Przed niespełna miesiącem odszedł w zaświaty Leszek Długosz, pisarz i artysta, które przez długie dziesięciolecia był poetycką wizytówką Krakowa. Odnotowała ten fakt w poprzednim numerze dwutygodnika Krystyna Konecka, przytaczając stary wywiad z nestorem podwawelskich wieszczów. Po odejściu Wiesława Dymnego, Marka Grechuty, Krzysztofa Litwina, Leszek był w minionych latach jedynym, obok Andrzeja Sikorowskiego, czynnym weteranem starej Piwnicy pod Baranami, stróżem i szafarzem poetyckiej szaty królewskiego grodu. Oczywiście, byli też inni, z parą literackich noblistów na czele, ale prawdziwym i kompletnym poetą był właśnie on, który nie tylko śpiewał własnym głosem, lecz czasem użyczał go tym, którzy już dawno zamilkli, jak Andrzej Bursa, za którym marzył: Ja chciałbym być poetą…
Inni koryfeusze krakowskiego życia artystycznego rozpraszali się – jedni szli zdecydowanie w stronę literatury, inni wyraźnie w stronę muzyki, tylko Długosz po odejściu Grechuty konsekwentnie trzymał na najwyższym pułapie równowagę między tekstem i muzyką, między znaczeniem i dźwiękiem słowa. Aktywność pisarska Leszka nie ograniczała się do poezji. Przez długie lata prowadził na łamach Rzeczypospolitej popularne Kroniki Długosza, napisał najpiękniejszą bodaj i najbardziej komplementarną książkę o Piwnicy Pod Baranami ten szczęsny czas. Lecz dla wielbicieli był zawsze i chyba też na zawsze pozostanie przede wszystkim poetą, z nieodłącznym fortepianem. Tak, właśnie POETĄ, choć w większości notek medialnych po jego odejściu, pisano: kompozytor, bard, pieśniarz, itp. Albowiem żyjemy w czasach, kiedy nie rozpoznaje się poezji w przestrzeni, myli się ją z zupełnie innym gatunkami sztuki. Długosz rozpoznawał ją doskonale i przez całe życie wiernie jej służył.
Poezja Długosza miała zawsze wyrazisty rytm, melodię, barwę oraz głęboki ładunek myślowy i zmysłowy. Dlatego była poezją kompletną, oczywistą i rozpoznawalną. Apollon obdarzył go szlachetnym, poetyckim głosem. Nie musiał żuć kamieni, jak Demostenes, by jego słowo było głębokie i wyraziste. Leszek był typowym poetą lirycznym. Epickie i retoryczne potrzeby wyrażał w innych rodzajach literatury. We wspomnianej wyżej rozmowie z Krystyną Konecką wyraźnie to wskazał: „Piszę teksty, które opatruję muzyką, i piszę teksty, o których wiem, że nie będą miały muzyki, bo jej po prostu nie potrzebują. Są to teksty inaczej zorganizowane, inaczej skondensowane, po prostu – leżą na innej półce. Mało kto to spostrzega.” Silnie i dotkliwie odczuwał brak wiedzy, wrażliwości i świadomości masy odbiorców na to, czym jest poezja i czym się różni od prozy.
Leszek miał utrwalony i rozpoznawalny styl słowny i muzyczny, który wyraźnie odróżniał go od innych poetów krakowskich i światowych. A jednak jego sztuka nie była bynajmniej monotonna. Z owego szlachetnego głosu i fortepianu umiał wyczarować wiele rozmaitych światów o różnych wymiarach, barwach i charakterach. Dostrzegał w swym otoczeniu ciekawych artystów innego pokroju i umiał tę ich inność wykorzystać dla dobra wyrazu własnego i kolegów. To on przecież sprowadził do Piwnicy znakomitych greckich artystów – braci Motsiosów i Tsakmakasów, którzy ubarwili typowo mieszczańską, środkowoeuropejską atmosferę kultowego przybytku podwawelskiej sztuki rustykalną, śródziemnomorską nutą. Ta przyjaźń muzyczna zaowocowała po latach krakowskim kolorytem pierwszych Dni Polskich w Atenach, zorganizowanych przez Ambasadę Polską w 1996 roku.
Był obieżyświatem, środkowym Europejczykiem, umiejętnie oscylującym między tradycją słowiańską, łacińską i helleńską. Znał świetnie literaturę francuską, a zwłaszcza poezję, lecz czerpał z niej bardzo dyskretnie, po swojemu, nie podporządkowując się bynajmniej manierze swych popularnych także w Polsce paryskich kolegów. W jego utworach pobrzmiewają echa krakowskich kamienic, pól i lasów rodzinnej Lubelszczyzny, niekiedy paryskie bruki lub greckie marmury. Wszystkie te odniesienia są jednak niezwykle dyskretne, pastelowe, nigdy nie zakłócają intymnej harmonii owego szczególnego długoszowskiego lirycznego pejzażu.
Napisałem na wstępie, że był Długosz wizytówką poetycką Krakowa. On właśnie, nie Szymborska, ani Grechuta, choć zyskali w świecie znacznie większą sławę i popularność. Tamci bowiem okrywali gród podwawelski chwałą jedynie przez swą wspaniałą twórczość. Leszek zaś przez długie lata mozolnie organizował życie poetyckie Krakowa. Spotykał się na festynach z młodymi adeptami sztuki żywego słowa, uczył, radził, pokazywał, promował. Liczni młodzi twórcy kilku pokoleń wiele mu zawdzięczają, w tej liczbie także piszący te słowa. Przecież nikt inny, jak Leszek, dokonał krakowskiej prezentacji w Willi Decjusza mej debiutanckiej książki Uczeń Słońca przez trzydziestu laty. Potem uważnie śledził mój rozwój artystyczny, zawsze mądrze i życzliwie doradzał. Takich, jak ja, były dziesiątki.
W książce Podróżne Długosz zawarł taką rekomendację dla podróżnych: „Nie przyjmują na tamtym świecie innego bagażu, poza tym, co dusza uniesie”. Jestem przekonany, że z taką pojemną duszy, nawet w najbardziej luksusowych liniach lotniczych, Leszek płaciłby krocie za nadbagaż. Myślę jedna, że aniołowie inaczej to liczą i krakowski wieszcz może liczyć w niebiańskich strefach na status specjalnego pasażera. Nikt nie zanurzy w nurtach Lety, rzeki zapomnienia, jego wspaniałych strof. Będą jeszcze długo wybrzmiewać w zaułkach starego Krakowa. A my będziemy pamiętać. Będziemy Cię długo pamiętać, nasze dzieci i wnuki.
Leszek Długosz
autor: befana_di_campi
Kraków bez Pana
czy Pan bez Krakowa?
Jakieś nieporozumienie
względnie w sercu bolec,
iż wszystko może się zdarzyć
o przewidywalnej porze,
kiedy tarninopodobne
ustrojone w biel przydymioną.
Gra suitę bezgłośną forsycja uradowana
wiosna z rękawa wysypała fiołki
pachną mimozą żółte narcyzy
a przyciężkawym piżmem hiacynty.
Lecz Pan tu przecież jest, Pan tylko na chwilę
za tą furtką uchyloną do rajskich Zaświatów:
żadne Pańskie odejście, tłumaczenie dla niedowiarków,
bo dla mnie życie się zmienia, ale nigdy nie kończy.
Wieliczka, 24.03.2024