Lockdown
w południe zadzwoniła przyjaciółka
mieszkająca pod miastem
oznajmiając że obcięła gałęzie tui
od strony przeznaczenia
zagrabiła ogród marzeń
a potem jeszcze umyła
myjką karchera
dom od frontu
choć dzisiaj przechodził jej ulicą
tylko jeden człowiek
bo wczoraj stróże prawa
wlepili mandaty trzem chłopakom
którzy przed działkami spotkali się
na urodzinową pizzę
z okazji jutrzejszych urodzin
jednego z nich
stanęłam z komórką na balkonie
stąd widać lepiej
jak decydentom troska
pomieszała się z absurdem
zawinięta jak wąż kolejka przed sklepem
faluje słania się burzy
wrogość warczy i z sykiem wypuszcza
powietrze hamując się by sąsiada nie opluć
w mediach społecznościowych
młodzi ze swadą obwiniają starszych
że zajęli dogodne godziny w sklepach
zamiast wstać karnie o świcie
i nie zakłócać im rytmu dnia
nasz świat się kończy
mówi stara nauczycielka do sąsiadki
która postawiła jej zakupy pod drzwiami
ludzie stają się bezwzględniejsi niż wirusy
29.5.2020
***
oddech morza na plecach
tłumi krzyk mew
które lądują znienacka
i przechadzają się beztrosko
wśród czyhających na słońce
plażowiczów
woda zachłannie acz przyjaźnie
liże zmęczone stopy
które odciskają się jak pieczęć
w nabrzeżnym piasku
i zostawiają w tyle
lęk zaszczepiony przez pandemię
bezkres morza gasi
tlący się w mózgu
płomyk niepewności
chociaż na czas spaceru
łykacze jodu i morskich pejzaży
trzymają zalecany dystans
a towarzyskie ptaki stąpają
za nimi krok w krok
próbując nawiązać tak niewskazany
teraz bliski kontakt
przyroda zbliża wyraźnie
do siebie te
dwa krzykliwe gatunki
morze jak u Ajwazowskiego –
połyka ostatnie
promienia słońca
i zaprasza do gry
w poczucie swobody i beztroski
28.6.2020
***
nad wiślaną zatoką
powoli budzą się
śpiące w porcie łodzie
pierwsze promienie słońca
przebijają siwe obłoki
i igrają w piórach dzikich kaczek
które spędziły noc
na betonowym nabrzeżu
ryby bez maseczek
wystawiają otwarte pyszczki
nad jeszcze senną wodę
za chwilę wypełzną ludzie
z czeluści hoteli kwater i łodzi
by ustawić się w kolejce
po złowione w nocy ryby
a potem pobiegną przez las
by utopić w morzu
doskwierającą codzienność
i upierdliwego wirusa
6.2020
Niedotlenienie
zabrakło tlenu
nie tylko w szpitalach
powietrze gęste
i lepkie od lęku
niepewność wibruje
na łączach telefonicznych
strach skrapla się
jak niespodziewane łzy
i osiada na słuchawkach
drzwiach do jutra
ulica dyszy
płuca miasta się kurczą
ministrowie uparcie
jak szczerbaty pierwszoklasista
powtarzają
że reagujemy w pandemii
najlepiej na świecie
a chór młodzianków śpiewa
jest fenomenalnie
choć z dnia na dzień
rośnie liczba zakażeń
i niepokój wcale się nie zwija
ani nie wypłaszcza
ulica z trudem łapie oddech
i odwraca szarą ze zdumienia twarz
brak tlenu wydobywa surrealistyczne
obrazy jakby spod pędzla Chagalla
nadzieja chyłkiem oddala się
w niewiadomym kierunku
12.11.2020
Projekt
Bóg zaprosił mnie we śnie
na małą przejażdżkę
raźnie potoczyły się
koła bryczki
po niebiańskim bruku
zewsząd dobiegały
anielskie chóry
i dźwięki nieziemskiej muzyki
gwiazdy bawiły się
w berka z większymi planetami
na kwietnej łące
ciągnącej się obok
boskiej trasy
święci zapamiętale grali
w dwa ognie
a na równym jak stół chodniku
archaniołowie szykowali się
do wyprawy na ziemię
nagle harfy i cytry
oniemiały
smyczki stanęły dęba
anioły przestały
poruszać wargami
i stuliły skrzydła
rumaki ciągnące pojazd
runęły na kolana
stała się cisza
którą zburzył głos Boga:
spójrz jak na tej
błękitnej planecie
ludzie się szarpią tłoczą
walczą
w kolejce po okruch szczęścia
czy obietnicę obfitości
wypluwając przy tym z gniewem
ostre raniące słowa
podobno w moim imieniu
obrzucają się nimi
jak odbezpieczonymi granatami
ostentacyjnie
poprawiając maseczki
na przybrudzonych sumieniach
jaka szkoda że zapomnieli
iż wysłałem im przed laty syna
by nauczył ich miłości
współczucia i miłosierdzia
nie mogę patrzeć
jak niszczą od rana do wieczora
to co on zasiał
ruszajmy: szepnął
i zamknął zdecydowanie
podwoje nieboskłonu
a potem westchnął:
nie wypalił mi ten projekt
20.8.2020
Andrzejkowe wróżby 2020
w tym roku wróżby bledną
rozłażą się po kątach
trudno je zmieścić
w klatce kamery
kocha*lubi*szanuje*oświadczy się
zastępują inne liczmany
wkrótce minie*spokój*odrodzenie
zzipowane emocje
przedzierają się po łączach
wpatrzone w ekran oczy
ciekawych niewiadomego
rejestrują jak strumień
roztopionego wosku
kapie niczym łzy przez ucho
starego wróżebnego klucza
skupieni przy ekranach
w milczeniu
śledzą formujące się kształty
w misce wody
wosk zastygł
ale w niczym nie przypomina
figur z londyńskiego gabinetu
madame tussaud
mistrzyni ceremonii
obraca delikatnie w palcach
giętki symbol przyszłości
rzuca cień na gładką
jak całun ścianę
zaczyna się misterium
odczytywania wróżby
patrzcie patrzcie – szepcze
– zaraza odlatuje
ze ściany wyłania się
kolejny obraz
płyną głowy w maseczkach
nad nimi rozpościera się wielki obłok
a może peleryna demiurga
wyżej unosi się rój
spłoszonych pszczół
współczesna pytia
rozgrzewa następną porcję wosku
w rondelku przeznaczenia
płomienie grubych świec
przyjaźnie liżą powietrze
niepokój powoli znów zbija się
w jednolitą wyraźną figurę
ni to psa
ni to jednorożca
niepewna przyszłość chybocze
na ścianie i zwodzi
niewyraźnym kształtem
znów pszczoły – szepcze wróżka
– ale patrzcie płyną już spokojnie
rozpostarły szeroko skrzydła
i płoszą nietoperze
ze ściany nieśmiało przebija się
smuga nadziei
29.11.2020
***
Pamięci Jerzego Kosmowskiego
znikąd nie dobiegały
dźwięki trąb ani chóry anielskie
nie rozstąpiły się obłoki
błyskawice nie rozerwały
nieboskłonu
kiedy opuszczałeś ciało
towarzyszyła ci tylko
muzyka obcych
świszczących oddechów
na szpitalnej sali
zbudziliśmy się
wtedy w środku nocy
i usiedliśmy niemal
jednocześnie na łóżku
jak lunatycy
miałem koszmarny sen
odezwał się andrzej
zapalając nocną lampkę
śniło mi się że umarłem
i byłem na własnym pogrzebie
rano telefon zapłakanym
głosem jego siostry oznajmił
w nocy odszedł tato
a my pod kluczem wirusa
nie mogliśmy nawet
odprowadzić cię na cmentarz
kiedy przymykam powieki
ciągle widzę jak się krzątasz
po mieszkaniu jak opisujesz
starannym pismem kartografa
produkty i układasz je w lodówce
tłumacząc że mama widzi
już tylko kontury mebli
jak potem siadasz w fotelu
i przeglądasz książkę o powojennej
warszawie którą ci przynieśliśmy
o tu mieszkałem w czasie studiów
pokazujesz budynek na zdjęciu
tu było moje okno
tak trudno uwierzyć
że twój uśmiech już nigdy
nie otworzy nam drzwi
mieszkania na ochocie
30.1.2021
Senne wojaże
tęsknię za podniebnymi podróżami
za warkotem zdyszanych samolotów
za gwarem i pośpiechem lotnisk
ale brak mi też kilkudniowych
wypadów do kazimierza czy nałęczowa
wędrówek labiryntami wąwozów
i kawy parzącej usta
w galerii mietki łazorek
na kazimierzowskim rynku
ciastek w nałęczowskiej
ewelinie gdzie nie tylko
duch bolesława prusa snuje
się nocami ale
rysunki i obrazy znajomych
karmią oczy
brak mi rozmów z przyjaciółmi
którzy wpadali tu z gorącymi wierszami
czy jeszcze pachnącymi farbą
książkami
rodzi się nowa filozofia rzeczywistości
powiedziałaby pewnie
profesor maria szyszkowska
podpisując kolejną książkę
w swojej ulubionej kawiarni
dziś w nocy
sen przeniósł mnie na filipiny
gdzie jak przed laty
przechodziłam wysoko w górach
wolniuteńko
krok po kroku
przez wiszący most
a w pobliżu pociły się ze strachu
gorące siarkowe źródła
14.2.2021
Świt
Ewie Pilipczuk
za oknem świt
rozsuwa grube kotary
nieoczekiwanej mgły
i rozwiesza je jak pajęcze sieci
na gałązkach tui i świerków
w sąsiedzkich ogródkach
gotowa scenografia
do współczesnej sztuki
o tajemnicy natury
koniec patrzenia i wietrzenia
wyobraźni – decyduję
i sennymi jeszcze palcami
włączam radioodbiornik
głos spikerki sprowadza mnie
w pandemiczne koleiny rzeczywistości
informacje o trzeciej fali zarazy
kaleczą bębenki w uszach
i płyną jak lodowe kry na wiśle
pod płockiem
do drzwi dnia puka
cichutko niewiadome
chyba pora nastawić się
na odbiór pozawerbalny
i zalać dźwiękami emocje
jak herbatę wrzątkiem
25.2.2021
Nocne wizyty
przyjaciele i znajomi
których wirus zagarnął
podstępnie i nagle
coraz częściej pojawiają się
nocami pulsującymi żalem
aby nie spłoszyć snu
stąpają na palcach
i rozkładają ostrożnie
na stole do pracy
wydruki z komputerów
pomazane rękopisy
książki
obok stawiają bezgłośnie
obrazy rzeźby szkice
a talerze kielichy i tace
upychają na parapetach
oczyszczonych starannie
z kwiatów i bibelotów
znajome melodie cichutko
oplatają uszy
zaczyna się performance
wiersze i opowieści leją się
jak wino
z antycznych amfor
w czasie uczt poetów i filozofów
przed wiekami
obrazy tańczą na ścianach
i suficie w hiphopowym rytmie
rzeźby słaniają się
ze zmęczenia i nadmiaru
ziemskiego powietrza
trwa spektakl
słowo muzyka wizja
goście próbują kontynuować
niedokończone za życia
tematy
podpowiadać nowe olśnienia
przymierzają je do tu i teraz
jakby nie zaludniali już
innego wymiaru
aniołowie dyskretnie czuwają
przy wezgłowiu łóżka
żeby ktoś niepowołany
nie zakłócał tych rozmów
i nie mącił onirycznych
spotkań
9.5.2021
Poranny spacer
w zbudzonych z zimowego snu
tatarakach i trawach
ruszyła ku słońcu
i pulsuje głośno
zielona krew
słychać jak wiosna
przeciąga ramiona gałęzi
jak prostuje kręgosłup
w łodygach nadbrzeżnych trzcin
i pnie się coraz wyżej
rozsiewając wokół
mocny aromat ziół
który wywabia ospałe jeszcze
owady i płazy z kryjówek
słychać jak otwierają się
nieśmiało główki kwiatów
i wstaje poranek
idę wzdłuż rzeczki bełch
a za mną snują się wspomnienia
niczym dym z dogasającego
ogniska na pobliskiej polanie
z trudem uwalniam stopy
z sideł bluszczyka kurdybanka
i rozbestwionych pędów chmielu
przystaję przed kulawą kładką
i zarzucam wzrok
jak wędkę
w niespieszny nurt wody
pamięć podpowiada stare
magiczne formuły
i strząsam w leniwą toń
lewą ręką jak nakazuje rytuał
kłopoty troski lęki niepokoje
odpływają powoli
jak wianki w noc świętojańską
razem z zerwanymi na brzegu
młodymi listkami
aromatycznej bylicy i płatkami
zawilców i ziarnopłonów
niespodziewanie z dna rzeczki
jak z tafli starego lustra
wyłaniają się twarze
tych którzy nie mogli
nawet pożegnać się
przed odejściem
czy wywabiły je z niebytu
ptasie trele
z pobliskich olch
murmurando wody
i ledwo słyszalny trzepot
owadzich skrzydeł
podrywających się
do lotu w nieznane
czy tylko moja tęsknota
przyglądam im się przez chwilę
ale szybko zagarnia je woda
która nagle przyspieszyła
w płytkim zakolu rzeki
bocian skończył poranną toaletę
i zaczął majestatycznie
zaznaczać swoje terytorium
na podmokłej łące
oddalam się więc ostrożnie
żeby nie zakłócać
porannego rytmu przyrody
28.4.2021
Przylaszczki
Pamięci Ani, mojej siostry stryjecznej
kiedy powiedział
oczy masz jak przylaszczki
w promieniach marcowego słońca
podała mu dłoń
i poszła z nim
w otwarte na oścież życie
jego słowa uznała
za znak z zaświatów
bo podobnymi przed laty
obłaskawiała ją babcia
zgrali swoje kroki
ze spokojnym rytmem oddechów
i pochylali się z czułością
nad swoimi dniami i nocami
aż do poranka
w którym zabrakło jej tlenu
i covidowa karetka pognała
z nią do szpitala
w którym się urodziła pięćdziesiąt
sześć lat temu
po trzech dniach
jej płuca to była już
tylko galareta
oznajmił lekarz
ten którego wybrała
przed laty na godziny dobre i złe
wrócił ze zgaszonymi źrenicami
do osieroconego mieszkania
i zapalił świeczkę
która zapłonęła jak rozkwitające
na wiosnę przylaszczki
12.4.2021
Po szczepionce
dwa dni uśpione
zgrabnym wkłuciem igły
to przecież minie
powtarzam niczym mantrę
płynąc do łazienki
jak w spowolnionym śnie
twarde spotkanie z futryną
stawia mnie do pionu
będziesz mogła pojechać
z wnuczką nad morze
mamrocze w głowie
nadzieja
a może wreszcie polecisz
za siódmą górę siódmą rzekę
albo popędzisz na przełaj
z rozwianym włosem
późnej wiosny do tych
których nie widziałaś
już od roku
przekręcam się z trudem w łóżku
nie mogę unieść powiek
– jesteś rozgrzana jak płyta
kuchenna u babci – słyszę
i zapadam się w wilgotną
sadzawkę pościeli
jeszcze głębiej
wszystko płynie
razem ze mną
mocniej zaciskam powieki
bo nagły ból
szarpie mnie za włosy
obrażone książki
milczą na stoliku zamknięte
jeszcze trzy dni temu
rzuciłabym się na ten
całoczytelny stosik
łakomie
musisz coś zjeść – słyszę
i zamykam gardło
na wszystkie spusty
za oknem szemrzą
krople deszczu
muzyka natury usypia
mnie niespodziewanie
twój sroczy kurnik
protestuje głośno
na balkonie
że w miskach pusto
– dobiega mnie jakby
z oddali głos andrzeja
trzeci poranek witam
jeszcze drżeniem kolan
ale już chłodnym czołem
jak dziewięćdziesięcioletnia
sąsiadka człapię do kuchni
by rozniecić ogień
zaczyna się misterium dnia
po chwili
jeszcze na kanapie
zmagam się z bielą kartki
i opornymi słowami
ukrytymi w ośrodku mowy
parę godzin później
postanawiam nie odwoływać
zaproszenia na ogródkowy obiad
i niezdarnie szykuję się
do wyjścia
22.05.2021
Powroty II
wracam do domu dziadków
przycupniętego na wzgórzu
za parawanem bujnych drzew
dotykam czołem
rozłożystej wierzby przy furtce
uformowanej misternie
przez dziadka czułe dłonie
i jego scyzoryk pamiętający
jeszcze cesarza franza josepha
z przyzwyczajenia zrywam cierpkie
jak dziadkowa wieloletnia emigracja
owoce białej i czarnej morwy
przy płocie już trochę pochylonym
i zzieleniałym z tęsknoty
potem czuję na języku gruszkę
małgorzatkę o figowym smaku
której zaszczepkę przywiózł mu
przyjaciel z Bałkanów
a ona wzięła i się przyjęła
w tym kapryśnym klimacie
i co roku rodziła obficie
wielkie okrągłe owoce
stara aza idzie za mną
krok w krok
wreszcie zmęczona przystaje
nad sadzawką
w zdziczałym odrobinę sadzie
i zachłannie chłepcze wodę
siadam obok na brzegu
i zrywam zielone szable tataraku
ich intensywny aromat aż kręci
w nosie i przywołuje zapomniane
zapachy i barwy dzieciństwa
oraz śpiewny troskliwy głos
babci anieli zza światów
która rozsypywała je
na podłodze
w zielone światki
27.2.2021
Stan wyjątkowy
Bóg w koronie
z drutu kolczastego i żyletek
odepchnięty tak bezdusznie
skulił się pod zasiekami
i rozgląda się zdziwiony
co i rusz przecierając oczy
jesienną mgłą
nie rozumiem ludzi
szepcze zziębniętymi wargami
cokolwiek uczyniłeś maluczkim
uczyniłeś mnie
powtarzają liście na zdumionych
drzewach i żółkną gwałtownie
ze wstydu
i bezsilności
dokąd zmierza człowiek
pyta echo
straż graniczna dzielnie chroni
i uszczelnia granicę
zawraca w głąb lasu
nawet zmarznięte małe dzieci
w poczuciu dobrze spełnionego
obowiązku
to nie wystarcza słyszymy
trzeba postawić szczelny mur
zwarci i czujni
nie przepuścimy nawet mrówki
chyba że w dziobie
zabłąkanego nad granicą ptaka
łzy Boga mieszają się z błotem
deszczem i szronem
pod zasiekami umiera
cichutko miłosierdzie
nie ma kto mu
obetrzeć potu
ze zroszonego czoła
czy choćby napoić
nadzieją
może zwierzęta
pokonają strach
i jak wilczyca w starożytnym Rzymie
nakarmią i ogrzeją
wyziębnięte dzieci
własnym ciałem
10/15.10.21
—
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl