Agnieszka Czachor – Kilka słów w obronie…

1
52

Powrót taty Mickiewicza znałam z opowieści babci. Ona nie recytowała tego utworu, tylko go opowiadała. Nim poszłam do szkoły już znałam tę historię. Należy tutaj wspomnieć, że moja babcia całe życie tęskniła za nauką. Udało się jej skończyć tylko trzy klasy. Z dziada pradziada nasza rodzina pochodziła z chłopów, ze wsi. Dobrze znali ci ludzie trud życia wiejskiego i niepokój jaki im towarzyszył podczas uprawiania roli. Dobrze pamiętali czym byli zbójnicy, grasujące bandy i dzikie zwierzęta mieszkające w ciemnych lasach. Pamiętali też swój dziecięcy lęk, kiedy rodzice nie wracali. Kiedy zapadał zmrok, gdy mróz skrzył się na szybach, kiedy wyły psy.

Ta opowieść mojej babci zapadła we mnie głęboko, bo wiedziałam czym jest strach o bliskich. Później już w szkole poznałam oryginalny utwór. I byłam dumna, że moja babcia go znała, że już mnie jako pięciolatkowi go opowiadała. Należy też pamiętać, że babcia straciła rodziców podczas wojny, że wyszli z domu i już nie wrócili. W kontekście takich zdarzeń, ta ballada nabiera wiele mocniejszego przekazu.

Jest coś wspaniałego, niewytłumaczalnego w sile jaką Mickiewicz oddziaływał na ludzi, jak ich niemalże „czarował”. Mówiąc o tym poecie można się skoncentrować jedynie na artystycznych walorach jego utworów. Można. Czemu nie? Jednak tylko na ich podstawie nie zrozumiemy jakim był człowiekiem. A człowiek, nie rodzi się pomnikiem i poznając jego biografię, nie powinniśmy się oburzać na to, że przypominał nas, że się potykał, upadał, podejmował niewłaściwe decyzje, wątpił, zadzierał „nosa”, umierał ze strachu, ulegał łatwiejszym ścieżkom.

Mam malutką książeczkę bez strony tytułowej jedynie z pieczątką Leopolda Meyeta (adwokat, kolekcjoner pamiątek z romantyzmu, bibliofil, literat) pt: Na wieść o śmierci Mickiewicza.

Autor w momencie ogłoszenia informacji o śmierci poety przebywał we Lwowie na „literackiej herbatce”. Działo się to w sobotę 8 grudnia roku 1855. Herbatka ta odbywała się u Jana Dobrzańskiego, ówczesnego redaktora Nowin i skupiała szerokie grono kolegów po piórze. Spotykali się zwykle w sobotnie popołudnia, aby obgadać wypadki minionego tygodnia i zwyczajnie poplotkować.

Tego zimowego dnia rozmowy przerwało nagłe wejście gospodarza do pokoju, który trzymał w ręce co tylko doręczony list z informacją, że Mickiewicz nie żyje z dopiskiem, że jest to informacja potwierdzona. Nim prasa tę wiadomość rozgłosiła, wcześniej zrobiła to poczta pantoflowa. Mimo tego żadna gazeta nie podała tej informacji wcześniej niż zrobiła to redakcja Nowin. W opinii autora było to zachowanie bardzo eleganckie, bo inne redakcje wiedząc, iż to redaktor Nowin jako pierwszy dostał potwierdzone tak smutne wieści, dały jego gazecie pierwszeństwo.

W jaki sposób zareagował Lwów?

Na tej herbatce wielu literatów zapłakało, ale jak zareagowali mieszkańcy Lwowa?

Należy pamiętać, że na Mickiewiczu w tamtym czasie ciążył zawód, żal, rozczarowanie. Jego zwykli czytelnicy nie mogli mu darować wstąpienia do sekty towiańczyków. Podobno już za jego życia zaczęto o nim mówić jak o zmarłym. W powietrzu czuło się wielki żal, a Adama uznano za straconego dla narodu. Mimo ciągle istniejącej czci dla jego talentu i jego utworów, to już w niego nie wierzono. Mimo tych gorzkich słów padały również laurkowe i te tak diametralnie różniące się opinie, mimo że poeta już nie żył, zaczęły tworzyć wokół niego coś na wzór gry: prawda czy fałsz – zgaduj! Gry, w którą chwilami gramy do dzisiaj.

Jak zwykle podczas dywagacji o Mickiewiczu padły słowa o Słowackim. Zdaniem autora broszurki, Juliusza w tamtym czasie we Lwowie nie rozumiano. Co ciekawe w Austrii poezja wieszcza z przeciwnego bieguna do Mickiewicza, była zakazana. Dopiero po roku 1848 (w 49 zmarł) cokolwiek z jego utworów zaczęło „przeciekać”, ale starszyzna nadal była na nie. Za to młodzi ze Słowackim i zrozumieniem jego słów, nie mieli problemów. Jednak mimo talentu i wyobraźni jego teksty ciągle nie dostawały się do szerszej publiczności. Co gorsza jego czytelników, którzy go chwalili, uznawano za osoby nieoczytane, nieznające się na literaturze, bo nie czapkowali przed Mickiewiczem.

I ta przepaść mam wrażenie dzieli nas do dzisiaj. Ciągle są zwolennicy Mickiewicza albo Słowackiego. Bardzo rzadko zdarza się osoba, która ich traktuje na równi bez niechęci do któregoś. Do tego wątku jeszcze wrócę, a teraz zakończę ten ze śmiercią Mickiewicza.

Na wieść o śmierci Adama, według autora broszurki, wszelkie zawiści, żale i niechęci zniknęły. Sam wówczas miał lat 20 i płakał jak bóbr. Jednak dla niektórych było nie do pomyślenia, że zmarł tak zwyczajnie, po ludzku. Zachorował na śmierć i nie było ratunku, nagle bez ostrzeżenia. Wszak nie sposób było wierzyć, że wieszcza zabił stary bigos czy cholera. Przecież jego odejście nie mogło być takie prozaiczne. Nie poszedł do walki, nie zginął na barykadach, a umarł z powodu problemów żołądkowych? Tego wielu nie mogło znieść i od razu zaczęło się zmyślanie.

Ostatnie lata życia poety są, według badaczy, najbardziej załgane. Jednak według mnie nie tylko te ostatnie. Należy pamiętać, że pisząc o Mickiewiczu korzystałam ze starych tekstów z BN dostępnych online. Należałoby może spędzić sporo czasu w archiwach, ale powstało już wiele naprawdę dobrych dzieł na ten temat, autorstwa zdolniejszych. Jak choćby Jarosława Marka Rymkiewicza. Moje teksty o Mickiewiczu i nie tylko o nim są wynikiem chęci do poznania osób, które zaklęto w brąz. Za każdym razem interesują mnie, poza ich twórczością, oni jako ludzie. Jako osoby korzystające z toalety, miewające niestrawności, ostry zapach potu czy skłonność do czerwienienia się po same uszy.

Interesują mnie między innymi despotyczne matki, jak w przypadku Słowackiego, który odrzucił swoją wieloletnią kochankę i nie wziął odpowiedzialności za dziecko, którego się spodziewała. Zaś całe życie chodził na pasku matki. Wycacany, wypielęgnowany przez kobiety domowe, utwierdzony w przekonaniu, że jest cudem świata, kiedy zderzył się z opinią tegoż świata, który mu powiedział, że nie jest onym cudem, mógł poczuć się skrzywdzony i to niesprawiedliwie. Ile razy dochodzi do dyskusji na temat obu panów, obydwa obozy mają swoje racje.

Choć sama zazwyczaj starałam się stać po środku. Spoglądać na nich obiektywnie. Z dystansem. Bez egzaltacji, bez uwielbienia mimo, że nie można im odmówić talentu literackiego. Jednak, co najważniejsze starałam się na nich patrzeć bez uprzedzeń. Bez również narzuconych mi cudzych przekonań. Na ile to oczywiście było i jest możliwe. Czasem się mi zarzuca, że patrzę na sprawę od „piątej” strony, słyszałam również rozgoryczenie, że ktoś nim mi zadał pytanie przewidział w wyobraźni trzy możliwe moje reakcje, a ja zareagowałam jeszcze inaczej. Nawet syn niedawno mi zarzucił, że nie idę utartą drogą tylko dociekam prawdziwości zdarzeń archaicznych, nie będąc naukowcem. To jest rodzaj pasji, która nieraz daje prawdziwą frajdę, choć niektórych może irytować.

Nie sposób poznać tych wielkich choć być może archaicznych dla współczesnych twórców. Nie sposób ich poznać w szkole. Może też z taką łatwością się wyrzuca ich utwory, najpierw te „modlitewne”, później – nie daj Bóg – może przyjść czas na te większe. Nie sposób, bo koncentrujemy się na ugłaskanych biografiach czyli nudnych. Podobnie jak biografie świętych są niemalże mdłe, bo cukrowe i błyszczące. Do tego stopnia, że kiedy uczeń dowiaduje się, że św. Franciszek z Asyżu przez pewien czas był hulaką i awanturnikiem, to dopiero wtedy zaczyna słuchać opowieści z ciekawością. Bo po cóż dążyć do ideału, którego nie jesteśmy w stanie osiągnąć?

A jednak wielu pomniki ceniło i ceni do dzisiaj.

Podobnie było z samym Boyem, który Mickiewicza odbrązowił do niemalże korzeni. Jego również przecież pragnięto w brąz zamienić, o czym pisze Jacek Trznadel w Kolaborantach, mimo tego jednak i informacji z ostatnich lat życia Boya, dotyczących dla mnie niezrozumiałego jego postępowania – nie porzucę czytania jego tekstów, bo za każdym razem przynosiły mi przyjemność. I wdzięczna jestem tym ludziom, którzy zapobiegli jego brązowieniu.

Mogą niepokoić „rewelacje”, do których dotarł Boy, dotyczących Mickiewicza. Chociaż może to niefortunne słowo. Mogą sprawić nam przykrość, wprawić  w zdumienie. Nas, przecież żyjących wiele po nim i już nie spijających słów z jego ust. Mogą spowodować w nas nawet poczucie żalu, możemy się poczuć oszukani, zwłaszcza ci najbardziej zagłębieni w literaturze. Gdyż nie dotyczy to poczucie „zdrady” w dzisiejszych czasach każdego, bo gwiazda Mickiewicza w niektórych środowiskach zaczyna gasnąć. Bo tak jak ostatnio często słyszę: nie każdego musi interesować to co ciebie. Otóż to. Nie każdego.

Jednak o literaturze nie sposób mówić bez historii. Nie sposób zrozumieć jej trendy i się nią zainteresować, gdyż jej twórcy nie żyli w przestrzeni kosmicznej, a na ziemi w konkretnych okolicznościach i pośród konkretnych ludzi, tradycji oraz zwyczajów. To wszystko wpływało na ich charakter, światopogląd i podejście do życia a także na rodzaj tworzonych utworów. Te utwory są również informacją o tamtych czasach, o kondycji psychicznej ludzi, o ich mentalności, również o religijności lub jej braku. Z nich także dowiadujemy się co religijność wzmagało, a co powodowało utratę wiary.

Kiedy Adam wyjeżdżał na studia do Wilna był człowiekiem religijnym. Sama modlitwa do Matki Boskiej Ostrobramskiej, do której od razu po przyjeździe się udał aby jej podziękować za ocalenie życia, świadczy o jego przywiązaniu do religii. Jednak z biegiem czasu Uniwersytet „przeredagował” w jego głowie myślenie o religii, a przywiązanie zlikwidował.

Sporo z biegiem życia się w poecie zmieniło. Sporo też jego bliscy zmyślali. Choćby o ostatnich chwilach jego żony. Jest w tych sprzecznych wspomnieniach coś mrocznego, neurotycznego, odrzucającego. Coś, co powoduje, że mamy ochotę porzucić czytanie i wziąć gorący prysznic, bo czujemy się brudni. Jakby oblepiły nas cienie dawnych zdarzeń. Nieprzychylne cienie. Mary stworzone z pretensji i żalów, które nie umarły, mimo iż ich twórcy już dano nie żyją.

Każdego miłośnika Adama może zdumieć jego list z roku 1829, który napisał tuż po opuszczeniu Rosji do „zmoskwiczonego” Polaka, Tadeusza Bułharyna: „Odebrałem tu z Warszawy wiadomość o koronacji i pełne entuzjazmu opisy uczt i zabaw. Ja tam nie byłem! Podzielam tylko z daleka szczęście moich spółrodaków (…)” [ Boy-Żeleński, Brązownicy] Chodzi rzecz jasna o koronację cara Mikołaja I na Króla Polski.  

Kiedy ten list dostała w darze Akademia Umiejętności, a stało się to już po śmierci poety, podobno poważnie jej pracownicy zastanawiali się czy by tego listu nie spalić. Rzecz jasna dla dobra poety i legendy wokół niego narastającej. A przecież ciekawa jest tylko prawda. Taki list, który wyszedł spod ręki człowieka okrzykniętego Wieszczem Narodowym, i który namawiał do buntu zbrojnego, może czytelnikiem wstrząsnąć. W takiej sytuacji nie ma płaszczyzny, na której w kontekście tego pisma można by rozmawiać o patriotyzmie i jakimkolwiek zrywie wolnościowym. A pamiętajmy, że za rok od jego napisania wybuchnie powstanie listopadowe i wielu powstańców będzie recytować utwory poety jak niemalże słowa święte. Powstanie, które po upadku tenże poeta potępi za przegraną, a do którego nie dotarł.

Mimo tego jednak, mimo różnych postaw życiowych poety tego, moim zdaniem, z umysłów młodych wyrzucać go nie należy. Niech nawet na niego narzekają. Niech! Jednak niech go znają. Niech wiedzą kto stoi na krakowskim Rynku i co napisał. Niech wspomną dramatyczną sytuację, która Krakowian przeraziła podobnie do II wojny, gdy Niemcy niszczyli ten pomnik. Kiedy posąg walił się na ziemię niczym trafiony śmiertelnie jeleń. Osobną historią jest awantura dotycząca budowy tego pomnika, ale to na dzisiaj pominę. Widziałam zdjęcia walącego się tegoż pomnika i muszę przyznać, że robią wrażenie.

Można mi teraz zarzucić brak konsekwencji. Popieram pomnik na rynku, ale nie popieram brązowników. Bo tak jest. Skoro ktoś go postawił to niech stoi. Jestem przeciwniczką pomników w literaturze i mówienia o twórcach, jak o nadludziach. Nie można zapomnieć, że Mickiewicz tak się wrył w naszą kulturę i świadomość narodową, że likwidowanie go jest działaniem gorszącym. Nie można zapomnieć o jego talencie i wspaniałych utworach. Na tę chwilę nie ma dla mnie znaczenia czy ktoś lubi czy nie lubi jego tekstów. Ja na przykład miałam problemy w liceum z fizyką. Był taki czas, ale nie będę krzyczeć, że należy fizykę czy te elementy z jej dziedziny, które sprawiały mi trudność, usunąć. A jeśli komuś trudność sprawiało nauczenie się na pamięć Tablicy Mendelejewa, to co, kiedy będzie to w jego gestii każe ją usunąć z nauczania? Zresztą teraz to podobno uczniowie nie muszą na pamięć. Ja musiałam bo kończyłam profil biologiczno-chemiczny.

W tym tekście nawiązuję do zmian programowych w lekturach. A Mickiewicza wyznaczyłam jako przedstawiciela szeregu pisarzy i poetów, których utwory mają „wylecieć”. Dla przykładu: Śmierć pułkownika – jako dziecko zakochałam się  w tym wierszu i postaci Emilii Plater. I we wszystkich Emiliach, które walczyły w szeregach powstańczych i odwagą, a i męstwem nie ustępowały mężczyznom. To dzięki temu utworowi zaczęłam szukać historii kobiet-żołnierzy, które doprowadziły mnie do choćby postaci Joanny Żubr. Kobiety, która walczyła w wojnach napoleońskich w Armii Księstwa Warszawskiego w stopniu sierżanta. Jako pierwsza kobieta i Polka została odznaczona Orderem Virtuti Militari. Krzyż ten został wprowadzony 22 czerwca 1792 roku przez króla Stanisława Augusta po zwycięskiej bitwie pod Zieleńcami. Jest to najwyższe polskie odznaczenie wojenne.

Jednak nie to w tym niegodziwym pustoszeniu umysłów jest najgorsze. Najstraszniejsze jest coś, o czym w pierwszym odruchu nie myślimy. Wyrzucanie tych pisarzy i ich utworów, które od lat były w kanonie lektur, przecina łączność pokoleniową. Wcześniej każdy czytał (kto chodził do szkoły) Pana Tadeusza, Konrada Wallenroda, Żonę modną, fraszki, o fortepianie Chopina: „Byłem u Ciebie w dni te przedostatnie”.

(…)” I znów widzę, acz dymem oślepian,
Jak przez ganku kolumny
Sprzęt podobny do trumny
Wydźwigają… runął… runął… — Twój fortepian!

 Każdy znał Kto ty jesteś Polak mały i kolędę Bóg się rodzi. Jednym się te utwory, nie wymieniłam wszystkich wyrzuconych, podobały innym być może nie. Jednak mogłam zapytać ojca czy matki, a nawet babki albo dziadka i o większości z nimi mogłam porozmawiać. Posłuchać ich interpretacji, sama się wypowiedzieć.

Literatura ma inspirować. W moim wypadku sprawiła się doskonale. Dlatego, że wspominając choćby szkołę podstawową pamiętam utwory, które mnie poruszyły ogromnie i pamiętam to do dzisiaj. Takie jak choćby treny Kochanowskiego czy Lilla Weneda Słowackiego. A nie odznaczałam się jakąś ponad przeciętną inteligencją. Po prostu faktycznie kochałam opowieści. Dlatego jestem przeciwna wyrzucaniu lektur szkolnych, w których miejsce wejdą na pewno inne. Starszym nieznane. A tyle się mówi o podtrzymywaniu więzi, o budowaniu więzi, o rozmawianiu a nie patrzeniu w komórki, o czytaniu książek. Ech…

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. W wyrzucaniu m.in. Mickiewicza z kanonu lektur szkolnych chodzi właśnie o przecinanie więzi – tych społecznych, ale i tych rodzinnych.
    Dziel i rządź – oto filozofia każdego zaborcy!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko