Irena Kaczmarczyk rozmawia z Agnieszką Staniszewską-Mól

0
157

Z JAMY MICHALIKA
Odlotowa Biblioteka

dr Agnieszka Staniszewska-Mól z Ireną Kaczmarczyk

Irena Kaczmarczyk:  Witam Panią Dyrektor Biblioteki Kraków w artystycznym mroku Sali Fryczowskiej. Czy wejście z rozgadanej ulicy Floriańskiej do wyciszonego młodopolskiego wnętrza Jamy Michalika odpręża? Lubi Pani takie kontrasty? Takie klimaty?

Agnieszka Staniszewska-Mól:  Och, to jest jedno z tych magicznych miejsc, które dla mnie, młodej dziewczyny z terenów dawnej Kongresówki, współtworzyły mit Krakowa jeszcze zanim pierwszy raz w swoich życiu odwiedziłam to miasto. A było to w liceum – przyjechałam sama, z plecakiem ze stelażem wypchanym i niemal cięższym ode mnie, nocnym pociągiem, spędziłam tu dzień i ruszyłam dalej do Zakopanego. Piwnica pod Baranami, Kantor, Jama Michalika – to był ten artystyczny duch, który żywił mój wielki apetyt na Kraków.

Czy prowadząc intensywne życie zawodowe potrafi się Pani wyłączyć i przenieść w inną przestrzeń, w inną epokę? Myślę o przystani artystów, w której rozmawiamy, gdzie znajduje się ok.150 eksponatów z epoki: obrazów, litografii, okolicznościowych druków, wierszy, witraży, mebli etc., etc., na których trzeba się skupić, a nawet wziąć do ręki przewodnik literacki po Jamie Michalika profesora Farona, by się nie pogubić… Ma Pani pragnienie takich „odlotów” w przeszłość?

Takie odloty to moja specjalność. Dlatego tak narkotycznie lubię czytać. Wszystko przestaje istnieć. I trudno ten stan porównać z czymkolwiek innym – czytam i tracę zupełnie poczucie, czy to piątek czy wtorek, sierpień czy maj, mam lat dwadzieścia czy pięćdziesiąt. Zupełnie inny wymiar – wymiar naszego umysłu.

Nie tak dawno na lotnisku w Balicach rozpoczęła działalność „Odlotowa Biblioteka” czyli samoobsługowy regał z polskimi i obcojęzycznymi książkami. To bardzo ciekawy pomysł Biblioteki Kraków. Gdzie staną kolejne książkomaty?

Na lotnisku w Balicach w hali odlotów stoi nie książkomat, ale nasza specjalna półka zwana „Odlotową Biblioteką”. A książkomaty? Faktycznie, czytelnicy są z nich bardzo zadowoleni, to naprawdę ogromna wygoda. Do tej pory mamy ich cztery. Czy będą dalsze? To zależy choćby od wyników głosowania w Budżecie Obywatelskim. W najnowszej turze zgłoszone będą kolejne książkomatowe projekty i wszystko w rękach mieszkańców.

Na antenie Radia Kraków rozmawiała Pani o planach rozwojowych Biblioteki Kraków czyli o jej docelowej siedzibie w dzielnicy Wesoła przy ul. Kopernika 15. Zapowiada się bardzo atrakcyjnie…   

Biblioteka w Krakowie chyba jako jedyna biblioteka w metropoliach w Polsce nie ma swojej głównej siedziby z prawdziwego zdarzenia. Przeprowadzka w przyszłości na Wesołą pozwoli zmienić ten stan rzeczy. A tym samym zwolnimy trochę przestrzeni w bibliotece przy ul. Powroźniczej, czyli w dawnym dworku Matejkówny, bo część zbiorów przejdzie na Wesołą. Dzięki temu obok już funkcjonującego tam gabinetu Jerzego Pomianowskiego stworzymy gabinet Sławomira Mrożka, to pomysł zainicjowany jeszcze przez mojego poprzednika, Stanisława Dziedzica.

Zachwyca się Pani łódzką Mediateką MEMO. Jak będzie wyglądać Mediateka na Wesołej? Co zaoferuje mieszkańcom Miasta Literatury?

Przede wszystkim nie tylko książki, ale i przestrzeń – przyjazną, wygodną dla wszystkich. Także dla mam z najmłodszymi dziećmi. Atrakcji będzie w bród, ale o tym, które dokładnie wdrożymy, będziemy decydować do ostatniej chwili.

Krakowianom znany jest Klub Dziennikarzy Pod Gruszką, w którym mieści się Salon Literacki Biblioteki Kraków. Sala Fontany jest oblegana przez autorów zrzeszonych w związkach twórczych i nie tylko. Czy ocaleje to miejsce po otwarciu nowoczesnej Mediateki na Wesołej?

