Krwawy tyran – Henryk VIII (reż. Pete Travis, 2003 r.) „… Z jego męskości drwił cały dwór…” – można wyczytać w wielu historycznych źródłach brytyjskich i nie tylko.
Królowa Bona – (serial, reż. Janusz Majewski, 1980 -1981r.) „… Na Wawelu tylko jej wola się liczyła…” – taką postawą dokuczała magnatom w Koronie i na Litwie
Napoleon i ja – (reż. Paolo Virzi, 2006) „… Nie lubił być drugim na wojnie i podczas pokoju…” – nawet na wyspie św. Heleny, podczas drugiego wygnania, gadano, że to go zgubiło.
Śmierć prezydenta – (reż. Jerzy Kawalerowicz, 1977r.) „… Nie dano mu szans szukania narodowego pojednania…” – napisano w gazecie następnego dnia po zabójstwie.
*
O czterech przywódcach, którzy marnie skończyli.
Krew się lała na Wyspach
Przed ścięciem na szafocie Anna Boleyn, ukochana krwawego tyrana, Henryka VIII krzyknęła: „… Błagam Boga i króla o litość… Módlcie się za władcę, bo to dobry, życzliwy i łaskawy człowiek…” To widzimy i słyszymy w filmie Pete Travisa, ale w licznych dokumentach – twierdzą historycy – łatwo też znaleźć opis innych faktów oraz relacji między królem i zrazu damą dworu Anną Boleyn. Trudno się doliczyć kochanek koronowanego tyrana. Kochał „cieleśnie”, więc nieserdecznie między innymi rodzoną siostrę Anny. Tę zaś zaślubiał dwukrotnie; raz potajemnie, bo z Watykanu jeszcze nie nadeszła zgodna na rozwód z Katarzyną Aragońską, a drugi raz oficjalnie, gdy otrzymał już consensus papieża , Klemensa VII. Trzyletni związek z Anną był „najbarwniejszy”. W filmie Travisa można usłyszeć komentarz: „ Lotny umysł tyrana spowodował, że jego miłosny związek z Anną zapisał się w historii Europy jako jeden z najdziwniejszych przypadków, w których królewskie serce rzuciło się na duchową, nieśmiertelną szalę”. Niby wyznanie o nieśmiertelności, a zaledwie trzy lata później król wysłał tę panią na szafot. Jej „fizyczność” okazała się za słaba, by mu urodzić następcę tronu. Ale ta konstatacja to zaledwie półprawda, ponieważ ż „męskość” tyrana również pozostawiała wiele do życzenia. W dokumentalnym filmie słyszymy określenie: „bolesny romans”. Król na ślubnym kobiercu i jeszcze wcześniej, przed katedralną przysięgą w obecności kardynała Wolsey’a, zapewniał wybrankę, że ona będzie jego jedyną damą. Kardynał nie tylko służył królewskiej, religijnej parze wiedzą, jak pokonywać przeszkody na drodze do nieba. Służył także wiedzą i doświadczeniem w swoim życiu ziemskim, codziennym – jako kochanek paru niewiast z lordowskich rodów, no i jako ojciec dzieci płci męskiej. Szczególnie tego ostatniego zazdrościł mu tyran Henryk. Chyba dlatego poróżnił się z kardynałem jeszcze jako duchownym Kościoła rzymskokatolickiego. Niewiele brakowało, by król i tego hierarchę wysłał na szafot. Jego naturalna śmierć z rozkazu bożego wyprzedziła tę niedoszłą, z rąk króla.
*
Nie trzeba było długo czekać, by nie tylko na królewskim dworze można było usłyszeć opinie, że Anna deprawuje króla „nie do poznania”. Co powodowało takie sądy? Przecież oboje byli znakomicie wychowani z domu, jeszcze lepiej wykształceni w najlepszych akademiach. Byli dla siebie bogatymi źródłami wiedzy prawniczej, historycznej, literackiej, teologicznej, geometrycznej. Również obojgu nie brakowało prezencji osobistej. Henryk w swoich latach dwudziestych i trzydziestych zachwycał dwór i poddanych jako urokliwy i wysportowany młodzieniec – tenisista. Anna podobała się nie tylko lordom jako najpiękniejsza z nadwornych dziewic. Oboje lubili wieść głębokie, filozoficznie dysputy z częstymi odwołaniami do Biblii oraz książek znanych antycznych autorów Hellady i Rzymu. Ona słuchała męża i rewanżowała się równie głębokimi przemyśleniami nie tylko filozoficznymi. Często wychodzili nocą na dach pałacu, w towarzystwie słynnego filozofa, zaprzyjaźnionego lorda Thomasa More’a, by śledzić ruchy księżyca i gwiazd; „całą trójkę oczarowywała astronomia”. Razem kreślili plany ruchów ciał niebieskich. Tymczasem nie wiadomo, kto i dlaczego zaczął rozpowszechniać tajemne zrazu podejrzenia, że Anna demoralizuje króla. Plotki szybko dotarły do niezwykle ambitnego monarchy, a ten się nie patyczkował – posłał More’a na szafot. Niedługo potem również niby ukochaną Annę. Trzy lata wspólnego pożycia małżeńskiego i wcześniejszych sześć lat oczekiwania przez króla na papieską zgodę na ślub z panną Boleyn to i tak niezwykły wyczyn monarchy, który chorował na wszystkie możliwe rozstroje nerwów. Należy także zauważyć, że reżyser – dokumentalista Travis przypomina o wielu romansach satrapy , który pod koniec życia ważył dobrze ponad setką kilogramów. Tyle ważył, ale ciągle uchodził za atrakcyjnego mężczyznę i zasłużonego gospodarza Brytanii. Sprawił to – rozwój w każdej dziedzinie jej życia, którego zazdrościły jej inne kraje europejskie. W tym także polska królowa Bona z rodu Sforzów, przybyła z Italii i rządząca nad Wisłą, Niemen i Dnieprem. Jedno z największych osiągnięć tyrana – gdy zaczynał rządy, brytyjska flota liczyła pięć okrętów; gdy umierał Anglia miała ich pięćdziesiąt cztery. Ktoś rządzący silna ręką musiał je zbudować, ktoś bogaty musiał dać na nie pieniądze. A drugie znaczące osiągnięcie monarchy? Zerwanie więzów religijnych ze Stolicą Apostolską. Henryk VIII obraził się na papieży i papiestwo, które rzucało mu pod nogi kłody, gdy ten zmieniał żony – miał ich sześć. Papieże rzucali mu kłody – on się od nich wyzwolił. Była na to dogodna w Europie aura. Luter i Kalwin także odrzucili „pęta” Watykanu. Henryk VIII nie chciał się co prawda wiązać religijnie i doktrynalnie z tymi dwoma słynnymi reformatorami, dlatego stworzył swój Kościół – anglikański. Był on bliższy Rzymowi niż luteranizm i kalwinizm, ale z pełną suwerennością w sferze filozofii, teologii i obrzędowości. Król – tyran ogłosił się jego przywódcą. Choć wcześniej dostał z Watykanu wielce zaszczytny tytuł Obrońcy Wiary, to potem głosił: „Papież , a Jezus, to nie to samo”. I tak zostało do dziś. Który z ówczesnych kardynałów i biskupów katolickich na wyspach nie przeszedł na stronę tyrana, tego wysłano na szafot. Krew się polała. Dziś byśmy powiedzieli trywialnie: tyran głosił – nie ma zmiłuj… Tymczasem przypomnijmy: Nawet Anna Boleyn zdążyła jeszcze zawołać pod gilotyną, ze król jest łaskawym człowiekiem.
Lata panowania tyrana zafascynowały około pół wieku później Williama Szekspira, który opisał je w formie Kroniki Historycznej (inaczej mówiąc w dramacie scenicznym). Jej bohaterami uczynił króla, jego pierwszą i drugą żonę oraz kardynała Wolsey’a. Nie jedyne to dzieło sceniczne Szekspira, w którym krew się leje z obcinanych ( także w realu) głów władców nie tylko Zjednoczonego Królestwa. W tej „dyscyplinie” to właśnie Brytania zdobyła „złoty medal” i chyba nigdy nie pozostanie pobita gdziekolwiek w Europie; może z wyjątkiem naszego sąsiada euroazjatyckiego.
Może nieopanowane ego?
*
Wieści o wyczynach miłosnych, gospodarczych i polityczno-krwawych króla Henryka VIII Tudora rozchodziły się na bieżąco po późnorenesansowej i wczesnobarokowej Europie. Oczywiście szybko trafiały do Rzeczypospolitej sarmackiej, w owych czasach jeszcze mocarstwowej. Właśnie do niej zjechała ze świtą ze słonecznej Italii Bona księżna Bari i Mediolanu. Poślubiła władcę przedostatniego z rodu Jagiellonów – Zygmunta, zwanego Starym. Był on rzeczywiście prawie trzydzieści lat starszy od księżnej z rodu Sforzów. Tym faktem reżyser Janusz Majewski rozpoczyna swój dwunastoodcinkowy serial filmowy (1980 – 1981) pod prostym tytułem: Królowa Bona.
*
Tytuł wymowny tak, jak jego „właścicielka”. Przywiozła ze sobą spory posag wartości ponad 50 tysięcy dukatów. Wiedziała, dokąd na Wawelu skierować pierwsze kroki. Modliła się w katedrze pod krucyfiksem owianym już sławą i duchową siłą, bo przywiezionym do Krakowa przez pierwszą żonę , młodziutką Jadwigę, naszego władcy z rodu Jagiellonów – Władysława. Czym jeszcze raczy nas na „dzień dobry” nowa królowa? Chwali się wiedzą o Europie – obdarowała króla z dalekiej Brytanii, właśnie Henryka VIII najpiękniejszą klaczą siwej maści ze swojej „osobistej stajni” . Ale rychło dowiadujemy się także o pustym, polskim skarbcu królewskim, za to pełnych skarbcach możnowładców Korony i Litwy. Źle ocenia polską kuchnię ociekającą tłuszczami zwierzęcymi i nie znającą kapusty, pomidorów, szpinaku, sałaty oraz innego ziela „bogatego w zdrowie”. Śmieje się z tego królewski błazen, wywijający przed nową królową rozmaite sztuczki; a dalszych odcinkach serialu śmieją się również karły. Nie do śmiechu jest jednak nam, widzom znającym naszą historię następnych wieków. Słyszymy z ekranu, że już wtedy zadufani w sobie możnowładcy świeccy i i duchowni, boją się jakichkolwiek reform społeczno-politycznych, naruszających „złotą wolność sarmackiego ciemniactwa”. Królowa szybko otwiera się na polską rzeczywistość w jej wszystkich sferach. Zaskakująco silnie namawia kogo się da z rządzących różnych szczebli, by nie dawali wiary i nie łączyli się na ślubnych kobiercach z przedstawicielami dwóch zachodnich rodów – Habsburgów i Hohenzollernów. Za to Francuzami i Anglikami powinniśmy się bratać. Nawet z Turcją królowa potrafiła się układać pozytywnie. Naciskała na męża Zygmunta, by wreszcie uregulował konflikty z „krzyżactwem” . I doprowadziła do Hołdu Pruskiego już w siódmym roku swoich współrządów Rzeczpospolitą. Zniknął na zawsze z tamtej strony państwa Zakon Krzyżacki. Z przetopionych, zdobycznych armat na zwycięskiej z nim wojnie zawisł na Wawelu dzwon, który do dziś nie ma sobie równych w Europie. Królowa kochała piękne stroje i twórcy serialu zadbali, by na ekranie wyglądała bogato i pięknie. By dobrze i zdrowo jadła, bo lubiła pojeść. Kochała podróże po kraju. Wędrowała po wschodnich połaciach Rzeczypospolitej. Rozmawiała także z wieśniakami, którzy czytać i pisać nie umieli, ale potrafili słuchać tych, którzy czytali i pisali oraz domagali się „naprawy Rzeczypospolitej”. W rzadkich chwilach odpoczynku lubiła słuchać błazna i razem z nim się śmiać. Stańczyk jej podpowiadał: „Najbogatszych z kraju, którzy zjawią się na Wawelu, trzeba leczyć śmiechem i drwiną”. Biedny błazen – rychło po wyjeździe królowej z Korony, zmarł ze zgryzoty. Gdzie tylko się dało skutecznie nakazywała budowę mostów, szkól i nowych miasteczek. Zarządziła także w każdej gminie jeden dzień w tygodniu poświęcić na handel, na targ, co pomagało chłopstwu sprzedaż swoich produktów. O tym wszystkim dowiadujemy się w kolejnych odsłonach serialu Janusza Majewskiego.
*
Jedna rzecz jej nie wyszła (podobnie jak i Henrykowi VIII) – los nie dość szybko obdarował ją następcą tronu. Gdy się wreszcie na Wawelu pojawił chłopiec – Zygmunt August, to jego późniejsze życie nie ułożyło się tak, jakby chciała matka i jakby było dobrze dla Rzeczpospolitej. Chodziło o małżeństwo królewicza. Doszło nawet na tym tle do ostrego konfliktu matki z synem między innymi o nieszczęśliwe trzy małżeństwa następcy tronu – z dwiema Habsburżankami , a między nimi także z Barbarą Radziwiłłówną. Zygmunt August ją jedyną kochał, ale ona wcześnie śmiertelnie się rozchorowała i zmarła. To stało się głównym powodem przedwczesnego powrotu Bony na „stare śmieci” do Italii. Królowa, zakochana w polskim mocarstwie, wyjeżdżała do Italii z niemałym majątkiem – złoto i srebro w różnej postaci załadowała na 24 konne wozy, a pozostałe klacze o ogiery (w sumie 144 zwierzaków), szły w tym „orszaku” przez równiny i góry. Zaufany szlachcic Bony, Wilga zarządzał tym ekwipunkiem i podróżą. Były prawdziwe kłopoty z eskapadą, więc zrodził się nawet pomysł, by część bogactwa – złoto i srebro – przechować w leśnych kryjówkach., A czym się to skoczyło, milczy ostatni odcinek serialu Majewskiego. Natomiast zausznik królowej, ten Wilga oraz medyk królowej już po przybyciu jej na Bari wykazali niezwykłą aktywność w sporządzeniu testamentu swojej podopiecznej. Ona gasła w oczach fizycznie i psychicznie. (Te niezwykle smutne w treści, ostatnie dni i godziny życia władczyni były mistrzowskim popisem aktorskim Aleksandry Śląskiej. Przyp, WŁ) „Opiekunowie” królowej szachrują w treści dwóch wersji testamentu. Wilga podmienia ten dokument na swoją korzyść, a na niekorzyść pozostałego w Polsce syna królowej, króla, Zygmunta Augusta. Przebiegły starzec – oszust oraz rozstrojony nerwowo medyk omawiają przygotowanie trucicielskiego „koktajlu” dla prawie nieprzytomnej królowej, wołającej: „pic, pić”. Wciskają jej zatruty roztwór między wargi. Wypiła ileś łyków. Dusiła się dość długo. W męczarni jej duch uleciał w przestworza. Jeszcze w jakichś wcześniejszych godzinach wyszeptała wyrazy tęsknoty do mazowieckich, rozległych pół i łąk oraz litewskich lasów. Ostatnie jej słowa: … Sigismundus Augustus…
*
Czy Bona Sforza musiała opuścić kraj rozległych pól i łąk, które zagospodarowywała? To prawda – wielu wielmożom Korony i Litwy , a także sarmackiej szlachty nie w smak były zapowiedzi reform królowej. One by umniejszały ich „złotą wolność”, a wzbogacały władzę królów i ich puste kasy. Ale również wielu wielmożów miała po swojej stronie. Mogła jeszcze dość długo cywilizować i wzbogacać Rzeczpospolitą w wielu wymiarach. W serialu widzimy zapowiedzi i szanse ich realizacji. Rozpasaniu politycznemu i społecznemu sarmatyzmu było jeszcze dość daleko do zenitu i upadku mocarstwa. Ale Bona osiągnęła „osobisty zenit” – rozstrojenie psychiczne i polityczne. Co prawda zrobiła bardzo dużo na rzecz osobistego majątku; tak dużo, że aż o wiele za dużo. Jednak przestała panować na sobą samą, nad swoim ego, co też uderza w kolejnych obrazach serialu. Jako kobieta, w polskich warunkach, może zbyt silnie wtrącała się w sferę rządzenia.
*
Na pewno nie miała sobie równych poprzedniczek i następczyń .
*
Dwa razy wygnanie
Napoleon Bonaparte – zwany w setkach publikacji Cesarzem Francuzów – nie miał w Europie po antycznej, a w wiekach poprzedzających jego rządy, większego specjalisty od wywoływania i głównie wygrywania wojen. Na przełomie XVII i XVIII wieku podbił prawie cały kontynent ponosząc tylko dwie, ale jakże sromotne, klęski – w Rosji (z towarzyszeniem zwycięskiego mrozu) i pod Waterloo. Nasz wieszcz Adam oddał mu część, by nie powiedzieć złożył hołd – nazywając go Bogiem Wojny. W hymnie narodowym przywołujemy go jako wzór do naśladowania „jak zwyciężać mamy”. W kilku filmach dwudziestowiecznych Bonaparte tylko zaznacza swoją niezwykłą, „boską” rolę wojenną, zaś obrazu zwykłego, człowieczego losu doświadcza dopiero w filmie z roku 2006: Napoleon i ja ( reż. Paulo Virzi, na motywach powieści Ernesta Ferrero pod tytułem: „N”).
*
Bóg Wojny przybywa z Paryża na Elbę, miejsce pierwszego internowania. Większość mieszkańców śródziemnomorskiej wyspy w powitalnym tłumie miesza gesty zachwytu, a nawet hołdu. z okrzykami niechęci i pogardy. Tu także czai się pewien młodzieniec, nauczyciel Martino, kochany przez dzieci z miejscowej podstawówki. Wyrzuca z siebie, ile tylko sił, wiązki przekleństw i wyzwisk pod adresem zesłańca –„okrutnego, krwawego potwora… świńskiego podmiotu… krowiego drania… kawału gówna.. zdechłego kota… zgniłego kalafiora… zgniłej cebuli…”. Te wyzwiska, dyktuje uczniom do ich zeszytów z poleceniem pamięciowego wyuczenia. Dlatego dyrektor podstawówki usuwa go z niej jako nauczyciela. Chyba na pożegnanie intonuje w klasie modlitwę: „Zdrowaś Mario..”
*
Martino (również debiutujący pisarz) wobec wiwatującego tłumu rzuca wyzwisko: „… Banda lizusów kładąca się przed Napoleonem, jak przed świętym obrazem…”! Zdradza też starszemu bratu i jego żonie, że w „dzisiejszym śnie zabił wybitego gościa, bo ukazał mu się on jako spacerujący wśród dwunastu tysięcy zabitych w którejś z bitew…”
*
„Krwawy potwór” dość szybko tu się zadomawia. Nieoczekiwanie zaczyna głośno wymieniać w realu gospodarskie pomysły upiększające i ułatwiające życie mieszkańcom Elby. Jeszcze bardziej nieoczekiwany fakt. Martino, właśnie ten, tytułowy „ja”, zostaje wybrany przez radę miasta sekretarzem „potwora”. Młodzieniec przyjmuje wybór i zaczyna więc walkę ze sobą. Nie odrzuca zaproponowanej funkcji, ale za pas z tyłu spodni, pod koszulę chowa rewolwer, którym zamierza zgładzić „świński podmiot”. Szuka tylko dogodnej sytuacji. Tymczasem ta „kupa gówna”, w trakcie już nie pierwszej, służbowej rozmowy z młodym sekretarzem, „bez osobistej wyniosłości wypowiada i takie ściszone, ale jakoś prawdziwie miękkie i szczere myśli: „Umiłowanie wolności, to także miłość bliźniego kimkolwiek on jest..” Niedługo potem inna myśl Napoleona, którego słucha były nauczyciel: „ Nie warto głosić – kocham wolność, więc wolno mi kochać kogo chcę…” Reżyser filmowej opowieśc,i Paulo Virzi przyjął dużą dynamikę artystycznej akcji – trochej dokumentalnej i za pewne trochę fikcyjnej. Tym miksem zaraził na palnie filmowym bohaterów dzieła i przekonał do niego zachwyconych widzów oraz jurorów międzynarodowych nagród. Życiową mądrością nasycił szczególnego wyspiarza, wielkiego władcę pozbawionego władzy. A artystyczną, aktorską siłę wydobył z Elii Germano, grającego zrazu nerwowego nauczyciela małoletnich uczniaków, a potem roztropnego sekretarza wielkiego internowanego. Dwaj bohaterowie filmu, mówiąc do siebie dość często euforyzmami, zaglądają sobie głęboko w oczy. Aktorzy zapracowali na najwyższą ocenę widzów. Sekretarz zaczyna wchodzić w rolę pilnego ucznia i ze spokojem przejmuje jego „nauki”: „… Na wojnie wojsko jest mieczem, a rękojeścią jestem ja…” W jednej z ostatnich scen filmu wyznaje: „… Co się ze mną dzieje niedawno jakby bogowie pogardliwie mną pomiatali, jakby się mną bawili, a teraz czuję, że przywołują mnie do dojrzałego uporządkowania w głowie wszystkich spraw…” Były nauczyciel pewnej nocy ukrywa na cmentarzu rewolwer, którym zamierzał śmiertelnie strzelić w cesarza. Ten zaś spokojnie wysłuchiwał na Elbie ciągle jeszcze wykrzykiwanych wyroków ulicy: „… Precz z tyranem, wyjąć go spod prawa…”. Ale z drugiej strony słuchał gospodarskich pomysłów Wielkiego Korsykanina. Widzowie usłyszeli różne fragmenty ściszonej muzyki Beethovena, ukochanego przez wygnańca; także Ody do Radości z 9 symfonii, powstałej jednak kilka lat później niż toczy się akcja filmu.
*
Teraz pora na komentarz. Czy już wówczas Cesarz snuł tajemne plany ucieczki z wyspy i powrotu do Paryża? Tego nie wiemy. Wybitny film Virzi’ego wcześniej się skończył. W domyśle jesteśmy prawie pewni, że snuł. Władza mu się śniła i kolejne zwycięstwa wojenne także. Z Paryża szybko się wyprawił na bój – nie spodziewał się, że ostatni, zakończony sromotą klapą pod Waterloo. Skończyły się jego historyczne 100 dni. Po zesłaniu na wyspę św. Heleny kilka lat czekał już tylko na śmierć. Jeszcze w 2007 roku kolejna ekipa lekarska z kilkunastu krajów szukała w jego kościach… arszeniku. Czy przypadkiem… itd.
PS. To wszystko już w następnych filmach. Dowiaduję się, że właśnie we Francji powstaje duże dzieło ekranowe o Cesarzu Francuzów w reżyserii Ridley’a Scotta. Zaś Agnieszka Holland także pracuje nad serialem telewizyjnym o tym samym bohaterze. Ciekawe, ale i ciężkie są losy władców od początku świata. Bohaterowie tej rozprawki swoje bujne życie także kończyli w mękach. Bonę otruto, Henrykowi VIII śmiertelnie gniło się ciało, u Bonapartego w kościach szukano arszeniku jeszcze kilka lat temu, czyli po dwóch wiekach od zgonu.
*
A pierwszy prezydent Rzeczypospolitej …?
*
W atmosferze rejwachu
Śmiertelnie, trzykrotnie strzelił do Gabriela Narutowicza artysta malarz (autor obrazów kościelnych), w piątym dniu rządów prezydenta – Śmierć prezydenta (reż. Jerzy Kawalerowicz, 1977 rok).
Eligiusz Niewiadomski strzelił do prezydenta w pałacu sztuki– Zachęcie – w końcowej scenie filmu. Najpierw w katedrze św. Jana usłyszymy potężny (a może jeszcze silniejszy), męski śpiew „drugiego” hymnu narodowego: Boże coś Polskę. Zaskakujący obraz – Naczelnik Państwa, Józef Piłsudski nie śpiewa. Za to, chwilę potem już w ówczesnej sali sejmowej otwiera posiedzenie parlamentu głosem jakby z lekkim wschodnim akcentem. Wybieram z przemówienia tylko te zdania, które napawają optymizmem: „…Jeszcze niedawno w wielu miejscach Rzeczypospolitej nie byliśmy gospodarzami… Nasz los był niepewny… Z różnych stron słyszeliśmy odgłosy wojny… A teraz jesteśmy szczęśliwi, że otwieramy sejm nienawołujący do wojny, ale spokojnej pracy… Przyświeca nam konieczność zachowania spokoju i wiary we własne siły… Musimy wykazać zaufanie do zagranicznych przyjaciół, a Polska potrafi dotrzymać słowa…
Marszałek Sejmu, Maciej Rataj przysięga bezstronność w prowadzeniu obrad i reprezentowanie nie tylko tych, którzy „na mnie oddali głosy”. Prosi o wyrozumiałość, jeśli „panowie posłowie dostrzegą pomyłki w tym, co powiem i jak powiem”. Przypomina, że będzie wybór pierwszego prezydenta w historii Rzeczpospolitej.
*
Zaczyna się i narasta rozgardiasz wyborczy na sali sejmowej a w na ulicach stolicy coraz większe niepokoje wraz z użyciem sił fizycznych. Nawet marszałek Rataj wszedł następnego dnia na salę obrad, po którymś głosowaniu w poszarpanej na ulicy marynarce. Kilka przerw podczas wyborów, kilku kandydatów, kilka rozrób na ulicznych. Wśród nich również wzajemne targanie się studentów w białych czapkach – słynnych, przydających dumy młodym w latach II Rzeczpospolitej i nawet pierwszych latach powojennych (mini dygresyjka: te czapki pamiętam z tych jeszcze przed stalinowskich lat powojennych, gdy siedleccy licealiści dumnie w nich paradowali na głównym deptaku. Przyszli również w nich nielegalnie, by zamanifestować swój sprzeciw wobec demontażu (rok 1947) pomnika Józefa Piłsudskiego przy głównej ulicy miasta. W następnych dniach „ludowa władza” wyłapała z tych „wrogich” uczniów i usunęła ich kilkanaścioro z trzech . Przyp. WŁ).
Zatem rok 1922 – wrzaski, okrzyki, szarpanina na ulicach, przed Belwederem i sejmem – kilka takich scen ich w różnych miejscach akcji filmu. Parę krzyków do zapamiętania: Generał Haller – „Chcecie Polski sprawiedliwej, a nią poniewieracie…”; Ksiądz kanonik: „ Jak śmiecie dać narodowi prezydenta niewierzącego, bezwyznaniowego…” Któryś ze studentów: „Precz z niepolskim prezydentem… wczoraj był Szwajcarem, dziś chce być Polakiem…” Ksiądz: „ Nie damy zwycięstwa narodowym zaprzańcom i świętokradcom… Polską nie mogą rządzić Niemcy, Ukraińcy i Żydzi, tylko większość polska…” A w prasie czytamy: „Udaje Polaka, bo Żyd…” Ale pojawiają się także i takie oceny: „Człowiek bezpartyjny… człowiek nieskazitelny… prawdziwy demokrata, takiego nam trzeba…”
A co na to Narutowicz? Łatwo zauważyć, że sam jest średnio zainteresowany wyborem? W kilku sytuacjach widzimy go najczęściej milczącego i zamyślonego. Podczas jednego ze spacerów w Parku Łazienkowskim daje głos : „… Zwolennicy swoje poparcie wyrażają nie wrzaskiem, a raczej ściszenie, a ciszy przecież nie słychać, za to głosy moich przeciwników roznoszą się nawet poza Polskę…” W kilku scenach usprawiedliwia rodaków: „… Nie ma jednej zasady w narodzie pozbawionym państwa tak długi czas i w niewoli czującego się bezsilnym… Tu tolerancja tak, ale może brakuje silnej ręki i gwałtu, czego ode mnie trudno oczekiwać…” Przypomina: „… W innych narodach to sztylet i trucizna, a u nas nie to… U nas adorowało się królów i władców … W Szwajcarii, jako inżynier budownictwa kupiłem sobie rewolwer i nosiłem go ze sobą, by się czuć bezpiecznie, a w Warszawie broń odłożyłem, bo nie muszę się bronić…”
*
Kilka tur głosowania. Kilku kandydatów do prezydentury. Mieszanina ocen „za” i „przeciw”. Piąta tura okazała się ostatnią. Na ulicach rejwach. Ktoś krzyczy: „ Niech żyje pierwszy prezydent Rzeczpospolitej…” A w innej gromadzie protestujących: „… Precz z niepolskim prezydentem, hańba z nim…” Na sali sejmowej elekt dziękuje za wybór i tak lekko się uśmiecha, jakby chciał tym uśmiechem przykryć całkiem inne, głęboko pulsujące myśli i emocje; niekoniecznie pozytywne. W następnym obrazie, któryś z posłów radzi mu, by na przejazdy po mieście „używał krytego automobilu, bo nacjonalistyczna heca będzie groźna… Ona się zbliża do barbarzyństwa… a jasnych pojęć brak”.
*
A jaki głos daje na ekranie zabójca? Proces sądowy w myśl reżyserskiej kompozycji dzieła toczy się równolegle do akcji filmu. Przerywa ją kilkakrotnie Niewiadomski, którego reżyser wystroił w bijący nowością garnitur, białą koszulę z muszką pod szyją. Być może tak się prezentował w grudniu 1922 roku i następnych tygodniach procesu, a relacje prasowe to pokazały. Niewiadomski nie był człowiekiem z motłochu. On na sali sądowej rzeczywiście prezentował się jak artysta podczas promocji swoich dzieł. Ale reżyser Kawalerowicz nie pokazał nam sądowej widowni. Nie widzieliśmy sali, publiczności, zespołu sędziowskiego, tyko pan Niewiadomski perorował w tonacji przywódcy narodu. Oto fragmenty: „… Do winy się nie przyznaję, ale do złamania prawa tak… Wybory to walka niepewna – napięta i niepewna… Chciałem przeciąć tę bańkę napięć… Komu potrzebny prezydent z miękkim charakterem… Narodowi potrzebna silna ręka, a miękkiej potrzebują złodzieje, chłopstwo, emeryci i Żydzi…”
*
Nieoczekiwanie dowiadujemy się, że kule, które dosięgły Narutowicza, miały zgładzić Piłsudskiego według pierwotnego planu artysty, malarza, wykładowcy akademickiego. Jeszcze „obrazek” mordercy z sali Zachęty pełnej dzieł sztuki: Niewiadomski oddaje z rewolweru trzy strzały. Łagodnym tonem uspokaja tłum zwiedzających: „Nie bójcie się, do nikogo więcej nie będę strzelał…”
*
To już spoza kadrów Jerzego Kawalerowicza: Niewiadomski śmiertelnie strzelił do prezydenta16 grudnia 1922 roku. Do niego śmiertelnie strzelono 31 stycznia roku następnego wykonując sądowy wyrok. Historia wielu krajów i świata notuje od weków zastępy chętnych ludzi, rwących się do władzy . Pewnie większość z nich na chwilę przed śmiercią, jeśli zdąży, zapyta siebie retorycznie: Po co mnie to było…