Umarł bard piwniczny – pod przysłaną w dniu 23 marca fotografią Leszka Długosza z żoną Barbarą napisał Seweryn Kowalski z Oddziału warszawskiego ZLP. – To zdjęcie z Rynku Mariackiego z czerwca 2022. Długoszów spotykaliśmy przez wiele lat we wrześniu w ZAIKS-ie…
Powszechna wiedza o Leszku Długoszu sprowadza się do jego piosenek i niezapomnianej „jesieni w kolorze śliwkowym”. Dwumiesięcznik społeczno-kulturalny „Arkada” poświęcił niegdyś artyście wiele stron i okładkę z konterfektem, anonsując go w takiej oto kolejności: „poeta, kompozytor, pieśniarz, aktor, prozaik”.
Oto teraz, gdy odszedł, tuż po Światowym Dniu Poezji, przywołuję rozmowę z Artystą sprzed lat: niechże sam się określi w pamięci czytelników. Przybył wtedy, w 1998 roku z Krakowa do białostockiej siedziby „Civitas Christiana”, żeby uświetnić wieczór autorski przyjaciela, poety i krytyka literatury, Waldemara Smaszcza. Dzisiaj można powiedzieć, że Leszek Długosz był wtedy w połowie drogi twórczej. Po znaczącym dorobku z lat w „Piwnicy pod Baranami”, kilkunastu książkach z wierszami, zagranicznych wyjazdach, filmowych epizodach, było jeszcze przed nim parę płyt, były m.in. zbiorki poezji „Piwnica idzie do góry”, „Podróżne”, „Pamiętać”.
PAMIĘTAĆ…
x x x
Leszek Długosz nie prowadził buchalterii swoich utworów, ale może doliczyć się 200 piosenek. Wydano dwie płyty kompaktowe z wyborem repertuaru, klasyki i rzeczy nowszych oraz płytę do poezji Jana Kochanowskiego… Do dzisiaj pamięta swoją pierwszą piosenkę pt. „Niedziela, niedziela”:
– Był to jeden z pierwszych przypadków, dość szczególnych wówczas, że pojawiła się osoba z własnym repertuarem. Dyskutowano, czy to właściwe, czy nie. Czy taka osoba może być wiarygodna. Czy to może być dobre. Mogę powiedzieć, że byłem jednym z pierwszych, którzy „wyrąbywali” prawo obywatelstwa dla tzw. śpiewających autorów.
Ale ten fakt nie ułatwiał artyście życia. W „monopolistycznych” Polskich Nagraniach słyszał: Rzeczywiście, panie Leszku, pora by pomyśleć o pana płycie. Mielibyśmy dla pana propozycję na jedną stronę, co pan proponuje na drugą?.
– Mnie robiło się przykro i smutno, i mówiłem, że chciałbym mieć taką płytę, na której na obydwu stronach byłoby to, co ja bym chciał. W tym momencie zamykała się szuflada z propozycjami dla mnie, i mijało parę lat.
Z dorobkiem poetyckim było nie lepiej.
– Jako osoba pisząca, bez muzyki jestem prawie niezauważony – twierdzi Leszek Długosz. – Patrzą na mnie jak przez powietrze. Piszę teksty, które opatruję muzyką, i piszę teksty, o których wiem, że nie będą miały muzyki, bo jej po prostu nie potrzebują. Są to teksty inaczej zorganizowane, inaczej skondensowane, po prostu – leżą na innej półce. Mało kto to spostrzega.
Jest jednak pewien komfort. Nawet – szczyt komfortu. Artysta sam decyduje jaki jest jego wizerunek pod względem ideowo-artystycznym: o czym i jak chce śpiewać, co teksty mają wyrażać, jaka ma być muzyka. I – koniec komfortu.
– Gdybym nie miał charakteru takiego jaki mam, dawno bym pewnie to rzucił. Jest niezwykle trudną sprawą, wręcz przykrą, „wyrąbanie” sobie ścieżki istnienia na naszym rynku tzw. estradowym. Jestem postrzegany jako ten, który zajmuje innym miejsce. Ponieważ ktoś nie nagra płyty z czyimś tekstem, z czyjąś muzyką. Ktoś nie zrobi programu w telewizji.
Publiczność o tym nie wie. Długosz należy do najbardziej lubianych i cenionych artystów za wartość tekstu i wspaniale współgrającą z nim muzykę. Tym bardziej artysta chciałby od czasu do czasu mieć prawo, żeby jego utwory mogły być dostępne, nagrane i rozpowszechniane. Tak jak inne, nie więcej. Kiedyś grał w filmach, m.in. w „Trzeciej części nocy” i „Na srebrnym globie”, realizował programy telewizyjne, interesuje go proza i publicystyka. W swoich „Kronikach Długosza” na łamach „Rzeczypospolitej” („PLUS – MINUS”) pięknie przypomniał postać zmarłego przed laty Wiesława Dymnego, artysty wszechstronnego, przyjaciela i człowieka z najbliższego niegdyś kręgu („Ożenieni z siostrami H., poniekąd stanowiliśmy rodzinę…”).
– Jestem człowiekiem nienasyconym – twierdzi. – Uważam, że czas tak szybko leci, i życie tak przyspiesza od pewnego momentu. Tyle jest wspaniałych rzeczy, których człowiek chciałby doznać, dotknąć, spróbować. I być może, z tego nienasycenia Witkacowskiego moje rozmaite próby. Czemu nie dotknąć?
Był studentem szkoły teatralnej, ale stwierdził, że to nie dla niego. Granie w filmach uznał za stratę czasu. Czerpie ze sztuki w różnych jej wymiarach.
– Najbardziej czuję się na swoim miejscu w sytuacji, kiedy mogę wypowiedzieć się słowem, muzyką, tworzywem, które wydostaje się ze mnie. Co do sztuki – jestem wszystkożerny. Jest mi to potrzebne jak herbata, chleb, parę rzeczy codziennego użytku, jakieś ubranie na grzbiecie. Jestem człowiekiem, który nie może wygasić w sobie potrzeby refleksji takich: po co ja jestem? Co tu przed mną było? I co najlepszego mogę zrobić? Te myśli są wciąż obecne i wydobywają się ze mnie pod postacią wiersza, piosenki, jakiegoś artykułu czy zapisanych, lub nie, refleksji.
Swoją obecność tu i teraz Leszek Długosz traktuje jak chwilę na scenie, korzystanie ze światła w jakimś odcinku czasu. Ma świadomość ulotności wszystkiego, także tego, żeby nie popadać w rozpacz z powodu tempa upływu czasu. Dlatego próbuje coś zapisywać i w miarę możliwości popełniać jak najmniej błędów. No i gra, gra…
– Muzyka jest moim codziennym tworzywem. Gram od dziecka codziennie. Jest to moja prawie fizjologia. Nie ma chwili, żebym nie usiadł i trochę się nie zrelaksował, i coś tam sobie nie przypomniał, i pospacerował po klawiaturze. Słucham muzyki właściwie każdej, z wyjątkiem agresywnej, mechanicznej, elektronicznej, odczłowieczonej.
Broni się przed określaniem swoich piosenek jako sentymentalne, nie odżegnuje się od ich liryzmu. Twierdzi, że mówienie o uczuciach i wzruszeniach kontruje ironią, dystansem, świadomością, nawet poczuciem humoru. Godzi się na określenie: piosenki kameralne.
– We mnie dawno skończył się apetyt na tzw. koncerty. Interesuje mnie sytuacja spotkania z drugim człowiekiem, wrażliwym, jakoś przygotowanym. Myślę, że to jest obopólna potrzeba zbudowania pewnego nastroju i zadania sobie pewnych myśli. Przez lata mi się to potwierdza: że to jest dobra diagnoza, że człowiek naprawdę potrzebuje chwili refleksji o tym, jaka jest jego kondycja, co go uwiera, na co czeka. I z tego powodu urządzam wieczory autorskie przy fortepianie. Gdybym miał tylko odtwarzać ileś tam napisanych wcześniej czy ostatnio utworów, nie robiłbym tego dawno, ponieważ stałoby się to mechaniczne.
Kiedy nie gra i nie spotyka się z publicznością, lubi być na łonie natury z biegnącym obok psem. Ale w zanadrzu dobrze mieć jakieś spotkanie z kimś mądrym. Swoją pracę kocha. Nałogi? Ma, ale nie będzie wymieniał. O sprawach prywatnych nie opowiada. W „ARKADZIE” jest zdjęcie z podpisem „Rodzinna scenka archiwalna”: Leszek Długosz przy klawiaturze, dwaj chłopcy grają na skrzypcach.
Rozmawiamy o zbiorze poezji pt. „Po głosach, po śladach…”:
– To są moje spotkania z różnymi ludźmi – pisarze żyjący, których spotkałem na ulicy i nieżyjący, których zaprosiłem z półki, których pamiętam. Od Kochanowskiego, a na Szymborskiej się kończy, jeszcze przed jej laurem noblowskim. I jest trochę wierszy refleksyjnych. Na przykład ten: po co jest, i co człowiekowi daje uprawianie poezji.
– A co człowiekowi daje uprawianie poezji?
– Czyni go w konsekwencji szczęśliwszym, bo jaśniejszym. Ponieważ lepiej pozwala mu zrozumieć swoją egzystencjalną sytuację. Jaki jest. Po co jest. I daje poczucie, że człowiek ma większy wymiar niż tylko tzw. zjadacza chleba.
– Wisława Szymborska. Czy to znajomość osobista?
– Znam osobiście, ale nie znam jej dobrze, ponieważ ona się uchyla od takiego dotarcia do niej. Ma bardzo kameralny swój świat, ja to szanuję, to jest jej sprawa.
– Po głosach, po śladach można wędrować do końca swoich dni.
– To jest szlak w pewnym sensie po historii, po kulturze. Po tym, co inni przed nami zostawili, budowali. Jak myśleli, jak dochodzili do czegoś. I to jest taki szlak, który nas mniej czyni samotnymi, ponieważ widzimy, że doświadczamy tego, co inni przed nami. I my nic innego też nie wymyślamy.
– Jak się jest artystą w Krakowie?
– Jeżeli ktoś jest słaby, to się może poślizgnąć na tej skórce krakowskiej. Może wylądować w jakiejś kawiarni czy piwnicy, z której nie wyjdzie. To jest miasto dla silnych ludzi.
– Czy artysta obchodzi się bez polityki?
– Staram się, ale tak do końca nie mogę się obejść. Jednak mnie to obchodzi, co tam na wierzchu, w gazetach, kotłuje się…
“ARCANA”, nie “ARCADA”, proszę sprawdzić! To dwumiesięcznik.