Nie ma powodu, aby tak wyjątkowo stylowe i klimatyczne wnętrze przestało tętnić życiem.

Często Pani otwiera i prowadzi spotkania autorskie w wyżej wymienionym Salonie. Urzeka słuchaczy swą błyskotliwością i swobodą wypowiedzi… Znany jest Pani dreszczyk stresu?

Raczej rzadko niż często, ale za to z przyjemnością. Na stres specjalnie nie ma miejsca, bo do stresu chyba trzeba przede wszystkim zakładać, jak coś ma wypaść. A ja nie zakładam, idę na żywioł. Nie umiem przygotować detalicznie z wyprzedzeniem wypowiedzi, jak potrafią to niektórzy i podziwiam ich za to.

Biblioteka Kraków skupia blisko 60 filii, które pięknieją w oczach a ich nowoczesny wystrój nęci czytających krakowian. Wpływa to na wyższą frekwencję?

Wpływa, i to natychmiast, w dodatku w stopniu, który nie pozostawia wątpliwości – kochamy piękne wnętrza. Kochają je także dzieci, które są dla nas mega ważni jako nasi odbiorcy. To oni będą już za chwilę pokoleniem dorosłych czytelników.

Jaki jest stan czytelnictwa w Krakowie?

Jesteśmy naprawdę wyjątkowi. Często mowa o rankingach, w których Kraków ląduje wysoko, głównie jednak turystycznych. Jeśli jednak ktoś pokusiłby się o czytelnicze porównanie dużych miast w Polsce, wypadniemy – obstawiam w ciemno – rewelacyjnie. Wszyscy naokoło narzekają na spadek czytelnictwa, a my tego nie widzimy u nas. To jest miasto z ogromnym potencjałem, tu po prostu żyje mnóstwo ludzi z naszego wspaniałego klanu – ludzi czytających. Właściwie nasze statystyki już wróciły do stanu po pandemii, to było błyskawiczne odbicie. Jest jakaś wspólnota ludzi czytających, taka niewidzialna, w powietrzu. Ma pani tak, że gdy wsiada do pociągu, tramwaju albo autobusu i trzeba zająć miejsce koło innego pasażera, a widzi pani, że jeden z nich czyta, to wybiera pani miejsce właśnie koło niego? Bo ja tak. To jest tak wspólnota klanu.

Tak, zawsze jestem ciekawa, w jakim świecie przebywa czytający obok mnie pasażer. Niekiedy uda się nawet nawiązać z nim rozmowę… Zapytam, czy Pani obcując nieustannie z książkami, lubi dodatkowo wtulić się w fotel i zatopić w lekturze? Preferuje Pani dotyk i zapach książki, czy woli audiobooki?

Papier, papier i jeszcze raz papier. Audiobook rzadko. Ja jestem bardzo ruchliwa, szybko mówię, myśli mi się tabunami i w tempie, za którym sama czasem nie nadążam. Więc zawsze bym pospieszała tego czytającego na audiobooku, aż mi wstyd za taką reakcję, bo to często porządne nazwiska, wielcy aktorzy. Zanim oni spokojnie dojdą co przeczytania pierwszego akapitu, to ja już niespokojnie przeskakuję w myślach na inny temat. Słabo u mnie z tym, nie ukrywam, szybko się nudzę i kiepsko sobie z tym radzę. Noszę też ze sobą czytnik i niektóre rzeczy czytam trochę papierowo, trochę elektronicznie. Ale tylko niektóre. Zwykle lubię w książce zaznaczać karteczkami istotne dla mnie miejsca, w moich własnych książkach zaznaczam ołówkiem fragmenty, dopisuję uwagi albo kłócę się z autorem.

Jakie książki czyta dr Agnieszka Staniszewska-Mól? Ulubieni autorzy? Proza, poezja?

O matko jedyna, ja czytam tak najróżniejsze rzeczy, że trudno mi to zawęzić. Ale wiem, czego nie czytam – fantasy. I rzadko mam w ręce kryminał. Choć jak Krzysztof Zajas wyda za chwilę trzecią część swojej kryminalnej trylogii krakowsko-kaszubskiej, to przeczytam od ręki, bo to jest konkretny kawałek kryminalnej literatury – z naciskiem na: literatury.

Czym dla Pani jest literatura?

Całym światem. Umarłabym bez czytania. Nie wiem, czy to się jakoś fachowo nie nazywa, ale na myśl, że nie mam przy sobie książki w torebce, a zaraz przecież spędzę godzinę w autobusie albo przychodni, mam regularną lękową reakcję „no przecież jak ja teraz wytrzymam i rany boskie, co tu teraz zrobić”.

Lubi Pani swoją pracę? Z jakich osiągnięć jest Pani dumna?

Nie robiłabym czegoś, czego bym nie lubiła. Umarłabym z nudów i pochowaliby mnie po miesiącu. A najbardziej jestem dumna, gdy współpracownicy robią coś świetnie, to najprzyjemniejszy rodzaj dumy ever.

Inne pasje? Marzenia?

Trochę jeszcze pojeździć, ale to było dążenie od dawna. Teraz jeszcze by mi się marzyło, aby ktoś mi te wyjazdy zorganizował. Nasze życie jest tak niesamowicie pełne wszelkiej logistyki od jakiegoś czasu, że bosko by było, gdyby ktoś organizował mi podróże. Choć oczywiście planowania nie oddałabym za nic!          

Kończąc naszą rozmowę, zapytam jeszcze o zaskakujący tytuł Pani pracy doktorskiej: Sylaba jako segment główny, towarzyszący i ignorowany w nauczaniu czytania (na przestrzeni dziejów). Co było inspiracją do podjęcia takiego tematu dysertacji?

A to jest akurat bardzo ciekawa historia. Współpracuję od dawna z logopedami, jestem językoznawcą, wykładam na logopedii. Dzięki temu znam dobrze sylabową metodę nauki czytania, w ten sposób nauczyłam zresztą bardzo szybko czytać własne dziecko, które aż do tego momentu trochę słabo mówiło. Więc najpierw nauczyło się czytać i okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Moją dużą uwagę przykuwał też fakt bezsprzecznie widoczny w gabinetach logopedycznych: dzieci mające problemy rozwojowe czy po prostu problemy z czytaniem w szkole dużo łatwiej łapały czytanie sylabami. Bez nauki rozpoznawania pojedynczych liter alfabetu, ten etap się po prostu pomija. I myślałam, że to taki współczesny wynalazek metodologiczny, gdzieś po prostu trafnie i głęboko ugruntowany w naszych mechanizmach rozwoju mowy. Tymczasem znajomy siedział w którymś archiwum w Szwecji, dokąd swego czasu sporo wtedy druków, a dziś starodruków powędrowało, wiemy świetnie, w jakich okolicznościach. No i on przysyła mi z tego archiwum mms-em zdjęcie jednej strony polskiego podręcznika do nauki czytania sprzed kilkuset lat. Patrzę, a w tym podręczniku na pierwszych stronach zamieszczone są od góry do dołu zestawy sylab. Myślę sobie: ahaaaa, czyli jednak to koło wynaleziono już wcześniej. I poszłam ustalić, jak to z tym logopedycznym kołem było, do Jagiellonki. Przejechałam wszystko, od XVI wieku aż do dziś. Potem przerzuciłam się na zbiory innych bibliotek w kraju. Okazało się, że sylaba w nauce czytania to wynalazek sprzed wieków, a litera to wynalazek stosunkowo świeży. Oczywiście tamte metody  sylabowe pod wieloma względami różniły się od dzisiejszych, to był jednak zupełnie inny świat – świat dyscypliny, a nie dydaktyki. Ale bezsprzeczny pozostaje fakt, że nie jest tak, jak nam się wydaje, że jak świat światem ludzie uczyli się, że ky o ty y dają nam słowo koty. Dają, ale od stu lat z okładem, wcześniej przez kilkaset lat uczyliśmy się czytać ka ke ki ko ku ky, a słowo koty poznawaliśmy jako dwie sylaby, a nie cztery litery. To nie jest dobry pomysł, aby mnie o to pytać, bo widzi pani, że od razu rozkręcam się ponad miarę.

Nie szkodzi, to bardzo ciekawe co Pani opowiada. Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę szybkiej przeprowadzki Biblioteki Kraków z placu Jana Nowaka-Jeziorańskiego do biblioteki na Wesołą.

Jama Michalika, Sala Fryczowska (Zielona),
09.06.2023

Agnieszka Staniszewska-Mól – dyrektor Biblioteki Kraków (od 2021 roku). Doktor nauk humanistycznych, językoznawczyni, wykłada na Uniwersytecie Komisji Edukacji Narodowej. Redaktor prowadząca serii wydawniczej i portalu „Poczet krakowski”. Uzależniona od czytania i poznawania nowych miejsc, choć też chętnie i nostalgicznie lubi „wracać tam, gdzie była już”. Krakowianka z wyboru (urodzona nieopodal Warszawy), choć w następnym wcieleniu najchętniej żyłaby na Kaszubach Północnych.

Jama Michalika, Sala Czerwona (stara)
Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko