Beata Kępińska – Moja czy nie moja bajka? – słów kilka o poezji Benedykta Kozieła

0
394
Maria Wollenberg-Kluza

            Benedykt Kozieł, kolega z Kieleckiego Oddziału Związku Literatów Polskich, bardzo mnie któregoś dnia zaskoczył swoją prośbą, abym napisała coś na temat  jego twórczości. Ukończyłam wprawdzie dawno temu studia filologiczne, ale poza  dwoma popełnionymi niedawno wstępami do tomików  znajomych, również z ZLP,  nie mam większego doświadczenia w recenzowaniu poezji. W swoim życiu zawodowym zajmowałam się różnymi, nieraz bardzo odległymi od literatury  dziedzinami, a od  późnego debiutu prozatorskiego gros czasu poświęcam własnej pracy twórczej. Staram się mieć jakie takie rozeznanie  we współczesnej poezji, ale  gust mam już dawno ukształtowany, a moje  poglądy nie idą z tak zwanym duchem czasu, lecz raczej wspak. Zatem moje wypowiadanie się na temat twórczości poety o ugruntowanej renomie i sporym dorobku pisarskim może się wydać śmieszne lub wręcz nieporadne w stosunku do tego, co napisali już o nim tacy specjaliści jak: Jan Zdzisław Brudnicki, Krystyna Cel, Paweł Chmielewski, Stefan Jurkowski, Zofia Korzeńska,  Zdzisław Tadeusz Łączkowski, Stanisław Nyczaj.  Aby zatem uczynić zadość prośbie kolegi, przedstawiam tu swoje osobiste odczucia, moją przygodę z jego twórczością i nie porywam się na dogłębną analizę filologiczną.

           Benedykt Kozieł od swojego debiutu, który przypadł na początek  lat osiemdziesiątych poprzedniego wieku, wydał kilka tomików wierszy: „Przestąpiłem progi patrzeń”, „W agrafce przestrzeni”, „Ty mówiłaś słowa wieczne”, „To co jest”, „W Niekurzy i gdzie indziej”, „Otoczyła mnie miłość”, „Słowem w wodę”, „Z obłoków z doliny” i dwa dwujęzyczne wybory wierszy polsko-rumuński „Cuvantul in apa” oraz polsko-bułgarski „W środku tajemnicy”.  Znajdziemy też jego utwory w wielu antologiach i czasopismach literackich o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym. Między innymi publikowany był w Antologii Poetów Polskich 2017 i 2018, w dwujęzycznej serii Wydawnictwa Ibis Mosty, w antologiach Warszawskiej Jesieni Poezji, w antologiach w Wielkiej Brytanii, Rosji, Białorusi, Jakucji. Czytano je w Polskim Radiu i zdobyły laury na znaczących konkursach poetyckich organizowanych na terenie całego kraju. Uznani krytycy i literaturoznawcy chwalą je  i polecają.  Tymczasem ja, zetknąwszy się z wierszami Benedykta  niejednokrotnie, pozostawałam wobec nich obojętna, nigdy nie zadrżało  mi serce,  po prostu nie czułam ich.

           Fakt, że poznawałam je w warunkach niesprzyjających percepcji, najczęściej podczas zbiorowych imprez poetyckich. Wtedy poeta czytał je osobiście, a ja myślałam tylko, że nie czuje się on zbyt dobrze w roli interpretatora. Pewnie byłam  rozproszona dużą ilością innych prezentacji i masą różnorakich  bodźców, a może podminowana własnym występem. Niewiele w moich odczuciach zmieniły zorganizowane przez w Ośrodek Kultury w Staszowie całkiem udane występy uzdolnionej scenicznie  młodzieży deklamującej teksty Benedykta.  Czuła struna drgnęła przez chwilę, gdy kilka z nich zaśpiewała  do  muzyki Kamila Kondka młoda, urokliwa wokalistka, lecz  przypisałam to raczej jej głosowi  i wciąż tkwiłam w przekonaniu, że wiersze Kozieła to nie moja bajka.

