Stefan M. Żarów – wiersze

0
69
Filip Wrocławski
Filip Wrocławski


xxx

przez pokolenia doskonalili łowy
pełzali na przełaj bezkresem
wiatr smagał ich myśli
pożądali ziemi
język i kulturę pobratymców
upijali się krwią
wódką
piołunem
samogonem
wyważali drzwi i przestrzenie spokoju

teraz prężą muskuły
nadymają stalowe i elektroniczne hufce
żonglują zegarem hipersonicznych pocisków
przeciw butelkom z koktajlem ognia

pożoga pochłania życia
bryluje wokół czarny korsarz
współczesny produkt z genem przeszłości

biały gołębiu pokonaj strach
gnuśność i opieszałość człowieka
przyfruń z gałązką oliwną
przesłaniem pojednania
znakiem pokoju  


czytanie pieśni uchodźcy

samotność przyjaciółka opuszczenia
płaczący
wchodzą w wojenną dojrzałość
zainfekowani strachem
z plecakiem traumatycznych doświadczeń
na ścieżce ku wolności

kiedy patrzę na zaśnieżony poranek
krystaliczną biel przebudzenia
słucham ciszy
w której daleki głos zmarłego ojca
wspomnieniem wojennych przeżyć
to masz za sobą
eleganckich cyników oddającym się używkom
wykształconych na klasycznych uniwersytetach
i tych dodających sobie animuszu
na klawiszach automatów śmierci
to twój song młodzieńczy
przyobleczony powojenną rzeczywistością
nasz zaczyna pobrzmiewać w codziennych przekazach
doświadczeniach imigrantów
to karma nienasyconych wyrwała ich z domowego ciepła
dopełnienie pustki w odgłosach upodlenia człowieka

kiedy patrzę na poranną biel
przed oczami mam niepewność podszytą morzem krwi
gruzu i odoru unicestwienia
pomimo srebrzystego wieku
jeszcze mam w sobie chłopięcą beztroskę dzieciństwa
barwne kwiatowe łowy
lot motyla
przedwieczorny śpiew kosa zamiast paraliżującego
świstu pocisku

wieku elektronikusa co przyniesie nam kolejny dzień
co jest ideologią a co trollingiem


xxx

jeszcze chwila
jeszcze oddech
jedno spojrzenie
jedna nić zwana życie
głuchy odgłos
odczuwalny ból
ciepło
odwrócona karta przeżyć
jeszcze osunięcie się
horyzontalny ogląd

tyranów rodzą ziemskie kamienie
skondensowane mózgi
ciśnie uwierającego neurony
z defektem maniakalne wielkości

jeszcze ogarnia nas poranne słońce
jeszcze wyprostowani wychodzimy w dzień
jeszcze emanuje uśmiech
jeszcze…


pomiędzy

być człowiekiem na pustym przedpolu
być żołnierzem zachować człowieczeństwo
pomachać bezkresnej przestrzeni
zapomnieć o swoim istnieniu

przeobrazić się w ciszę


przed nowym

jeszcze zima otula ziemię
nagie konary wirują przestrzenie
jeszcze spokój
chwile odetchnienia
jeszcze
czas na ucieczkę
natłok myśli
jeszcze tutaj pomiędzy innymi
czekanie na nieuchronne

kiedy rozerwie nas odgłos syren


teraźniejszość

przed świtaniem
kanonada
świszczący oddech pocisku
śnią chłopcy o wojennych grach
szablonowi sztabowcy kreują rzeczywistość
dzieci co białe przedpole mroku
rozświetlają kulami ognia
fosforu
próżniowym zjadaczem tlenu
ucieczka przebudzonych
wyrwanych z sennych podróży
żywych
pokaleczonych dusz nad polem kanonady
ślady
ślady
ślady zbrodni
oczy pozostawione na płacach i w zaułkach
rozdzierający ból żywych


tu

niebo rozwarte dźwiękiem
samolotów
rakiet
pocisków
zdeformowanego lotu

zainfekowane idee
znacznie powyżej średniej anormalnej krzywej
wszechwładca  

śmierć rozpostarła skrzydła
panuje nad dowolnością wyboru
zabijanie normą codzienności
transportery
działa
czołgi pozbawione obrotowych oczu  

czy jest szansa by pożyć dłużej


krople myśli

było wielu poetów
piszących poranne wiersze
podrośli
wypięknieli
przenoszone buty porzucili w rosie

tych poetów
rozwieszonych strof
przestrzennych
wypełniających nasze spostrzeganie

odeszli
pozostawili codzienne przebudzenie
świt
poranne zorze

zamienili strofy na żołnierskie kamasze
oni
rozciągnięci na przestrzeni przedpola

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko