Albo Portal jest tak stary, albo moja pamięć jest zbyt krótka (również ze starości), że nie pamiętam owego szczęśliwego dnia, w którym rozpocząłem współpracę z Bohdanem Wrocławskim. Jaki tekst zamieściłem tam na początku? Kiedy? Znaliśmy się z Bohdanem jeszcze w erze przedpotralowej. Była to jednak wtedy znajomość dosyć luźna, ale spotykaliśmy się i ciekawie rozmawiali przy okazji jakichś literackich spotkań. A było o czym rozmawiać, ponieważ Bohdan jest wybitnym poetą.
Momentu samych zaprosin także nie pamiętam. Na pewno Redaktor Naczelny i Ojciec Założyciel nie padł przede mną na kolana, nie miał „proszalnego” wyrazu twarzy ani trwogi w oczach. Dobrze wiedział, że propozycję tę przyjmę, i to bardzo chętnie. To raczej wyraz mojej twarzy i wzrok nieco spłoszony – wyrażały bojaźń i drżenie.
Bo tak. Bo Redaktor Wrocławski jest człowiekiem raczej apodyktycznym, i trudno mu czegokolwiek odmówić. Byłem więc jak złowiona ryba, która nie jest w stanie uciec wędkarzowi. A wędkarz tak umiejętnie manewrował podbierakiem, tak naprężał i luzował linkę, aż złowiona rybka traciła siły. Ale traciła je i z innego powodu… Oto dosyć leniwy osobnik stanął przed koniecznością pisania, najpierw w miarę regularnego, a potem… Zobaczyłem, że jak sobie odpuszczę, to nic złego się nie dzieje. No to odpuszczałem. Ale po pewnym czasie były telefony dopingujące (czyt. opieprzające). Nie chcąc Bohdana denerwować, i siebie także, pisałem wreszcie zamówiony tekst. Jakoś nigdy się nie pokłóciliśmy poważnie. Niekiedy zżymałem się na jego kategoryczny ton, ale rozumiałem, że tak musi, mając wśród współpracowników niejednego takiego nygusa. A publikowanie na Portalu bardzo mnie satysfakcjonowało. Pomimo lenistwa zdawałem sobie sprawę, że chcąc mieć tę satysfakcję muszę pisać, bo samo się niestety nie napisze.
Wkrótce znalazłem się w redakcyjnej stopce. Ale kiedy nadszedł czas zmęczenia, niechęci do pisania, zwłaszcza recenzji oraz tekstów krytyczno-literackich, zrobiłem sobie dłuższą przerwę, stawiając wszystko na jedną kartę. Tymczasem nie spotkało mnie to, co czasami innych stałych współpracowników: Bohdan Wrocławski nie wyrzucił mnie ze stopki, pozostawił jako stałego współpracownika (w zasadzie „nicnierobnika”). Wierzył we mnie, jak się wierzy w uśpione nasienie (bez podtekstów!), że w pewnej chwili znów wykiełkuje, i nawet już nie przypominał się telefonicznie.
Współpraca nasza ruszyła jednak z miejsca, ciężko i ospale, za sprawą lokomotywki w postaci niejakich moich wyrzutów sumienia. Widocznie odpocząłem, bo sam z siebie stanąłem na pracowniczym apelu. Oddałem się zatem do dyspozycji.
Różne bywały sytuacje, ale ja zapamiętałem najbardziej tę jedną. Wyglądało to tak: stoję sobie którejś niedzieli w kolejce do kasy w Carrfourze, mam zajęte zakupami obie ręce, a moja kolej dość szybko się zbliżała. Tymczasem dzwoni telefon: „tu Bohdan Wrocławski. Masz natychmiast napisać o tomie niejakiej Anny Marii Musz. Leszek Żuliński pisze drugi tekst, zrobimy dwugłos”. Mina mi zrzedła. Zacząłem się wykręcać, że to zbyt szybko na drugi dzień, nie znam wierszy autorki, a poza tym nie mam tomiku, więc nie zdążę na poniedziałek. Ale to nie tłumaczenie dla doświadczonego Redaktora. „To ja ci zaraz prześlę jej tom w PDF-ie!” oznajmił – jak mi się wydawało – z lekkim triumfem w głosie. No i jak tu się wykręcić? Wracałem wściekły do domu, niedziela będzie zepsuta, bo jakiejś poetessie zachciało się wydawać wierszyczki.
Co było robić… Wziąłem się do czytania. Jeden wiersz, drugi, trzeci, oczy mi się robiły coraz większe ze zdziwienia. Zacząłem chłonąć tę poezję. Bo to nie były wierszyczki, jak z początku myślałem, ale prawdziwa, wielkiego formatu poezja. Z przyjemnością pisałem, bo miałem o czym. I tak dzięki Bohdanowi poznałem Annę Marię Musz, ale to już inna historia. W każdym razie w ten sposób Portal wraz z jego Naczelnym odegrali w moim życiu istotną rolę.
Powyższa historia miała miejsce w listopadzie 2011. Ile to już lat! Czuję się jednak młody. Nie postarza mnie nawet współpraca z Portalem, zwłaszcza że Bohdan Wrocławski często zwraca się do Anny i do mnie per „moje dzieciaki”, co wyłącznie w przypadku Ani jest w pełni uzasadnione.
Portal Pisarze.pl tym tylko różni się od innych pism literackich, że jest dostępny wyłącznie w internecie. Ale to żywy periodyk literacki reagujący na aktualne wydarzenia. Kiedy zmarł nasz przyjaciel, świetny poeta, Jan Stanisław Kiczor, to natychmiast napisaliśmy wraz Anną Marią Musz (oczywiście każdy swoje) wspomnienie o tym znakomitym poecie, które szybko ukazało się na Portalu. Bohdan Wrocławski wiedział wówczas, że się z nim przyjaźnię; że tradycyjnie chodzimy do „Literatki” na wódeczkę. Więc dopingował mnie z całą życzliwością: „zamiast chlać z Kiczorem lepiej napisz zaległe teksty!”
Prócz tekstów publicystycznych i krytyczno-literackich publikowałem na Portalu swoje wiersze. Pamiętam, że raz się zdarzyło, iż nie chciał wydrukować wiersza, w którym – może nie wprost – ale była niejaka pochwała alkoholu. „Co ci strzeliło do głowy, stary pijaku” – powiedział. Ale dobrotliwie i z mentorską wyrozumiałością. Byłem nieco zdziwiony jego zgorszeniem, ale pomyślałem sobie, że każdy może mieć jakieś uprzedzenia. Tekst wymieniłem bez szemrania.
Ku zadowoleniu, ale i z pewną trwogą, zauważyłem, że Portal się coraz bardziej rozwija. Zapowiadało to bowiem, że będzie więcej roboty. Dużo pojawiło się nowych autorów, propozycji tekstów; z których to utworów – na szczęście – wiele lądowało i do dziś ląduje w koszu. Dlatego w celach edukacyjnych oraz selekcjonerskich stworzył Naczelny „Pocztę Literacką”, którą pisze dowcipnie, często złośliwie, ale z wielkim taktem. Dobrze, iż nie powierzył tego mnie, bo mam dużo mniejszą cierpliwość do grafomanów…
Powierzył mi natomiast prowadzenie rubryki „Wiersze Tygodnia”. Na szczęście nie muszę się tutaj pastwić nad autorami. Teksty „niedrukowalne” kwituję nieśmiertelnym „nie skorzystamy”. Dlatego nikt nie powie Wrocławskiemu, że zatrudnia w redakcji niewrażliwego na wzniosłą poezję chama. Jednak większość prezentowanych w tej rubryce utworów to te, o które sam zwracam się do poetów, gwarantujących wysoki poziom artystyczny. Tak więc obecnie, czy piszę, czy nie piszę, mam stały obowiązek zestawić co dwa tygodnie kolumnę „Wierszy Tygodnia”. Przynajmniej nie mam poczucia, że w stopce siedzę na krzywy ryj.
Ostatnio się nieco zaktywizowałem, co jest raczej zasługą autorów, których książki mnie z różnych powodów zainteresowały.
I tak przez dziesięć lat wszystko się toczy na naszym Portalu, pomimo różnych trudności. Mamy bardzo wielu czytelników, autorów, a zapewne jeszcze większy „Salon Odrzuconych”, ale nie z naszej złej woli. Odnosimy wrażenie, że masy piszące miast i wsi w ostatnich latach bardzo zaniżyły poziom. Nikt nie podnosi im poprzeczki, nie stawia żadnych wymagań. I w tej dziedzinie Portal robi bardzo dobrą robotę.
Na trwałość tego pisma literackiego, na klimat, na poziom tekstów, bezdyskusyjnie wpływa silna osobowość Wielkiego Dyrygenta. Jego surowe wymagania w stosunku do autorów, duże doświadczenie w prowadzeniu pisma o literacko-kulturalnym profilu, a także jednoczesna mentorska życzliwość i wyrozumiałość, cięty dowcip, sposób opieprzania taki, że właściwie autor nie czuje się opieprzony, cierpliwość – to chyba jeden z najważniejszych czynników trwałości a zarazem poczytności WPL, czyli (B.) Wrocławskiego Pisma Literackiego. Kiedyś istniało WTK (Wrocławski Tygodnik Katolików). Nasza internetowa gazeta jest również unikatowym zjawiskiem w swoim rodzaju, i bardzo potrzebnym. I niech tak będzie – zawsze!
Stefan Jurkowski
Gratuluję artykyłu. Pozdrawiam serdecznie Anna Maria Mickiewicz