SŁAWOMIR JERZY AMBROZIAK
***
ojciec znów wyszedł
codzienność topić
w butelce piwa
jak marzannę
wiosną w płomieniach
rozgrywamy z bratem
kolejną partię szachów
na czas
kojącej nieobecności
oczekujemy aż bóg
ojciec wróci
z brudnymi kolanami
Pejzaż alpejski: noc
jeszcze nie spłynęła z gór
przewraca się z boku na bok
w miękkiej nieważkości obłoków
trawy wciąż milczą
w tęsknocie za rosą
cisza pulsuje
u stóp majestatu
trwa zimna wojna
między zachodem a wschodem
Perseidy
sierpniowe noce
utkane są ze złotych włosów
skradzionych potajemnie
znajomej komecie
zbieram je starannie
stąpając boso zmysłami
po zbyt odległym horyzoncie
w obawie że zabraknie
na wszystkie marzenia
policzalnymi sekundami
wypełniają nadzieją niezliczone dni
na jeszcze jeden pocałunek
pozostawiony na lewej stronie nieba
to nie grawitacja
lecz moje dłonie
rozpuszczają twoje włosy
na sklepienie niebieskie
abyś trwała jeszcze
w powidokach
ROMAN CIESIELSKI
centrum
kelnerki i ekspresy do
kawy
przekrzykują romea i julię
swoje monotonne życie
pełne gwaru i dymu
zapachu drożdżowego ciasta
z okna widać lazaret
wiedemanna
pod ścianami przemykają ludzie o kulach
powiewają nasiąknięte ropą i krwią bandaże
maszerują amputowane zgniłe kończyny
oszalałe włosy matek
czerwone flagi na pustych trybunach
gra orkiestra dęta pod
pomnikiem poległych
przygrywa tańczącym płytkom chodnikowym
puzon zakończył to wszystko pięknym fałszem
to tylko poganie
to tylko poganie
wyłaniają się z gęstej mgły
na wyspie pełnej krzyży
obsypanych monetami
i chlebem wydartym z trumny
chodzę od domu do domu
od trumny do trumny
niosę ogień nocą
ubieram przydrożne krzyże
obsypuję lniane ręczniki kwiatami
zaplatam warkocze dziejów
rozcinam pługiem nurt rzeki
w poszukiwaniu deszczu
w poszukiwaniu siebie
twoje
ciało pachnące kawą
już jestem tutaj
wcale nie trzydziestoletni
za drzwiami rzeka i morze
twoje ciało pachnące kawą
odchodzi w zapach cieni
te zapachy są wszędzie
i obrazy które zostaną z tobą
pachnące historią w starych murach
na komunalnych cmentarzach
JERZY FRYCKOWSKI
Strach ma małe oczy dziewczynki
Czasem
zamienia się w dwa palce które zamiast salutować
wchodzą tam gdzie mamusia nie kazała patrzeć
wikary zawsze
podchodzi tak że nie słychać
a potem każe wziąć w usta owoc jeszcze niedojrzały
zielony i cierpki jak ledwie wylęgłe wiśnie
grożące skrętem kiszek i szybką jazdą na sygnale
mówi by
czekać na ślinę jak na deszcz bo to zawsze nadzieja suchej ziemi
a skórka zmarszczy się jak jabłko strącone jesienią
i zimą zawiśnie długim soplem ze szczytu choinki
w śnieżną zadymkę zapuka w oszronione szyby
za którymi dłonie złożone do modlitwy o ciepło
błagają o nagość i zaufanie wargom w ciemności
Potem jest
„Krzyk” Muncha i usta pełne obranej skórki z pomarańczy
ciało odzierane z bieli komunijnej sukienki
wiejski pacykarz się poddaje bo nikt już takiego przerażenia nie namaluje
można je tylko usłyszeć za ścianą za którą ojciec ślini się na córce
i nikt nie ma odwagi skorzystać z jakiejkolwiek komórki
wszyscy
wpychają palce w uszy
dziurawią strach przed silniejszym sąsiadem
nienaturalnie pochylają głowę udami zabliźniają krzyk
Dobrzy sąsiedzi nie donoszą
List do poety Wojciecha Banacha
Dzieli nas
tylko Wisła
a wypita wódka rozlewa się w ocean
i listy słane w butelkach z grubego szkła nie dochodzą
By zbudować
groblę
spotykamy się miedzy pośpiechem naszych kobiet
a nieczytelnymi receptami do realizacji
jednak nigdy na bydgoskim skrzyżowaniu
na którym światło daje czas do namysłu
Obchodzimy
imieniny tego samego dnia
i obchodzimy je coraz dalej od swoich domów
jak Karusek z „Anielki” zataczamy coraz większe koła
od naszych serc i rozumu
szukamy kolan u których wyzioniemy ducha
Bo są pomniki
które nas dzielą
a ich marmur nie chłodzi rozpalonych czół
różnimy się nie tylko handlowymi niedzielami
i charakterem pisma
dzieli nas
Polska
jak sowiecki bagnet wbity w plecy na pomniku w New Jersey
Moje pokolenie
Nie wiem
czy potrafilibyśmy bez smartfona i GPS-u
przedostać się kanałami na sąsiednią ulicę
skoro drażni nas zasrany pampers własnego dziecka
a najwrażliwsi podpierający się wrażliwością Chagalla
porzygali się przy pierwszym przewijaniu
Był czas gdy
połykaliśmy partyjne legitymacje
smakowały jałowymi przemówieniami i łzami matek
pielęgnujących żylaki w kolejkach do mięsnego
Ojcowie potem
spływającym ze schylonych karków
rozcieńczali odświętne piwo po niedzielnej sumie
i nie mieli już siły podnieść głowy
by obejrzeć nasze bramki strzelone w lidze okręgowej
Zamiast
biżuterii zdobiliśmy palce i brzuchy naszych kobiet
piaskiem złotych bułgarskich plaż
kusiliśmy Dubrownikiem i śpiewem tamtejszych Trubadurów
Gdy zachodziły w ciążę kołysaliśmy ich brzuchem jak kulą ziemską
kurczowo trzymaliśmy się trawy i ginących bylin
ustami pełnymi jędrnych piersi naszych żon
wygrażaliśmy wrogom ojczyzny
EWA ILIŃSKA
Zachować w sobie
nie ma
wspomnień
tych pierwszych
jak swieże źdźbła wiosną
nie ma dłoni
matczynych
w przytuleniu
które jak słońca grzeją
pytam więc
kogo kołysać w ramionach
kto wyrwał
dziecko z łona
I narzucił zasłonę niepamięci
Nakazem serca
oni mówili
nie możliwe
a ja
umierałam
I rodziłam się od nowa
jak ten deszcz
byłam
deszczem
dającym życie
oni mówili
to nie możliwe
a ja szłam
potykając się
o kamienie drogi
nakazem serca
zagubionego w miłości
gdy płomień
zgasł
nie chciałam widzieć
popiołu zdarzeń
a oni milczeli
Nie byłam czujna
podrzucona
pigułka młodości
grała jak pigułka gwałtu
szarpnęła sercem
I to co
skrywałam
zostało obnażone
z całą ostrością faktów
na osi czasu
podstępnie
poruszył
wzruszył
I zmusił
do przełknięcia
gorzkiej pigułki refleksji
TOMASZ OLSZEWSKI
Dworcowa
na dworcu nocą
zimno jak w kościele
tylko obrazki mniej święte
poprzez witraże
brudem malowane
leniwie sączy się ciemność
te śniade
dzieci
o nachalnych oczach
prześwietlających sumienie
jak aniołowie z tekturowym skrzydłem
boso zesłani na ziemię
nie szukaj tu
bohaterów szkolnych lektur
już chyba wiesz
że sam jesteś jednym z nich
co winien czas
że twój pociąg nie przyjechał
jeśli masz dokąd lepiej stąd idź
włóczędzy
dziwki złodzieje poeci
gdzieniegdzie ludzie z pociągu
mundur sokisty niby zwiędła róża
na grobie porządku
wychodzą z
cienia zbiegłe z płócien Boscha
za dnia uśpione demony
drzwi poczekalni są jak wrota piekieł
gościnne dla potępionych
Blues
to miasto
nie jest dla ciebie
niedopici faceci
na swój sposób
proponują ci miłość
to miasto
nie jest dla ciebie
ich spojrzenia
jakby
ubrania wcale nie było
tak jest wiosną
czy latem
wracasz z pracy
lub z kina
któregoś dnia
nie uda ci się
ich minąć
to miasto nie
jest dla ciebie
gdy coś się dzieje
ludzie są głusi
i ślepi
to miasto nie jest dla ciebie
twój krzyk
niczego nie zmieni
taki sen
śni się nie raz
zimny pot
ciało studzi
zdarzy się raz
nie zdążysz się
obudzić
to miasto nie
jest dla ciebie
już też
nie chcę tu żyć
to miasto nie jest dla ciebie
musimy iść
gdzieś na pewno jest miejsce
za tą górą
za morzem
gdzie
jest normalniej niż tu
tu normalniej niż jest
już być nie może
Ballada o podpalaniu lasu
banalny przedmiot codziennego użytku
pozostałość po toastach
pisanych atramentem niesympatycznym
„zakaz pedałowania”
„śmierć wrogom ojczyzny”
„Polska dla Polaków”
rzucona jak słowo z ekranu
niedbale acz celnie
modlitwy do boga
deszczu
byś był tam
dokąd poszła prawda
akt zgonu wystawiony plusze
po niżu poniża wyż
taki u nas klimat
po słocie susza
gorąca atmosfera medialnej nagonki
głowy rozgrzane do czerwoności
słowa jak
pochodnie
wilgotność ściółki
spadła do krytycznego minimum
coś w końcu musi się wydarzyć
albo
we dwa kije
na krzyż
i żółć
łatwopalna jak siarka
dawniej się udawało
dlaczego nie teraz
nie trzeba wymyślać prochu
by
ciałem się stało słowo
popiół
MAŁGORZATA PŁOSZEWSKA
na krawędzi nocy
z kielichem wina w dłoni
zatapiam się w zadumie
absorbuję barwy
staczającego się dnia
słucham milknącego
świergotu ptaków
stąpam po kamiennych uliczkach
miasta Rodos
nagradzam oklaskami
zachód słońca na Santorynie
sycę się ciszą i malowniczym brzegiem
jeziora Loch Lomond
zaglądam i tam
gdzie nic tylko echo powtarza
dawno zadane pytania
gdzie sieci pajęcze między domami
trzymają na uwięzi
uśmiechy i pocałunki
gdzie wędrowałam
ścieżkami nad Wisłą
na krawędzi nocy
***
zbliżyłam się do poręczy balkonu
– latanie nie jest moją silną stroną –
dopadł mnie zapach
pieczonego ciasta
i zmierzch
wyblakłym fioletem
dom
do którego wciąż powracam
rozebrali krewni
pozostał tylko drewniany krzyż
ubrany w krzak bzu
po drugiej stronie drogi
pochyła jabłoń
i przezroczysta postać
babci Marianny
nad ziemniaczanym zagonem
(z cyklu: „Poziomki słów”)
Jesiennie
powiało chłodem
i zapachem nagich drzew
na progu jesień
samotników już sprasza
do tanga walca
na trzy liście czwarty wiatr
ujadaniem psów
bezradnością powiało
to brzozy wierzby
i postawne kasztany
gubią swe dzieci
na wyciągnięcie dłoni
a ja podążam
liściem klonu akacji
oczarowana
potężną siłą wiatru
i wszystkie barwy
jak ogniste latawce
lgną do mej skóry
przenikają do wnętrza
i już mnie nigdzie nie ma
DANIELA POLASIK
W zielonych murach
w wielu miejscach jeszcze nie byłam
w ilu nie zdążę być nie wiem
ale jestem
w morzu pełnym bławatków
w uśmiechu dzieci wracających ze szkoły
w zmiętym leszczynowym listku
w krzyżu trawy które słońce rysuje
z małej piekarni pachnie świeżym chlebem
mój majątek tak śmiesznie mały z daleka
wygląda jak porozrzucane po polach zabawki
Bóg przesiewa moje serce
księżyca na niebie przybywa
oddycham świeżym powietrzem
Czas wszystko pozmieniał
Deszcz niczym siatka z tiulu przesłonił horyzont
Kareta już odjechała a dziewczyny niezdecydowane
jaką suknię włożyć
W stawach zaskrzypiało idę na spotkanie starości
Żaden ból żadna zmarszczka już mnie nie umniejszy
Mówisz oszukała oczy
w zakurzonej szybie owalne odbicie
wypuszcza gałązki wrasta w swój dom
Czas podarowany
Ktoś
skrzydłem przetarł okna nieba
i otwarł na oścież niebieskie podwoje.
Altana
w ogrodzie jak słoneczny konfesjonał,
na jesionowym stole różowa pelargonia i strofy
bogate, pełne urodzajnych znaków.
W
starym domostwie studnia bez wody,
pusta ziemianka, schodki porosłe mchem,
kłódka otwarta, wyblakły wzór firanek.
Na
ścianach obrazy świętych, w szafie
płaszcz ojca, ciepły, jakby tu był
przed chwilą.
Między
murem, a zmurszałym płotem,
kolczaste krzewy w czerwonych różańcach,
niczym ołtarz wotywny.
Pośrodku
cudowne źródełko – tętni,
jakby wiatr w żagle,
przyjmij i mój.
AGNIESZKA SMUGŁA
Próżna pastorałka
wśród nocnej ciszy
nikt jej nie słyszy
może bezkarnie
do reszty zmarnieć
wieść o tym niosę
by się jej losem
ktoś jednak wzruszył
śnieg sobie prószy
dzisiaj w betlejem
tyle się dzieje
a ja na skróty
psu szyję buty
Sto pociech
wypuściła papierowy samolot
w pierwszą podróż i od razu podniebną
czy to jednak było zgodne z jej wolą
że ten pojazd się usztywnił jak drewno
nie zatańczył nad polami łąkami
tylko wbił się w miękką ziemię przy płocie
zmiął się wówczas i się błotem zaplamił
więc nie będzie już z nim miała stu pociech
Na parterze
miast zamknąć cudzysłów
rozlała dziś mleko
odchodzi od zmysłów
jest bardzo daleko
gna już wręcz na oślep
choć tu tkwi jej ciało
miało być
ciut wznioślej
lecz się nie udało
ZBIGNIEW TRZEBIATOWSKI
***
wyobraźmy
sobie płótno jakiegoś caravaggia
pośrodku drzewo do drzewa przybity jakiś pasolini
głowa zwisa bezwładnie w słuchawkach gra muzyka
smartfon nie powiedział jeszcze ostatniego słowa
plama krwi wokół gwoździa który przekłuł stopy
obute w konwersy nie rośnie już pod pędzlem rudzieje
wyobraźmy
sobie scenę z filmu jakiegoś jarmana
ciało jakiegoś wittgensteina złożone pod drzewem
na przedramieniu widnieje napis w wątłym świetle
nie do odczytania zbyt drobnym pismem wytatuowany
z czterech braci ludwiga na planie jest tylko jednoręki
pianista pozostali dawno temu wyrzekli się świata
jakieś domostwo gdzieś na odludziu sobie wyobraźmy
pierwsze trawy powracają pod okna jak każdego roku
białe prześcieradła wiszące na sznurze czekają na wiatr
zostały ci ostatnie trzy dni na rozmowy i esemesowanie
za łąkami i lasem jak morze zielone jest drugi brzeg jakiś
tam nie ma zasięgu tam dotrzeć żeby się sobie jakoś wyobrazić
***
zadziwiona
spoglądasz na siebie
w ręce masz
kwiaty
w prawej nie w lewej
do oczu ci
płyną
ptaki i ryby
tego obrazu
zapomnieć się nie da
ani spamiętać
braknie mu ram
chodźmy już stąd
ofelio
***
słońce
w górę
w pocie czoła
obłok
w poprzek
ku brzegowi
ptak jak liść
z biegiem
rzeki
i jeszcze ryba
jasnym brzuchem
ku niebu