie co do zasady, bowiem nie będąc naiwnym nie wierzy w możliwość powrotu do Edenu. Możne dlatego, że mimo biblijnej przestrogi wciąż smakują nam jabłka z zakazanego drzewa mądrości? A może raczej z powodu braku definicji mądrości, którą każdy pojmuje inaczej? Przyjmując deistyczny, wzmocniony teorią spiskową punkt widzenia można też podejrzewać, że skoro mieszając języki Bóg podzielił budowniczych Wieży Babel, tak, przeciwdziałając ludzkiej mądrości ujął mu rozumu.  Dlatego mimo stosunkowo długiej ewolucji wciąż nie zanosi się na Wielki Wybuch Intelektu.
Dla przeciętnego zjadacza codzienności może to wydać się dziwne, ale ta namiastka wiary w człowieka wystarcza poecie aby nie stał się zdeklarowanym dekadentem lub choćby głębokim pesymistą. Jeśli bowiem problem dotyczy człowieka, w nim samym szukać należy siły zdolnej do jego eliminacji. Dlatego chociaż poeta kwestionuje wiele ludzkich poczynań, nie pozbywa się nadziej na intelektualne przebudzenie.  W końcu określenie człowieka jako istoty rozumniej do czegoś zobowiązuje.  Jest więc nadzieja, że ze swojego postępowania potrafił będzie wyciągnąć pouczające wnioski, a każde negatywne doświadczenie potraktuje jako prowokację do kolejnego etapu batalii o Prawdę:
 
Tak chciałbym
dalej
jeszcze dalej

Wiele
bardzo wiele obiecywano (…)
a tu                
ledwie uszedłem parę słów
twardym murem stanął przede mną horyzont

Bezradna pamięć
Myśl na próżno plądruje niewiadome zgliszcza
W oczach jedynie skądś daleki dźwięk
dźwięk w samą porę

– Próbuj
Za wcześnie odwrót
Nie takie rozstępowały się horyzonty
                                   (Pierwszy horyzont)


 W tym sensie Nyczaj jest więc bezpieczny. Nie rozpłynie się, nie uleci na skrzydłach euforii ani nie da się zniechęcić  kolejnym  fatum. Nie podzielając idei o  knujących przeciwko człowiekowi widmach mrocznych sił pozazmysłowych, wciąż widzi szansę na ludzkie samodoskonalenie. W poglądzie tym zbliża się do ideałów Buddy. Brak deistycznego wymiaru pozytywnie upraszcza jego poezję i oddając człowiekowi ster jego własnego losu, w pełni ją humanizuje uznając prawo do popełniania błędów :

Nauka tutaj trwa okrągłe lata
Historia nie uznaje żadnych przerw ni ferii
Więc być może jesteśmy  po prostu  zmęczeni
I być może to właśnie
usprawiedliwia
wszystkie nasze błędy

Istotne jest, że ze swoim przesłaniem poeta nie zwraca się do człowieka z  cenzusem wieku, wykształcenia, światopoglądu lub miejsca zamieszkania, ale do każdego z nas. Zdaje sobie sprawę, że u zarania cywilizacji źródłem wiedzy była najprostsza nauka w postaci doświadczenia i zdrowego rozsądku więc chociaż rozwój intelektu uczynił nas istotami bardziej skomplikowanymi, zasada pozostała ta sama. Tym bardziej, że naszym sojusznikiem i wrogiem pozostaje drzemiący w nas atawizm powiększony o egoizm i brak umiejętności przewidywania skutków naszych poczynań. Zapędzeni w kozi róg materializmu odpadamy od Natury:

Odsunęliśmy się od pól
Odgrodzili od drzew murami
Szybami odpornymi na szum i śpiew
(…)
Rozpędzone taśmociągi jezdni
przewożą  n i e s k a ż o n e tlenem mózgi nasze
w zacisza laboratoriów
w gabinety wszechwładnego
Intelektu
(…)

Ale stawiając się w pozycji życzliwego obserwatora, poeta nie odprawia sądu nad człowiekiem. Poza tym trudno o obiektywizm skoro dotyczą one także jego samego. Raczej czuję się zaniepokojenie  stanem aktualnego etapu ludzkiej mądrości i pewności siebie, które urwawszy się z logicznego łańcucha zaczynają działać przeciwko niemu. Mamy więc do czynienia z dyktatem pospiesznego, egoistycznego, wyrwanego z kulturowego kontekstu,  komercyjnego i miałkiego intelektu nad Intelektem pisanym wielką literą, posadowionym na cywilizacyjnym fundamencie procesem uprawiania rozumu.  Bo przecież, mówi poeta:

Nie po to
                        Wykrywszy
Sformułowałem to prawo
By ono natychmiast oderwało się ode mnie
I przejęło bezwzględną władzę nad Naturą

Nie po to Nauko

Wszak to bezprawie

(Bezprawie)

Wróćmy jednak do wiary w siebie, która jest wszak warunkiem ko­niecznym do odzyskania zaufania do bliźniego. Wiersz “Krok w krok za sobą” jest obrazem walki z własnym wielokrotnym bytem.:

Oto nie dalej jak wczoraj
ciarki mnie przeszły
gdy usłyszałem Swój głos

Bo wbrew pozorom, w życiu nie jest się wciąż tą samą osobą, ale kilkoma połączonymi pokrewieństwem Czasu. Często zdarza się, że kolejne „wcielenie” tak bardzo oddala się od kogoś, kim się było wcześniej, że trudno się w sobie poznać, a tym bardziej zaakceptować. Tym bardziej, że wspomnienia nie wywabiają wszystkich plam, a odpowiedź na pytanie czy było się mądrym, dobrym człowiekiem oscyluje między egoizmem, a próbą spojrzenia na siebie z pozycji wroga. Podeszły wiek jest surowym sędzią naszych wcześniejszych dokonań, a adwokat podnoszący nasz brak doświadczenia brzmi dość niewiarygodnie. Logicznie patrząc, każde życie może stać się Odyseją, a zbyt wczesne określenie jej celu ociera się wręcz o zuchwalstwo. Niektórzy przewodnikiem w życiowej podróży czynią Boga, ale On zazwyczaj milczy uznając, że milczenie bardziej  mu się opłaci. Można przeklinać Los, ale z pobłażaniem patrzę na osoby zgłaszające pretensje pod jego adresem, zapominając o swoich wątpliwych decyzjach. Zadziwiają mnie ludzie, którzy mimo słusznego doświadczenia wciąż wierzą w happy end. Życie jest bowiem powolnym wchodzeniem w mrok, a jedyną bronią przed strachem jest polubienie ciemności i prawdziwej samotności, która zaczyna się wtedy, kiedy przestaje się słyszeć samego siebie. Dlatego prawdziwą życzliwością wobec bliźniego jest podanie mu słowa. Choćby po to aby nie musiał zaznać swojej wewnętrznej ciszy. Właśnie temu służy rozmowa. Tym bardziej, że urodę, wzrost, tuszę łatwo ocenić wzrokiem, ale poznanie zawartości czyjegoś rozumu  wymaga co najmniej  jednej rozmowy. Najlepiej w porze obrachunków, które zazwyczaj się nie bilansują:           
                                                          
Mówię choć nie słuchacie nazbyt uwolnieni
Od prawdy piękna dobra wyzwoleni z wiary
Nadziei i miłości Wciąż mówię nie wątpię
Że zdołam was na przekór
I do końca zbawić
(Współczesny wieszcz)


Może właśnie na tej (naiwnej) wierze w moc sprawczą swoich słów oraz wrażliwość bliźniego polega filantropia poety? Tego kogoś z niespokojnym duchem, spowiednikiem świata, a zarazem jego penitentem. Wiara wynikając z przekonania, że skoro jemu udało się ocalić wiarę, nadzieję i miłość, potrafią to uczynić także inni.  Bo nawet własna metamorfoza nie musi być sprzeniewierzaniem się wczorajszym ideałom. A od osądzenia siebie nikt nas nie uwolni:

Piszę wiersz na odwrocie dawnego wiersza
wiersz niepodobny
surowy nagi

Przez szorstkie odwrocie słowa kolą gładź
dawnej naiwnej ufności

Nikt mnie wszak sprawiedliwiej
niż ja sam nie osądzi
że tak łatwo dałem się Muzom onegdaj…

(W odwet)

Ale odpowiedź i tak nie będzie ostateczna, bo nawet nasza największa ziemska mądrość kończy się znakiem zapytania. Dopiero:
           
W snu zenicie
Spełnia się dopiero nasza wzajemna
nieposkromiona tajemnica –
aż do zawrotu wszystkich zmysłów

Pozostawiam bez komentarza, z retorycznym pytaniem::

Kto  w z g l ę d n o ś ć  przewątpi?
                       
Jan Adam Borzęcki


PS. Ten tekst miał być niespodzianką na osiemdziesiąte urodziny Poety (9 stycznia 2023), ale Stanisław znowu okazał się szybszy i odszedł nie dając mi satysfakcji wymiany poglądów. Bardzo żałuję, bo na mojej literackiej drodze był prawdziwie milowym, kamieniem – jako poeta, krytyk, wydawca, ale przede wszystkim życzliwy, dodający otuchy oraz pokazujący sens pisania, Przyjaciel. Dziękuję Staszku…

(…)
        Stanisławowi Nyczajowi
Są poeci
którzy polują na słowa
biorą je w niewolę
i łamią kołem przerośniętej ambicji

Są też tacy
którzy je oswajają
i jedzą z nimi z jednej miski

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko