Gabriel Korbus – wiersze

0
1092
Maria Wollenberg-Kluza

Żółty wiersz

Zastanie mnie świt,
Opromienieje światło drzew korony,
Lecz nie przyniesie tego,
Co zostało mi przyobiecane,
I spóźnią się jaskółki,
Co miały dać mi radość i śpiew.
Niebo sine mi to mówi,
Wytrwale spozierające
Zza krat mego okna,
Tylko tych chwil kilka,
W których zdaję się być szczęśliwym,
Na nie poluję i je chwytam,
Lecące na nocnym niebie,
Bo reszta jest już tylko
Pustą obietnicą popiołu,
Który niegdyś był czymś realnym.


Flaming

Król tysiącletni ze snu się przebudził,
I zagarną swą brodę srebrzystą,
Co zabłysła światłem tysięcy gwiazd.
Oto wiosna nadchodzi wraz z życiem
I kryształkami zimnych potoków,
Pozwólcie mi latać razem z pisklętami,
I drogą ułud, kierując się płaczem
Dogonić wszystkie utracone lata,
Pozwólcie w taniec pójść dla mojej dziewczyny
Na samotne drogi wśród zielonych gór.
Zbiorę wszystkie skorupy ułamanych myśli
I jak bezcenne relikwie złożę na ołtarzu
Jako dowód dla świata, by przyjął mnie w szczęście wielkich.


Dark Globe

Nikt nie zwróci mi czasu,
Nikt mi na powrót
Nie wbije zdrowych zmysłów.

Znów mam dziesięć lat,
I patrzę na zachodzące słońce,
Znów kocham z samej miłości,
Lato zaś mi świeci ciepłem i radością,
A wszechświat jest wielki i cudny,
I świeży i chłodny jak letnia noc.

Tyle jest krain do zobaczenia,
Tyle jest ludzi do poznania i przygód,
Co jak zielone jabłka zwisają z drzew.

Bóg opiekuje się światem,
I oblicza swego nie odwraca
Od tych, którzy go potrzebują.

Za osiem lat będę dorosły
I nie zmarnuję tego czasu.

Nie pozwolę by zgasło słońce,
I spadły gwiazdy z nieba jak i liście z drzew,
Morze nigdy nie przestanie szumieć,
Oddechem swoim będzie wiecznie pieścić.

Przyjaciół znajdę i miłość,
Zabawę znajdę i radość.

Pociągiem pojadę nad morzę,
Ciesząc się pędem pól zielonych,
I szczęściem ludzi z dawnych miast.

Nad wielkiej wody błękitem,
Z dłonią w dłoni będę się przechadzać,
Razem z towarzyszką mych uczuć.

A gdy zajdzie noc,
Cienie drzew na ścianach
Rysować mi będą sylwetki rycerzy,
Ich pojedynki i tańce,
Myśleć będę o błyskach ich mieczy.

I nie będę myśleć co później będzie,
Bo w dłoniach będę trzymać dzień,
Jak wodę ściska w ręku spragniony człowiek.

Nie będzie ni dni, ni miesięcy, tylko bycie.

I nie będę wspominał,
Że kiedyś był ktoś smutny
Co dzielił me imię i dom.

Nie będę wiedzieć o jego nieszczęściu.

Będę czytać mojej ukochanej opowiadania,
Bo usłyszeć opowieść jest najprzyjemniej,
Ona też mi będzie czytać,
A ja jej będę grać na gitarze,
By cieszyć się jej pięknym dźwiękiem.


Julia Dream

Chciałaś pójść na Drogę Mleczną,
W krainę bogów, gdzie patrzył cieniem Aryman,
Wpatrywałaś się w jego oczy,
I mówiłaś, że srebrne gwiazdy to bogowie,
Dotykający prawdy palcami.

Zawsze tak blisko jest ziemia,
Bezkresny akwen prawdziwego morza,
Prawie można go dotknąć,
Jest o krok, o gest a jednak zawsze daleko.

Czy myślisz, że z tego jest mrok spojrzenia Arymana?
Czy on patrzy tak jak my,
Za obrazem obrazem wiecznej miłości i szczęścia?

Nie patrzył nigdy na niebo,
Aryman jest zawsze szczęśliwy,
Jego mrok jest jego przeznaczeniem,
Biada tym, którzy go widzą,
Lecz jeszcze większa tym, których on zobaczy.

Sama jesteś jak Droga Mleczna,
I patrzysz na mnie z objęć Arymana.

Przeznaczeniem nam jest puść ku kuli wschodzącego słońca.
Gdybym wziął cię za rękę,
Mówiłabyś mi, że żadne zło się nie zdarzyło,
I odwracała moje oczy od nieba,
Byłbym pięknym i smukłym młodzieńcem,
I poszłabyś ze mną na spotkanie letnich kłosów,
Mówiłabyś mi, że nie ma czerwonego słońca,
I że nigdy nie urodzi się srebrny Mitra.

Ale nie wziąłem cię za rękę,
Wszystko jest tylko snem,
Krzykiem pustego lasu,
Zrodzonego z moich koszmarów,
Do którego wszedłem,
I z którego się nie wydostałem.

Jestem jak zawsze samotny twórca,
Bo mogę tylko patrzeć na ogniki własnego umysłu,
Tańczące w mroku gasnące pacynki,
Nie ma nic prawdziwego,
Tylko zabawa i kołyszące się drzewa.

Pocałunki naszych ukochanych
Leciały do nas znad dalekich gór,
Co były jak pączkujące białe lilie,
Tam, gdzie wędrowaliśmy
Gdy nasze serca były jeszcze czyste.
Lecz choć przylatywały złote,
Jak ptaki królowej białych wodospadów,
Rozbijały się o nasze twarze z hebanu,
Patrzące daleko aż po kres naszego strachu.
I nie wierzyliśmy, ze tyle świata
I tyle serc może mieścić się w człowieku.

Ale nie wziąłem cię za rękę
I muszę wiecznie stać w deszczu,
Smutkiem wiecznie potępiony za tchórzostwo,
Nie ma żadnej winy, żadnego grzechu, tylko żal.

To wszystko jest wiecznie powracającą piosenką,
Wiecznie wstającym słońcem,
Wiecznym marzeniem o tym,
Co byś zobaczyła,
Co jadła i z czego się śmiała.
To wszystko jest kwiatem mojego piękna,
Wzbijającą się w niebo lilią, córką dobrego słońca.

I powiedzcie mi, że nigdy nie czułem,
I że nigdy nie istniałem.

Dogasam jak pijana noc w leniwym rytmie,
Gdy siły wszystkie odeszły i wszystko umiera,
Gdy patrzę na gasnące gwiazdy,
Gdy myślę, że jestem pociągiem pędzącym w katastrofę,
Ciepłe dni zabierają wszystko,
Z ciepłymi dniami przegrywam raz za razem.

I jakie mają prawo te mędrki mówić mi za co muszę żyć i umierać?
Muszę żyć i umierać?
Muszę umierać?
Muszę żyć?

Muszę żyć, żeby im było wygodnie,
Muszę żyć bo się boję,
Tułać się po tym świecie bez celu,
Pod ciężarem wieczności
I ptaków zrywających się do lotu,
Tak jakby wszystko wracało do początku.

Może obudzę się kiedyś ze snu Julii,
Będzie letnie popołudnie
I będę wiedzieć, że śniłem koszmary
Bo było duszno i gorąco,
I że tak naprawdę wszystko jest w porządku.

Może Julia obudzi się kiedyś z mojego snu,
Obudzi się w gorące letnie popołudnie,
I stwierdzi, że tylko się jej przyśniłem.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko