Tadas Žvirinskis – sonety

0
121
Fot. z archiwum autora

Tadas Žvirinskis jest jednym z najciekawszych i najwszechstronniejszych litewskich pisarzy średniego pokolenia. W ubiegłym roku prezentowaliśmy na łamach dwutygodnika jego fabularyzowany dziennik studencki z czasu odzyskiwania przez Litwę niepodległości Manuscriptum discipuli. Jest też znawcą i znakomitym tłumaczem polskiej poezji.
Obecnie przedstawiamy wybór sonetów Tadasa ze zbioru Sonetariumas, zawierającego krótkie cykle tematyczne.


Węgierska 25

Już tu składziki niziutkie nie stoją
Przy długim murze przycupnięte w ciszy.
Tylko na strzępy zdartą pamięć moją,
Jak rybę, złe spojrzenia nuworyszy

Patroszą, podejrzliwe, z każdą chwilą.
Miejsce to samo, lecz czas inny zgoła.
Wierzby gałęzie ku ziemi się chylą
I beznadziei odór trwa dokoła.

We śnie wciąż zjawy piwniczne mnie trawią:
Przechodniów nogi, żółta szafa blada.
I mętne światło, co przez okna wpada.

Deski podłogi, piec, który się wali.
A także ludzie, co ze mną mieszkali…
I żal, że więcej tu się nie pojawią.

Z cyklu Wileńskie przystanki

Pandemią po moście

Na moście w Šventoji błękitne sumy
Gołębiom pozostawiły schronienie.
Na brzegu kaczek przycupnęły tłumy
Lekko sfruwając, gdzie jesienne cienie

Znienacka znikły stamtąd, gdzie wyruszę,
Choć wciąż kalendarz lato pokazuje.
Ziele nakłania, by ukoić duszę,
A ta hulanek pokusę wciąż czuje.

Weź głębiej w piersi świeże morskie tchnienie,
Odrzuć precz maskę i odśwież swe ciało.
Teraz kościoła wieżę okazałą

I dach srebrzysty muśnij swym spojrzeniem,
Co zza gałęzi wygląda nieśmiało…
Życie wszak – Boga żartem się ostało.

Z cyklu Westchnienia z Onikszt

Nocny sonet

Nocą mi nieraz bywa niewesoło,
Nocą mi czasem niepokój doskwiera.
Gdy wrzód księżyca rozlewa się wkoło
Brać lunatyków w drogę się wybiera.

Tracą swą barwę podwórkowe koty
I ptaki milkną. Za to nocne marki
Mając w pogardzie słodkie snu pieszczoty
Brną zapalczywie w nocy zakamarki.

Pokornie gasną dzienne namiętności.
Złość, beznadzieja w letargu się snują…
Dusza się nocną ciszą poi chciwie –

Nie baczy wcale w swej obojętności
Czy jedno serce z drugim się miłują.
Wkrótce ją niebo pochłonie leniwie.

Z cyklu Od zmierzchu do świtu


Idy marcowe

Wiosna – stylistka wykwintna, nić przędzie
Barwną i ziemi siwiznę rozgrzewa.
Żyje przyroda. W ludziach miłość śpiewa.
Cykl się powtarza. Tak jest. I tak będzie.

Szaleje wicher – z każdej myśli wszędzie
pleśń beznadziei i lęku rozwiewa.
Znów wśród fiołków miło w cieniu drzewa
siądziemy. Tylko marzec w dzikim pędzie

Leniwe serce me wzruszy od nowa,
A promień słońca oświeci te rymy,
Które się przyjąć da tylko po dwa.

Ucieszy duszę liczba dwucyfrowa,
Bo lepsze dwa niż jeden… Więc stworzymy
Tę liczbą dwucyfrową ty i ja.

Z cyklu Pandemia


Czasu nie ma

Dzień nowy, lecz nie nowa mara.
Noc nowa się powtórzyć może.
Starą ziemię stary pług orze.
Starych wilków wataha stara

Staruszkę pszczołę kłem ugodzi…
Serce młodości doda wiary:
Wszak ogień młody, a lód stary,
Jeden drugiemu nie dogodzi.

Bóg Ra między wieżami dwiema
Jak między biegunami pląsa.
Wszechwładna kucharka się dąsa

I nuci mantrę, żeby stąd
Już Anubisa brać pod sąd.
A gdzież ten czas jest? Czasu nie ma!

Z cyklu Mała apokalipsa

Przełożył Paweł Krupka

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko