Tak autor nazwał miasteczko w nagłówku i w zakończeniu utworu. A odnosi się ono do uroczego Dąbrówna, położonego w południowej części powiatu ostródzkiego, w którym sam od wielu lat zamieszkuje.
Waldemar Mierzwa urodził się w 1958 roku w Lublinie, studia historyczne ukończył w Uniwersytecie Warszawskim, ale osiadł na Mazurach, związał się z nimi. Dziesięć lat przepracował w Muzeum Bitwy pod Grunwaldem, a następnie przeniósł się do Dąbrówna, gdzie zajął się działalnością społeczna, publicystyczną, pisarską. Jest redaktorem Oficyny Wydawniczej „Retman”. W niej ukazały się także jego książki m. in Dawne Dąbrówno w stu ilustrowanych wspomnieniach, „Miasteczko”(trzy wydania), cieszące się dużym powodzeniem w Polsce, Niemczech i Stanach Zjednoczonych oraz wspólnie z Mirosławem Gworkiem- „ Zasmakuj w Mazurach. Rzecz nie tylko o kuchni”
„Niczyje”-całość obejmuje „Miasteczko” i „Miasteczko dziesięć lat później”-to historia małej miejscowości od początku jej powstania po dni dzisiejsze.Waldemar Mierzwa jako historyk i publicysta przez wiele lat zbierał wszystko, co o Gilenbergu, to znaczy Dąbrównie, napisano: wydawnictwa, artykuły w niemieckich gazetach, pocztówki, mapy, plany, zdjęcia.
O dawnych dziejach miejscowości nie zapomniał, ale potraktował je pobieżnie, skupił się na okresie przedwojennym, czasach wojny, latach powojennych i współczesnych.Na podstawie opowieści poszczególnych osób, ich rozterkach,dramatach, tragediach- obywateli polskich, niemieckich, żydowskich- przedstawił skomplikowaną historię nie tylko Dąbrówna, ale większości obszaru Warmii i Mazur.
Autor przybliża czytelnikowi dzieje miasteczka. Przypomina, że – przed przybyciem na tę ziemię i skolonizowanie jej przez Krzyżaków- zamieszkiwało tu pruskie plemię Sasinów. Ze osada otrzymała prawa miejskie w 1326 roku, i że w latach następnych żyli tu obok siebie Polacy, Niemcy, Żydzi, a w szesnastym wieku przez pewien czas także bracia czescy. Część ludności modliła się w kościele, luteranie- w zborze, Żydzi w synagodze. Miejscowość przez kilka wieków była znana z odbywających się sześć razy w roku jarmarków połączonych ze spędem bydła. Miasteczko nie przekraczało dwóch tysięcy mieszkańców. Okoliczna ludność to polscy chłopi wyznania ewangelickiego osiadali tu w XVI i XVII wieku. Mazurzy uważający się za Niemców, o polskich korzeniach , gdyż mówiący po polsku w domach i urzędach. Uważali, że są po prostu Mazurami. W późniejszych czasach zgermanizowali się.
Jeszcze na początku XX wieku Dąbrówno było najbardziej polskim z mazurskich miast, gwałtowne zmiany, administracyjne i społeczne nastąpiły w latach trzydziestych i następnych. Decyzją władz zmieniono polsko brzmiące nazwy na niemieckie, a wielu obywateli przyjęło nazwiska niemieckie. Wtedy to młodzi ludzie stali się pierwszym pokoleniem posługującym się wyłącznie językiem niemieckim. W 1930 roku miasteczko miało 30 członków SA i NDSAP, a w wyborach w 1936 roku powiat ostródzki mógł się pochwalić 99,9 % uzyskanych głosów. Jak zanotował autor książki, Dąbrówno było pierwszym i jedynym miastem w Prusach Wschodnich, które wręczyło Hitlerowi dyplom honorowego obywatela grodu.W 1940 roku na rynku miasteczka uczono polskich przymusowych robotników kłaniania się Niemcom. Wśród ofiar Holokaustu doliczono się30 ofiar z Dąbrówna i okolicy.
Czasy wojny i powojenne najbardziej wymownie autor odzwierciedlił przez bezpośrednie wypowiedzi osób , byłych mieszkańców Dąbrówna i okolicznych miejscowości mazurskiej ziemi, o swych przeżyciach ,rozterkach, traumach, poszukujących określenia swej narodowej tożsamości. Pewność została wyrażona jedynie w motywie powtarzającego się imienia.
Mam na imię Włodzimierz….byłem mężem Marii ,która była Reitrand i Ryszardą, tej co miała trzy matki, a znała tylko jedną…
Na imię mam Kurt…Kiedyś myślałem ,ze jestem Mazurem.Polacy mówili, ze jestem Niemcem. Niemcy mieli mnie za Polaka, to nie mogłem być Niemcem. No ta ja jestem Mazurem.
Mam na imię Henryk….Dziadek był Polakiem, Warmiakiem. Rodzice czuli się Niemcami. W domu mówiło się po naszemu, pół po polsku, pół po niemiecku. W domu czuło się polskość. Rosjanie spalili nam dom,zastrzelili babcię.
Mam na imię Izolda…..Jestem córką Oswalda i Danuty. Mama była Polką, a tata Mazurem. W szkole zastanawiałam się , kim ja jestem:Polką czy Niemką? Teraz jestem obywatelką dwóch państw, mam dwa paszporty. Mój syn ma niemiecki paszport, ale czuje się Polakiem.
Na imię mam Gertruda….za męża mam Polaka, ewangelika.Nie wiem, jak mnie nazywają:Polką, Niemką? Chyba jestem Mazurką. Mazurzy , którzy pierwsi wyjechali do Niemiec,tęsknili za miejscem swego urodzenia.Przryjeżdzali tutaj, odwiedzali dawne siedziby, czuli się swojsko.Tam za Odrą, dorastały ich dzieci, dla których kraina Warmii i Mazur była już obojętna.Mimo,że od rodziców wiele o niej słyszeli, interesowali się nią w różnym stopniu.Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku występowała wymiana młodzieży: dwukrotnie uczniowie z Dąbrówna przebywali Osterode im Hartz, a niemiecka młodzież pośrednio związana z miasteczkiem zwiedzała dawny Gilenburg.Potem kontakty się urwały. Dla trzeciego pokolenia dawnych gilenburczyków, urodzonego i wychowanego w Niemczech, ziemia ich przodków, stała się zupełnie obca.
W XXI wieku wyjazdy z Dąbrówna i okolic zaczęły się w jedną stronę na Zachód i z zupełnie innych powodów. Napisała o tym jedna z mieszkanek.
Mam na imię Magda… Z miasteczka wyjechaliśmy do Anglii w 2013 roku. Nie widziałam tu żadnych perspektyw na lepsze życie. Decyzja nie należała do najłatwiejszych, ale teraz jej nie żałujemy. Lista wyjeżdżających z miasteczka i okolicy na Zachód po 2018 wyglądała następująco: Niemcy -5 rodzin, Anglia-4, Irlandia-1, Szwajcaria-1.Lista wyjeżdżających po roku 2021: Niemcy-2, Anglia-5, Norwegia-1, Irlandia-1, Australia-1. Jak zauważył Stanisław, urodzony w 1948 roku w Dąbrównie, miasteczko jeszcze tętniło życiem za komuny, potem czasy się zmieniły, następowało coraz gorzej,nie było pracy, młodzi zaczęli wyjeżdżać.
Teraz handel ogranicza się do sprzedaży tandetnej odzieży, proszków do prania, sadzonek, a Zycie towarzyskie przeszło do sklepików. W zakończeniu autor konstatuje: „Od lat poza handlem, choć i w tej branży bilans jest chyba ujemny, nie przybyło tu żadne miejsce pracy, wiele firm zamknęło się lub splajtowało, największym pracodawcą jest Gmina.”
I nic tu się nie zmieni na lepsze, jeśli władze powiatu i województwa nie zainteresują się tym urokliwym zakątkiem ziemi, bogatymi walorami wypoczynku i nie zainwestują w jej rozwój.A powiedzenie autora,że „ jeszcze będzie tu pięknie” pozostanie pustym i smutnym życzeniem. Na razie jest tu tak,jak w „Balladzie o smutnej knajpie”Carsona Mc Cullera: „ Poza tym miasteczko jest pustawe, smutne i wydaje się miejscem bardzo dalekim, nie mającym zupełnie nic wspólnego z żadnym innym miejscem na świecie”.
Waldemar Mierzwa kończy swą książkę zdaniem: „Tyle lat po wojnie, a wygląda że wszystko tu nadal niczyje”.
Tadeusz Matulewicz