Jacek Bocheński – Powietrze

0
236

Koronawirus jest wytworem lub może trzeba powiedzieć wynalazkiem obojętnej moralnie przyrody. Nie inaczej miły mi dąb albo na przykład szarańcza i toksyczny barszcz Sosnowskiego. Przyroda nie ma woli ani rozumu. Ale tworzy dzieła jak gdyby celowe, tak bywają funkcjonalne i logiczne.

Podejrzewałem od początku, że koronawirusa przyroda niejako wymyśliła, by w ostatniej chwili zapanować jeszcze nad inwazyjnym gatunkiem, rozmnożonym na Ziemi ponad wszelką miarę i zabijającym wszystko wokół siebie niczym (w mikroskali) pożałowania godny barszcz Sosnowskiego. Mowa, oczywiście, o gatunku ludzkim.

Kwestią było tylko, co okaże się skuteczniejsze: kolejna próba uregulowania równowagi w biosferze podjęta przez przyrodę czy geniusz człowieka zrośnięty odwiecznie z głupotą i nikczemnością. 

Nie zaskoczyła mnie więc  pandemia, gdy tak zwaną druga falą runęła na Polskę. Miała taki  podpunkt w swoim światowym planie, jeśli można planem nazwać coś, co wygląda na plan, ale nim nie jest, bo przyroda nie planuje. Jeśli zaś tym, co wygląda na cel, miało być zachowanie zrównoważonego współżycia gatunków na globie łącznie z gatunkiem ludzkim, to pandemia musi jeszcze dotknąć ludzi o wiele mocniej i spowodować więcej pośrednich skutków o  kluczowym znaczeniu dla sprawy. Dlatego przypuszczam, że wciąż nie wyszła poza fazę wstępną.

Jest nas na świecie, mówiąc otwarcie, za dużo, by przetrwać pod względem ludnościowym, gospodarczym, politycznym i militarnym w stanie, jakiego świat się dorobił. Myśli tej nie będę już rozwijał, bo wypowiadałem ją wielokrotnie. Wtedy jednak nie było pandemii. Teraz jest i może swoimi okrutnymi środkami wymusić bodaj częściową zmianę sytuacji.

Świat, wiadomo, globalna wioska, da się dzięki elektronice oblecieć cały w kilka sekund. Z drugiej strony jest wioską bardzo niejednolitą. Niezależnie od stosunków człowieka z przyrodą, pandemia działa różnie na różnych poziomach nierównowagi społecznej, kulturowej, medycznej świata czysto ludzkiego. Nie polega tylko na transmisji koronawirusa z organizmu do organizmu. Zderza się z monstrualnym rozrostem lub ubywaniem poszczególnych pól egzystencji i eksploatacji przez człowieka, zwłaszcza w rozpędzonej do szaleństwa, kapitalistycznej cywilizacji Zachodu. Wyzwania i przemiany na miarę antropologiczną, same przez się trudne do wytrzymania dla wielu, zmniejszają, jak się zdaje, odporność tej cywilizacji na zarazę. W Chinach jest łatwiej.  

Czy bogate potęgi, państwa i koncerny, wykupią się także od pandemii za pieniądze, czy właśnie najbardziej ucierpią i padną? Nie wiadomo.

Ja skupię teraz uwagę na detalu. Chodzi o dostępny mojej bezpośredniej obserwacji, a bliski sercu zaścianek: Polskę.

To i owo już tu zaszło, jak wszędzie. Obostrzenia sanitarne zastosowano, ale niekonsekwentnie, bo niszczą gospodarkę, którą trzeba ratować przed kryzysem. Obostrzeń ludzie nie chcieli i nie przestrzegali. Wszystko to jest opisane przez licznych komentatorów, używane doraźnie przez opozycję polityczną do kompromitowania rządu, a w propagandzie rządowej starannie zakłamane. Przeminęły nieważne historycznie wybory prezydenckie i beztroskie wakacje letnie młodzieży. Kryzys jednak nadciągnął. Potężniejąca z dnia na dzień druga fala zakażeń uderzyła jesienią. Po przerwie znów trochę bardziej uwierzono w powagę zarazy. Chorzy nie mogli dostać się do lekarzy, a karetki z duszącymi się pacjentami do szpitali. Młodzież wróciła do szkół i uniwersytetów, lecz wkrótce miała je opuścić wskutek ponownych obostrzeń.

W ludziach wzbierał stracha o pracę i zarobki, frustracja i  złość na władzę PIS-u.

W tych warunkach PIS zrobił rzecz zdumiewającą: zniesieniem prawa do aborcji uszkodzonego nieuleczalnie płodu, czyli jednego z ostatnich zachowanych wyjątków od ogólnego zakazu przerywania ciąży,  rozwścieczył kobiety. Zachował się tak, jakby to on chciał wywołać rewolucję, której ja oczekiwałem od chwili, gdy stojąca w pobliżu mnie uczestniczka pewnego dawniejszego „wyjścia na ulicę” uderzyła tłuczkiem w rondel. Przeceniłem wtedy znaczenie rondla. Obsługiwać go nauczyli się tymczasem pozostawieni w kuchni mężczyźni. Zaszła przemiana antropologiczna w zaścianku, niezrozumiała, zdaje się, dla PIS-u, ale zrozumiała dla młodzieży, która z rozwścieczonymi kobietami ruszyła na ulicę po raz pierwszy tak tłumnie w miastach i miasteczkach. Ten niesłychany wymarsz młodzieży był drugą, jeśli nie antropologiczną, to socjologiczną przemianą, najwidoczniej  niezrozumiałą dla PIS-u.

Trzecią stał się język, jakim protestujący młodzi ludzie formułowali swoje hasła . Był to mianowicie ich naturalny język, zasłyszany co prawda u dorosłych, lecz  używany od  kilku dziesiątków lat do komunikacji między sobą w obiegu zamkniętym przez dzieci. Tradycja kulturalna i obyczajowa uznawała ten sposób wyrażania czegokolwiek nie za język, lecz „rynsztok”, niewyobrażalny  w  obiegu otwartym, zwłaszcza z kobietami i młodzieżą. Otóż właśnie kobiety i młodzież otworzyli śluzę. Pamiętany chyba już tylko przez „dziadersów” przedkanalizacyjny  rynsztok wypłynął w postaci językowej na ulicę. Krótko mówiąc, młodzi wyszli z manifestem : jebać PIS!

Być może język wulgarny zmienia funkcję i charakter. Ze sfery prywatnej przechodzi do publicznej i stopniowo przestanie być wulgarny w opinii społecznej i uszach elit. Jeśli tak, zatraci oczywiście zdolność prowokacji oraz walor ekspresji pozwalającej wyładowywać silne emocje.

Spośród emocji najsilniejszą, bo dotyczącą najwrażliwszego miejsca w człowieku, okazało się poczucie fizycznej zniewagi ciała, cudza samowola wobec niego i skazanie na ból sięgający macicy. Gniew, bunt i furia z przymieszką  fantazji przeważyły nad strachem. Ani kij gotów niby do chłosty w rękach odgrażającego się raz po raz PIS-u, ani zabójczy koronawirus nie powstrzymał tysięcy młodych ludzi od upartego wylegania na ulicę. Propaganda PIS-u wyolbrzymiała, oczywiście, wpływ tych zgromadzeń na wzrost zakażeń. PIS przedstawiał go tendencyjnie, jednak nie sposób wyobrazić sobie, żeby nie było żadnego takiego wpływu. PIS mógł go bez trudu przewidzieć inspirując drakoński przymus rodzenia nieuleczalnych płodów. 

Zaszedł jeden z pośrednich skutków, jakie wywołuje  przyroda, gdy pandemia z  pierwotnego gruntu biologicznego przenika na społeczny, psychologiczny, polityczny, zahacza o religijny, ekonomiczny i wiele innych. Powoduje zaburzenia i wstrząsy, a właściwie całe ciągi zaburzeń i wstrząsów,  wynikających kolejno z siebie. Tak właśnie rewolta nastolatków wynikła z pragmatycznej może w zamyśle  próby manewru: zakazać aborcji podczas ataku pandemii, gdy strach przed śmiercią od koronawirusa powinien działać silniej niż ból znieważonej macicy. Na ciężkie politycznie czasy dla PIS- u zapewni mu się bezcenne poparcie kościoła katolickiego i fundamentalistów  religijnych w zaścianku. Przeforsuje się zakaz aborcji, a pospolitego ruszenia rewolucjonistek na ulicach uniknie.

Otóż nie. U młodego pokolenia zmieniła się hierarchia emocji.  Nie wiem, czy na pewno jest to pośredni skutek pandemii, ale na pewno rzucający się w oczy fakt. Groza choroby i samej  śmierci spowszedniała jak podczas wojny. Tym bardziej groza represji, w odbiorze  młodzieży raczej komiczna. Ważne stały się rozbudzone niesłychanie emocje tożsamościowe. Być suwerennym sobą! Coś, co pięćdziesiąt lat wcześniej zrobiła młodzież na Zachodzie,  odrabiała teraz jeszcze polska z opóźnieniem i oczywiście już nieco inaczej w swoim zaścianku. Młody suweren obojga płci odczuł potrzebę suwerenności osobistej.

Czy marsze uliczne tego suwerena można przeczekać, jak autorytarne reżimy nauczyły się obecnie przeczekiwać takie zjawiska?

Można próbować  i PIS właśnie próbuje. Sęk w tym, że próba nie musi się już udać. Geneza marszów nowego suwerena nie wydaje się po dawnemu polityczna, lecz, jak sądzę, przyrodnicza. Stanowi pochodną pandemii i można powiedzieć ma miejsce w narządach rodnych. Genitalny język tej prawdopodobnej którejś tam  przemiany antropologicznej tłumaczy się więc  także swoim genitalnym pochodzeniem i funkcją.

Czeka nas więcej zaskakujących zwrotów  i przewrotów, pośrednich skutków pandemii. O przewrót polityczny najłatwiej. Ale na horyzoncie rysuje się również  odmienne od dotychczasowego nastawienie społeczne do ochrony klimatu, odwrót od kupowania każdej rzeczy w nadmiarze i od konsumpcji mięsa. Nawet prezes PIS-u, Jarosław Kaczyński, ma jeszcze szansę zapisania się trwałym dziełem w historii, jeśli zdoła ustawą forsowaną na razie  bez powodzenia ocalić w Polsce trochę zwierząt. Wszystko to w końcowym efekcie  zmierza do urzeczywistnienia domniemanego planu przyrody: przez koronawirusa do nowego ładu w biosferze.

Jest noc, kiedy długo piszę. Przez kilka nocy piszę. Czuję, że oddycham z ludźmi oddychającymi w ciemnościach. Słyszę tylko jednostajny szmer samochodów, zbiorczy z bliższych i dalszych ulic miasta. Nie słyszę głosu ludzi. Śpią albo umierają. Ustało ciągłe za dnia kołatanie, porykiwanie, trąbienie, jęczenie, zawodzenie, nagłe świstanie karetek. Ich sygnały umilkły. Czuję cierpienie ofiar w ciszy, rozpacz, a tu i ówdzie konanie.

To jest powietrze. Tak nazywano kiedyś epidemie. Morowe powietrze. Proszono w modlitwie o ratunek od powietrza i nieszczęść,  które wedle doświadczenia przodków niosło od wieków powietrze. Może jeszcze przynieść potomkom głód, ogień i wojnę  Obojętna moralnie przyroda nie przebiera w środkach.

Lepszy od przyrody byłby tożsamy z moralnością Bóg,  ale taki, jakiego chcieliby ludzie, nie taki, jaki był, gdy Jezus na krzyżu pytał: Boże, czemuś mnie opuścił?

Nie wszyscy oddychający w ciemnościach mojego rodzimego zaścianka doznali przemiany antropologicznej. Wielu jej nie znosi, a ja czuję podwójne udręczenie i zgrozę tych moich, krew z krwi i kość z kości rodaków: z powodu koronawirusa i z powodu niesamowitości przemian. Słyszę, co niektórzy oddychający w ciemności chcą zawołać. To, co przodkowie:

– O Jezu!

Ale już nie mogą, bo tracą oddech.

Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas, Panie!

Blog III

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko