Muzyka
Odgłos mojego imienia
zagubił się w blasku słońca,
ta kruchość wobec słowa wszystko,
ta kruchość potrzebująca znaku ciszy
pośród nocy, kiedy nawołują się światła mieszkań
samotnych jak komety, od miliardów lat.
A jednak nie odmienia mnie nic
i pozostaję w muzeach gdzie wiatr
raz na wieczność poruszył rąbkiem sukni,
jednak nie wiadomo, czy zaraz nie stanie się to znowu,
czy sukni nie ożywi malarz światłocieni
jak wtedy, gdy był widział i odczuwał.
Mimo to szkoda, że wyraz wszystko
nie opowiada nam zgoła nic, i że to wszystko
wkrada się w nasze wnętrza złotymi nićmi mitologii,
tak nieprawdziwe jak muzyka, dając nam
jedyną nadzieję w tym, że ucho nie może
uchwycić końca dźwięku
Skrzydła
Suchy chleb z wodą,
jak wysoko na górach
eremy szarych mnichów
kiedy wychodząc z lasu
stajesz nad widnokręgiem
i staje się ten moment
gdy w piersi wtłacza się oddech
wynurzającego się obrazu,
kiedy jasność i ciemność łączą się,
a my odczuwamy tylko pszeniczny smak,
choć krew jest żywa i ciepła,
a jej rana stanowi wieczność nieugaszona.
Dlaczego nie więcej cierpienia?
Ależ my nie jesteśmy prawdziwi,
śniąc się sobie samym, cienie
skrzydeł archanielskich, które
przebaczają pustce.
***
Nie miejmy złudzeń, że ominie nas miłość,
albo ostateczność woli i starań
wraz z ich głębią naprawdę oceaniczna, bez metafory.
Jesteśmy dłużnikami rzecznych fal, które nas unosiły,
choć jest to wszystko, co w sobie nosimy.
W ciemności świeca gaśnie i nastaje próba,
czy jest w nas zgoda z mrokami,
jak przywdziany płaszcz filozofa
La Spectre de la Rose
Byłam raz wilida, która nocą
na cmentarzu nawiedziła młodzieńca
żałującego zdrady –
mój pocałunek był wtedy jak półksiężyc
o matowym blasku przechodzącym
przez kruchy cień obłoku…
Romantyzm dotarł zapomnienia.
Oto teatr pusty, gdzie tańczy
La Spectre de La Rose jednocząc się
z milczeniem nieobecnych
Wieże
Posuwisty, szeroki krok waltza,
kiedy unoszą się jedwabie i muśliny…
A nad nami wieże strzeliste, kamienne
szarpiące nieboskłony, raz szare, to znów błękitne…
Wieże dawne, które kiedyś płonęły,
a potem roznosiły świąteczny dźwięk dzwonów –
my jednak na płótnach impresjonistów,
z odgłosem obcasów na chodnikach,
które wydają się wieczne, a teraz
błyszczą w deszczu pod światłem latarni.
I ten cały krajobraz przebijający nasze spojrzenia
o Florencjo, Brugio, Wrocławiu –
jak blade akwarele sprzedawane
przez ulicznych malarzy,
kiedy to my trwać mamy w was,
a jednak jesteśmy jak ogniste strzały skierowane w mury,
które nie mogą ich zanieść ogniem —
Kiedy ukochany trzyma nas za rękę,
albo wylewamy łzy opuszczenia,
jakże chcemy być w was obecni,
o domy tajemne, powiernicy obietnic.
Jesteście aniołami wynoszącymi nas pod niebo,
ale trudno jest to wiedzieć kiedy nikt nie gra na organach
i na ławce leży zapomniany śpiewnik… –
wtedy jesteście naszym oddechem
w milczeniu, gdy umieramy
***
W moim życiu nie napisałam ani jednego wiersza
i nie ma we mnie nic z poezji
bo wciąż opisuję jedynie obecność
pustej przestrzeni we mnie,
która jest moim codziennym słowem modlitwy
tak sennie wypowiadanej, że przypomina
zamgloną panoramę oddalonego pasma górskiego
dokąd droga jest zbyt daleka i trudna,by zdecydować się
na długą podróż, ale codziennie o poranku, kiedy z tarasu
widać strome zarysy, moja myśl o nich jakby zbliża się do zielonego
zapachu zboczy zanurzonych w koronach drzew,
trawach i mchu, których jednak nigdy nie dotknę
Mater Dolorosa
Uwielbiona jako Pani cudów, Maryja,
czczona pod płaczącymi figurkami
i niezwykłymi obrazami
ocalajacymi narody
wydaje mi się wciąż niezrozumiana
w pokorze innej niż ta,
którą asceci starają się zdobyć przez ciągłe umartwienia
z, zaiste, niewielkim skutkiem.
Kiedy myślę o Maryi
raczej mam przed sobą wyobrażenie
pieluszek i karmienia piersią,
radość z pierwszych kroków synka
wśród trudu zadumy i trwogi
nad nieznaną drogą
i tylko dlatego sądzę, że Ona
jest prawdziwszą naszą matką
od tych, których piersi ssalismy,
pożądając ciepła i pewności
później nam odebranych,
kiedy możemy Janowi odnaleźć Ją,
naszą Mater Dolorosa, której Niepokalanie
spełniało się powoli wśród naszego pytania
o Droge, Prawdę i Życie
Lustra
Przedziwne, że samotność potrafi
wypełnić nas zupełnie i nie potrzeba nam wiele więcej
niż lustro jak uśpione jezioro,
a na nim jasne lilie wodne przypominające nam
o pełni słowa, która nigdy się nie dokona,
choć zabrzmi jak deszcz na powierzchni
i zarysuje krąg otwierający się powoli –
ta chwila przyjdzie jakbyśmy jeszcze mieli czas,
by usunąć spokojnie nad brzegiem,
kiedy ku szarym wodom pochyla się płacząca wierzba
i nasze poruszone lustra odbijają niewyraźne giętkość jej wici
jakby ich pokrzywiony obraz
był abstrakcją nas samych
Być
Być kamieniem na dnie strumienia
obmywanym w ciszy, oddając się
ociężałym wiekom pod przejrzystym
wygładzającym nurtem, który jak marzenie
pędzi do wielkiej wody świata
by tam stać się kolorem
głębokiego błękitu
***
Po długich nocach teologii
poznałam Ukochanego,
a On przyjął mnie jak z własnego żebra-
długo przystrajalam się na ten dzień
i gdy służebnica rozwarła drzwi, Ukochany
podarował mi suknię,
która jest piersią moją i talią
O autorce:
Ewa Katarzyna Skorupska Ur. w 1989 r. we Wrocławiu, we wczesnej młodości związana ze sztuką tańca klasycznego. Debiutowała w Pisarze.pl Obecnie mieszka w Belgii.