Agnieszka Kostuch – Cisza według Gryki

0
88

Kiedy czytam tom poezji Krzysztofa Gryki Wąska środkowa linia (Kraków 2022, ss. 102), myślę o Różewiczu. Z kilku powodów. Jestem ciekawa, co by powiedział na tak odważną formę, jaką Gryko przyjął dla wyrażenia tego, co chciał. Ale także dlatego, że wracają do mnie słowa Różewicza o ciszy w poezji. Czym był starszy, tym bardziej ją doceniał. I ja zaczęłam mieć tak samo. Przyznaję, przeoczyłam nieco wydanie tej książki, i dlatego dopiero teraz o niej piszę. Ale piszę też z małej irytacji, że nie tylko ja jej nie zauważyłam, a przede wszystkim krytycy literaccy. No i że nie otrzymała żadnej nagrody. Jak to jest możliwe? – pytam siebie i was. O co chodzi w tych konkursach na tom roku, jeżeli nie o wyłuskanie wartościowych książek poetyckich? A jeżeli to, co robi Gryko z materią słowa poetyckiego, nie jest wartością godną takowych nagród, to ja nie rozumiem kryteriów owych gremiów konkursowych. „Na pocieszenie” zawsze można wrócić do Różewicza, który miał bardzo niskie mniemanie o nagrodach literackich. „Na pocieszenie” można powiedzieć, że jednak ktoś z „notabli” literatury tego kraju te odważne próby poetyckie Gryki docenia (i to od początku jego literackiej drogi). Jest nim Bohdan Zadura. Napisał o Wąskiej… jeden z piękniejszych blurbów, z jakimi się spotkałam. I w dodatku, po lekturze tomiku nie mam wątpliwości, że autentycznie. Dlatego przytoczę go w całości: „W żadnym z dotychczasowych tomików Krzysztofa Gryki nie było tylu pięknych zdań. W Wąskiej środkowej linii innych nie ma. Gdyby było inaczej, pewnie ten katastroficzny poemat nie byłby tak wciągający, a mnie nie przyszłoby do głowy, że piękno może być analgetykiem”. Zatem zawieśmy wzrok dłużej nad tą perełką.

Nie można rozdzielić szaty graficznej tej książki od jej treści, bo autor zrobił wszystko, żeby jedno z drugim współgrało. Notabene, „granie”, rytm też jest ważną częścią tego poematu, ale o tym później. Ascetyzm projektu okładki – w postaci odręcznie poprowadzonej (jakby drżącą ręką) linii przez środek śnieżnobiałej kartki – jest cudowną zapowiedzią owej ciszy, o której już wspomniałam, a która wybrzmi w samym poemacie. I właśnie jej podkreśleniem tłumaczę przyjętą formę poezji w postaci ciągu zdań, poprowdzonego przez środek każdej ze stron. Ta ilość białego pola wokół czarnych liter przypomina mi białe połacie śniegu na polach, które rozciągają się po horyzont. Kto takie widział na własne oczy, wie, jaki spokój od nich bije, jaka cisza na  nich panuje. Chciałoby się rzec – błogosławiona.

Sam poemat Gryko zaczyna od przywołania motywu zmierzchu, który przecież także jest zapowiedzią nadchodzącej ciszy nocnej, ale chyba nie do końca „spełnionej”.

[…] Mówię o zmierzchu, kiedy zostaje już tylko zmierzch. On mówi o tym, że księżyc jest samotny. […] Zamiast lasu jest wrzask. Może pomogą zabawki. Może pomoże nam wojna (ss. 14-16)

Fakt, czyjąś wojną zawsze można „się pocieszyć”.

W dalszej części poematu Gryko wraca do wcześniej zapisanych zdań, budując ich przeciwstawienia, jak to:

[…] Zamiast wrzasku jest las. […] (s. 78-79)

– jako alternatywne opcje wyboru (również naszego). A do tego wykorzystuje te zdania do budowania rytmu poematu. Przypominają one refren w piosence, tyle że ze znaczącymi zmianami ustawień kolejności słów lub zamianie któregoś z nich na inne, jak tu:

[…] Zamiast czasu jest wrzask. […] (s. 91).

I inny przykład owego budującego rytm zabiegu:

[…] Bez pewnych samogłosek nic się nie wydarzy. […] (s. 38)

[…] bez krzyku matek nic się nie wydarzy. […] (s. 55-56)

[…] Bez tupań serca nic się nie wydarzy. […] (s. 59-60)

[…] Bez rąk w powietrzu nic się nie wydarza. (s. 96)

O miłości będzie za chwilę. Zakończymy jeszcze sprawę ciszy. Sam poeta mówi o niej wprost kilka razy:

[…] Za siedmioma halami czekają na nas jeszcze grudki ziemi i cisza. Milczenie. To premie. […] (s. 22-23)

[…] Zajmie się nami cisza, a my się nią zajmiemy. W takich chwilach nie myślę o pociskach. […] (ss. 69-70)

Po takich deklaracjach nie możemy mieć wątpliwości, co do tego, że Gryko piewcą ciszy jest. Bo że miłości – to jego stali czytelnicy wiedzą od dawna. A Wąska… to zdecydowanie jest jego kolejny hymn pochwalny tejże.

[…] Mówię ci o miłości, kiedy otwieram oczy. […] (ss. 13-14)

[…] Mówię ci o miłości, bo jestem z kości i krwi. […] (ss. 24-25)

[…] Dopóki mięta wciąż pachnie, zamknięta w pudełkach, mówię ci o miłości, której nie zabraknie. […] (ss. 79-80)

[…] Od początku do końca mówię ci o miłości. […] (s. 96)

[…] Nad nią zbiera się zachwyt zawieszonego pyłu i stają ławice. Sardynek, stóp i samochodów. (ss. 7-8)

I jedno z piękniejszych wyznań miłości, jakie czytałam w literaturze ever:

[…] Zostań tu jeszcze chwilę, chcę ci napisać o tym, że słońce będzie z nami, dopóki nas nie zdradzi, a ten brak kalkulacji jest jaśniejszy od śniegu. Jak jęk. Dla niego mogę zapomnieć o całej geografii. Dla ciebie mogę wysiąść z prawie pustego pociągu. I iść. […] (ss. 32-35)

Kiedy czytam Wąską środkową linię myślę też o wielkim przyjacielu Różewicza – prof. Ryszardzie Przybylskim. Co by powiedział o tym tomie. W liście do Różewicza napisał, że:  „Samo pisanie wierszy jest w zasadzie aktem pozaracjonalnym. W XX wieku najbardziej wierzącymi ludźmi pozostali przecież już tylko poeci. Człowiek, który pisze poezję, musi ją pisać z przekonaniem religijnego szaleńca”[1] (i dla jasności, pisał to człowiek kochający poezję). Idąc tym tokiem rozumowania, Wąską…  trzeba by nazwać przejawem szaleństwa autora do sześcianu. Bo nie dosyć, że Gryko pisze wiersze, to podaje je w tak nieoczywistej formie jak ciągła linia, wydając je – o, zgrozo – własnym sumptem. Ale ten sam Przybylski rozwiewał wątpliwości Różewicza, co do sensu publikowania wierszy tymi słowy: „Czy powinieneś go drukować? A kto za mnie wypowie moje doświadczenie do końca? Jaki byłby sens życia ludzi, gdyby nie mieli poetów, w których sercach mają salę balową i salę szpitalną. Oczywiście, że <<poezja to jeszcze jedna choroba>>, ale nasz kochany Wittgenstein też uważał filozofię za chorobę i szaleństwo, studentom zalecał każde inne zajęcie, a sam nie przestał się nią zajmować. Nawet kiedy płacisz wstydem, masz za mnie mówić, bo inaczej odpowiesz przed Bogiem”[2]. I to chyba zamyka dylemat sensu „szaleństwa” Krzysztofa Gryki. A on sam zdaje się, że nie tylko dobrze się z nim czuje, ale i namawia nas do skosztowania jego smaku.

[…] Litery rosną w parkach i czekają na nas. Wykiełkuje z nich szum, który chciałbym głaskać, aż powie, nie palcie liści, unoście się na nich. Liście są  nieoznaczalne, nie mają profili. Mówią, będziecie umierać w biurach i na stacjach metra, jak należy, będziecie się rodzić na skraju szaleństwa. Szaleństwem jest powietrze, szaleństwem jest rzeka. Szaleństwem są puste perony oraz ludzkie twarze. […] (ss. 28-32)

Agnieszka Kostuch


[1] Tadeusz Różewicz, Ryszard Przybylski, Listy i rozmowy 1965-2014, red. K. Czerni, s. 48.

[2] Ibidem, s. 260.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko