Krystyna Habrat – DZIŚ COŚ W RETRO

3
460

  Po emocjach ostatnich tygodni zatęskniłam do innych klimatów, innych czasów,   jakich wprawdzie nie znam, ale wyrobiłam sobie przekonanie, że wtedy wszyscy panowie byli kulturalni, szarmanccy wobec pań i nie używali brzydkich słów. A jak rycersko traktowali kobiety! Podobno nie było tak  do końca, ale co to szkodzi pozostawać w  pięknym złudzeniu.

  Mam na to dowód w postaci listu z 1933 roku, jaki napisał studiujący w Krakowie  w Wyższej  Szkole Handlowej młodzian do  swego kolegi. Znałam go tylko z fotografii w kolorze sepii  i poetycznej dedykacji, a lepiej – adresata tego listu. Był to człowiek dobry, nieco sentymentalny i nieodgadniony. Nie lubił o sobie mówić. Ani wspominać. Nigdy nie powiedział brzydkiego słowa,  nie przeklął, a jeśli już, np. przy gwoździu, który nie dał się  wbić w ścianę, najwyżej  wzdychał po cichu: “psia-treś!”. Porzucił palenie,  żeby nie dawać złego przykładu synowi, który skończyć miał  wkrótce 13 lat. A palił coś pięć papierosów dziennie. I to z jaką ceremonią! A jak robił z dymu kółeczka na naszą prośbę. Nawet nikt nie zauważył, że już nie pali. Dopiero po miesiącu przyznał się, że zarzucił to od Nowego Roku.

  Obaj mieliby już ponad 100, więc chyba mogę list zacytować. Wpisuje się on w obraz obyczajowości lat przedwojennych, ale nieco inaczej niż pokazują  to filmy.  Warto dorzucić ten dokument jako szczegół obrazu społeczeństwa z minionego stulecia Polski.

  Wiem z ostatniego programu Jana Miodka, że słowo “retro” wyszło już z mody i zastąpił go przymiotnik:  “oldskulowy”. Ale ja lubię mniej modne słowa, a to obecnie używane nie brzmi już nawet tak ładnie.  

  Wracam więc do roku 1933.

 Już Hitler zaczynał niepokoić, a z drugiej strony Stalin. W Rio de Janeiro budowany na górze posąg Chrystusa był jeszcze w rusztowaniach. U nas Iwaszkiewicz wydał książkę z dwoma, dobrze przyjętymi przez krytykę,  nowelami: “Panny z Wilka” i “Brzezina”. Andrzej Strug publikował powieść w odcinkach “Miliardy”, Boy kłócił się z Irzykowskim. A Magdalena Samozwaniec drukowała powieść o brydżu,  w który grała namiętnie eteryczna panienka, czego za dużo nie przeczytałam, zniesmaczona, że przeciwstawia tej bohaterce “prostą” – jak pisze nawet kilkakrotnie – dziewczynę, czyli niewykształconą i nie z salonów.

 Może zbyt pochopnie potępiłam autorkę. Może wtedy słowo “prosta” miało  nie tak  poniżający wydźwięk? Ale, gdy dziś to  czytałam, skojarzyłam z  jakimś pogardliwym hasłem, które u nas krąży w ostatnich tygodniach. To na szczęście mnie nie dotyczy, ale  skóra zawsze mi cierpnie, gdy ktoś  usiłuje okazywać komuś wyższość, pogardę. Często tak  szydzący sam niczym nie góruje, ale dokucza dla lichej satysfakcji. Jestem na to uczulona jako człowiek i z racji mego zawodu. Przecież kto  oczekuje szacunku od innych, sam   musi innych szanować.

  Profesor, ulubiony przez wszystkich językoznawca, nie lubi też od dawna pewnego słowa,  które  ostatnio zrobiło karierę w pewnych kręgach, a jest okropnie wulgarne.

  Wracam więc do listu, pisanego piękną, zamaszystą kaligrafią, gdzie tak dużo zakrętasów, a ogonki u ę i ą  są aż   czteropiętrowe, a w momentach bardziej wzruszających i więcej. Nie pamiętam, skąd mam ten list. Może podsunął mi  go adresat, gdy wyjeżdżałam na studia do Krakowa, abym zobaczyła, jak kiedyś panowie traktowali kobiety i czego ja powinnam wymagać?  A jeśli nawet, to tylko milcząco dał to do zrozumienia.  Tak kiedyś wypadało. Nie narzucać czegoś, ale delikatnie, jakby niezauważalnie, sugerować. Może bał się, abym nie wyśmiała jego kolegi. Sam był bardzo wrażliwy. Łatwo się zasępiał, zamykał w sobie.

 Tak. Ludzie kiedyś byli  wrażliwsi. Na piękno. I na to, jak ich inni oceniają inni. I żeby niczemu nie uchybić, ani kogoś nie zranić.

  Teraz tę nadwrażliwość trochę stępiono poprzez różne seanse psychoterapeutyczne, porady, poradniki, bo niby za mocno uwierała  naszą duszę.  Ale, razem z  nią wyprano nas z  empatii i wrażliwości na piękno. Staliśmy się bardziej  asertywni,  wiemy, jak  robić karierę. Tylko czy  przy  okazji nie zagubiliśmy potrzeb estetycznych  i społecznych? Potrzeby obcowania z literaturą piękną oraz umiejętności bycia wśród ludzi według zasad dobrego wychowania oraz empatii  wobec innych. Przecież zapanowała moda na coś wręcz przeciwnego i zachowujący się tak, wcale się tego nie wstydzą.

  Lekarz w III tomie “W poszukiwaniu straconego czasu”, widząc tomik poezji obok łóżka chorej babki bohatera, powiedział, że może ją z łatwością wyleczyć, tylko  wtedy przestanie już być wrażliwa na poezję, na piękno…

  I my musimy się zastanowić, czy nadal obracamy się wśród ludzi tak, by nikogo nie zranić? Czy  potrzebujemy  jeszcze poezji, pięknej prozy, sztuki?

  A oto list.

– – –

“Kraków, dnia 18 I 1933 roku.

   Drogi Bolesławie!

  Do Krakowa przyjechałem szczęśliwie; zdrów jestem fizycznie – mozolnie i duchowo. (zdanie p. Kaca.)

  Podróż z Ostrowca do Kielc miałem monotonną, jedynie w Skarżysku przy przesiadce było trochę humoru, ponieważ jak się okazało T. Ołownia zostawił w Skarżysku walizkę z całym swoim dobytkiem kawalerskim, nie zdążył bowiem wciągnąć jej do pociągu, a pociąg po 1-minutowym postoju ruszył.

  Począwszy od Kielc zaczął się drugi etap mojej podróży, (…) w towarzystwie tej samej kobiety, z którą jechałem z Krakowa na Święta B.Nar. uczennicy z Gimnazjum Urszulanek z Tarnowa.

  Spotkanie nastąpiło w Kielcach w momencie, kiedy z Ołownią wysiadłem na dworcu, aby zatelefonować do Skarżyska w sprawie zostawionej jego walizki.

  Na peronie przed memi oczyma wyrosła jej smukła czarno-brewa postać, wzroki nasze skrzyżowały się, nastąpił krótki moment milczenia, podczas którego czułem głośne bicie mego serca, wreszcie z jej lekko rozwartych ust popłynęły melodyjne słowa: Pan mnie nie poznaje??? Przecież jechaliśmy razem na ferie świąteczne. Nastąpiła krótka uroczystość zapoznania z jej rodzicami i kuzynką, no i oczywiście w kilka minut później siedzieliśmy w osobnym przedziale, w pociągu, który gnał w przestrzeń i wystukiwał jakoweś dziwne rytmy, i niósł dwa młode serca w paszczę i mury podwawelskiego miasta.

  Byłbym dotąd znowu męczennikiem niewinnej miłości, ale baczny na Twe słowa, postanowiłem nie poddawać się zbytnio namiętności serca. Dużo, b. dużo cierpienia przeżyłem zanim dojechałem do Krakowa, bo wyobraź sobie chwilę, kiedy znużona już podróżą, oparła swą anielską główkę na mych ramionach i zasnęła. Wówczas chciałem ją porwać całą w ramiona i pić, pić, słodycz jej uroku  do syta. Ciągle jednak huczały mi w głowie Twoje słowa: “nie poddaj  się chłopcze zbytnio uczuciu miłości”.

  Przy główniejszym przystanku – budziła się i wzrokiem tkliwym, aksamitnym, przebiegała mą postać. Wtedy czułem, czytałem z Jej twarzy, że, że, że mnie kocha, jak zresztą później przy ostatnim pożegnaniu w Krakowie mi to wyjawiła.

  Nad ranem, w miarę jak pociąg coraz bardziej zbliżał się do Krakowa, czułem, że jest bardzo bliska mego serca. We łkaniu prawie skarżyła się na swój los, że musi pędzić tak smutno swe młode lata w murach klasztornych, podczas kiedy inne kobiety są takie szczęśliwe, żyjąc w swobodzie, na wolności, czerpiąc pełną czarę szczęścia.

  Punkt kulminacyjny rozrzewnienia przypadł już w samym Krakowie, kiedy zacząłem się z nią żegnać znowu na długie chwile aż do podróży na ferie Świąt Wielkanocnych.

  Przy ostatnim uścisku dłoni, cudne – czarujące, błyszczące jak diament jej oczy zamknęły się, po policzku spłynęła cicha łza, jako owoc pierwszej, jak wyjawiła, swej niewinnej miłości do mężczyzny. Tak znikła mi z oczu ta urocza “diwa”, znikła w szarym pociągu, który dysząc i sapiąc oddalił się z nią w stronę Tarnowa. Zabrał mi z nią wszystko, wszystkie chwile najsłodsze, wszystkie przeżyte z nią marzenia.

                                         Żegnam Cię  Maniek.

Ukłony i pozdrowienia dla wszystkich w domu i osobno dla “Dziadka”.

Kłaniaj się Cichoszowi. “

– – –

  Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy spytać, co było dalej? Zresztą, może nawet pytałam, ale adresat listu nie lubił dociekliwych pytań. Milkł wtedy, zasępiał się i już   próżno było nalegać na odpowiedź. Może myślał o swym niezbyt szczęśliwym dzieciństwie, gdy matka mu zmarła. Dlatego unikałam wypytywania. Nie wiem więc, jak się ta historia skończyła.

16.7.2020r.

Krystyna Habrat

Reklama

3 KOMENTARZE

  1. Czasami takie spotkania, nawet bez dalszego ciągu, potrafią wryć się w duszę człowieka na zawsze. Każdy chyba miał takie zdarzenia.

  2. Jakże to wszystko prawdziwe, przez co i niewesołe. Myślę, że zaczyna się w domu rodzinnym: teraz dzieci są bardzo otwarte i odważne /nie mylić z bezstresowością – bywają kłębkiem nerwów/. Teksty: “odwal się, wymiataj itp, że nie zacytuję bardziej dosadnych.” kerowane do rodzica są normalnością. Bunt młodości ? Przecież i ja buntowałam się, ale swoje niezadowolenie mogłam wyrażać w łazience przy odkręconej wodzie – aby nikt niczego nie usłyszał. Dzieci wchodzą w świat dorosłych, zostają np. dziennikarzami. I dalej, z większym zasobem słów, brylują w środkach masowego przekazu. Mało a może w ogóle brak kultury. A przecież już Zamojski pisał: “takie będą rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie” . Sama prawda.Co włozymy przez lata dziecku do jego plecaczka – to wyciągnie, z tego skorzysta.
    Tekst jak zawsze bardzo udany, cytuiwany list pom prostu wzrusza. Pozdrawiam Krysiu 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko