Wiersze tygodnia – Stefan M. Żarów

0
136
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska


tym co wątpią

patrzę na popiersie świętości
relikwiarz kładzie cienie
w oczach nadzieja
zakreślony horyzont dobroci
człowiek to dłonie
niemy dialog
przystępność a nietolerancja
spojrzenie przepływa ciągiem alternatyw
człowiek to złożoność
obcujący ze zgonem dni
podróżujący po bezkresie ziemi
człowiek to język
słowo
zawodowiec praktyk ciągłych
bezmiar mętności
tarzający się w rumowiskach
własnych a bliźnich czynach
gotowy do lotu nadpalonych szeptów
człowiek a ludzie
kolumny dziejów
pokraczne nadproża
wirujące belki zamysłów
niemy monolog
kiedy opada zasłona czasu przestaje się być wędrowcem
a kamieniem toczonym przez łaskę lub niedosyt innych 
ułomność pamięci
streszczeń
pożółkłej kakofonii
dźwięków
kolorów
treści
tożsamości
człowiek z nawisu namiętności
wypłukiwany medialnym przekazem


kiedy opada zasłona

to co jest nasze być nasze mieć
to nie mieszka w przestrzeni
to nie znajduje się na kartach magii
to nie sztuka oracji
to nie aktorskie umiejętności
to nie psychodeliczne pląsy
to głębia
to realne odczucie
to ścieżki międzyludzkich relacji
to ma swoją płaszczyznę
to poziom zaufania
to odwzajemnienie
to forma
to nie może krzyczeć
to winno wyrastać z gotowości współistnienia


rychlej

ten co pomieszkuje we mnie
kiedy rozliczę się z nim
otworzy drzwi swojego podwórka
skądkolwiek przyjdę
może adekwatniej powrócę
to jego dom ten w którym jestem przechodniem
traperem na jego ziemi
ciągle pomiędzy drogowskazami
to krótki czas rozświetlenia
twórczy nurt
zapach strof
wiarygodność zdarzeń
ciąg odczuć
przed przejściem nazwaną doliną


tak

czy adekwatnie do odczucia
odpowiem tak jak czytelnik
spod klawiatury sfer
uważajcie dokąd kierujecie wzrok
za zasłoną kula
stek światowych wynurzeń
rafy i migotanie ledowych rozświetleń
obrazy słowa obrazy słowa
nieskończony natłok
grad
brak granic
pełzanie
współczesny byt niczym dawne dryfujące widmo
fale
fale
fale
asumpty
tylko brak człowieka 


oczekiwanie

radosne uniesienie
wyczekiwanie
zmaterializowany zapis uroczystych ksiąg
w tej chwili początku
ziemskie odniesienie
od nasłuchiwania do pochylenia
w przyklęku
ludzie nadal będą spodziewać się
wskrzeszać pamięć
w oczekiwaniu na ponowne przyjście
będą marzyć
śnić
kiedy On pomieszkuje pośród nas
w kapsule bytu
ziemskie odniesienie w drzwiach blasku
fałsz w oczach przywar
to ostatnie spojrzenie
pod dachem wirów
są takie przestrzenie w których przeczekać
można zadymkę myśli


tryptyk człowieczy

I

nawiedzają mnie w snach
urealniają lata pamięci
kolorowe słomkowo-bibułowe ozdoby
wspomnienia
lśniące płomyki pamięci
zapach
rozmowy w ogrodzie drzew
radosne twarze tych
co teraz po drugiej stronie zdarzeń
cienie nadziei na ścianach odniesienia
wszechobecne ciepło życzliwości
wydobywaniem z niepamięci

II

nawiedza mnie
echo bicia dzwonów
głośny dźwięk świątynnych organów
zadyszka miecha i mowa piszczałek
stukot madrygałów
pochodnie rozświetlające zamyślenie

III

znowuż w błękicie
białe skrzydła


ten co o zmierzchu

przysiadł ten
co o zmierzchu
srebrzystym blaskiem wypełnia puste miejsca
przykraca bezkształtność
spogląda z rąk cienia
anioły schodzą pośród ludzi
czyste
niewidzialne
wysłańcy imaginacji
są w naszym gronie
w wieczornym śpiewie
spojrzeniach
trosce
nadziei
niewiadomej
stróże ziemskich zmagań
 

nowy dzień

na nowy dzień
spojrzenia zagubionych w transzejach zimna
huk armatnich salw
skomlenie dronów
na sklepieniach półkul wodza
zakwitają pióropusze ognia
w czas wojny
na manowcach wykrzywionych ust
zastygłe życzenia
szkliste przestrzenie mglistych oczu
w mowie milczenia
w czas apokalipsy
modlitwa żołnierza
cywila
dziecka
dzień nowego terminarza


bindry zawodzące

pod dębem milczące pieśni
w walorze kolorów
żłobienie warg kory
słowa
słowa
słowa
słowa pokryte mchem
patyną zapomnienia
węzełki zamienione w rosę oczu
znaki niepamięci podworskiego krzyża
zgiętego szarugą dni


strona milczenia

wieczorne rozwidlenie księżyca
rozsypane odbiciem
statyczne
przenikający zmierzch
pora rozliczyć przypadki dnia
zanim ciemność przeniknie skorowidz uczynków
cichy szelest
przechodzący w lekki zachodni wiatr
suchy grzechot spraw
skodyfikowany skorowidzem podczerwieni
dotyk zwojów myśli
kolejne mijające godziny codzienności
umowa na kolejny świt
odruchowe umycie dłoni
norma starożytnych
klawiatura elektronicznych nośników
znów zabrakło empatii


lato owdowiałych ściernisk

rankiem powiało rosą
zapachem ściernisk
cierpkim smakiem polnych jeżyn
lato w swej krasie
sierpniowe
pastelowe
przyćmione
zatrzymuję zamgloną pamięć
kamionkową łamliwość kwaśnego mleka
strużki odległych lat
pieśni 
pokolenia żniwiarzy
to co kresem
symbolem wymazywanym z zamyślenia


oczy przebudzenia

poranek obudził nas mgłą
„świtezianką” mlecznego bezkresu
tuż za siedmioma kolumnami
kwitnących pelargonii
myślowa przestrzeń
skroplony obraz mistrza
pejzaż
plastyczna blejtram
potęga kropel
szept
plusk
plusk
mowa opadających liści
kołysanka wyrwanego ze snu cykada
poranek
bez śpiewu ogrodowych pliszek


wrzeciono bytu

pierwsze słowo
oddech
percepcja otoczenia
wzrastanie
kwintesencja starości
przemarsz po pustkowiu przemijania
obleczenie w niewidzialność
kiedy śmiech ma już inne odcienie
barwę
wibrację
dławienie
istniejemy
czasowo pomieszkujemy w ramach witalności
zdani na odruch żonglera
kiedy w dysku komputera
w chmurze lub innej przestrzeni
brylujemy numerycznym zapisem
kiedy zobojętniali
bez ludzkiego odruchu
podawani behawioralnej obróbce
wirujemy odśrodkowym prawem masy


remedium

powróciliśmy do miejsc młodości
ulic
skwerów
budynków
chłoniemy teraźniejszość
nasłonecznionego bulwaru
gwar wioseł
dynamikę
wzrasta uśmiech
pomiędzy kwadratami pamięci
gdzie mowa multimedialnej fontanny
spacer w objęciach pergoli
na nowo piszemy to co rozkwitaniem
codziennie od dziesięcioleci
pragnienie malowane na twarzy
to miejsce
miasto krasnali
które schodząc z murów
zaszczepiły wyobraźnię 
 

jesień

jesień odlotem ptasich sejmików
furkot odpływających skrzydeł
rudawych liści
wirowanie
krescencje
mgliste poranki
morza pajęczyn
chybotliwe słoneczne promienie
giną w plejadzie rosy
pod wiekowym dębem
z podworskim zmurszałym krzyżem
rozsypane figurki wspomnień
idę pastelowym nadwiślańskim krajobrazem
dotykam śladów
odgłos rżenia i stukotu podkutych koni
dźwięk funtówek
pik
szabel
miejsce artefaktów
bastion dziecięcych zmagań
zapach dojrzewającego ogrodu
podtrzymuje ducha rodzinnego domu
ogniwa żywej pamięci


kolistość nawarstwienia

jestem tu pomiędzy swymi
wypełniam codzienność
kręgi oddziaływania
nad brzegiem czynności
nadaję zabarwienie
warstwa po warstwie narastam
zapełniam objęcia bytu
pamięć
żyję
z okien dotykam obłoki
ciąg zdarzeń
drobiny i fale informacji
wewnętrzny rytm kosmosu


październik

rześkie powietrze otula krajobraz
snuje pajęczynę mgieł
osierocona płaskość
zanika bibułkowe słońce
rozwiewa karteczki codziennych intencji
w strofach dawidowych psalmów
muzyka niebios
posmak zadumy


jesienna księga

różo co pomieszkujesz w dłoni
kroplami chłodu poranka
tańczymy walca
brodząc po szeleszczących alejach
muzyka wiatru
oddycham zapachem wrzosów
szemraniem potoku
jesienną księgą
by ogrzać serce
kieszenie pamięci
powrócić tam gdzie krasnale
na krawędziach ulic
parapetów
skwerów
zamglone latarnie
nadodrzańskich bulwarów
zmaterializować sny
tchnąć życie zatrzymane w locie
w kryształkach zapomnienia


neutronowa

wirowanie
erupcja
wyciek
chybotliwe decyzje
rozpalone irracjonalne gesty
wszystko się dezawuuje
destrukcja
odchodzą w niebyt giganci stabilności
spłyca się głębia świadomości
triumfują kuglarze
ułuda kładzie cywilizacyjny cień
nim narodzą się nowi wioślarze
chaos
rozmamłanie
degeneracja
ogień
sine niebo
odrzucenie uświęconych znaków
przewodników bytu
nim nadejdzie era nieopisana w woluminach
z nowym strumieniem
słowo
mowa następnych generacji
nieograniczona
symbioza wszechświatów
z nicości
drobin kosmicznego pyłu
wzbudzi wiatr


kwadratura kreacji

pędzące konie
medialne narzucanie obrazów
wartościowanie znaczeń
sens słów
fluktuacja i świecenie
kreacja ledowych ekranów
czy warto usiąść w przedpokoju informacji
w porze nasilenia
socjotechnika wypełnia powietrze
wysysa tlen
czy warto
bezsilność wypełnia społeczną konstrukcję
konformizm  


gen z liczbą

biologiczność nacechowana przemijaniem
okna na stronę niebytu
wszystko pomieszkuje z liczbą
dookreśleniem kresu swoich dni
z każdą chwilą wypełnia się kartoteka
okna prowadzą do wewnątrz zapadania
sny poświatą realności
w szufladach ciała pomieszkuje gen
dokroi moment konkretnego impulsu
ostatniego oddechu


odniesienie

pamiętanie nie płynie rudymentem
pulsuje
zamknięte w kapsule
dotyka
zbiorowości
przekonań
subiektywnych odniesień
ewoluuje
wyznacza odniesienie do dziejów
aby zachować formę przekazu
karmi się współczesnością


dwaj z gwiazdami

w panteonie Małej Strany
wypiętrzenie zdarzeń
gwar ciasnych uliczek
zauroczenie
pawie w uroczysku Wallensteina
w cieniu dostojnego platana
graffiti
ściana Johna Lennona
na Wyspie Kampa Praskiej Wenecji
z Czarcim Potokiem
zdjęcia i listy Franza Kafki
fosforyzuje w mroku wieczoru
odbiciu oczu
falujący oddech Wełtawy
na moście Karola pośród skamielin
posągów
zachwytu przechodniów
pulsuje kanonik Wyszehradzki z pięcioma gwiazdami
milczący
przed ręką królewskich fałd dociekliwości


co nieuchronne

jeśli coś po nas pozostanie
to najpewniej pył
ziemskie pochodzenie
mgławica
numeryczny układ pamięci
my naczelni planety
nieodzowny składnik
ulegniemy asymilacji
z naturą
z pierwiastkami struktury
doświadczymy nicości
fizycznego bytu
czegoś co nieuchronne
realne
wynikające z algorytmu przemijania

niewidzialne w nas

bez wiary nie byłoby duchowej strony
naszych myśli
wspinania się po krawędziach metafizyki
tej cudownej przyobiecanej
nieodkrytej strony bytu
niespostrzeżonej
nieopisanej przestrzeni
bezimiennej
pozostającej w zamyśle
przejścia
tego do którego przeniknie nasza energia
emanować i przenieść świadomość
w kolejny wymiar
tymczasowo ograniczony biologiczna strukturą
egzystujemy tymczasowością
doświadczamy świata widzialnego
powierzchni 
przesuwamy horyzont odkryć
nadal z poziomu percepcji naszego mózgu
tęsknimy za sferą przyobiecaną w dekalogu
zasad i liczb
jesteśmy niczym pola nawłoci
falujemy jak nieme obłoki
przebłyski olśnienia
warunkują tchnienie
roje na cięciwie czasu
nieskończoności


ballada o teraźniejszości

wyczucie kolorów w szarym kamieniu
to rozumienie codzienności
kształtu decyzji
profil efektów
kompozycja tragarza
opowieść analityków
wrzask i wściekłość decyzyjnych
odgrażanie
rozdrażnienie racji
podejrzliwość
potrawka informacji
jedynej słuszności
dzisiaj tli się jeszcze przebłysk normalności
w załomach umysłu drzemie sprawiedliwość
histeryczność ulegnie rozmontowaniu
algorytm liczb ustali wyrok
bez kaucji za jego zniwelowanie
wmówić większości percepcję kolorów
subiektywny odbiór wrażeń
to zawłaszczanie powierzchni   
naturalnego rytmu
szukanie potwierdzenia obłędu


nierozłączny kreator

przeszedłem lata
gorące i mdławe
napęczniały niczym
późnojesienny owoc
zalegający bruzdy zapomnienia
porastam mgliste sieci pajęczyn
przyciężkawe krople
to linie nakreśliły parabole codzienności
azymut i skalę zagadnień
zimowe wieczory w zaokiennej zamieci
dzieliłem z przygorzką złotą renetą
z wiosennych wonnych ogrodów
cicha rzeka porosła skalę wyobraźni
to w takie wieczory i późnawe nocne spacery
przesilenia pór roku
spotykałem wersy moich wierszy
w powtarzanych słowach
zapisywane na przysposobionym biurku
pośród igieł i sprężyn rozpierzchłego Singera
odpływałem na bezkresne stepy
traperskie prerie i falujące pampy
szemrzących źródeł
kanionów i jarów
wespół z narratorem
stawałem w szeregu opowieści
czy jednak uwiódł mnie podmiot liryczny
kreator tchnienia
czy punkt odniesienia
rozciągnął na cięciwę czasu
bym odcisnął pieczęć
zanikające przestrzenie
skrzypienie zapisu
bym twardy dysk wypełnił chmurą informacji
drganie słów zamienił w nieskończoność
nim porosnę ciszę

Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko