Anna Oliwińska-Wacko – wiersze

0
689
Filip Wrocławski
Filip Wrocławski

pejzaż z pustynią

stoję na Pustyni Judzkiej kiedy słońce zbliża się
do granicy horyzontu miękkich garbów
pustynnych wzgórz
patrzę od strony wąwozu Wadi Qelt

czy to tam na tej drodze
Samarytanin uratował
człowieka
przed żarem pustynnym
i przed śmiercią niechybną
wąwóz wszak prowadzi do Jerycha…

wiatr zamiata chmury i widać rozlany
w pyle zachodu złoty blask
widoczny nawet tysiące kilometrów stąd

przede mną klasztor Jerzego Koziby
i tamta scena w zwojach zapisana

pejzaż ze studnią

ulepieni z gliny z popiołów gwiazd  i z wody odnajdujemy
los swój pośród mgły nad ziemią płynącej ku niebu
przyklejeni do ziemi  machamy skrzydłami na próżno
wznosząc kłęby piasku, kurzu i myśli

a w Sychar Jezus rozmawia z kobietą z Samarii
mówi o wodzie żywej i miłości większej niż serce
jest w stanie pomieścić i pojąć

niezgrabnie lepię gliniane naczynie
siedząc u Jego stóp

patrzenie

stoję w wieczornym chłodzie
otulam się ciepłym płaszczem
i chustą wełnianą czarną ogromną
szorstką pamiątką po ciotce Wiktorii

patrzę przed siebie szukając
rozwiązania zagadki tej mojej
obecności tu i teraz

Masada

w Masadzie stała się cisza
po wszystkim i wszystkich tylko ona
pozostała w warowni i otoczyła
zdumieniem czas tamten dawno zgasły

nie możemy pokonać wroga
ale możemy wykraść mu zwycięstwo…
mówili i jeden po drugim
zostawiali swoje ciała
a potem chwyciwszy się mocno nieba
unieśli to zwycięstwo wysoko
nad przestrzeń życia

wybrali gorycz śmierci
jak się wybiera przyjaciół
wiernych w podróży
do dalekich miejsc

wieczór w Jerozolimie

na drodze stanęli krzyczeli że kłamca
a ciernie się głębiej wbijały
rzucali na Niego oszczerstwa i złość
a ciernie się głębiej wbijały
ciskali kamienie i pluli Mu w twarz
a ciernie się głębiej wbijały
aż zawisł na krzyżu wśród dobra i zła
z miłością bezbronną jak serce

a ciernie ze wstydu już chciały w cień wpaść
i w ziemię zanurzyć się senną
i z trwogą wołały
niech porwie nas wiatr
niech chmury zasłonią i ciemność

lecz wiatr zabrał chmury i widok się stał
niebiosa do ziemi przypięte
cierniami złączone wśród dobra i zła
a ciernie jak wieże katedry

i wiatr  przyniósł głosy z wysoka je gnał
zmęczony wsłuchiwał się w brzmienie
ktoś mówił i płakał
nie bójcie się tak
Bóg dał wam swe skronie
na wieczność

spotkanie na Pustyni Judzkiej

słońce złotą kiścią układało się
na stalowej misie chmur

zapatrzona w blask i szare plamy
zanurzyłam się
w ciszę wieczornej pustyni
gdzie każdy kamień
kryje pamięć tysięcy lat

w tym widoku skał i słońca
zobaczyłam piękno Boga
dotknął moich oczu i powiedział
„Oto jestem”

modlitwa

modlimy się
oni tam w opustoszałej świątyni
a ja z różańcem z drzewa oliwnego
zerkam na ekran powtarzając
zdrowaś Mario łaski pełna Pan z Tobą…
święty Boże święty mocny święty nieśmiertelny…
od powietrza głodu ognia i wojny…
modlitwa  z łatwością pokonuje odległości
zdziwiona ilością ust i serc nabiera siły

a w kościele unosi sie echo
odbija się od ścian i posadzki
od sufitów wysokich
nie dowierza tej pustce
szuka nas
potem unosi się do nieba
i z rozpaczą rzuca się Bogu do stóp
samotne echo z opustoszałych kościołów

patrz uśmiecha się Bóg i odsłania
kryształową bramę
przez którą przechodzi
modlitwa w białej szacie
rozpromieniona i ufna

widok

zawsze zachwycał mnie widok
doliny miasteczka i rzeki kryjącej się
w puszystych kulach drzew
tam wzgórza zielone wołały
leć prędzej ponad doliną
obejmij nas ramionami i przytul
słuchałam głosów podniebnych
jak się słucha mędrca
który opowieści przędzie
z kolorów codzienności
i uniosły mnie głosy nad dolinę
gdzie złoci się kościół
z wieżą zatopioną w niebie
jak w bursztynie lśniącym
blaskiem odwiecznych praw

nasiona wiosenne

z wiosną wszystkim jest do twarzy
różowo zielono śpiewnie
wykluwają się przebiśniegi i krokusy
wyprężone jak struny
zażywają kąpieli słonecznych
a ja siedzę na krześle przy oknie
zachwycona kokonem tajemnic
uroczystym obrzędom powolna
jak wiosna zachłanna i modra

na progu wieczności

czas jest szansą człowieka.
litościwie rzeźbi korytarze zmarszczek
i lśni srebrem delikatnych nici włosów,
półmrokiem zasłania świat,
coraz cieńszą pajęczyną powiek,
pięknem miliardów mgnień
zapisanych w pergaminie twarzy,
w cieniach majestatycznych
pod oczyma wpatrzonymi
w wieczność.

nadzieja Hioba

grudzień przyniósł bezdomność
i pustkę i cichy skowyt duszy
aniołowie zlecieli się tłumnie…
ale za późno
nie było świąt, choinek i kolęd
tylko proste witanie Boga
i płacz bezkresny
nie było życzeń,
bo czego życzyć
osieroconym…
nie było dobroci
bo skamieniała z żalu
nie było miłości
bo odeszła mleczną drogą
za warstwy czasu
 
stali nad straszną raną grobu
z rozpaczą
zamiast opłatka
przygarbieni boleściwi
z poczuciem krzywdy
skazani na ból
z nadzieją
na rychłą śmierć

drzazgi

losy ciotki Franciszki
były rodzinną tajemnicą
przez długie lata

ciotka Franciszka
chciała żyć
tak jak chciała
i tam gdzie chciała
nie znała się
na polityce

i stało się to straszne
najstraszniejsze

Gaje koło Lwowa
noc z 26 na 27 lipca
1943 roku

i krótka notatka
w Księdze Zmarłych
„Zamordowana przez Ukraińców”

miała 32 lata

Lipiec 1943

siekiery noże 
sierpy kosy…
srogi czas

przyszli nocą
wyciągali z domów

płacz dzieci
słychać jeszcze
w niebie

strugi krwi
całe morze krwi
do dziś szumi jękiem
męczenników z Wołynia

cóż pamięć
prawda
ból
wybaczenie

zapiekłe wargi
nie przyznają się
do rytuału nienawiści
mordercy
doczekali się
pomników

 w tym morzu krwi

przystań

buduję przystań do której przypływają
wszystkie sny i półjawy
zmarznięte na kość nieposłuszne myśli
strach w zakurzonej bluzie z kapturem
przeszłość wytarta jak zużyty banknot
niechciane prawdy w przemoczonych butach
 i wyrzucone do kosza wiersze… najprawdziwsze

na skrzydłach

nie zamknę słów w słowach tylko
wypuszczę je o świcie krzykiem
skrzydlatym i wolnym
kiedy słońce zapali horyzont
otworzę im bramy
i polecą
nad miastem
nad górami
nad morzami
prosto do twojego serca

przyjaźń

na czterech łapach zamieszkała kudłata przyjaźń
wyleguje się w słońcu na grzbiecie pełnym piasku
ślepia wierne przymknięte niby drzemią, niby patrzą
i  chociaż nie zna żadnych słów po ludzku,
aż do dna serca umie przemówić
cierpliwym dreptaniem po kamykach i wypatrywaniem,
czy aby nie nadchodzi ten włóczęga i niewdzięcznik


Anna Oliwińska-Wacko – poetka, nauczycielka, regionalistka, red. nacz. czasopisma „Kwartalnik Czudecki”. Swoje teksty – artykuły, wiersze – publikowała ponadto w czasopismach: „Kwartalnik Edukacyjny”, „Fraza”, „Niedziela”, „Źródło”, „Dziennik Polski”, „Kurier Galicyjski”, „Ciechanowskie zeszyty literackie”, „Podkarpacka Historia”. Jest autorką tomików wierszy: „Codzienność” (1999), „Taki los” (2000), „Słowa dla Matki” (2007), „Zamyślenia” (2017) oraz współautorką książek „Czudec – dziedzictwo wiary” (2002), „Matka Boża Łaskawa Pani Czudeckiej Ziemi” (2005) oraz „Dzieje Czudca”, tom I” (2010) i „Dzieje Czudca” t. II (2018), a także „Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej Królowej Różańca Świętego w Czudcu” (2017). W 2019 r. ukazała się książka autorki „I szedł na święte kraju werbowanie. Opowieść o żołnierzu Józefie Gwoździańskim z Kożuchowa” poświęcona pamięci brata matki – Józefa, którego szczątki odnaleziono po 76 latach (poległ we wrześniu 1939 r.) w zbiorowym grobie w Dobrostanach koło Lwowa (dzisiejsza Ukraina)

Laureatka nagród w ogólnopolskich i międzynarodowych konkursach poetyckich, m.in. Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Tadeusza Staicha na wiersz o tematyce górskiej – Zakopane 2015, Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „Jego myśli nasze Słowa” – Rzeszów 2015, Ogólnopolskiego Konkursu „O Laur Sarbiewskiego” – Płońsk 2016, Międzynarodowego Konkursu Poetyckiego „Sen o Karpatach” (wyróżnienie 2014 i 2017). W 2018 r. zdobyła I miejsce w ogólnopolskim konkursie poetyckim „Na stulecie odzyskania Niepodległości – modlitwa za ojczyznę”.

Artykuł „Poezja «wszędzie na wyciągnięcie ręki». Nad wierszami Anny Oliwińskiej-Wacko” autorstwa prof. Gustawa Ostasza ukazał się w książce „Dyskursy pogranicza. Wektory literatury”, wyd. Uniwersytetu Rzeszowskiego, Rzeszów 2019.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko