***
Мы ль не призваны, мы ли не званы
на доселе невиданный мор,
богохульного века Иваны,
братья гиблые мёртвых сестёр?
Мы ль не призваны, званы не мы ли
хрипом ворона и петуха?
Век рассыпался лагерной пылью,
горстью пепла, горою греха.
Да не имут убитые сраму.
Молочай серебрится на рву.
Скорбный храм
и тропа моя к храму… –
Поминаю, молюсь. И живу.
***
Запах флоксов, дурман увяданья.
Бело-розовый дым октября.
Вкус прощенья и привкус прощанья.
Полудрёма коры и зверья.
Тихо. Только ребёнок-синица
сыплет маленьких нот дребедень.
А под стылое утро приснится:
храм Крестителя, тёплые лица,
Пасха, звон,
купола и сирень…
***
Jsme-li my nepozvaní, jsme-li my nezvaní
doposud mor nevídaný,
Ivanové rouhačského století,
zatracení bratři sester mrtvých?
Jsme-li my nepozvaní, zvaní nejsme-li my
křikem vran a kohouta?
Století se rozsypalo prachem táborovým,
horou hříchů, hrstí popela.
Zabití nedojdou pohany.
Pryšec v zákopu stříbrný.
Chrám bolestný
a k chrámu moje pěšina…
Modlím se, vzpomínám. A žiji.
***
Vůně floxů, opojné uvadání.
Bílo-růžový dým října.
Chuť odpuštění a příchuť rozloučení.
Polodřímota kůry a zvířat.
Ticho. Jen sýkorčí mládě
sype maličkých not drobečky.
A v chladnoucím ránu zdá se:
chrám Krista, vřelé tváře,
Velikonoce, zvon,
kopule a šeříky…
***
Czyśmy nie powołani, czyśmy nie wezwani,
na nieznany aż dotychczas pomór,
Iwanowie bluźnierczego stulecia,
straceni bracia swoich martwych sióstr?
Czyśmy nie powołani, nie wezwaniśmy,
chrypieniem kruka i koguta?
Wiek się nam rozsypał kurzem łagierniczym,
garścią popiołu, górą grzechu.
Umarłych hańba się nie ima,
Wśród rowu srebrny połysk wilczomlecza.
Kościół bolesny
i ścieżka moja do kościoła…
Wspominam, modlę się. I żyję.
***
Zapach floksów, upojenie z przemijania.
Biało-różowy dym październikowy.
Smak przebaczenia, posmak pożegnania.
Półdrzemka zwierząt i kory.
Cisza. Tylko pisklę sikorki
sypie drobniutkich nut okruszki.
A nad ranem stygnącym się śniący:
chram Chrzciciela, ciepłe policzki,
Pascha, dzwon,
kopuła i lilak
***
Хриплый Харьков, торгаш и картёжник,
дёрнув двести, гордится собой.
Под холмом Журавлиным художник
спит в обнимку с промёрзлой судьбой.
А на Лысой Горе, на Голгофе,
за Холодной, тюремной, Горой,
снеговей – свежемолотый кофе,
и мерцает во тьме аналой.
В честь Казанския Матери Божьей
освящён краснокаменный храм.
Век мой – зимний, но я-то – всё тот же,
вновь по-детски внимающий вам,
вам, в Сочельник раскрытые двери,
снег, оклада иконного блик,
запах грусти, надежды, потери
и Марии хранительный лик!
В зимний вечер – тоска изначальна,
сквозь метель всё былое видней,
а душа – просветлённо печальна
в ожиданье Рождественских дней.
Век мой отдан без спросу Иуде,
но, пока не занёс меня снег,
лепечу о прощении-чуде
в непрощаемый Господом век…
***
Ochraptělý Charkov, kramář a karbaník
hodil do sebe dvěstě a hrdý je.
Pod Jeřábím kopcem malíř spí
v objetí s promrzlým osudem.
A na Lysé hoře, na Golgotě,
za Chladnou, vězeňskou, horou,
pustina snů – o čerstvě namleté kávě,
chvěje se ve tmě plamen.
K poctě Kazaňské Matky Boží
osvícený z rudého kamene chrám.
Mé století je mrazivé, ale i já jsem takový,
znovu jak dítě pozorně naslouchám
vám, ke Svatvečeru otevřené dveře,
sníh, na ikonu třpyt nese,
zápach smutku, naděje, ztrát
a Marie ochraňující tvář!
V zimním večeru – nejprve smutek,
vše minulé proniká vánicí,
a radostně rozbolavělá duše
je v očekávání svátků vánočních.
Mé století bez optání patří Jidáši,
ale dokud mě nezavál sníh,
žvatlám o zázraku prominutí
v Bohem neodpustitelném století.
***
Ochrypły Charków, handlarz i karciarz,
wyciągnął dwieście, sobą się chełpi.
Zaś pod szczytem Żurawiej malarz
w objęciu z losem przemarzniętym śpi.
A na Łysej Górze, na Golgocie,
za więzięnną, Zimną Górą się mości
zawieja – świeżo mielona bulgocze,
kawa i ołtarz lśni w ciemności.
Na cześć Kazańskiej Bożej Matki
wzniesiony rudokamienny chram.
Mój wiek – zimny, ja jestem – też taki,
znów dziecięcą wrażliwość dla was mam
Dla was, na Wigilię otwarte drzwi,
śnieg, ryzy na ikonie blask,
zapach smutku, utraty, nadziei,
i Marii opiekuńcza twarz!
W zimny wieczór – pierwotna tęsknota,
poprzez zamieć przeszłość lepiej znać,
a dusza – taka promieniście smutna,
czeka na Bożego Narodzenia czas.
Moje stulecie dostał Judasz bez pytania,
no, ale póki nie zasypał mnie śnieg,
bełkoczę wciąż o cudzie przebaczania,
choć dla Boga niewybaczalny to wiek.
Sergej Šelkovyj
*1947, Lvov
Urodzony we Lwowie, Jest docentem uniwersytetu technicznego w Charkowie, autorem prac z za-kresu matematyki stosowanej i mechaniki oraz historii nauki. Od 1973 roku publikuje swe utwory literackie w języku rosyjskim i ukraińskim. Ponad 30 jego książek poetyckich, prozatorskich, esei-stycznych i przekładowych ukazało się w Moskwie, Kijowie i Charkowie. Jego wiersze i proza były przekładane i publikowane za granicą (Białoruś, Belgia, Bułgaria, Niemcy, Wielka Brytania, Dania, Cypr, Izrael, Chiny, Litwa, Mołdawia, Polska, Rosja, Serbia, USA i Czechy, gdzie w ramach 18. Dni Poezji wyszedł wybór jego poezji pt. Podzimní horizont, w przekładzie V. Kopeckiej). Jest obecny w wielu antologiach, zostały wydane jego monografie i bibliografie, niektóre teksty doczekały się opracowania muzycznego. Należy do Związku pisarzy Federacji Rosyjskiej i Ukrainy oraz Między-narodowej Asocjacji Pisarzy i Publicystów (od roku 2006). Przewodniczy jury Międzynarodowej Słowiańskiej Nagrody Poetyckiej udzielanej na Ukrainie od 2013 roku. Laureat Nagrody
B. Słuckiego, N. Uszakowa, międzynarodowej Nagrody J. Dołgorukiego i innych.