            Jeżyłam się, wyczuwając w  tej, jak mi się zdawało zimnej poezji, oszczędnej w środki stylistyczne i w słowa w ogóle,  duży wpływ awangardzistów:  Peipera i Przybosia. Nigdy nie polubiłam awangardy, choć za czasów moich studiów był to nurt traktowany z nabożnym wręcz uwielbieniem. Może właśnie z wrodzonej przekory kochałam się nadal w pieśniach Kochanowskiego, uwielbiałam „Pana Tadeusza”, Skamandrytów, Broniewskiego, Staffa oraz Leśmiana i Gałczyńskiego. I tak mi właściwie zostało do dziś, choć muszę się przyznać, że z wielu  „wynalazków” awangardzistów sama również korzystam.  Nie sposób bowiem dotrzeć do współczesnego czytelnika z ważnym aktualnie przekazem, używając tylko starych, skostniałych form. Sercem jestem jednak bliżej współczesnych poetów klasycyzujących niż tych, wprowadzających rewolucję w literaturze i pragnących  przebudowy  społeczeństw oraz zmiany ludzkiej świadomości. Jestem z natury konserwatystką, więc takie zapędy budzą we mnie opór.

            I znów piszę o sobie, a  miałam o poezji  Benedykta, którego jako człowieka  bardzo lubię i tak naprawdę nie podejrzewam o jakieś diaboliczne, rewolucyjne zapędy.  Kiedy więc do sformułowanej bardzo lakonicznie prośby, dołączył on  jeszcze rozbrajający, jakby smutny uśmiech, odruchowo wyciągnęłam rękę po jego książki i tym sposobem zaciągnęłam pewne zobowiązanie, z którego chciałam się jak najpilniej wywiązać. Godzina była późna, a ja zmęczona, więc położyłam się  z nimi do łóżka. Może  miałam cichą nadzieję, że ta intymna sytuacja zbliży mnie do tych wierszy.

            Na pierwszy ogień, ze względu na tytuł a także  niewielką objętość, poszedł tomik  „Otoczyła mnie miłość”. Wiadomo, kobiety w każdym  wieku poszukują uczuć. Książka nagrodzona w X Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Leopolda Staffa została bardzo ładnie wydana przez Oficynę Wydawniczą Ston2  już dość dawno, bo w 2009 r. Bardzo szybko dotarłam do ostatniego utworu, przyznając, że autor do perfekcji opanował awangardową metodę – minimum słów, maksimum treści.  Nie zarumieniły mi się jednak policzki i serce nie zaczęło bić szybciej. To może  akurat dobrze, ze względu na jego zły stan. Nie przerwałam jednak lektury i nie zgasiłam światła. Coś kazało mi rozpocząć powtórną, tym razem już powolną konsumpcję utworów. Znalazłam tam bowiem treści, które zasługiwały na głęboki namysł, na wniknięcie w to, co twórca  upakował w miniaturowej formie i ukrył między wersami. Musiałam ponownie przeczytać i przeanalizować całość, gdyż tomik stanowi integralną, dokładnie przemyślaną całość.

           Pierwszy utwór „W niedobrej szkole” jest rodzajem wstępu, w którym podmiot liryczny dokonuje swoistej autoprezentacji. Charakteryzuje się, mówiąc w jaki sposób go ukształtowano: „uczyłem się/ jak w niedobrej szkole”.  Nie należy jednak sądzić, że szkoła była marna i jest źle wyedukowany. Dalej  dowiadujemy się bowiem, iż efektem  tej „nauki” jest pewien walor. Podmiot liryczny nie rozumie nienawiści, a to przecież cecha ludzi niemalże świętych,  ludzi wielkiej tolerancji i wspaniałomyślności,. Tylko, czy  z taką przypadłością łatwo żyć?

            Kolejne utwory są opowieścią o miłości, a podmiot liryczny jest bohaterem i sprawozdawcą. Stajemy się świadkami mozolnego, upartego, momentami rozpaczliwego, lecz zakończonego sukcesem  budowania wspólnoty. Dowiadujemy się o trudnościach w porozumieniu z drugą osobą, o odczuwaniu tęsknoty za jej bliskością i ciepłem, ale też o  klęskach wywołanych różnym postrzeganiem świata i nieumiejętnością okazywania uczuć. Zanim jednak ucieszy nas zwycięstwo miłości przeżywamy z podmiotem lirycznym jego rozterki, wahania, niepewność akceptacji proponowanych wartości: „ u ciebie/ szukam uzasadnienia”, „niepodobny/ do twoich/ rodzinnych fotografii/ psuję obraz”. Wydaje się, że to ta  druga osoba stara się dominować: „chcesz poznawać mnie/ w ukłonach”. Chce mieć wpływ na działania podmiotu:„ posyłasz mnie/ jak w drogę […] zakreślasz widnokręgi”, „rysujesz/ linię drogi”. Mimo tych trudności dochodzi jednak do porozumienia i wzajemnej akceptacji. Splotowi dwóch osobnych widnokręgów pomaga cielesna bliskość opisana z niespotykaną  wprost powściągliwością: „znajduję cię/ jak w dotyku/ linia kształtu utrwalona radością/ spełnienie/ na wyciągnięcie ręki”.

           Podmiot liryczny nabiera w końcu pewności siebie. Teraz jego działanie ma moc sprawczą: „wydostaję się/ jak z ciszy/ każdym dźwiękiem otwieram noc”. Szczęście bohaterów wydaje się udzielać także otaczającemu ich światu. „w Porto/ wszystkie spojrzenia/ jak zauroczone […] uśmiecha się każdy pąk”. Takie uniesienie poety musi znaleźć ujście w twórczości. Na krakowskiej ulicy widzi że:  „przestrzeń/ zrywa się poezją”. To naprawdę wyjątkowo  skrótowe opisanie klimatu miasta i chwili, zamętu, jaki powoduje nagłe poderwanie się  do lotu chmary gołębi oraz zasygnalizowanie nadciągającej weny.  Poeta – podmiot liryczny traktuje miłość równie poważnie jak swoją misję twórczą. Właśnie spokój wewnętrzny płynący z przekonania, że uczucie miłości prowadzi człowieka do wieczności daje mu moc tworzenia: „niosę/ jak wieczność/ słowo w sobie/ słowo w słowie/ początek wszystkiego”.

           Nie kontroluję już zegara, tylko wczytuję się w wiersze Benedykta. Wiersz „ Szerokość ulicy” zamieszczony w tomiku już jako drugi naprowadza odbiorcę na ścieżkę  wiodącą do świata jego wartości. Spojrzenie skierowane „jak przez szerokość/ ulicy Franciszkańskiej w Krakowie” na słynne okno papieskie odsyła nas do nauczania papieża Jana Pawła II, który wiele uwagi poświęcił  małżeństwu. Związek dwojga ludzi połączonych  uczuciem, któremu błogosławi Bóg, może przeżywać różne kryzysy, ale ma siłę, aby je przezwyciężać. Tę siłę czerpie z wiary oraz  poczucia odpowiedzialności za siebie i współmałżonka. Ja liryczne nie mówi tego wprost, nie naucza, lecz na swój sposób jednak ewangelizuje. Tworzy obrazy, w których życie w zgodzie z tymi wartościami  i wpasowanie się w rodzimą, chrześcijańską tradycję daje cudowne ukojenie. W utworze „Sen” wyznaje: „pogodzony/ płynę bezpiecznie”.

           Nauka Jana Pawła II nie jest poradnikiem małżeńskim. Odwołanie się do niej wskazuje, że nie chodzi tu tylko o spokojne i miłe życie, lecz o eschatologię – o drogę do wieczności. We wspomnianym już wyżej wierszu pt. tytułem „Wieczność” „ja” liryczne składa swoiste wyznanie wiary, odwołując się do początkowych słów Ewangelii Jana. Przyznaje jednocześnie, iż ma świadomość wielkiej, sprawczej mocy słów. Dobrze zatem, że dysponując tak mocnym orężem jak  słowo, on sam jest człowiekiem pozbawionym uczucia nienawiści, a ponadto rozważnym i refleksyjnym. Dowiadujemy się, że idzie przez życie wolno, z namysłem „wyprzedzają mnie ślady/ upewniam się/ w sobie” mówi w wierszu „Przez życie”.  Jest zwolennikiem ładu wynikającego z wiary i tradycji, „lokuję się/ jak w istniejącym porządku” – wyznaje w kolejnym utworze.

            Ten piękny tomik zamyka wiersz „Modlitwy” dedykowany  Janowi Pawłowi II. Powraca w nim także  motyw okna jako otwarcia się na rzeczywistość, tę realną i tę metafizyczną. „Twoje okna/ w Krakowie Rzymie Niebie” – wymienia jednym tchem, wskazując tym samym na uniwersalność i ogromniejący zasięg głoszonej przez świętego Polaka nauki. 

           Osoba mówiąca w tych wierszach nie używa patosu, właściwie szepcze  swoją historię, nie dając zbyt wielu określeń i informacji, charakteryzujących okoliczności rozgrywanych scen oraz jej bohaterów. Mam wrażenie jakby wszystko tu było naszkicowane ołówkiem, są to obrazy ze świata i cienia. Pojęcie koloru, ale bez nazwania konkretnej barwy, pojawia się dopiero w momencie, gdy sytuacja między bohaterami tego, pozbawionego krwi i ciała romansu, zaczyna się klarować pozytywnie. Kwiaty ofiarowane  przez bohaterkę są  desygnatem dobra, piękna, uśmiechu losu, lecz nie wiemy, jak wyglądają. Ja lubię malować epitetami, ale muszę przyznać, że walory wizualne bukietu nie mają  właściwie żadnego znaczenia w tej scenie. Odbiorca może wyobrażać sobie każdy dowolny bukiet, według własnego gustu i pory roku. To niedookreślenie przerzuca niejako ciężar stworzenia pełnego obrazu na odbiorcę i tym samym go uaktywnia.

           We wszystkich wierszach tego tomiku (co mnie początkowo denerwowało) występuje konstrukcja stylistyczna zawierająca słowo „jak”. Jest ona tylko pozornie prostym porównaniem, figurą aż nadto wyeksploatowaną przez poetów. Benedykt Kozieł nie  tyle zestawia cechy jakichś obiektów, co określa zaistniałą sytuację. Podmiot liryczny mówi np.: ”spotkany/ jak w spojrzeniu/ odwracam życie” lub „pojawiam się/ jak z ujadania psa” i w ten lapidarny sposób ukazuje  stan emocjonalny bohaterów. Widzimy, co dzieje się w ich umysłach, a  co demonstrują swoją zewnętrzną postawą. Poeta łamie momentami poprawność gramatyczną i pozornie gwałci logikę, np.: „nasłuchuję jak z zadowolenia”, „wychodzę/ jak z obecności”, ale uzyskuje dzięki temu niesłychanie esencjonalne naszkicowanie sytuacji, a o to właśnie mu chodzi.

           Przeczytałam dokładnie wiersze tylko jednego tomiku Benedykta Kozieła i  moja konserwatywna dusza już się nie jeży. Została ugłaskana  głęboko humanistycznym i etycznym wydźwiękiem jego poezji. Słowa użyte w nowych konfiguracjach jak pokoje w amfiladzie otworzyły przede mną swoje nowe funkcje i znaczenia, zakreśliły  śmielsze, szersze widnokręgi.

Beata Kępińska

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko