U ujścia rzeki
Znów jestem przy ujściu Wisły
siedząc na rozgrzanym betonie falochronu
w nieuchronnej bliskości jego końca
słyszę rozmowę chmur
zagęszczających się wokół piersi
w konsystencji pełnej załamań światła
i nadziei
ustawicznego biegu codzienności
trudnej do zdefiniowania
w narastającym wietrze
gdy morze bezskutecznie próbuje wedrzeć się
w głąb lądu
i koryta rzecznego
wiem
W tym roku
maj minął zbyt szybko
abym poczuł dostrzegł zrozumiał
cudowny smak
rozgrzanego we mnie widnokręgu
wysublimowanego zapachu
dojrzewających czereśni
żółci rzepaków rozsypanych
wzdłuż żuławskich pól
mojej codzienności trzepocącej
zranionym ptakiem
w ciasnym obramowaniu piersi
obserwuję młode mewy
wychylające się z gniazd
jutro zaczną rozumieć przestrzeń
pod swoimi skrzydłami
jej kolorowy alfabet
na zawsze pozostanie z nimi
będą tu jeszcze wracać przez kilka dni
późnym wieczorem
siadając coraz dalej od gniazda
i rodziców
aż któregoś dnia jedna z nich nie wróci
a potem wszystkie powędrują
w całkowicie nieodgadnioną dal
tworząc inną rzeczywistość
Tylko czasem jeszcze zadzwoni telefon
usłyszysz zdawkowe
Co u ciebie?
Będziesz odpowiadał szybko starając się
wytłumić to wszystko
co podpala twój wielki niepokój
wypływający rzeczną falą
w całkowity bezkres oceanu
I po kilkunastu sekundach już wiesz
odgadniesz
że to co przelewa się w dół
po twoich policzkach
to słony smak bryzy
wychodzącej z najgłębszego cienia
i wysuszającej
ostatnie fragmenty opuszczonego gniazda